Polonista – maszyn specjalista
Są wolne miejsca pracy dla nauczycieli. Są szkoły, w których można podjąć pracę od zaraz. Nikt się jednak nie zgłasza, mimo że bezrobocie wśród nauczycieli coraz większe. Dawniej wolne miejsca czekały na anglistów, teraz jednak nie o nich chodzi. Szkoły mają problem ze znalezieniem nauczycieli przedmiotów zawodowych. Inżynierowie nie chcą być nauczycielami, a jest na nich spore zapotrzebowanie (zob. info).
Od kilku lat MEN prowadzi kampanię mającą na celu reaktywację szkół zawodowych. Odbyło się parę konferencji, politycy wystąpili z płomiennymi mowami, specjaliści wzięli pieniądze za badania, że szkoły zawodowe są pilnie potrzebne. I tyle. W ogóle nie zainwestowano w kształcenie kadry, która w tych szkołach mogłaby podjąć się praktycznej nauki zawodu.
Zapewne urzędnikom wydawało się, że specjaliści będą walić do szkół drzwiami i oknami. Myśleli, że inżynierowie leżą na półkach i można ich brać niczym polonistów, biologów czy geografów. Tak się jednak nie stało. Młodzi inżynierowie nie chcą pracować w szkołach.
Dziwne, że w MEN nie podjęto żadnych środków, aby zachęcić nauczycieli, którzy masowo tracą etaty w szkołach, do przekwalifikowania się na specjalistów przedmiotów zawodowych. Oczywiście, nie jest to ani łatwe, ani tanie. Jednak pamiętajmy, że zwalniani nauczyciele – mianowani i dyplomowani – dostają półroczną odprawę albo przechodzą w stan nieczynny i przez pół roku otrzymują wynagrodzenie bez świadczenia pracy. Czy nie lepiej byłoby zobowiązać tych nauczycieli do przekwalifikowania się na specjalistów, których szkoła poszukuje? Dopiero teraz niektóre miasta zaczynają o tym myśleć (zob. info o Bydgoszczy).
Gdybym stanął przed wyborem, że dostaję wymówienie z powodu braku godzin j. polskiego (jestem polonistą) albo skierowanie na studia podyplomowe z obróbki maszyn, to wolałbym studia podyplomowe. W szkołach już teraz wiadomo, dla kogo nie będzie pracy za trzy lata, np. dla fizyków, chemików i dla biologów (każda szkoła będzie musiała rozwiązać umowę z jednym takim nauczycielem). Jest więc czas, aby fizyka przekwalifikować na nauczyciela przedmiotu zawodowego. Zyskałyby na tym uczelnie, u których MEN zamówiłoby określone kierunki studiów, zyskaliby nauczyciele, których państwo nie zostawiłoby na lodzie, zyskaliby uczniowie.
Dlaczego więc się tego masowo nie robi, tylko zwalnia, płaci odprawy i zabija szkoły zawodowe, bo nie ma w nich kto uczyć? Oczywiście, przekwalifikowany polonista to nie to samo, co inżynier z prawdziwego zdarzenia. Skoro jednak nie stać nas na kupno rasowych ogierów, trzeba przypiąć do wozu te konie, które mamy. Jestem przekonany, że pociągną ten wóz polskiej oświaty całkiem dobrze.
Komentarze
-Weź no Jasiu ta miotła i pozamiataj wióry w tamtem kąt.
-Ja mam zamiatać? Proszę majstra, przecież ja mam dyplom inżyniera!
-Aaaa, w takim wypadku inaczej.
-Miotła składa się z kija i ze szczotki. To jest kij a tam na dole jest szczotka. Miotłę trzymamy kijem do góry a szczotką do dołu. Teraz zademonstruję szanownemu panu inżynierowi na czym polega koncepcja zamiatania.
——————————————-
-No i jak, ten twój nowy pracownik coś wie?
-O taaak! Wiedzieć to on wie całą masę rzeczy!
-Tylko zrobić nic nie potrafi.
Dwa bardzo prawdziwe żarty w temacie poloniści na traktory.
Ślepi będą prowadzić niewidomych.
