Krewni w szkole

Do zadań nauczycieli doszło kolejne – przekonanie krewnych i znajomych, aby przysłali potomstwo do ich szkoły. A jak pracownicy mają dzieci w stosownym wieku, to powinni umieścić je we własnej placówce. Dziecko w dobie niżu demograficznego to zbyt duży skarb, aby posyłać je na naukę do obcych.

Nauczyciele coraz mniej mają do czynienia z obcymi uczniami. Większość dzieci ma w szkole ciocię, wujka albo dalszego krewnego. Kształci się też potomstwo przyjaciół i znajomych. W mniejszy lub większy sposób wychowankowie są spokrewnieni, spowinowaceni bądź zaznajomieni z pracownikami. Większość uczniów to sami swoi, a tylko niewielka liczba to obcy. Oczywiście, sporo jest też dzieci kolegów i koleżanek z pracy, nie wyłączając dyrekcji. Sam też będę musiał córkę wziąć do siebie – presja środowiska jest zbyt duża.

Nie krytykuję, lecz podziwiam poświęcenie. Wszystko to robi się dla dobra szkoły. Swoje dziecko gwarantuje bezpieczeństwo. Przede wszystkim nikt takiego ucznia nie podbierze, żadna inna placówka nie skusi, rodzice nie zabiorą papierów i nie przeniosą dziecka do obcych.

Większość szkół poszła po rozum do głowy i taką właśnie politykę prowadzi, a tylko nieliczne tego nie zrobiły, więc mają kłopoty, np. w środku roku dzieci przenoszą się do innej placówki, klasy trzeba łączyć, likwidowane są podziały na grupy, nauczyciele nie mają godzin, całą organizację pracy szlag trafia, istnienie szkoły wisi na włosku. Tego wszystkiego nie ma, gdy rekrutuje się samych swoich.