Komu potrzebne są korepetycje?
Moja czteroletnia córka zaczęła korzystać z korepetycji, ponieważ uznałem, że tego potrzebuje. Nie nauczyła się dobrze mówić w domu, nie poprawiła mowy w przedszkolu, dlatego uznałem, iż musi chodzić na płatne lekcje do logopedy. Dzięki korepetycjom w ciągu roku opanuje umiejętności, które w normalnym trybie nauki – w przedszkolu i w domu – nabyłaby po pięciu latach. Ponieważ nie opłaca mi się czekać, a poza tym im szybciej dziecko poprawi braki, tym lepiej przygotowane wejdzie w następny etap nauki, korzystam z korepetycji.
Jako nauczyciel liceum publicznego oferuję swoim uczniom określoną liczbę ćwiczeń w ramach przyznanego mi limitu godzin. Jeśli uczeń ma wadę wymowy, a mam takie osoby, którzy bełkoczą i seplenią, mogę mu poświęcić ograniczoną ilość czasu na ćwiczenia. Niestety, wady nie skoryguję. Powinien skorzystać z prywatnych lekcji wymowy. Inni moi uczniowie nie potrafią logicznie myśleć, mają problemy z pamięcią, z koncentracją, nie potrafią ze zrozumieniem przeczytać prostego tekstu publicystycznego – powinni korzystać z dodatkowych ćwiczeń. Są uczniowie, którym trzeba tłumaczyć, podawać znaczenie wielu słów (np. „nostalgia”, „ironia”, „kurtuazja”, „wytworny”, „stabilizacja”, „rubaszny”, „konwencja”, „pupil” – to przykłady z kilku ostatnich dni). Osoby, które mają ograniczony zasób słownictwa, powinny korzystać z dodatkowych ćwiczeń. Kilka minut moich wyjaśnień to za mało. Przydałyby się korepetycje.
W liceum wciąż uzupełniam braki – braki wyniesione z domu (np. błędy wymowy), będące skutkiem lenistwa (np. orientuję się, że uczeń nie czytał książek), powstałe na poprzednim etapie nauki (np. w szkole podstawowej). Im więcej braków, tym mniejsza szansa, że poprawię wszystko. Im bardziej zajmę się wyrównywaniem braków, tym większe ryzyko, że nie zrealizuję tego, co przewidziane liceum. A zatem nie uzupełniam wszystkich braków, liczę bowiem, iż uczeń otrzyma pomoc od rodziców, innych krewnych albo weźmie korepetycje, ewentualnie sam popracuje nad sobą (np. weźmie się za przeczytanie książek, których dotąd nie przeczytał). Jak uczniowi nie zależy na czasie i na wynikach, to może uzupełnienia braków rozłożyć na kilka lat i w końcu sam siebie uczyni mistrzem. Komu jednak zależy na szybkich i znaczących postępach, ten musi korzystać korepetycji.
Posyłam swoją córkę na korepetycje i nie mam do nikogo pretensji, najwyżej do siebie. Niestety, brakuje mi czasu, aby ćwiczyć z nią mówienie, dlatego zatrudniam logopedę. Myślę, że wielu rodzicom brakuje czasu na szkolenie własnych dzieci od niemowlęctwa, dlatego muszą korzystać z pomocy profesjonalistów. Wprawdzie przedszkole mojej córki oferuje szereg ćwiczeń językowych (piosenki, wierszyki), ale taka porcja wystarczy Karolinie i Tomkowi, a Wiktorii już nie. Pozostają korepetycje. Oczywiście mógłbym krzyczeć, że płacę podatki, więc pani przedszkolanka powinna uczyć moje dziecko mówić aż do skutku. Mógłbym tego wymagać, gdyby z moich podatków pani przedszkolanka była godnie opłacana. Tak jednak nie jest. Więc po co mam na nią krzyczeć?