Obróbka metali to nie to samo co zrobić trzy studia podyplomowe w jeden rok z j.polskiego, matematyki i w-f. Wiedza inżynierów z dowolnej specjalności wymaga umiejętności jej przyswojenia. Jest nie do opanowania przez większość nauczycieli przedmiotów ogólnokształcących
@xxx
„Obróbka metali to nie to samo co zrobić trzy studia podyplomowe w jeden rok z j.polskiego, matematyki i w-f. Wiedza inżynierów z dowolnej specjalności wymaga umiejętności jej przyswojenia. Jest nie do opanowania przez większość nauczycieli przedmiotów ogólnokształcących”
Śmiem twierdzić, że łatwiej jest nauczyć nauczyciela fizyka czy chemika, zwłaszcza wykształconego 20 lat temu na porzadnej uczelni, dowolnego zawodu niż nauczyć inżyniera języka polskiego na poziomie umożliwiającym nauczanie kogokolwiek. Ale to nie będzie i tak konieczne, bo problem się rozwiąże sam za kilka lat, kiedy to uczelnie techniczne zaczną opuszczać absolwenci obecnie zaczynający studia inżynierskie i którzy to absolwenci zorientują się, że pracy dla nich w szczątkowym przemyśle nie ma.
Nie umiemy jeździć środkiem tego naszego lodowiska i odbijamy się od bandy do bandy. Zlikwidowaliśmy zawodówki, technika. Starzy, doświadczeni majstrowie, którzy niejednego do zawodu przyuczyli, odeszli na zasłużone emerytury a tu nagle okazało się, że iloraz inteligencji rozkłada się wg krzywej Gaussa i nie wszyscy nadają się do ogólniaków. Trzeba więc było obniżyć poziom w ogólniakach, wykonać kilka cudów z maturami a tu z kolei okazuje się, że maturzystów mamy sporo, magistrów też ale nie ma kto pracować (fizycznie). Teraz likwiduje się szkoły gimnazjalne i ogólnokształcące, zwalnia nauczycieli a za kilka lat nie będzie ponownie komu uczyć.
Jakoś w ministerialnych i samorządowych głowach nie zaświtała myśl (krzywa Gaussa?), ze może lepiej podnieść jakość kształcenia zmniejszając liczebność klas.
niestety smutne to, ale gospodarka nie wchłonie wszystkich inżynierów. Nie w tym momencie historii gdzie prawie całą produkcje przeniesiono nam do Chin.
don 28 września o godz. 20:39
„Śmiem twierdzić, że łatwiej jest nauczyć nauczyciela fizyka czy chemika (…) dowolnego zawodu”
Jak rozumiem aktualnie nauczycielami zawodu w szkołach, o których pisze Gospodarz byli kompletnie zieloni absolwenci jakichś studiów?
Że wystarczającymi kwalifikacjami do nauki zawodu był zaledwie odpowiedni papierek? Żaden dyrektor szkoły nie pytał o doświadczenie zawodowe? Jeżeli jest to prawda, to by wyjaśniało wiele rzeczy. Wtedy także wypadało by zgodzić się z @donem.
„niż nauczyć inżyniera języka polskiego na poziomie umożliwiającym nauczanie kogokolwiek”
Czy brak polonistów powodujący konieczność przekwalifikowywania inżynierów był tematem wpisu Gospodarza? Ciekaw jestem dlaczego…
Nie tędy droga, o czym nadmieniał, np. xxx. Wielu uczniów szkół zawodowych to pasjonaci, np. motoryzacji, pochodzący z rodzin rzemieślniczych, więc szybko rozszyfrowaliby polonistów maszynistów, narażająć ich na kpiny.
