Porozmawiajmy o nauczycielach
Powinienem zostać oszustem matrymonialnym, ponieważ ludzie masowo mi ufają, a nie powinni. Nie będę zdradzał, co mi mówią o sobie, chociaż to wyjątkowo ciekawe, ale powiem, co mówią o nauczycielach. Ograniczę się do rozmów, jakie prowadzę z pracownikami uczelni, gdyż to najciekawsze.
Gdy jeden z moich profesorów na Uniwersytecie Łódzkim dowiedział się, że podjąłem pracę nauczyciela, szczerze mi współczuł. Przekonywał mnie, że na pewno znajdę sobie coś lepszego, bo przecież – w jego opinii – jestem zdolny, a tu takie nieszczęście. Stare dzieje. Jak tylko obecnie komuś na uczelni przypadnę do gustu, to taka osoba zaraz przekonuje mnie, że nie powinienem pracować w szkole. Jednocześnie te same osoby głoszą – w swoich tekstach – że nauczyciel powinien wiele sobą reprezentować i być dla dzieci mistrzem. Z rozmów prowadzonych w kuluarach natomiast wynika, że ci profesorowie do pracy z dziećmi posłaliby najgorszy sort człowieka.
Kilka dni temu rozmawiałem z wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego, który ze szczegółami opisywał mi swoje zajęcia z nauczycielami (studia podyplomowe), ale nie pochwalił żadnego z nich. Opisał mi w najdrobniejszych szczegółach, co mówią na zajęciach nauczyciele, i na tej podstawie wnioskował, że ma do czynienia z prymitywami. Nawet uwaga, że sam jestem nauczycielem, nie przeszkodziła wykładowcy w dowodzeniu swojej tezy. Ostatnio przedstawiono mnie osobie powszechnie w Polsce znanej, tzw. moralnemu i artystycznemu autorytetowi, a ów autorytet na wieść, że jestem nauczycielem, zadał mi pytanie: „Dlaczego polscy nauczyciele reprezentują tak niski poziom?”. Zapytałem, czy chce wiedzieć, dlaczego jestem taki głupi, a towarzystwo się roześmiało. Rozmowa zeszła na temat, dlaczego młodzież jest taka głupia.
Nie dziwi mnie, gdy o nauczycielach źle mówi rolnik czy sprzedawca pietruszki. Paradoksalnie, takie osoby rzadko mówią o belfrach źle, a jeśli już, to o konkretnych osobach, np. o wychowawczyni syna czy polonistce córki. Ogólnie źle o nauczycielach mówią pracownicy uczelni, wręcz się w tym lubują. Nie wszyscy tak się zachowują, ale zbyt dużo, aby o tym milczeć. A przecież od akademików powinny płynąć pomysły, jak nauczycielom pomóc, a nie jak ich sponiewierać.
Być może poziom intelektualny nauczycielstwa polskiego obniżył się, może staliśmy się głupsi. Nie jestem w stanie potwierdzić ani zaprzeczyć, gdyż – jako głupi nauczyciel – nie widzę przecież własnej głupoty. Przytłacza mnie jednak to wyśmiewanie belfrów przez ludzi uczonych. A właściwie to czym się różni wykładowca akademicki od nauczyciela? Chyba tylko tym, że ma jedną nóżkę bardziej.
Komentarze
Różni ludzie mówią o nauczycielach nie tyle źle co lekceważąco.
W przypadku uczonych to swoistego rodzaju poczucie wyższości, dowartościowywanie samego siebie.
W większości lekceważenie wynika chyba jednak z prozaicznego powodu: Jak można szanować wykształconego człowieka, który pracuje za takie grosze? Wniosek oczywisty- nieudacznik.
Nawet na tym blogu pojawiły się takie opinie ze strony nauczycielek na temat mężczyzn zatrudnionych w szkolnictwie.
Sprawa jest prosta, nauczyciele akademiccy wykładają na wierzch swoje samozadowolenie i poczucie wyższości nad tzw. motłochem. W tym przypadku spotkał się pan z częstym twierdzeniem, że nauczyciel akademicki to jest KTOŚ bo ON w przeciwieństwie do innych dawnych magistrów doszedł do CZEGOŚ. Opisane przez pana przypadki wykładowców mają głęboko w duszy zakodowane poczucie, że nauczyciel to ktoś gorszy bo nie zdołał zdobyć etatu na uczelni, więc „męczy się” z „gówniarzerią”.
