Nie czytają, bo nie pracują

W mojej rodzinie głównym tematem przy świątecznym stole była kwestia czytania książek. Nieliczni rodzice chwalili się, że ich dzieci trochę czytają. Większość musiała przyznać, iż w tej dziedzinie poniosła porażkę. Dzieci sięgają po książki prawie zawsze pod przymusem i czytają tyle, co kot napłakał, a potem są zmęczone jak po ciężkiej robocie.

Najstarsi członkowie mojej rodziny przypomnieli, że za ich czasów dzieci miały mnóstwo pracy do wykonania w domu. Kiedy więc rodzic widział je z książką w ręku, to pytał: „Znowu czytasz? Przecież nie zrobiłeś jeszcze tego, co ci kazałem”. Dziecko musiało zostawić książkę i iść po węgiel do piwnicy albo odśnieżyć podwórko, albo umyć naczynia, albo udać się do sklepu po chleb, albo zająć się młodszym rodzeństwem itd. Na czytanie książek musiało sobie zasłużyć ciężką pracą. Czytało się więc po kryjomu, aby nie zdenerwować rodziców i nie sprowokować ich do zlecenia kolejnej roboty.

Dzisiejsze dzieci nie są nawet przyzwyczajone do pracy, bo wszystko w domu wykonują rodzice. Na dowód tego jedna z babć poprosiła, aby wnuczka zaniosła naczynia do kuchni. Dziecko oderwało się od telefonu, spojrzało zdziwione na staruszkę, wzięło łaskawie dwa talerze i rzuciło przez ramię: „A wy co, czy tylko ja mam pracować w tym domu?”. Był wieczór i to była pierwsza praca, jaką dziecko wykonało w tym dniu. Rodzice zazgrzytali zębami, a babcia stwierdziła: „Kto nie pracuje, ten i nie czyta”.

Tak sobie myślę, że jeśli staruszka ma rację, to ja podczas tej zimy nie będę odśnieżał garażu. W końcu jakoś trzeba własne potomstwo zachęcić do czytania. Na lekcjach też należy przypomnieć stare zasady pedagogiczne: najpierw praca na rzecz szkoły, a potem jak wam, drodzy uczniowie, sił wystarczy, to sobie odpoczniecie z lekturą w ręku. Zapewniam, że kiedy człowiek narobi się fizycznie, to czytać mu się chce, że aż miło popatrzeć.