Rozwiazanie problemu widzę w zmniejszeniu ilości uczniów w klasach, reaktywowania świetlic osiedlowych, dworcowych, wprowadzenia funkcji opiekuna ulicznego. Wielkie pole do zagospodarowania nauczycieli jest w pracy z młodzieżą dysfunkcyjną. Jeżeli ktoś uczył w klasach przesposabiających do zawodu lub miał kontakt w ramach lekcji z młodzieżą z marginesu społecznego, ten wie, o czym piszę. Wyniki egzaminu gimnazjalnego podane w skali centylowej uwypukliły spore dysproporcje między uczniami z elitarnych szkół a osobami pochodzącymi, np. ze środowisk ubogich, patologicznych. Ale, czy te problemy ktoś widzi? Przepraszam, organizuje się różne konferencje, marnuje tony papieru, A problemy nabrzmiewają, chociażby w postaci naiwnych haseł typu tytułu wpisu Gospodarza. Panie Dariuszu, jakby Pan, nie daj Boże, lub którykolwiek z belfrów wyladował na bruku, nikt by nam nie pomógł. Ta sytuacja przypomina mi treść zapomnianej już dzisiaj powieści Orzeszkowej – „Marta”. Oby los jej bohaterki nie był podzielony przez redukowane nauczycielki. I na koniec, bardzo osobista, ale dosadna refleksja: gdy analizuję sytuację polskiej oświaty i jej problemy, wyrywa mi się z gardła niecenzuralny potok słów, skierowany pod adresem jej sterników i , niestety, naszej bierności.
Problem sam sie rozwiazuje. Uczelnie (poza panstwowa liga najlepszych i dawniej) maja coraz nizszy poziom, licencjaty to juz czesto mniej niz dawniejsza matura w porzadniejszym liceum, wiec inzynierow obecnych mozna w wielu przypadkach uznac bez popelnienia bledu, za mniej-wiecej technikow. Klopot moze byc tylko w tym, ze w porzadnych technikach uczono praktycznych podstaw zawodu. Technik-elektryk na ogol umial sie poslugiwac odpwiednimi narzedziami, a technik obrobki metalu tez powinien dysponowac zdolnoscia obslugi prostej skrawarki czy tokarki i wiedziec jak trzymac pilnik i co mozna nim zrobic. Inzynierowie z tym beda mieli problemy. Dlatego tylko „mniej-wiecej” sa technikami, a kluczem jest pojecie „porzadnej” szkoly.
Problem jest jeszcze jeden. Czego uczyć. Tutaj widzę, że Gospodarz ma niewielką orientację w pewnej grupie przedmiotów zawodowych. Życzę mu aby dla poprawienia własnej polszczyzny technicznej, jakieś studia podyplomowe techniczne skończył.
Studia z obróbki maszyn ?
To maszyny służą do obróbki a nie są obrabiane.
Dość tych docinków. Problem tkwi tak na prawdę w braku jasno określonego programu nauczania przedmiotów zawodowych.
Szkoła średnia to nie studia techniczne i trzeba sobie zdawać sprawę, że większość przedmiotów technicznych takich jak elektrotechnika, elektronika, informatyka czy automatyka opiera się na matematyce.
O ile język polski każdy uczeń zna od dziecka i jest w stanie przeczytać dowolną książkę, o tyle matematyki musi się uczyć.
Podręczniki do przedmiotów zawodowych dla szkół średnich powinny być tak napisane aby uwzględniać program nauczania matematyki.
Poza tym należy uwzględnić ilość godzin dydaktycznych przeznaczonych na dany przedmiot.
Brak zatem odpowiedzi na, być może absurdalne, pytanie:
Czego nie uczyć?
Podam jeden przykład:
Przedmiot „przetwarzanie i obróbka sygnałów”. Książka, którą dostał nauczyciel opiera się o elementy matematyki wyższej. Dedykowanego podręcznika brak. Temat jest tak obszerny, że nie do zrealizowania w przewidzianej liczbie godzin.
Czy Gospodarz nadal chce uczyć przedmiotów zawodowych?
Uczyć przedmiotów zawodowych? Co za problem dla nauczyciela, zakuć podręcznik, skończyć kurs i już można uczyć.
Nie inaczej jest w przedmiotach ogólnokształcących, więc w czym problem, uczyć każdy głupi potrafi.
Inną sprawa są efekty tego uczenia, ale to już zmartwienie nauczycieli nie jest, byle robota była.
No ja bardzo się dziwię, dlaczego nie ma chętnych inżynierów i techników do pracy w szkołach. Przecież z tego, co tu niektórzy piszą, nic tylko być nauczycielem, luz, 18 godzin etatu, dwa miesiące wakacji i ogólnie op..nie się brzuchem do góry, a pensja sama leci z nieba.
