Wybór bez wyboru

Licealiści klas pierwszych deklarują wybór przedmiotów, których chcą się uczyć na poziomie rozszerzonym od nowego roku szkolnego. Teoretycznie mogą wybierać, jak chcą, jednak naprawdę wybór mają bardzo ograniczony. Wszystko zależy od tego, ile osób w szkole wybierze podobnie.

Nie ma problemu, gdy uczeń płynie z prądem, np. wybiera historię tak samo jak sto innych osób. Wtedy we wrześniu powstaną trzy grupy i wszyscy będą zadowoleni. Problem pojawia się, gdy uczeń płynie pod prąd, np. na jakieś rozszerzenie zapisze się tylko on i kilkoro kolegów, powiedzmy na fizykę pięć osób na krzyż. Nauczyciele chcieliby prowadzić zajęcia nawet dla takiej grupy, ale zgody nie da Organ Prowadzący. Jak liczna musi być grupa, decyduje OP. Wszystko zależy od zamożności regionu. W Łodzi nikt jeszcze nie wie, jak liczne muszą być grupy, aby powstały – 20 osób, 30? Władze nie podejmują decyzji, gdyż nie chcą wywołać szumu medialnego albo boją się reakcji rodziców.

Sprawa jest poważna. Dawniej rozszerzenia były sztywno przypisane do klasy, więc uczeń wiedział od razu, do jakiego typu klasy się zapisuje. Obecnie nic nie jest sztywne, dopiero po roku nauki w liceum uczeń decyduje, czego chce się uczyć dalej. Niby dobrze (większa wolność), a jednak źle (wolność fikcyjna). Dopiero po roku uczeń ma szansę dowiedzieć się, że nie będzie mógł się uczyć tego, co sobie wymarzył, gdyż rozszerzenia, np. biologii (chce studiować medycynę) albo fizyki (wybiera się na politechnikę), w tej szkole nie powstaną, bo za mało osób wybrało podobnie. I co ma zrobić drugoklasista i jego rodzice? Albo zmienić szkołę, albo uderzyć do władz, aby nie robiły obywateli w balona.