Nie chciałbym uogólniać ale zdarzało mi się dyskutować z pracownikiem naukowym pewnej znanej uczelni który twierdził wprost, że „każdy bezrobotny to pijak a do tego złodziej bo każdy pijak to złodziej”. Pozostaje nadzieja, że tak niski poziom empatii i opinia o innych grupach społecznych to margines a nie norma u wykładowców.
„Dlaczego polscy nauczyciele reprezentują tak niski poziom??
Ja też zadaję sobie to pytanie. Często też się zastanawiam, dlaczego nauczyciele to samo myślą o rodzicach swoich uczniów?
Stereotyp aktualnie obowiązujący o nauczycielach: nigdzie indziej nie podołaliby obowiązkom, z racji poziomu wiedzy i przymiotów osobistych, więc poleżli do ochronki dla nieudaczników, do państwowej oświaty. Przykro mi , Gospodarzu, cytować „zasłyszane w środkach komunikacji miejskiej”, proszę nie odnosić tego do siebie. Wrócę do wpisu Pana poprzedniego, do krytyki profesora z GW. Myślę sobie, że obwinianie kogokolwiek personalnie, czy nawet grup zawodowych nie ma już najmniejszego sensu. Wyjdżmy w tych dyskusjach od ogółu: kiepsko, tragicznie żle z polską oświatą. Nauczyciele nie są w stanie nic zmienić, skoro urzędnicy zasypują ich biurokracją, zaniżają poziom programowy, obniżają poziom minimum wymagań od ucznia, grzebią w podręcznikach, tną pobory i dodatki, tną godziny pozalekcyjne. Nauczyciel nie stanie się nagle autorytetem w poszukiwaniu dróg do kultury i do zainteresowań, o ile uczeń nie pochłania takich wzorców w domu rodzinnym. Nauczyciel nie przeprosi uczniów z lekturą, z książką w ogóle, o ile internet będzie epatował głupotą i twierdzeniem (natknąłem się na to sam), że Mieszko I był królem Polski. Dzieciaki z prowincji nie pojadą do teatru, jeśli telewizornia podaje im „Taniec z gwiazdami”, a nie Pegaza, czy Teatr telewizji.
Nie ma sensu wyciągać poszczególnych person na szafot ustawiony przez prasowych i blogowych komentatorów. To nic nie zmieni. Nic. Ci żli nauczyciele odpadną z kretesem sami, w drodze zwykłej, konkurencyjnej z racji wymagań, eliminacji z zawodu. Pomyślmy (piszę „pomyślmy” bo jestem rodzicem, więc jakimś elementem tej układanki), jak to zmienić. Mam pierwszy pomysł: niech ci odpowiedzialni nauczyciele zadbają o bardzo częsty kontakt z rodzicami i tłuką im do głów, jaka jest ich – rodziców rola. Zmianę modelu wychowania i kształcenia zacznijmy od wapniaków, to oni mogą mieć najkrótszą drogę do młodzieży.
Coś w tym chyba jest i nie uwierzę, że bierze się to tylko z jakiegoś szczególnego rodzaju niechęci do nauczycieli, w końcu każdy kiedyś był uczniem. A że coś w tym jest, to przedstawię krótką historię pewnej doktorantki, która zatrudniła się w szkole podstawowej, bo praca naukowa aż tak ją nie pochłaniała, a żyć z czegoś trzeba. Otóż w trakcie negocjacji z dyrektorką szkoły, uzgodniła częściowy etat, bo w określone dni tygodnia musiała pojawiać się na uniwersytecie. Wszystko było w porządku przez prawie rok, aż się wydało, że pani B doktoryzuje się na uniwersytecie i od tego momentu wszystko się zmieniło na tyle, że musiała poszukać nowej pracy tj. szkoły. I nie chodzi o to, że zawiść gniotła tylko dyrektora szkoły, ale tzw. grono nauczycielskie zaczęło traktować tą młodą osobę jak trędowatą. W następnej pracy-szkole podpadła gronu nauczycielskiemu w trakcie obchodów Dnia Nauczyciela, kiedy dzieciarnia ruszyła z kwiatami w kierunku nowej pani B, w podzięce za ciekawe zajęcia i traktowanie ich zainteresowań poważnie. Była spalona, nawet nie musiała się chwalić, że pisze pracę doktorską, znalazła następną szkołę i postanowiła się już nie wychylać. Nie działo się to bynajmniej w jakimś małym powiatowym miasteczku, ale w dużej aglomeracji miejskiej. Ta historia daje przynajmniej częściową odpowiedź na pytania stawiane w przez autora blogu, ale może opisany przypadek jest wyjątkowo rzadki?