Inżynierowie to mądrzy, ambitni i wykształceni ludzie. Dlatego nie chcą uczyć w szkołach wraz z matołkami po uczelniach pedagogicznych i po śmiesznych podyplomówkach
„Skoro jednak nie stać nas na kupno rasowych ogierów, trzeba przypiąć do wozu te konie, które mamy. Jestem przekonany, że pociągną ten wóz polskiej oświaty całkiem dobrze”.
Gospodarzu,
obawiam się, że zaprzęgnięte do wozu polskiej oświaty nierasowe szkapiny obiorą kurs wprost na manowce. Dyletanctwo bywa pożyteczne, na pewno jednak nie w szkole.
Paradoksalnie jako ostrzeżenie przed zachęcaniem do ekspresowego, wymuszonego sytuacją polityczno – ekonomiczną nieprofesjonalnego wykonywania nowego zawodu (specjalności) może posłużyć wiersz Stanisława Barańczaka „Dyletanci”.
Wiem, wiem „Dyletanci” to utwór demaskatorski, obnażający niesłuszną politykę słusznie minionego ustroju, zachęcający do buntu, wychodzący naprzeciw doraźnemu zapotrzebowaniu społecznemu. Jednak w czasach, kiedy filozof pełni urząd ministra sprawiedliwości, a polonista może po przyuczeniu nauczać obróbki skrawaniem, utwór przenikliwego w diagnozie rzeczywistości poety staje się ponownie aktualny. Oto niewielki fragment:
[…] aktorka marnowała swój talent, zbierając podpisy i składki.
porad prawnych udzielał krytyk literacki (wykształcony za państwowe pieniądze),
suwnicowa, śmiechu warte, zasiadała przy konferencyjnym stole,
powielacze klecone przez fizyka jądrowego
były, powiedzmy sobie szczerze,
żałośnie prymitywne.
Czyż nakłanianie nauczycieli do uprawiania wieloprzedmiotowości, a przedstawicieli innych zawodów do ekspresowego zdobywania nowych kwalifikacji, by mogli zatrudnić się na niepewnym rynku pracy, nie skończy się powszechnym dyletanctwem i ostatecznie katastrofą? Polski język nie bez przyczyny obfituje w moc pejoratywnych synonimów do słowa „dyletantyzm”: amatorszczyzna, chałturnictwo, ignorancja, niedouczenie, niekompetencja, nieprofesjonalizm, partanina.
Mam wrażenie, że nasze państwo, znalazłszy się w pułapce globalnego wolnego rynku i wciąż rosnącego bezrobocia, brzytwy się chwyta, podejmując desperackie próby utrzymania miejsc pracy zgodnie z makiaweliczną zasadą „cel uświęca środki”.
Antidotum, które wyleczy chorobę, a nie doraźnie zniesie jej objawy, nie widać.
Cha, cha!
PS:
Moja prawie stuletnia babcia opowiadała mi, jak to przed wojną (drugą światową!) po wiejskich drogach pielgrzymowali nauczyciele w poszukiwaniu pracy.
Ch.
Jeżeli zniknie Karta Nauczyciela, to przdmiotów zawodowych będzie mógł uczyć każdy, nawet bez podyplomówki i przygotowania pedagogicznego
Pisze inteligentka Ania
„Dlatego nie chcą uczyć w szkołach wraz z matołkami po uczelniach pedagogicznych i po śmiesznych podyplomówkach”
dlaczego dziewczę szanowne obrażasz po chamsku inne osoby?
I poza tym oczywiście bredzisz, bo w szkołach uczy mnóstwo osób po normalnych uniwersyteckich studiach tylko ze specjalizacją pedagogiczną.
I jeżeli zakładasz to co piszesz w swoim krótkim acz glupim i kłamliwym komentarzu, to znaczy, że dokonałaś nam raczej wyzywając innych od matołków autoprezentacji.
P.S. Jeżeli dążenie do wiedzy i rozwijanie się ciągłe (a tym jest udział w studiach podyplomowych) i uzupełnianie swoich braków/zdobywanie nowych kompetencji wg niejakiej ani jest smieszne, to w ogóle owa ania jest żenująca.
