Natrętne słowa

Każdy ma jakieś natrętne słowo, które wypowiada zupełnie nieświadomie. Słuchaczy to drażni, a mówca nic nie czuje.

Moim ulubionym programem w radiowej Trójce jest „Informator ekonomiczny” Wiktora Legowicza. Od pewnego czasu nie mogę jednak skupić się na wypowiedziach redaktorów, ponieważ całą moją uwagę przyciąga słowo „dobrze”, które gospodarz programu wypowiada przesadnie często. Zamiast słuchać, denerwuję się, gdy red. Legowicz powie „dobrze”. Doszło do tego, że nic innego nie wynoszę z audycji, jedynie „dobrze”.

Przypadłość ta spotyka każdego, kto mówi do publiczności. Pół biedy, jeśli jest to słowo przyzwoite. Niestety, bywa, że do języka przyczepia się wulgaryzm. Jeden z moich nauczycieli miał zwyczaj – a wzięło mu się to nagle – wplatać w swój wywód formułę „panie, tego”. Kilka tygodni leczył się z tej maniery, ale jak już się wyleczył, to zapadł na inną. Tym razem wplatał słowa „cholera, panie”. Z tej choroby już się nie wyleczył.

Moi uczniowie liczyli kiedyś słowo „otóż”, jakie zbyt często wypowiadałem. Byli na tyle uprzejmi, że liczyli tak długo, aż mnie wyleczyli. Później – ale przy natręctwie innego słowa – liczenie już nie pomagało. Poprosiłem, aby pukali. Gdy tylko wypowiadałem „no i”, słyszałem głośne „puk”. Po kilku dniach wypukali mi z głowy to natręctwo. Nie ma jak pomoc przyjaznych dusz.

Zauważyłem, że redaktorowi Legowiczowi też ktoś pomaga wyzbyć się owego „dobrze”, gdyż wypowiada je rzadziej. Oby tylko nie popadł w inne natręctwo, od którego słuchaczom zacznie robić się naprawdę niedobrze.