Nauczyciele zbędni, urzędnicy potrzebni

Większość absolwentów kierunków pedagogicznych nie ma żadnych szans na zatrudnienie w szkole. Także nauczyciele, którzy z jakiegoś powodu pracę stracą, do szkoły już raczej nie wrócą. Ludzie bez powodzenia szukają jakiegoś etatu, czasem otrzymują propozycję wzięcia kilku godzin na parę miesięcy albo umowę na zastępstwo. Natomiast nic stałego i pewnego. Nie gardzi się żadną ofertą, nawet gimnazja mają wzięcie. Roboty dla nauczycieli bowiem nie ma.

Nie ma i długo nie będzie. Jeśli są jakieś wolne godziny, to przydziela się je dotychczasowym pracownikom. Kilka lat temu wszystkie godziny ponad etat były obowiązkowe zgłaszane do Wydziału Edukacji, aby urzędnicy mogli je przekazać bezrobotnym nauczycielom. Obecnie dyrekcje nie mają takiego obowiązku, mogą więc dawać swoim, ile chcą. A nawet muszą, aby tylko nauczyciel zarobił więcej i gmina nie musiała wypłacać dodatków wyrównujących (MEN wyznaczyło minimalne wynagrodzenie nauczycieli na poszczególnych szczeblach awansu). Obecna polityka wynagradzania  przyczynia się do zwiększania bezrobocia wśród nauczycieli. Ci bowiem, co mają etat, dostają więcej godzin, a ci, co mają ich za mało, pozbawiani są i tego, co już mają, czyli wylatują na bruk.

Zmniejsza się liczba nauczycieli pracujących w szkołach, natomiast wcale nie zmniejsza się liczba urzędników zatrudnionych w oświacie. Nie tylko jest więcej urzędników, ale zrobili się oni coraz bardziej nerwowi. Szczególnie rozdrażnieni są, gdy widzą bezrobotnych nauczycieli. Sporo ludzi szturmuje Wydział Edukacji w nadziei otrzymania jakiejś propozycji. Niestety, urzędnicy kompletnie nie rozumieją, że człowiek w potrzebie potrafi być namolny. Jedna z moich znajomych, która szuka pracy w szkole, usłyszała, jak urzędniczka krzyczała do petenta: „Z tyłka mam te godziny pani wyciągnąć? Nie ma żadnych godzin. Proszę to zrozumieć i więcej mnie nie nachodzić”. Normą jest też przynoszenie czekoladek i innych drobnych upominków. Wszystko po to, aby urzędnik zapamiętał i polubił akurat mnie. Im gorzej wiedzie się nauczycielom, tym lepiej mają urzędnicy. Obecnie czują się niczym pączek w maśle.

Jeśli wszedłby w życie plan Balcerowicza (podnieść pensum, zwolnić tych, dla których nie będzie godzin), jakieś 100 tysięcy nauczycieli będzie do niczego niepotrzebnych. Część z nich ma szansę znaleźć zatrudnienie w oświacie jako urzędnicy. Ci bowiem będą potrzebni coraz bardziej. Do pracy w urzędach szkoli się obecnie masa nauczycieli (podejmują studia podyplomowe, idą na kursy itd.). Kto bowiem ma rozum, ten widzi, że polska edukacja urzędnikiem stoi.