Cha, cha,
wieloprzedmiotowość i nauczanie minimum dwu (często bardzo różnych przedmiotów) jest powszechne w Niemczech np. i jakoś źle im to nie służy.
40i4- zwykle do likwidacji Karty nawołują ci, którzy jej zapisów nie znają (tak na marginesie, wstyd pisać na tematy, które są obce). Proszę sobie wyobrazić, że nic nie stoi na przeszkodzie zatrudniania osób bez kwalifikacji pedagogicznych, ba, bez studiów również. Z drugiej strony nie wiem, czy życzyłabym sobie, aby moje dziecko nauczała osoba nie znająca podstaw pedagogiki. Tak czy inaczej, pan inżynier z powołaniem i pasją ma jak najbardziej drogę otwartą do pracy w szkole. Ania- mam nadzieję, że to ironia, a jeżeli nie… No cóż, ostatnio Rzeczpospolita trąbiła, że nauczyciele otrzymują 90 dolarów (tak, dolarów) za godzinę, tak więc podejrzewam, że jest to kwota wystarczająco satysfakcjonująca, aby inżynier dla dobra narodu, poświęcił się, podniósł kaganek oświaty, czasami potknął się w pokoju nauczycielskim o jakiegoś matołka, pracował 3-4 godziny dziennie, miał cztery miesiące wolnego- czyli oprócz zniżania się do pracy z młodzieżą i współpracy z polskimi nauczycielami, miał wystarczająco dużo czasu, do realizowania swoich zawodowych pasji, co przełoży się również na sukces materialny w postaci drugiej pensji. Być może inżynierowie byli hamowani niewiedzą- myśleli, że potrzebne są owe nieszczęsne kwalifikacje pedagogiczne. Już wiecie bractwo inżynierowie, że nie jest konieczne: biegnijcie do szkół.
„Jak rozumiem aktualnie nauczycielami zawodu w szkołach, o których pisze Gospodarz byli kompletnie zieloni absolwenci jakichś studiów?”
źle rozumiesz, obecnie nauczycielami zawodu są często emeryci, co roku namawiani przez dyrekcje szkoły do podjęcia pracy jeszcze przez kolejny rok, bo nie ma chętnych aby zająć ich miejsce. Z prostej przyczyny, o której nie będę pisać aby nie dać powodu do posądzenia mnie o narzekanie.
Dosyc dawno temu, jako pracownik naukowy Politechniki napisalem podrecznik dlatechnikow. Specjalnosc – Automatyka. Robilem to jako hobby, bo honrrarium autorskie bylo mnijsze niz moja miesieczna pensja na Politechnice.
I tu jest pogrzebany tak zwany pies – w pieniadzach. Nie da sie robic hobbystami na dluzsza mete. Jezeli inzynier cos umie, dostaje pieniedze nieporownywalne z pensja nauczyciela
nauczyciel 29 września o godz. 16:28
To był z mojej strony sarkazm. Jak wynika z twojego wpisu – nieuzasadniony. Ja bardzo dobrze wspominam kolegów-absolwentów technikum elektronicznego, których wiedza i praktyczne umiejetności o niebo przewyższały moją policealną amatorszczyznę.
Dla tych, którzy zaczęli niedawno pracę w szkole.
Jeszcze kilkanaście lat temu szkoła mogła zatrudnić inżyniera jako nauczyciela nawet jeśli nie miał przygotowania pedagogicznego. Wprawdzie zarobki w przeliczeniu na godzinę pracy były porównywalne do płacy technika w przemyśle, ale jednak można było.
Co w tej chwili szkoła może zaproponować specjaliście po studiach technicznych?
A propos „tych koni, które mamy”. Może nie są one takie złe, ale powożone są w sposób prowadzący do znarowienia lub otępienia.
gru 13
„Jeszcze kilkanaście lat temu szkoła mogła zatrudnić inżyniera jako nauczyciela nawet jeśli nie miał przygotowania pedagogicznego. ”
dalej szkoła może, problemem jest, że nie ma chętnych.