W moim liceum mam po 32 uczniów w klasie. Każdy powinien zostać dobrze przygotowany do matury. MEN twierdzi, że liczba uczniów nie ma wpływu na wyniki nauczania. Dziś w klasie IIE nie było 5 osób, w tym kilkoro trudnych uczniów. Wykorzystałem czas i zrealizowałem bardzo trudny temat, a poszło mi jak z płatka. Nawet sprawdziłem, czy uczniowie zrozumieli i się nauczyli – było rewelacyjnie. Niestety, gdy na lekcji będzie komplet, uda mi się zrealizować zaledwie skromną cząstkę tego, co powinienem. Należałoby zatem usunąć z klasy ową piątkę, a najlepiej jeszcze kilka osób, a wtedy korepetycje nie będą potrzebne. Jeśli jednak w szkołach i przedszkolach publicznych będzie tak, jak jest (np. liczne klasy, uczniowie z potężnymi brakami), ratunkiem są korepetycje: i to od przedszkola aż do doktora. Udzielałem korepetycji nawet osobom, które przygotowywały się do obrony pracy doktorskiej. Ludzie mieli takie braki, że promotor nie był w stanie im pomóc. I co, krzyczeć na promotora?
Komentarze
Panie Dariuszu, musze powiedziec, ze jako Pana uczennica tez musialam skorzystac z pomocy korepetycji nauczycielki z I L.O. przed matura, bo za cholere nie moglam sie nauczyc pisac wypracowan. W sumie nie moge Pana za nic winic, ale wtedy bylam zla, ze te wypracowania takie wazne byly. No ale przez szkole trzeba przejsc, nie ma wyboru. Szkoda tylko, ze szybciej specjalizowac sie nie da. Mieszkam za granica i tutaj sukces osiagaja ci, ktorzy wczesniej wybierac mogli i praktyke zdobywali. Pozdrawiam.
Żałuję, że nie trafiłam tu wcześniej… Uczę w podstawówce- a też dzieci mają braki. Klasy w Katowicach w szkołach podstawowych mogą mieć nawet po 28 osób – czyli z 60 dzieci zamiast utworzyć 3 klasy, miasto zgadza się na 2- BO TAK. Bo tak jest taniej- bo przecież nie lepiej. W takiej klasie ani uczeń zdolny, ani uczeń słaby szans nie ma- jak jesteś zdolny, liczysz świetnie, problemów nie sprawiasz- super, siedź cicho, wiem, że wiesz. Jak jesteś słaby, dodawać nie umiesz, odejmować tym bardziej- damy ci godzinę zajęć wyrównawczych tygodniowo- podczas gdy potrzebna ci godzina dziennie. W przyszłości- zajęć bezpłatnych prowadzonych w ramach „godziny karcianej.”
Uczę też w klasie wyrównawczej w której mam 10 bardzo słabych dzieci. Uczę ich matematyki- ciężko. Jednak oni naprawdę pracują i się starają. Jest ich 10 a ja mam komfort bardzo indywidualnego podjeścia, różnicowania zadań itp itd- bo mogę. W klasie 27 osobowej nie mam fizycznie takiej możliwości. Czy ktoś z MEN może przyjść i sprawdzić czy ilość uczniów naprawdę nie wpływa na wyniki nauczania?
PS: Moje dziecko ma lat 6, czyta płynnie, odpowiada z sensem, liczy świetnie. Najprawdopodobniej w 30-osobowej klasie odezwie się raz w tygodniu 🙁
Ludzie korzystają z korepetycji z różnych, mniej lub bardziej chwalebnych powodów (chęć nadrobienia zaległości, lenistwo, brak czasu, moda, prestiż, ambicja, rozwijanie własnych zainteresowań i umiejętności itp.). Myślę, że nie jest to najgłupszy sposób wydawania pieniędzy nawet wtedy gdy motywy nie są zbyt szlachetne.
Problem pojawia się wtedy, gdy korepetycje stają się jedynym źródłem edukacji, bo zaprzecza to potrzebie istnienia szkół.
Dodatkowe lekcje u czterolatki to moim zdaniem przesada. Tez mam córki w podobnym wieku i na dodatkowe zajęcia bym ich nie posłał chociaż ich wymowa jest daleka od ideału. Niech jeszcze trochę dojrzeje.
