Kawa na dzienniku

Nie podoba mi się szkoła, w której nie można wylać kawy na dziennik, bo go w ogóle nie ma. Jest tylko wirtualny na serwerze, tzw. e-dziennik. Dawniej zawsze znaczyłem dzienniki swoją kawą i było swojsko. Papier prawdę ci powie.

Wystarczyło spojrzeć na dziennik, a już wiedziałem, przez czyje ręce przeszedł. Tu tłuste plamy koleżanki (wiadomo której), tam okruchy po drugim śniadaniu, a wokół zapach dymu z papierosa (wiadomo, kto przeglądał dokumentację). A najciekawsza była treść – tu uwaga, że uczeń wyszedł bez pozwolenia z mojej lekcji, a  tam opis wygłupów jakiejś klasy. Co zapisane, to święte, niczego nie można było wymazać. Człowiek brał i się śmiał, a z serwera wszystko znika i pojawia się w nowej poprawionej wersji. Dzienników pachnących-śmierdzących, czystych-brudnych, z mądrymi-głupimi wpisami już nie ma.

Nie ma też porządnych ściąg, gdyż uczniowie spisują prosto z komórek. Dawniej uczniowska ściąga to było cacuszko, dowód wytężonej pracy intelektualnej, pomysłowości. Z byle czego nie można było korzystać – to byłby wstyd. Nauczyciel przechwytywał ściągę, czytał i podziwiał pracę mistrza. Obecnie uczeń trzyma w łapach komórkę i w niej gmera. Wiadomo, że ściąga, ale złapany uparcie twierdzi, iż to tylko nawyk trzymania telefonu w rękach. Nie ściąga. Oczywiście, że nie ściąga. Bo ściąganie to wielka rzecz, natomiast przepisywanie z internetu za pośrednictwem telefonu tak się ma do ściągania jak myślenie do ruszania palcem w bucie.

Zresztą co tu dużo gadać. Chłód e-dziennika i ściągi w telefonie jest przerażający. Natomiast papier grzeje i kawa też.