Nie chodzi tylko o pieniądze
Zarobki są ważne, ale przecież nie tylko one się liczą. Pensje nauczycielskie, nie ma co ukrywać, powoli rosną. Siedem procent podwyżki to przecież więcej niż nic. Jednak tym zmianom na lepsze w zarobkach towarzyszą coraz gorsze warunki pracy.
Klasy są przepełnione, mimo że mamy niż (w moim liceum są 32-, 33-, a nawet 34-osobowe zespoły). Sale maleńkie, człowiek siedzi na człowieku. Na korytarzach ciasnota potworna. Szkoła, która jest w stanie pomieścić 300 uczniów, a po upchnięciu 400, musi przyjąć ponad 600, gdyż tak każe władza. Dlaczego nie zmniejsza się liczebności klas, tylko upycha ponad normę.
O wszystko trzeba żebrać u rodziców, gdyż budżet placówki nie uwzględnia żadnych wydatków albo tak małe, że koń by się uśmiał. Jeśli szkoła chce nadążać za zmieniającym się światem, musi prosić rodziców o pomoc. Magnetofon kupują rodzice, papier do ksero też, zresztą za ten do pupy także gmina nie zapłaci. Rodzice opłacają nawet wyjazd nauczyciela z uczniem na konkurs czy olimpiadę. Gmina nie przewiduje też delegacji ani zwrotu za przejazdy do dziecka na nauczanie indywidualne. Gdyby nie rodzice, byłoby w szkole goło i wesoło.
A gdy szkoła ma przedsiębiorczego dyrektora i zaradnych nauczycieli, dzięki którym wytwarza jakiś zysk, to musi połowę oddać do budżetu miasta, a z pozostałej połowy wydzielić 50 procent na opłaty za media. Dopiero z tej reszty może kupić sprzęt na zorganizowanie matur, jakby organizowanie egzaminu maturalnego nie należało do obowiązków państwa. Gdy szkoła nie miała rzutnika i laptopa, to uczniowie musieli przychodzić z własnym sprzętem.
Koledzy, z którymi rozmawiam, mówią, że zarobki są już prawie do zaakceptowania. Natomiast coraz bardziej przeraża ich ta bieda z nędzą, z jaką mamy do czynienia w polskich szkołach. Meble, które nadają się wyłącznie na śmietnik, obskurne ściany, walące się okna, podłoga jak w baraku, brak narzędzi do pracy. Co któraś szkoła jest lepiej wyposażona i bardziej zadbana, ale większość wygląda jak po wojnie. I to boli mocniej niż zarobki, bo zarobki przestają być powoli złe, ale warunki pracy to masakra.
Komentarze
34 osoby w klasie… U mnie było 37 ;). Łącznie 28 klas, w każdej podobna liczba uczniów. Szkoła pracuje na jedną zmianę, dlatego lekcje wychowawcze i religia często odbywają się na sali gimnastycznej, korytarzu lub w plenerze, bo brakuje wolnych sal.
Czytam tę notkę i uśmiecham się do siebie – szkoła, w której uczę wpadła na ciekawszy pomysł – założono OPP i co rok nauczyciele żebrzą o 1% podatku u rodziców uczniów. Każdy orze, jak może.
To ja z Polski B żyję jednak z oświatowej Polsce A: w szkole nowe okna od dekady,ładne kolorowe kolorowe, po wakacjach wróciłam do pięknie odremontowanej, kolorowej sali, w szkole już 5 tablic interaktywnych, z którymi nieźle się pracuje, 3 pracownie, gdzie mogę sobie pójść z uczniami na lekcje z komputerem i omówić, np. malarstwo romantyczne czy impresjonizm, mając przed oczami konkretne obrazy,łazienki takie,że podejrzewam, iż część uczniów takich w domu nie ma- a mówię o prowincjonalnym, przeciętnym liceum. W moim mieście także najlepsze liceum zostało odnowione od piwnic po dach. A nasz gospodarz, pracując przecież w bardzo dobrym liceum, opisuje swoje miejsce pracy jak z lat głębokiej komuny, gdzie siermięga królowała. Zadziwiające.
W kwestii liczby uczniów w klasie – u nas waha się ona od 42 do 25 – w zależności od roku nauki. Oczywiście problemem jest wielkość sal lekcyjnych – do większości daje się upchnąć 30 – osobową klasę. nie narzekam jednak na wyposażenie, ponieważ w każdej sali jest dostęp do internetu, w większości są już rzutniki cyfrowe, dokupowane są laptopy do pracowni przedmiotowych. Szkoła jest ocieplona, pomalowana na jasny kolor, okna plastikowe, sale w miarę czyste i przyjemne. Szkoda tylko, że korytarze takie wąziutkie – ale nie można mieć wszystkiego.