Wybrane z materiałów umieszczonych na stronie Pracowni Pytań Granicznych
http://www.graniczne.amu.edu.pl/PPGWiki/
V, 14
Tzu Kung spytał:
?Dlaczego K?ung Wen Tzu nazwany został Wen??
Konfucjusz rzekł:
?Był bystry i oddany nauce i nie wstydzil się pytać postawionych niżej od
siebie. Oto dlaczego nazwali go Wen.?
[Wen ? pośmiertny wyraz uznania]
VII, 27
Konfucjusz rzekł:
?Są ludzie, co wymyślają to, czego nie wiedzą. Ja nie. Uważne słuchanie,
podążanie za tym, co dobre, uważne obserwowanie dla zdobycia wiedzy są
niemal równe samej wiedzy?.
VII, 28
Trudno było porozumieć się z ludźmi z Hu Hsiang.
Uczniowie byli zakłopotani, gdy chłopiec (stamtąd) został przyjęty.
Konfucjusz rzekł:
?Jestem po to, by go uczyć, nie cofać go w rozwoju. Czy to zbyt wiele? Kiedy
ktoś oczyszcza się, by czynić postępy, bądź z nim, gdy się oczyszcza, nie grzeb
się w jego przeszłości?.
[Mieszkańcy Hu Hsiang uchodzili za nierozsądnych]
VII, 32
Konfucjusz rzekł:
?W kwestiach literackich mogę się od biedy równać z innymi. Ale co do bycia
człekiem szlachetnym, jeszcze wiele przede mną?.
VII, 33
Konfucjusz rzekł:
?Czyż odważyłbym się nazwać mędrcem lub człekiem spolegliwym? Mógłbym
rzec najwyżej, że szukam bez ustanku i nauczam innych wytrwale?.
Kung-Hsi Hua (uczeń) rzekł:
?Oto, czego twoi uczniowie nie umieli się nauczyć?.
VIII,5
Tseng Tzu rzekł:
?Być uzdolnionym, jednak mieć na uwadze tych, co mniej zdolni,
mieć wiele, lecz pamiętać o tych, co mają niewiele,
mieć, a sprawiać wrażenie, że się nie ma,
byc zajętym, lecz sprawiać wrażenie wolnego,
zostać skrzywdzonym, lecz nie chować urazy.
Miałem kiedyś przyjaciela, co był taki?.
XII, 7
Tzu Chang spytał o oświecenie.
Konfucjusz rzekł:
?Być niewzruszonym mimo narastających oszczerstw i dokuczliwych krzywd ?
to można nazwać stanem oświecenia.
Być niewzruszonym mimo narastających oszczerstw i dokuczliwych krzywd ?
to można nazwać dalekowzrocznością?.
XIV, 25
Konfucjusz rzekł:
?W dawnych czasach ludzie uczyli się dla siebie. Teraz uczą się dla innych?.
[tj. dawniej dla samodoskonalenia, teraz dla poklasku innych]
XV, 35
Konfucjusz rzekł:
?Gdy idzie o spolegliwość, nie zważaj na nauczyciela?.
Najdroższy Sewerusie – piszesz ” Nauczyciel nie przeprosi uczniów z lekturą, z książką w ogóle, o ile internet będzie epatował głupotą i twierdzeniem (natknąłem się na to sam), że Mieszko I był królem Polski. Dzieciaki z prowincji nie pojadą do teatru, jeśli telewizornia podaje im ?Taniec z gwiazdami?, a nie Pegaza, czy Teatr telewizji” (z góry przepraszam za tak obszerny cytat, ale Twoja wypowiedź też jest dosyć długa). A co powiesz na to, że wspomniany przez Ciebie „Pegaz” jest od jakiegoś czasu w dalszym ciągu emitowany – oczywiście w takiej formule, że nawet dla mnie, choć „Tańca z gwiazdami” nie oglądam nawet jednym kątem oka, jest ona karygodna. „Pegaz”, jaki pamiętam sprzed lat był zgoła inny.