Twierdzenie, ze liczebnosc klas nie ma wplywu na wyniki nauczania jest przejawem ciezkiego matolectwa umyslowego, kwalifikujacego urzednikow MEN
do odbycia specjalnych korepetycji wyrownawczych ze zdrowego rozsadku.
Niestety, zamiast tego zajmuja sie, do spolki z lokalnymi wladcemi samorzadowymi, podejmowaniem decyzji, ktore kwalifikuja ich w dwojnasob.
Oto mamy podobno niz demograficzny w szkolach. Trudno o lepsza niz niz
okolicznasc pozwalajaca na zredukowanie liczebnosci klas. Zamiast tego redukuje sie licze szkol. Pewnikiem po to aby zachowac owa mityczna norme
33 uczniow w klasie, ktora podobno nie wplywa. Korepetytorzy moga spac spokojnie!
Lidqua, a ja uczę się w klasie jedynie 22-osobowej i też mam cicho siedzieć, bo każdy „wie, że ja wiem”.
31 października 2009 r.
Mój syn miał tylko przez 2 tygodnie „normalne” lekcje z języka angielskiego (Pani chora, zastępstwa) – korepetycje.
Matematyka – podobnie, no może z innych typowych dla nauczycieli powodów – też korepetycje.
I tak cały czas w ciągu każdego, kolejnego roku szkolnego (gimnazjum).
Każdy rodzic powinien posiadać przygotowanie pedagogiczne, bo z tego co wyczytuję na tym blogu – powtórzę i trochę zmienię słowa AdamaJ – wielu nauczycieli zaprzecza potrzebie istnienia szkół.
Za komuny były klasy 40-osobowe i korepetycje sie bralo, co najwyzej przed egzaminem na studia. Ale bylo mniej wolnego, bylo wiecej czasu na nauke i nie trzeba bylo materialu przerabiac byle jak. Obecne korepetycje to bardzo zly znak, mowiacy o stanie nasze oswiaty.
zaq! Bardzo źle, że córki nie korygują wymowy! Po 4 r.ż. powinny mówić poprawnie! Jeśli w przyszłości będą miały problemy z pisaniem i czytaniem, to z tego powodu, że teraz nic w tym kierunku nie robicie! wtedy pretensje do tatusia!!!
P.S. Wady wymowy można korygować za darmo w poradniach psychologiczno-pedagogicznych lub w ramach NFZ.
Szanowny Panie Gospodarzu,
co korepetytor ma powiedzieć uczniowi, który nie rozumie prostego tekstu publicystycznego, który nie zna desygnatów słów funkcjonujących codziennie w polszczyżnie? Ma mu tłumaczyć na jego, uczniowski język wyjątki z prasy, lub przerabiać z nim słownik wyrazów bliskoznacznych lub wyrazów obcych?
Ma mu zadać trzy godziny dziennie na empikowej kanapie? Pisze Pan o problemach, których ani Pan, ani zastępca Pana w postaci korepetytora nijak nie rozwiąże. Jedyne, co Pan może, to powiedzieć rodzicom: państwa dziecko jest ubogie w słownictwo i nierozumne, gdyż kultura państwa domu rodzinnego jest porażająco uboga. Inna sprawa z wadami wymowy, czy też teoretycznymi brakami z gimnazjum. System o jakim Pan wspomina generuje zapotrzebowanie na zawód korepetytora.
Pozdrawiam serdecznie.
