Stan wzmożonej maturalności

Do matury już tuż, tuż. Można to poznać po wzroście uczuć religijnych wśród uczniów i po okazywaniu coraz większego szacunku nauczycielom. Szczególnie tym, którzy zasiądą w komisjach egzaminacyjnych i będą trzepać skórę maturzystom.

Obecna formuła matury wzbudza wyższe uczucia, ale przecież prawdziwie wzniosłe emocje wywoływał stary egzamin dojrzałości. Obecne wyrazy szacunku to tylko nędzna namiastka tego, co dawniej wyprawiali maturzyści, aby przypodobać się komisjom egzaminacyjnym. Nieomal złota kareta podjeżdżała pod szkołę, wykładano czerwony dywan, dogadzano przysmakami, kłaniano się w pas i komplementowano pod niebiosa. Takie były czasy. Podobno przed wojną było jeszcze lepiej, np. nie omieszkano podesłać co surowszemu belfrowi i pieczoną świnię albo i gąsior wina, ale ja tego nie pamiętam.

Za moich czasów uczniowskich do Częstochowy jechali wszyscy, a teraz, jak słyszę, z tej klasy jedzie dziesięć osób, z tamtej dwanaście, a tylko z matfizu 80 procent. Widocznie z przedmiotów ścisłych matura nadal trudna, więc opłaca się Panu Bogu do nóg upaść i o łaskę prosić. Upadać do nóg nauczycielom raczej się nie opłaca, a jeśli już, to nie tym ze szkoły, tylko jakimś zewnętrznym egzaminatorom. Ale gdzie ich szukać, nikt nie wie, więc musi wystarczyć pielgrzymka na Jasną Górę albo wiara we własne siły.