A co do „Teatru Telewizji” – też zapomnij. Telewizyjny teatr (chodzi mi o Scenę Młodego Widza oczywiście, bo o Scenie faktu sądzę to samo co o teraźniejszym „Pegazie”) wprawdzie jest, i to znakomity, ale… nadawany raz w miesiącu (!) na niszowym kanale TVP Kultura. Wszyscy pamiętamy chyba czasy, w których gościł on co tydzień w telewizyjnej Dwójce, gdzie można było obejrzeć odcinki premierowe i archiwalne. A tymczasem w chwili obecnej najmłodsze emitowane spektakle mają nierzadko po 10 lat, a występujący aktorzy rozmawiają przez komórki wielkości cegieł. Co to za wzorzec dla młodego człowieka, który średnio co roku wymienia telefon na coraz to nowszy model i jest wychowywany na galeriach handlowych (zamiast galerii sztuki) oraz przywoływanych przez Ciebie „Tańcach z gwiazdami”?
Zresztą o telewizji możnaby dużo i długo. Jeszcze do niedawna w porannym paśmie dziecięcym TVP1 emitowany był program dziecięcy „Jedyneczka” – wiadomo, jak to w takich programach bywa, trochę piosenek, trochę zgadywanek itp. Natomiast (i to miało miejsce już trochę dawniej) po rzeczonej „Jedyneczce” następowała emisja programu „Bajeczki Jedyneczki”. Polegało to na tym, że dwójka aktorów zmieniając swe szarobure kostiumy wcielała się w rolę wszystkich postaci występujących w zaimprowizowanym w studiu teatrze z niezbyt estetycznymi dekoracjami – czyli, jednym słowem, szmira.
Można sobie tylko wyobrażać, jakiego zdziwienia byłam świadkiem podczas gdy na prowincję do pewnego Domu Kultury przyjechała pewna trupa z Wrocławia, stosująca podobny zabieg (trójka aktorów wcielająca się we wszystkie role). Uczniowie (i to wcale niemali, druga-trzecia gimnazjalna) wychowani na owych ogłupiających „Bajeczkach Jedyneczki” po raz pierwszy zobaczyli, że teatr nie musi być… smutną chałturą niezależnie od tego, ilu grywa w nim aktorów. I nikt się do nikogo nie mizdrzy!
Trochę przydługa wyszła mi ta wypowiedź i nie wiem, czy Gospodarz przepuści ją przez swe sito, ale myślę, że warto. Bo winny jest nie tylko „Taniec z gwiazdami” – on może sobie być, tylko co dajemy obok niego?
Bałwanów można spotkać wszędzie. Istotę rzeczy stanowi tylko ich odsetek w danym środowisku. Oceniam, że obecnie wśród akademików jest ich znacznie więcej niz wśród nauczycieli.
Ciekawy temat w sumie, bardzo często własnie najostrzejsza krytyka wobec nauczycieli płynie ze strony pracowników akademickich (często mało sprawiedliwa), dziwne to trochę w sumie.
Z innej beczki polecam inny niż większośc tekst o nayuczycielach, świetny jest on:
http://tekstowisko.com/tecumseh/60418.html
Pan, Panie Dariuszu, jest w godnej pozazdroszczenia komfortowej sytuacji: praca w jeśli nie renomowanym, to przynajmniej dobrym liceum, urozmaicające monotonię belfrowania w szkole średniej zajęcia na uczelni, współpraca z wiodącym w kraju tygodnikiem opinii, obracanie się mimo wszystko w doborowym towarzystwie.
Fałszem trąci utożsamianie się Pana z nauczycielską bracią, między innymi z tymi nieszczęsnymi nauczycielkami w zawodówkach (prowadził Pan tam lekcje?), które muszą ujarzmić prawie dorosłych i dorosłych facetów skaczących po ławkach, wyzywających je od od …. (proszę wpisać tu najobrzydliwsze z obrzydliwych słów).
