Uczeń szczęśliwy

Coraz więcej trzeba, aby uczniowie czuli się w szkole szczęśliwi. Przede wszystkim potrzeba pomysłowości i podstępu. A unieszczęśliwić potrafi wszystko, np. sprawdzian, zadanie pracy domowej, konieczność przeczytania lektury czy wezwanie do odpowiedzi albo urządzenie kartkówki. Widzę, jak chodzą źli, smutni i zagniewani, ponieważ mają za kilka dni sprawdzian. Już kombinują, jakby go przełożyć na późniejszy termin. Udaję, że mi to w żaden sposób nie pasuje. Mówię, że przecież ustaliliśmy termin, więc się go trzymajmy. Proszą, zgrzytają zębami, znowu proszą, więc w końcu się zgadzam przełożyć. Przekładam nie dlatego, że uczniowie mnie do tego zmusili. Tak naprawdę zawsze ustalam termin klasówki o tydzień wcześniej, niż mi pasuje, więc przełożenie jest mi na rękę. Tak niewiele trzeba, aby uczniowie byli szczęśliwi.

Raporty z ostatnich lat donosiły, że młodzi „Uczą się niesystematycznie, zazwyczaj tylko wtedy, kiedy muszą. Nie czerpią radości z poznawania świata. Są mało kreatywni […]. Panicznie boją się sprawdzianów” (zob. źródło). Naprawdę coś trzeba zrobić, aby dzieci uszczęśliwić. A szczęście dają rzeczy małe, ale częste. A zatem planuję po cichu pewne zdarzenie, dzięki któremu uczniowie będą mogli nie być na mojej lekcji, pójdą w tym czasie powiedzmy na wykład o zagrożeniach cywilizacyjnych albo na próbę poloneza przed studniówką czy na badania do pielęgniarki. Oczywiście zachowuję się tak, aby uczniowie nie mieli wątpliwości, że nie zgadzam się na żadne wyjścia, bo mi to nie pasuje. Oświadczam więc, iż zgadzam się tylko dlatego, bo muszę (nakaz dyrekcji). Za jakiś czas sytuacja się powtarza. Uczniowie odczuwają niezwykłą satysfakcję, gdy informują mnie, że lekcja polskiego nie może się odbyć, ponieważ – tu wszyscy uśmiechają się z szatańską satysfakcją – idą na spotkanie z np. przedstawicielem uczelni. Udaję gniew, dzięki czemu uczniowie się cieszą, ponieważ nie mają wątpliwości, że robią mi na przekór. Tak naprawdę termin spotkania został uzgodniony w porozumieniu ze mną. Gdybym jednak nakazał uczniom iść na to spotkanie, byliby nieszczęśliwi.

Nauka inaczej wchodzi do głów, gdy uczniowie czują się szczęśliwi. Niestety, coraz więcej w szkole nieszczęścia, niezadowolenia, gniewu i frustracji. Tak się dłużej nie da pracować. Nauczyciel flaki sobie wypruwa, a wyniki mizerne. Trzeba podstępnie dać uczniom okazję do poczucia szczęścia. Tak naprawdę szczęście powinna dawać sama nauka. Szkoda, ale tak nie jest albo też jest tylko w nielicznych przypadkach. Odwołanie lekcji, przełożenie sprawdzianu, „zapomnienie”, że trzeba sprawdzić pracę domową i inne tego typu chwyty powodują, że młodzi czują się znowu szczęśliwi. A przecież w życiu chodzi o to, aby mieć jak najmniej przykrości, a jak najwięcej powodów do radości. Coś małego, ale w częstych dawkach, cieszy najbardziej.