U mnie szkoła średnia inżyniera drogownictwa (nauczyciela przedmiotów zawodowych z tej branży szukała przez 3 lata), dopiero w tym roku się udało zatrudnić na cały chyba nawet etat osob tuż po studiach.
Okijuhy,
„No cóż, ostatnio Rzeczpospolita trąbiła, że nauczyciele otrzymują 90 dolarów (tak, dolarów) za godzinę,”
Wiem, że w nagonce na nauczycieli nie ma już od dawna żadnych granic, ale w to trudno mi uwierzyć, może rzucisz linkiem.
@gru13
Co może zaproponować?
1759zł brutto – tyle może dostać inżynier bez przygotowania pedagogicznego, a jeśli jest to mgr inż. bez przygotowania pedagogicznego to 1993zł brutto
Nie są to stawki, które kuszą do podjęcia tej pracy.
W RP najwyższą władzę sprawują nauczyciele historii, MEN-em od wielu lat rządzili i rządzą nauczyciele matematyki. Aby pełnić swoje funkcje uzyskali wsparcie przynajmniej części nauczycieli. Nauczyciele nauczycielom zgotowali ten los. Stańczyk ponoć dowiódł, że w Polsce najwięcej jest doktorów. Rocznik statystyczny dowodzi, że najczęściej wykonywanym zawodem w Polsce jest profesja nauczyciela. Dla niektórych jest to spory zawód. Hundert professoren, Vaterland verloren. Od nowego roku klimatyczne ustawy przyniosą w bankomatach wyświetlenia arcyciekawych komunikatów. Po lekturze zachęcam do ponownego przeglądu zapisów nauczycielskich ekscytacji.
@konie kaliguli
> MEN-em od wielu lat rządzili i rządzą nauczyciele matematyk<
To znaczy kto???;-)
Samsonowicz był historykiem, po nim jakiś astronom,Stelmachowski i Giertych prawnikami,Czarny i jakiś mianowaniec PSL – teoretykami od pedagogiki, Legutko – filozofem, Handke – specjalistą od produkcji sedesów i umywalek z AGH, Wiatr – politologiem. Wszystko to byli odlegli od szkoły uczelniani profesorowie (poza Giertychem!). matematykami (właściwie matematyczkami, co ma znaczenie;-)] były tylko Łybacka z Politechniki, Hall z prywatnej szkółki i Szumilas z podstawówki na jakimś zadupiu, od wielu lat "niepraktykująca" w roli nauczyciela i mierząca w PE…;-)
@Gospodarz
Pytanie tylko czy chcemy kogoś uczyć fachu naprawdę (do tego, poza teorią potrzebna jest niejaka praktyka zawodowa!!!) czy też państwo chce naukę fachu pozorować, tak jak to robi z innymi przedmiotami. Ci „informatycy” po geografii czy „angliści” po rusycystyce tylko pozorują kształcenie i dają państwu alibi…;-)
@ Grzesiu,
myślę sobie, że sowicie opłacani wieloprzedmiotowi nauczyciele niemieccy mają silna motywację do tego, by solidnie opanować wiedzę i umiejętności dydaktyczne z nawet bardzo odległych dziedzin. W polskiej szkole pewnie też tak bywa. Moje doświadczenia są nader smutne: rusycystka ucząca angielskiego, matematyk uczący mechaniki technicznej całkowicie się nie sprawdzili.
Podzielam zdanie @nauczyciela w kwestii zatrudniania w szkole emerytów jako nauczycieli przedmiotów zawodowych. Ich wiedza i zdolności dydaktyczne być może sprawdzały się za króla Ćwieczka. Jeśli pojawi się w technikum inżynier w wieku produkcyjnym, to na ogół taki, który nie potrafił sprostać oczekiwaniom żadnego zakładu pracy.
O pomstę do nieba woła praktyka zawodowa. Właściciele dobrze prosperujących firm nie życzą sobie praktykantów, a u pozostałych praktyka przebiega zgodnie z przysłowiowym „przynieś, podaj, pozamiataj”.
Cha, cha!
PS:
Polecam refleksje zatrudnionego w szkole inżyniera (być może w wieku poprodukcyjnym!), wyrażone wierszem:
Budzik mi wierci dziurę w głowie.