Jak się zdążyłem zorientować, niewielu nauczycieli zagląda na Pana blog. Nie zastanawia to Pana? Pan, jako wytrawny polonista, na pewno zauważa, że wiele zamieszczanych tu komentarzy cechuje językowa nieporadność. Ich autorzy na ogół nie odróżniają pisanej odmiany polszczyzny od jej odmiany mówionej. Nie zatrważa to Pana?
To oni pójdą rankiem do szkoły i posługując się tą właśnie polszczyzną, będą „przekazywać wiedzę”.
Proszę Pana, zdaję sobie sprawę, że mój post jest głosem wołającego na puszczy, jednak postąpię zgodnie z instrukcją „Dodaj komentarz”, ponieważ wyznając zasadę „Dum spiro, spero”, liczę na to, że Prawda, Piękno i Dobro nadal są w cenie. Zwłaszcza wśród humanistów.
PS:
Postuluję, by „Polityka” przeprowadziła badania na temat poczytności pisma wśród nauczycieli. Nie ciekaw Pan wyników? Ja tak.
Nie twierdzę,że nauczyciele są w 100% „na poziomie”- sama często się wstydzę przyznac,że do nich się zaliczam. Ale od wielu lat brzmi mi w uszach wypowiedź jednego z „moich” absolwentów, wówczas juz studenta prestiżowego kierunku (prawa)- „I proszę,niech już pani nikomu nie mówi,że na studiach będzie mógł się dalej rozwijać” . Potem następował opowieść o kolegach-„idiotach” notujących „wykład” i tych trochę bystrzejszych- zaznaczających tekst wykładu w skryptach. I pytanie: czy oni mają nas za idiotów?
Hersylio, dziękuję za dokładniejszy obraz tego, co TV nam proponuje. Przeklęty”Taniec…” to, rzecz jasna, jaskrawy przykład tylko oferty misyjnej TV. Świetnie, że wspominasz o owej – budzącej zdziwienie – trupie z Wrocławia, bo mówić o tym, to jak recytować „Redutę Ordona”… Chciałoby się więcej takich trup, bastionów kultury ostatnich, i dla maluchów, i dla gimnazjalistów. I tu też widzę jakąś rolę rodziców. Niech nalegają na takie wizyty, niech gniotą tych, co to i brakiem forsy,i czasu, i dobrej woli grzeszą okrutnie.
A ja naprawdę bardzo ubolewam nad tym, że nauczycielom brakuje odwagi- nie umieją opowiedzieć się za kolegą, nie postawią się dyrekcji, chowają głowę w piasek- a przecież powinni stanowić sztandar narodu.
Wstyd mi za tych z nas, którzy pasjonują się „tańcem z gwiazdami”- ale bardziej mi wstyd za tych, którzy nie odezwą się w słusznej sprawie i milcząc przyzwalają na krzywdzenie współtowarzyszy.
Zacznę od tego, że jestem belfrem akademickim. Czasami zaglądam na ten blog, bo zrozumienie tego, co się dzieje w szkole średniej pomaga mi w pracy ze studentami (w końcu przyszli z ogólniaków). Wprawdzie Gospodarz blogu jest polonistą, a ja „fizolem”, ale akurat opis atmosfery w szkole lepszy da na pewno humanista (fizyk może pewnie tylko podać temperaturę w Kelwinach 🙂 ).
Czytając to wszystko mam wrażenie złego snu. Nauczyciele akademiccy krytykują nauczycieli szkolnych. Po co? Osobiście nie znam nauczycieli szkolnych, ale znam swoje środowisko (z którym – na wszelki wypadek zaznaczam – nie utożsamiam się zbytnio). Większość krytycznych wypowiedzi tego środowiska (dających się sprowadzić do tezy „oni są gorsi od nas”) to wyraz kompleksów/megalomanii. Krytyka ma zdjąć z nas odpowiedzialność: „nie możemy dobrze wykształcić studentów, bo inni źle ich przygotowali”. Cóż – być może. Sam też widzę dużo gorsze przygotowanie młodzieży z dziedzin ścisłych. Ale nie uważam, że to ze mnie zdejmuje odpowiedzialność. Po co trwonić energię na oskarżanie innych? Do moich obowiązków (jak sądzę) należy rozpoznanie potencjalnych możliwości studentów i nauczenie ich tyle ile są w stanie przyjąć. A tu wszyscy gadają o winie. Albo o tym, że ktoś jest winien, albo o tym, że ja sam jestem niewinny.
