Nauczyciel jako slave driver

Szkoły panikują z powodu niżu. Widmo braku uczniów zagląda w oczy każdej placówce. Nauczyciele debatują, co robić, aby poprawić wizerunek szkoły i przyciągnąć jak najwięcej chętnych. Pomysły są dwa: po pierwsze, wyższe wyniki egzaminów, po drugie, dyscyplina. Wychodzi na jedno: złapanych w sieć uczniów trzeba tak zdyscyplinować, aby myśleli wyłącznie o nauce i swoimi wynikami skusili kolejne roczniki.

Jeśli uczeń myśli o wagarach, niech sobie to wybije z głowy. Jeśli roi mu się zarywanie nocy na imprezach i spóźnianie się z tego powodu na lekcje, niech szybko zrezygnuje z tych planów. Dla nikogo nie będzie litości. Żaden nauczyciel się nie ugnie, bo dyscyplina i wysokie wyniki to ostatnia deska ratunku dla szkoły w dobie niżu. Jak jakaś szkoła pozwoli uczniom na swobodę, to sama sobie ukręci stryczek na szyję. Nauka albo śmierć.

A teraz wiadomości z mojego podwórka. Z języka polskiego podwajamy liczbę matur próbnych. Jak trzeba będzie, to za rok potroimy. Biolchemy i matfizy mają obowiązek zdać maturę z polskiego na bardzo wysokim poziomie. Dlatego będą do bólu próbować. Co z tego, że polski jest im do niczego niepotrzebny. Te wyniki są potrzebne szkole, która liczy średnie i na ich podstawie zajmuje określone miejsce w rankingu. Czy jakiś uczeń chce coś powiedzieć? Milczeć! Jak się komuś nie podoba, to niech obejrzy „Full metal jacket” Stanleya Kubricka. Tak będzie w szkołach i już. Jeśli chcemy wygrać ten niż, to nie możemy się cackać.