Najwięcej chce do nas

Zawistnym okiem patrzą na moje liceum koledzy z innych szkół, a wszystko przez uczniów. Do nas nadal walą tłumy (w tym roku ponownie najwięcej gimnazjalistów wybrało moją budę), a w innych placówkach bywa różnie. Niektóre nie otworzą tylu klas, co zwykle. Strach zajrzał w oczy nie tylko szkołom, które niewiele znaczą na edukacyjnej mapie Łodzi, ale także tym dobrym.

Zamiast czuć do nas niechęć, koledzy z innych szkół powinni zapytać, dlaczego nam się udaje? I to udaje się od ćwierćwiecza, jeśli nie dłużej. Starsi nauczyciele opowiadają bowiem, że nabory w ostatnich latach to nic w porównaniu z tym, co tu się działo wcześniej. Komisja rekrutacyjna musiała ewakuować się przez okna, gdyż przed szkołą czekał tłum rozhisteryzowanych rodziców, a przed ścianą płaczu rozgrywały się dantejskie sceny. Dyrekcja zaś musiała wchodzić i wychodzić ze szkoły w przebraniu, do tego za każdym razem innym, aby nie zostać rozpoznana i rozerwana na strzępy. Podobno dawniej nauczyciele bali się o własne bezpieczeństwo, gdyż rodzice gotowi byli zrobić wszystko, aby dziecko zostało przyjęte. Teraz też jest nieźle, gdyż rodzice dzieci, które w tym roku idą do gimnazjum, już rozmawiają z dyrekcją o warunkach, na jakich przyjmujemy.

A zatem dlaczego nam się udaje? Przede wszystkim to zasługa dyrektora i jego niezwykłego charakteru (nie lubię chwalić szefa, ale w tej sprawie muszę). Non stop organizuje nam rady szkoleniowe, wysyła każdego po sto razy na różne kursy, wymusza rozwój zawodowy, dosłownie goni do awansu – i nie ma zmiłuj się. Jak chciałem po uzyskaniu mianowania odpocząć i trochę poobijać się po kątach, to zaraz wylądowałem na dywaniku. Rozmowa była krótka: „Skoro nie chce pan ubiegać się o awans, to znaczy, że planuje się pan z nami pożegnać”. Rodzona matka nie wypędziła ze mnie lenia i w końcu sobie odpuściła, a dyrektor się zawziął i nie popuszcza. Tak samo postępuje z każdym nauczycielem. Właściwie prawie z każdym, ale to może być cisza przed burzą, więc przemilczę.

Drugą ważną sprawą jest stała kadra przypisana do określonego typu klas. Otóż nauczyciele przedmiotów kierunkowych zawsze uczą w tych samych klasach, ja np. jestem przypisany do klasy prawniczej, a nigdy nie miałem klasy dziennikarskiej. Dzięki temu nie przeskakujemy z kwiatka na kwiatek, lecz możemy wypracować metodę, która z każdym rokiem jest lepsza. Możemy też uczyć się na własnych błędach. Uczniowie mogą zatem informować kandydatów, kto uczy w danej klasie i jak uczy. A kandydaci mają pewność, że skład głównych nauczycieli jest żelazny, a szkoła nie wywinie tu żadnego numeru i nie wstawi niesprawdzonego belfra. Eksperymenty, mniej lub bardziej udane, dotyczą tylko przedmiotów mniej ważnych w danej klasie. Nie chcę zdradzać wszystkich szczegółów polityki kadrowej dyrekcji, poza tym nie o wszystkim wiem. W każdym razie metody obsadzania etatów to istny majstersztyk.

Kolejna sprawa to atmosfera w radzie pedagogicznej. Nauczycieli wielu szkół, to chyba nasza przypadłość zawodowa, cechuje nadmierna drażliwość, choleryczność, nerwowość, pyszałkowatość. U nas też takie osoby się zdarzały, ale szybko odeszły. Obecna kadra jest przede wszystkim bardzo otwarta i koleżeńska. Lubię wchodzić do pokoju nauczycielskiego, a przecież z niejedną osobą się ściąłem, opieprzyłem, zwróciłem uwagę. Były napięcia i to spore, ale trwały dzień dwa, a potem czułem się, jakby do żadnego konfliktu nie doszło. Właśnie umiejętność wchodzenia w konflikty i szybkiego z nich wychodzenia uznaję za duży atut tutejszej rady – w wielu szkołach, niestety, jest inaczej, a zawiść i niesnaski trwają latami.

Na koniec dodam, że moja szkoła jest otwarta na media, także te krytyczne wobec nas. Gdy zaczynałem pracować w XXI LO, od razu rzuciło mi się w oczy, że dziennikarze wpadają tu bardzo często i czują się jak u siebie w domu. Gdy się czuje oddech mediów na plechach, pracuje się inaczej. Reszta to po prostu szczęście i czary.