Szkoła otwarta, czyli zastaw się, a postaw się

Większość uczniów przed wyborem szkoły chodziła na dni otwarte. Zobaczyli, a potem wybrali. Nic dziwnego, że placówki przygotowują się do spotkania z kandydatami i ich rodzicami niczym panna młoda do ślubu. Dzisiaj w moim liceum są dni otwarte (zob. info) i właśnie zastanawiam się, co założyć: garnitur czy frak? Zlekceważenie tego dnia jest stratą, której nie da się naprawić.

Co zobaczą rodzice i ich dzieci w publicznej szkole? Na pewno nie będzie bogato. Zamiast dobrobytu, musi wystarczyć porządek lub artystyczny nieład. Wszyscy chwalą się tym, że nie ma u nich agresji, a wszelkie spory i konflikty mają charakter intelektualny. Naprawdę trudno się wyróżnić, przecież każda szkoła chwali się tym samym, czyli że ubogo, ale chędogo. Właściwie można się wyróżnić tylko ludźmi – uczniami i kadrą. Może więc jednak frak?

Rodziców po szkole będą oprowadzać obecni uczniowie. Wystarczy zatem wziąć młodzież na spytki, a szydło wyjdzie z worka. Czy szkoła jest dobra? Co tu się dzieje naprawdę? Jacy są nauczyciele? Czy dyrekcja bierze pod uwagę głosy rodziców, czy dba o uczniów? Jaka jest atmosfera, jaki poziom nauczania? Czy uczniowie nie żałują, że wybrali tę szkołę? Po spotkaniu z uczniami rodzice i ich dzieci porozmawiają z nauczycielami. Przekonają się, czy kadra i wychowankowie mówią jednym głosem.

Podczas dni otwartych brakuje tylko przedstawicieli jednego środowiska. Jak żyję, nigdy nie widziałem, aby w szkole pojawił się ktoś z władz miasta, ktoś z Wydziału Edukacji. Chyba że ma dziecko w wieku szkolnym, wtedy przychodzi. Pamiętam wizytę jednej z mam, której mąż był Wysoko Postawioną Osobą, powiedzmy wicewładcą Łodzi z ramienia partii X. Kiedy wyszło na jaw, że dziecko uczy się przeciętnie, dyrektor zaproponował klasę najsłabszą, do której ma szansę się dostać. Wtedy pół szkoły usłyszało krzyk oburzenia: „Proszę pana, moja córka będzie chodzić do takiej klasy, do której zechce!”. I tak się stało. W sumie nie wyszliśmy jako szkoła na tym źle, więc nie ma sprawy.