Wypalenizna zawodowa

Gdyby rok szkolny trwał dłużej nawet o jeden tydzień, chyba bym nie wytrzymał. Nie ma co ukrywać, pod koniec czerwca z ciała pedagogicznego wyłazi zawodowa wypalenizna. Zrobiły się z nas ohydne Bladaczki – żaden puder już tego nie zatuszuje. Trzeba opuścić szkolne mury i wyjść na słońce.

Zazdroszczą nam wakacji ludzie, którzy nie wiedzą, na czym polega praca z dziećmi. W tej robocie trzeba mieć wiele pozytywnych uczuć: miłości, serdeczności, ciepła, wyrozumiałości, cierpliwości, poczucia humoru, radości, łagodności, ale też stanowczości i pewności siebie. W ciągu roku szkolnego tracimy te uczucia, a stajemy się coraz bardziej oschli, zimni, nieopanowani, nerwowi, sfrustrowani, agresywni, niespokojni, bezsilni. Choćbyśmy nie wiem jak kochali pracę z dziećmi, wypalamy się, siada nam system nerwowy, na czym cierpią głównie uczniowie.

Wielu zawodom przydałyby się wakacje, przecież nie tylko nauczyciele wypalają się w pracy. Jednak w żadnym innym zawodzie wypalenie nie przyczynia się do tylu szkód. Wypaleni nauczyciele są zgubą dla uczniów, zwiastunem nieszczęścia w ich życiu, zarazą, która nie przeminie. Do końca życia nosi się skutki kontaktów z wypalonymi nauczycielami. Dlatego uważam, że wakacje są nie tylko wielkim przywilejem, ale obowiązkiem, z którego nauczycieli nie można zwolnić. Raczej przeciwnie, należy zobowiązać wszystkich belfrów, aby wykorzystali wakacje, poleżeli na słońcu niczym jaszczurki i pozbyli się tej okropnej wypalenizny.

A teraz słowo do dyrektorów szkół. Im wcześniej wypuścicie swoich nauczycieli na wakacje, tym lepszych pracowników powitacie we wrześniu. Jeśli zaś chcecie mieć w nowym roku szkolnym teatr uszkodzonych dusz, trzymajcie ich w pracy jak najdłużej.

Oby tylko słońce nie zawiodło…