33-osobowa klasa? to były piękne czasy… na dziś mam małą zgrabną 40-kę w klasie, ot taki desant z rocznika wyżej…
Z moich marzeń: Ruter bezprzewodowy w pokoju nauczycielskim- na razie nie do zrealizowania bo nie ma tam netu a z sekretariatu nie sięga. Biurko w klasie – bo to co mam się rozpada od patrzenia. I nowe stoliki dla moich uczniów- bo te mają ze 40 lat i są koszmarne. Ale takich stołów zostały w mojej szkole jeszcze ze 4 klasy- więc może kiedys… A takie marzenie już totalne to laptop w klasie- żebym swojego nie musiała nosić.
Tablica interaktywna… u mnie nie ma żadnej.
Jak samorząd chce i myśli o oszczędnościach np. na ogrzewaniu, to może – oto dowód:
http://www.kalisz.pl/_portal/12543109364ac3441866dd6/Kalisz_miasto_pi%C4%99knych_szk%C3%B3%C5%82.html
i wydany folder reklamowy 🙂
http://www.kalisz.pl/files/12506698944a8bb54653ac0/szkoly_album2.pdf
Pan to tylko narzeka. Jak malkontent może wychowywać?
W szkole to nie liczba uczniów w klasie ma największe znaczenie, ale osobowość nauczyciela. Po drugie, co złego jest w przejawach kształtowania się społeczeństwa obywatelskiego, a mianowicie pewnej społeczności wokół szkoły? Czego konkretnie oczekuje nauczyciel od swego miejsca pracy? Ładnej toalety?
Na marginesie – jeśli nie chodzi o pieniądze, to o co chodzi? Tytuł chyba jednak nieadekwatny do wpisu.
Panie Darku, jako były uczeń naszego LO, muszę Pana uświadomić, że tylko nasze LO było (i chyba nadal jest) takie brzydkie i biedne, sporo szkół obecnie jest na naprawdę niezłym poziomie
„Panie Darku, jako były uczeń naszego LO, muszę Pana uświadomić, że tylko nasze LO było (i chyba nadal jest) takie brzydkie i biedne, sporo szkół obecnie jest na naprawdę niezłym poziomie”-
– w takim razie to źle świadczy nie tylko o władzach samorządowych, ale i menadżerskich zdolnościach dyrekcji, bo szkoła z opisu gospodarza wygląda jak za króla Ćwieczka.
Ja chcę do Kalisza… To naprawdę tak wygląda?
Jakub: a co jest złego w ładnej toalecie która nie cuchnie? Ja też chcę!
Proszę podać link do tego przepisu. Z tego co się orientuję, sprawa wygląda trochę inaczej. Dotyczy innych jednostek, niż szkoła Gospodarza. Ale przyznam rację, jeżeli interpretacja Gospodarza jest zgodna z przepisami. Czekam.
Mam nadzieje, że wywody na tym blogu nie są na zasadzie „jedna baba drugiej babie”.
„Czego konkretnie oczekuje nauczyciel od swego miejsca pracy? Ładnej toalety?”- także, Jakubie, także. Osobiście cieszę się, że warunki sanitarne nie odbiegają u mnie w szkole od domowych 🙂 traumę przeżywałam w zaprzyjaźnionej szkole, gdzie chodziłam na matury ustne, koszmar z początku lat 80-tych, chociaż w tym roku tam także remont dotarł.
Przyjemnie pracuje się w miejscu czystym, ładnym, odnowionym, gdzie zadbano zarówno o estetykę, jak i zaplecze: komputery, net,tablice interaktywne…
Zgadzam się co do fatalnych warunków pracy ale jeśli chodzi o zarobki to nie są one jednakowe w całej Polsce. Jestem nauczycielem dyplomowanym z ponad 20-letnim stażem pracy. „Wzięłam” we wrześniu 2500 na rękę. Wiem, że przeżyję za te pieniądze, nawet będąc samotną matką z synem na studiach, ale co to za życie? (Biała Podlaska)
Zastanawiam się, ile wynosi w Łodzi to „prawie znośne” wynagrodzenie? Około 2400 netto za czysty etat dla dyplomowanego to już znośnie czy jednak jeszcze nie?
Dopóki są nadliczbówki jest dobrze, ale uczniów jest jednak coraz mniej, a klasy rzeczywiście wcale nie są mniej liczne, zmniejsza się tylko liczba oddziałów…
Ja uważam że godziny karciane powinni mieć nauczyciele którzy mają 18 godzin lekcyjnych na tydzień lub od 19 do 27 godzin czyli przedmiotowcy.Nie powinni ich mieć nauczyciele-bibliotekarze,bo mają najdłuższe pensum,30 godzin na tydzień.