Szkoły niższe jak wyższe

Uczelnie niepubliczne nie zdążyły się dobrze rozwinąć, a już upadają. Te, które nie upadają, stanęły w miejscu. Nieliczne jeszcze się poruszają. Więc jak ktoś jest ambitnym uczonym, to musi wybiegać myślą poza uczelnię – czemu nie w kierunku szkoły niższej?

Do tej pory pracownicy uczelni tworzyli przede wszystkim licea jako przybudówki szkoły wyższej. Niektórzy tworzyli te przybudówki w rozmiarze XXL, czyli liceum połączone z gimnazjum. Nadal jednak celem było przygotowanie przyszłych studentów. Teraz pracownicy uczelni coraz śmielej zakładają szkoły podstawowe, ale jako cel sam w sobie, a nie dla przyszłej chwały uczelni.

Nieudane wprowadzenie 6-latków do szkół miało tę dobrą stronę, że uświadomiło społeczeństwu, jak bardzo podstawówki są nieprzygotowane na przyjęcie maluchów. Nauczyciele szkół publicznych robią, co mogą, ale trzeba kilkunastu lat, aby poprawić wizerunek tych placówek. I właśnie kiepski PR publicznych podstawówek, w których talenty dzieci podobno się marnują albo w najlepszym razie nie rozwijają, inspiruje pracowników uczelni do zakładania własnych szkół. Tak oto powstają podstawówki, nad którymi pieczę sprawują znaczące osobowości polskiej nauki.

Jedną z takich inicjatyw jest szkoła, która korzysta z autorytetu prof. Bogusława Śliwerskiego (zob. uwagi patrona). Nazwisko opiekuna robi wrażenie, deklaracje założycieli też trafiają do przekonania (zob. stronę internetową placówki). Jak jednak będzie, trzeba poczekać, gdyż to dopiero początki. W każdym razie zapala się zielone światło dla niepublicznych podstawówek, natomiast gaśnie dla uczelni. Wybór szkoły podstawowej to dzisiaj twardszy orzech do zgryzienia niż wybór uczelni. Na niepublicznych szkołach wyższych już połamaliśmy zęby, oby lepiej nam wyszło z podstawówkami.