– Wstawaj do szkoły – matka powie.
To nie jest matka, tylko żona,
lecz i tak szkoła to ma dola,
życia mi ona nie ułatwia,
wszak szkoła to jest matnia.
Oto już brama mej fabryki.
Maszyn tu słychać dzikie ryki?
To z setek gardeł wściekłe krzyki!
Kiedyś to nic mi nie szkodziło,
teraz powala z wielką siłą!
S-21
> MEN-em od wielu lat rządzili i rządzą nauczyciele matematyk<
To znaczy kto???;-)
W latach 2001-2004 p. Łybacka jako minister, kadencja p.Hall to kolejne 4 lata ,mamy drugi rok kadencji p.Szumilas – odpowiednio profesorka, doktorka i magisterka matematyki. Czy masz rację, że to nie to samo co profesor, doktor i magister – nie wiem. Ale do tego możemy jeszcze wymienić: wiceministrowie, członkowie i przewodniczący Sejmowej Komisji Edukacji – wystarczy zajrzeć do internetu. Możemy oczywiście polemizować, czy powinno się ostatnie 12 lat życia bagatelizować – z mojej perspektywy to "od bardzo wielu lat"
@konie Kaliguli
1.Przeceniasz te paniusie- Łybacka nie była profesorem tylko doktorem i adiunktem czy starszym wykładowcą, Hall też była prostym magistrem!!
2.Między tymi paniusiami byli prawnicy Seweryński i Giertych oraz filozof Legutko za PiS oraz fizyk Sawicki za Belki…;-)
@konie Kaliguli
c.d.
Wszystkie trzy panie wzięto do rządu za mały rozumek(nie mogły szefom zagrozić!) i płeć(współczynnik kobiet w rządzie podnosiły!), a nie za ich znajomość (mierną!) matematyki…;-)
Cha, cha,
wieloprzedniotowość miałaby sens i uzasadnienie (byłaby też jakimś sposobem na bezrobocie wśród nauczycieli), ale masz rację, że żeby to byłoby sensowne, to pewnie trzeba by dokonać pracy u podstaw: czyli zmienić programy studiów i dokonać reformy na uczelniach, tak, by dobrze przygotowowywały do nauczania 2 przedmiotów.
Bo fakt, gdy ktoś uczy 30 lat jednego przedmiotu i po podyplomówce 2 lub 3-semestralnej nabywa kwalifikacji do nauczania innego przedmiotu, to można powątpiewać w jakość jego nauczania.
Acz z jeszcze innej beczki, wbrew pozorom do nauczania nie potrzeba mieć jakiejś totalnie specjalistycznej wiedzy, szkoła to nie uniwersytet, dużo bardziej istotne sa umiejętności takie, których uczelnie nauczycieli nie uczą, np. jak kierować grupą itd (Bo teoria pedagogiczna tego nie daje)
S-21
Cóż, mocno powiedziane, ale nie dotyczy to chyba np. wiceministra prof dr hab Zbigniewa Marciniaka: i matematyk z PAN, i dwa lata wiceminister w MEN za p. Hall, później dwa lata w wiceminister w szkolnictwie wyższym. Poza tym tak, jak wojskowy planista czy analityk nie powinien zastępować kaprala, Krystian Zimmerman nie powinien uczyć grania gam etc., tak i wybitny matematyk uczący wyłącznie ułamków czy tabliczki mnożenia wydaje mi się nieporozumieniem. Ja pisałem o nauczycielach matematyki we władzach MEN. Zauważ, że matematyk jest określeniem równie pojemnym co sportowiec. Wartościowanie, chociaż dla pewnych celów musi mieć miejsce, jest nie fair. Profesor od sedesów a profesor matematyki to efektowny zabieg. Spójrz na to jednak z drugiej strony: ten od sedesów jako jedyny sam się podał do dymisji przyznając się do odpowiedzialności za złą pracę MEN. Jedyny przypadek już prawie w ćwierćwieczu werbalnego aspirowania do standardów europejskich. Pozostałych dymisjonowano. Wiele osób ma w „sedesie” matematyczne zasługi, a ogół Polaków marzy i tęskni do standardów zachowań polityków, jakie pokazał profesor od sedesów. Gdyby nie rozwalił systemu 8+4 mielibyśmy roczne transfery np. z Wielkiej Brytanii na poziomie 6 miliardów funtów, a nie tak, jak teraz 3 miliardów.