Dzięki korepetycjom łatam dziurawy, domowy budżet. To one ograniczają narzekania sercu najbliższej na zawód, który wybrałem, pozwalają na zapoznanie się z pracą polonistów uczących w innych szkolach, gdyż zeszyty uczniów i ich prace, jeżeli dostaną je do domu, są kopalnią wiadomości, co pozwala na poszerzenie moich doświadczeń. Kryzys ograniczył liczbę uczniów z przeciętnie zarabiająch środowisk, jednakże w moim wielkim mieście jest sporo bogatych rodziców, którzy nie liczą się z kosztami, ważne dla nich jest, by ich dzieci, często sprawiające problemy wychowawcze, miały dobre oceny. Przyjmuję wszystkie oferty, z niepokojem oczekuję wyników matur i testów. Nie ukrywam,że taka sytuacja rodzi stresy, które rozpraszam w niezbyt pobożny sposób. Zespół szkół , którym uczę, nie jest w pierwszej lidze, czasami mam wrażenie, że gramy w podwórkowej. Uczniowie nie wynieśli ze swoich ubogich, z reguły domów, kultu wiedzy, na wywiadówkach nie ma tloku.Nie stac rodziców na płatną pomoc w nauce, oni są w większości niezbyt zainteresowani tym, co mówią nauczyciele, chociaż w naszym gronie mało jest Bladaczek. Gdybym godziwie zarabial, żona by nie gderała, mógłbym dużo czsu poświęcic moim uczniom, chociaż wiem, że skonczyłoby się to na wspólnej grze w kosza, co jest też ważne w pracy z trudną młodzieżą.
Przebijam „przedmówców”, NIESTETY. U nas klasy 35-37 osobowe.
Miejsce akcji: woj. śląskie.
c.d
szkoła ponadgimnazjalna
PS. Ino, świetny wpis.
Korepetycje, korepetycje, ciekawe – o bracia i siostry w belferstwie – płacicie wy podatek od tychże datków rodzicielskich? Szkoła jest przymusowa, szczególnie średnia, młodzież tak naprawdę nie może wybrać dla siebie odpowiedniej, bo ktoś mądry skasował i wysekował w świadomości zawodówki, siedzi więc w technikach po 8 godzin dziennie i niewiele rozumie, bo dawno, pewnie już w gimnazjum zgubiła się. No to korepetycje …. Matematycy, poloniści się cieszą ….
Nie rozumiem calej tej paniki na temat korepetycji. Wielkie tytuly: po co szkola skoro i tak dzieci ucza sie na korkach, nauczyciele zaprzeczaja potrzebie istnienia szkol itp.
Problem wcale nie jest polski tylko tylko globalny. Oczywiscie tylko w tej zamozniejszej czesci globalnej wioski. Nic tu do rzeczy nie maja skape rzady, nauczyciele ani uczniowie. Ped na korki koreluje z ludzkim pedem za sukcesem, za dobrami, za pozycja itd. Kazdy rodzic , czy w raczkujacej kapitalistycznej Polsce, czy w dojrzalej innej godpodarce, pragnie by jego dzieci mialy choc troche lepiej niz on sam i im to zapewni, o ile srodki finansowe pozwola. Postawa zrozumiala i nie do powstrzymania.
Zamiast narzekac lepiej sobie z tego tortu (obliczanego na grube roczne miliony) cosik ukroic. Czy korki takie dobroczynne dla dzieci? Bardzo watpie. Lepsze bylyby korepetycje dla rodzicow, bo tu sa najwieksze braki, zaniedbanie, ignorancja, kompleny brak kompetencji. Czasami uszy wiedna jak sie slucha ambitnych rodzicow „korkowych” dzieci.
Na podstawie własnych obserwacji śmiem twierdzić, że granicą skutecznego nauczania w klasie (podejście do wszystkich uczniów, różnicowanie poziomów itp.) jest 20 osób. Im dalej (więcej uczniów w klasie) od tej liczby, tym jakość nauczania gorsza. Niestety, nie prowadziłem żadnych badań. Po prostu zdaję się na mój belferski nos. Urzędasów z MEN nawet nie mam zamiaru próbować przekonywać. Są odporni na argumenty. A korepetycje były, są i będą.
Tak BTW: w MEN naprawdę twierdzą, że ilość uczniów nie wpływa na wyniki? Podpierają to może jakimiś badaniami czy tak sobie konfabulują?
Moja klasa liczy sobie 37 osób- publiczne liceum ogólnokształcące, jedno z najlepszych w województwie.
