Lepiej kształci się akwizytorów niż nauczycieli

Przyszli nauczyciele nie są przygotowywani do pracy w szkole. Już o wiele lepiej kształci się akwizytorów. Porównania tego użył Dariusz Kulma, Nauczyciel Roku 2008, w rozmowie z „Głosem Nauczycielskim” (zob. tekst). Nie chodzi o braki w zakresie wiedzy merytorycznej, lecz o nieznajomość technik uczenia, motywowania uczniów, podstaw psychologii, zasad komunikowania się z ludźmi itp.

Kto miałby tego nauczyć studentów, skoro pracownicy uczelni traktują szkoły jak skupiska trędowatych? Zwyczajnie boją się uczniów. Najprawdopodobniej sami nie potrafią motywować do nauki. Mam nadzieję, że sytuacja się zmieniła, ale mój rocznik był motywowany słowami: „Połowa studentów nie zaliczy pierwszego roku” (uwagi do mężczyzn) albo „Mówią, że studiujecie, aby łatwiej znaleźć męża” (uwagi do kobiet). Gdy zaś poinformowałem jednego z profesorów, do którego czułem sympatię, że idę pracować w szkole, życzył mi, aby to nie trwało długo i żebym szybko znalazł coś lepszego. Pracownicy uczelni nie ukrywali, że dla nich szkoła to syf. Czy to się zmieniło?

Na uczelni nauczyłem się podstaw historii metodyki, historii pedagogiki i historii psychologii. Praktyki zaś było tyle, co kot napłakał, mimo że już na pierwszym roku studiów do indeksu wbito mi pieczątkę „specjalizacja pedagogiczna”. Całe szczęście, że pracowałem w handlu. Sztuki komunikowania uczyłem się, sprzedając kasety magnetofonowe i płyty CD. Wzbudzanie motywacji praktykowałem, wciskając ludziom materiały pirotechniczne. A praktyki metodyczne odrabiałem, prowadząc zajęcia dla pielęgniarek z konstrukcji kapci (zajmowałem się marketingiem w firmie produkującej kapcie, sprzedawaliśmy je głównie w szpitalach). Parę lat pracy w handlu uczyniły ze mnie profesjonalnego belfra. Niestety, jeżeli ktoś podczas studiów nie popracuje w handlu, to nie ma szans nauczyć się, jak być sprawnym nauczycielem. Musi uczyć się na własnych błędach z uczniami, a te bywają bolesne