@konie Kaliguli
Jeden Marciniak wiosny nie czyni-wiceministrów jest jak psów…;-)
Szczególnie, że Marciniak długo z „mądrą inaczej” babochłopem Hall nie wytrzymał…;-)
W obecnej edycji akurat Berdzik jest od nauczania początkowego, Sielatycki jest geografem, Jakubowski na pewno nie jest matematykiem, o tym z PSL nie ma w ogóle co mówić…;-)
Wcześniej też raczej ani Jaroń ani Stanowski matematykami nie byli…;-)
http://wiadomosci.onet.pl/raporty/oszukane-pokolenie/oszukani,1,5261590,wiadomosc.html
artykuł w temacie, a pod nim ciekawe komentarze
S-21
Tak, czy owak potwierdzasz, że nauczyciele nauczycielom zgotowali ten los. Co do małych rozumków, to można też spojrzeć na to z innej strony: są ministrami, wiceministrami, etc., więc te rozumki są dosyć efektywne, a my… piszemy na blogu i nic nie wskazuje na to, że coś więcej osiągniemy.
S-21
Interesująca wypowiedź – ma kilka smaczków
http://www.rp.pl/artykul/9160,937992-Masowa-edukacja-degeneruje.html
Jedyny, drobny problem, to ten, że absolwent szkoły wykształcony przez inżyniera przyuczonego do zawodu polonisty, może spowodować katastrofę ody lub fraszki, natomiast w drugą stronę grozi to katastrofą budowlaną, lub komunikacyjną. Życzę Gospodarzowi dalszych, twórczych przemyśleń.
@konie Kaliguli
>Co do małych rozumków, to można też spojrzeć na to z innej strony: są ministrami, wiceministrami, etc., więc te rozumki są dosyć efektywne…,<
Czy słyszałeś o kimś takim jak "słup"…;-)
„Sowiecka metoda rozkładania państwa, wyłożona m. in przez Jurija Bezmenowva, byłego oficera KGB.
Przypomnijmy – w obliczonym na 20 – 25 lat procesie świadomego niszczenia państwa pierwsza faza (15-20 lat) jest nazywana demoralizacją i polega na doprowadzeniu do totalengo zamętu w sferze wartości, do wprowadzenia fałszywych, przeciwskutcznych, algorytmów działania do ośrodków decyzyjnych, do podważenia wszelkich autorytetów, zabicia pierwiastka etyki w praktyce działania instutucji i poszczególnych jednoste.
Koniec fazy demoralizacji – to stan, w którym ludzie nawet zestawieni z faktami, namacalnymi, naocznie doświadczonymi – nie wierzą. Są już zaimpregnowani. Są sformatowani.
Czyż nie doświadczamy tej fazy codziennie? Pal licho establishment,ale co się stało z ludzmi?
Musimy zakończyć wojnę polsko-polską i zacząć budować Rzeczpospolitą obywatelską.
– Uważam, że stawka, jaką w Polsce gramy, to nie tylko przeciwdziałanie kryzysowi, ale także cywilizacyjny rozwój lub zacofanie kraju i nie stać nas, już nie ma na to po prostu czasu, na zaniechanie tego rodzaju działań”.
S-21
Słyszałem, ale to przecież dotyczy żulii, gangsterów i mafii.
ch
Jak napiszesz o inżynierii społecznej jest to niegroźne, gdyż powtarzając za Lemem – „Nikt nic nie czyta, a jeśli czyta, to nic nie rozumie, a jeśli nawet rozumie, to nic nie pamięta”. Gorzej jak zaczniesz o tym mówić, gdyż powiedzą ci, że jesteś Pisowcem. A jak nie chcesz być ani z PO, ani z PiS, ani z GW, etc. to co najwyżej zostaje… Chętkowski i jego blog.
Emerytowani inżynierowie i technicy, chętnie, lub nie. Zajmą się praktyczną stroną, nauki zawodu. Zgłaszam się!