Fizyka, biologia, chemia, angielski, niemiecki, wf, informatyka, przysposobienie obronne są dzielone na grupy (prawie 20osobowe). Na pozostałych lekcjach dochodzi do walk o krzesełko, ponieważ zazwyczaj dwóch, trzech miejsc siedzących brakuje.
Co dla mnie jest absurdem- klasa z rozszerzonym programem matematyki i informatyki, przy czym tej drugiej mamy godzinę tygodniowo (tyle co klasy „nierozszerzone”) a religii od początku podstawówki po dwie godziny… ;]
Do zaq: nie masz racji. Akurat ćwiczenia logopedyczne im wcześniej się zaczną tym lepiej. Korekta u mojego syna- miał niepełne 5 lat trwała tylko kilka tygodni. Zanim dziecko trafo do zerówki powinno już od dłuższego czasu wymawiać wszystkie głoski poprawnie. Inaczej będzie kłopot z nauką literek i głosek
Do Depp I po lekcjach religii zostaną uczniowie oświeceni, nawet informatycznie. Swoją drogą to dziwne, bo chociaż MEN w istocie odporny jest na argumenty, to pod względem praktyki pedagogicznej jest modernistyczny z lewackim zacięciem. Nasi wodzowie „Europejczycy” w każdym calu wraz ze swoją racjonalnością rodem z XVIII w. (w znacznej mierze wieku niedouczonych przecież filozofów, co tym bardziej czyni ich spójnymi intelektualnie z ową epoką) chociaż pewno mają taką wizję, by odrzucić klerykalizację (szkoły wedle ich zdania), boją się Kościoła jako instytucji jak diabeł święconej wody. Miło popatrzeć, tylko szkoda młodzieży. Z lekcji seksu na akademię papieską!!! a MOŻE TO POKOLENIA JP 2?
Zebrało mnie dzisiaj na wspominki, tekst (rozmowa) wpisałam w zaprzyjaznionym blogu i nagle mi przyszło do głowy, ze moze by tu pasowało…:
„O, i rozmowa? nie przez ocean, bo po tej samej stronie jesteśmy, ale tu Ontario, tam Kalifornia, jak to w sieci? i wynikła taka rozmowa (od razu zaznaczam, że pamięć do ludzi mam i owszem, w przeciwieństwie do innych bzdur):
C:
Cheers. Mam nadzieje ze Kalifornijskie (wino)
A:
Francuskie, Czesławie – to u znajomej, Francuzki z pochodzenia i ona urządzała imprezę. A ja Ciebie pamiętam, wyobraz sobie? C klasa (rok wyżej, czyli Twoja) sąsiadowała z naszą A klasą na moim pierwszym roku, to było na rogu w korytarzyku, lewa część budynku, i wszyscy sie tam ciągle mijaliśmy na przerwach. Pozdrawiam serdecznie!
C:
Ah, jesli to u Francuzow to na pewno wino dobre. Pomijajac lokalny patriotyzm (Kalifornia), mam wrazenie ze Francuzi dobre wina wypijaja w kraju a eksportuja tylko to czego sami nie chca?
O, to zaskoczenie – myslałem ze mnie w LO zupelnie nikt nie zauwazyl – no moze oprocz nauczycieli jako ze ciagle komus podpadalem. Ja tez Ciebie pamietam z LO. A o tym korytarzyku to zapomnialem – masz racje to byl ciasny korytarzyk niedaleko pokoju nauczycielskiego – jak boczna nawa w kosciele – zawsze pelen aniolkow. Ale najbardziej utkwily mi te spacery w kolko korytarza w zla pogode – jak w wiezieniu, ale bylo wesolo. I kolejki po herbate u woznej w piwnicy i P.*** ktorzy probowali nas nauczyc tanczyc na WF-ie?.a my odwazni inaczej stanelismy pod sciana i wstydzilismy sie poprosic nasze kolezanki do tanca. Do teraz pamietam ze walca tanczy sie na 1-2-3,
A w Topoli to w czasach mlodosci tez czesto bywalem. Też pozdrawiam!
