Homoseksualiści odchodzą

Najpierw było publiczne przyznanie się nauczycielki do homoseksualizmu, potem problemy w miejscu pracy, a w końcu odejście ze szkoły (zob. tekst). Czy można było spodziewać się czegoś innego? Czy była w ogóle możliwość, aby zdeklarowana lesbijka w szczęściu i spokoju prowadziła lekcje? Czy da się być homo w polskiej szkole?

W te wakacje kilka dni spędziłem we Francji. Gdy spacerowałem po różnych miastach, w oczy rzucili mi się chłopcy trzymający się za ręce. Sporo takich par widziałem. Nie chciałem, aby mi się rzucali w oczy, ale jakoś tak się działo, że na nich patrzyłem. Spacerowało też sporo par mieszanych, ale te nie przyciągały mojego wzroku, ponieważ stanowią codzienny widok. Wystarczyło, że jak na sto par hetero trafiła się jedna para homo, to miałem wrażenie, że jest ich pół na pół. A jak zobaczyłem drugą parę homo, to wydawało mi się, że tu są sami homoseksualiści.

Myślę, że podobne wrażenia mieli ludzie, gdy Marta Konarzewska przyznała się do bycia lesbijką. Jedna taka nauczycielka, a ludziom zaraz rzuciło się na mózg, że połowa pedagogów jest orientacji homoseksualnej. I zaraz zaczęli się bać, że dotknie to też ich dzieci. Że homoseksualizm zacznie szerzyć się jak zaraza, jak grypa hiszpanka, jak dżuma. Że wszyscy będą skażeni, zarażeni, zadżumieni.

Wróciłem ze skażonej Francji do Polski. Wziąłem prysznic, wyprałem ubrania, posłuchałem kościelnych śpiewów. Z prasy dowiedziałem się, że nauczycielka lesbijka odeszła z pracy. A zatem największe zagrożenie minęło. Jak powiedziałaby w takiej sytuacji Dulska, no to znowu będziemy mogli żyć po bożemu.