A:
Herbatę parzyła św. pamięci Pani Majerowska, w takim wielkim aluminiowym garze – co ona tam dodawała nie wiem, ale to była herbata najlepsza w świecie. Spacery w kółko, no własnie! Jak byłam tam z 10 lat temu, prof.M. (jedyny ze ?starych? nauczycieli wtedy, pan od fizyki) oprowadził mnie po szkole i po kibelkach, w których paliło się papierosy, raz nawet nas przyłapał, ale on machał na wszystko ręką. Teraz sam sie musiał ukrywac w kanciapce za pokojem nauczycielskim, żeby zapalić, do czego to doszło! O ile wiem, ogólniak przenieśli gdzieś na drugi koniec miasta. Szkoda. Mnie sie tam juz nie chce dreptać, to nie moje miejsce. A tańców z koleżankami to żałujcie!
C:
Ja pamietam jak M. palil w swoim gabinecie i zawsze gasil peta pod zlewem w kanciapce za gabinetem. Bylem w LO kilka dobrych lat temu – jeszcze istnialo i on ciagle pamietal jak mi ciagle powtarzal ?Czesio, powiedz ojcu aby zarezerwowal jedna krowe na koszty urzadzen w laboratorium? – ja mu zawsze cos tam krecilem i rozstrajalem – bylo to ciekawsze niz wzory fizyczne. A na papieroska koledzy (ja jeszcze nie palilem) chodzili na cmentarz – za boiskiem. I wtedy mr.R (*mr., bo R. uczył angielskiego, przypisek mój – Alicji) byl przesladowca palaczy. Wskakiwal tam znienacka (na pozor nie wygladal ze mial taka kondycje) i kto nie zdazyl na czas przeskoczyc przez murek dostawal porzadnego kopa w zadek,i na tym sie konczylo. Po przerwie wiadomo bylo kto sie zalapal, poniewaz mr.R. w tej branzy fuchy nie robil. Kiedys zrobilem fotke naszych klasowych nalogowcow – jest w galerii klasowej. Arek M. pisal ze musial sie przez to gesto synowi tlumaczyc?
A: Ja towarzyszyłam palaczom na dużej przerwie na ten stary cmentarz i szybko się od nich zaraziłam. W słotne i zimowe dni paliło się w kibelkach, aż sino było przy drzwiach. Nie spotkałam osoby, która by zle wspominała naszego pana od fizyki. Był sprawiedliwy, ale nie gnebił nas, wiedział, że Einsteiny z nas raczej nie wyrosną 😉
?????-
O? i nie wyrosły 🙄
Ale nie o to szło 😉 „
p.s. To była klasa 1973 (matura), a kolega z Kalifornii 1972.
Emilio,
moja klasa pierwsza w ogólniaku liczyła 42 osoby. Druga – połowę mniej, do matury doczłapało 19.
Rozszerzone programy… za moich czasów to były tak zwane zajecia fakultatywne, a fakultety (o diabli, jaka skomplikowana nazwa!) wybierało sie w zaleznosci od tego, co sie preferowało – przedmioty humanistyczne, czy ścisłe. Nihil novi…
Ależ Pan jest przewrotny, Gospodarzu! Korepetycje – jeśli chodzi o rozszerzanie horyzontów, czy też nadrabianie własnych braków – cudownie. To jest świetna idea, którą popieram całym sercem, bo w końcu pragnienie rozwoju i wiedzy jest wpisane w ludzką osobowość. A co, jeśli są jedynym sposobem na przerobienie materiału, z którym nauczyciel nie zdążył w liceum, a do matury potrzebny? Co, jeśli jest to łatanie dziur po mało profesjonalnym podejściu nauczyciela ze szkoły? Nie chcę marudzić, ale ten medal ma dwie strony. Proszę nie udawać, że Pan tego nie wie, bo okaże się, że szkoła jako taka nie ma żadnych problemów i wszystko z góry na dół idzie światnie. Tylko jak wtedy wytłumaczymy sobie poziom naszego społeczeństwa? Gdzie będziemy szukać przyczyn skrzeczącej rzeczywistości? To jak? Zastanawiamy się, czy rozdajemy laurki?