Osobiście poziom polskiej edukacji uważam za bardzo zły. Ale czy to znaczy, że ja mogę się nie już wysilać? Oczywiście rozpoznanie przyczyn złego stanu polskiej edukacji jest bardzo ważne. Ale jest prymitywnym wygodnictwem próba znalezienia jakiejś jednej konkretnej osoby lub grupy osób, które za to wszystko odpowiadają (jak zwykle można oskarżyć Żydów i cyklistów). Poszukajmy raczej sposobów na rzetelne rozpoznanie przyczyn. Rozpoznanie będzie rzetelne wtedy, gdy da się na jego podstawie podać koncepcje poprawienia sytuacji. Panie Dariuszu, pozdrawiam i liczę na Pana!
Panie Redaktorze,
jeśli Pan pozwoli, ponownie wtrącę trzy grosze w „rozmowę o nauczycielach”.
Śmiem twierdzić, że gros z nich wywodzi się z naturalnego środowiska Anieli Dulskiej, tzn. drobnomieszczaństwa, ze świecą szukać w tej grupie zawodowej przedstawicieli „inteligencji żoliborskiej” czy inteligencji jako takiej.
Jak zapewne Pan pamięta, abonowanie przez Juliasiewiczową prasy w pojęciu pani D. stanowiło grzech ciężki. Intencją Zapolskiej nie było jednak skontrastowanie bohaterek, stanowią one dwie strony tego samego medalu. Juliasiewiczowa ma trochę „politury po wierzchu”, będąc w istocie równie jak Dulska „filisterką”. Owszem, abonowała gazety, ale czy je uważnie czytała? Na doniesienia o blaskach i cieniach życia ówczesnych celebrytów pewnie rzucała okiem, interesowały ją również skandale obyczajowe, czasem zaciekawił pitaval…
Odwołałem się do komedii Zapolskiej z tego powodu, że większość nauczycieli nie ma nawyku czytania, w tym czytania prasy, w szczególności zaś tygodników, na ogół pozbawieni są oni zdolności do tworzenia i współtworzenia świata kultury. Wymaga to nie tylko wysiłku intelektualnego, ale na równi z nim wrażliwości, wyobraźni i nieustannego kształtowania w sobie tego, co określa się mianem woli.
Zresztą nie tylko nauczyciele powinni przyjąć do wiadomości, że bycie inteligentem to zobowiązanie, a nie przynależność do grupy społecznej. Być inteligentem, znaczy wieść życie twórcze. Wymaga to ostrego reżimu duchowego, wielkiej uczciwości i stałych bodźców wzmagających świadomość własnej godności. Tylko tyle i aż tyle.
PS:
Dbałość o kulturę słowa, etykę i estetykę języka to podstawowy obowiązek inteligenta, nieprawdaż? Magister filologii polskiej, który stojąc przed klasą, głosi prawdę z drugiej ręki, skrzętnie ukrywając ten fakt, to mistyfikator. Jakim określeniem nazwać polonistę, który mówi: „nie mogę rozczytać”, „na dworzu jest zimno”, „w roku dwutysięcznymtrzecim”?
Poczytałem sobie. Zajrzałem tu po kilku dniach spodziewając się dyskusji na nasze szkolne tematy. I nie zawiodłem się.
Dzięki temu mam porównanie na ile odstaję w swoich poglądach od poziomu zakreślanego przez Gospodarza i komentatorów. Ja sam pozwoliłem sobie na posta pt. Wokół święta nauczyciela na moim blogu :
http://www.tatulowe.blog.onet.pl
Zapraszam
brd, oto głos rozsądku. Maura, to kwestia konformizmu. Ale i tę przywarę można spróbować pogodzić z wysiłkiem nauczania. Staram się nie dyskwalifikować konformistów, bo żeby „bezkolizyjnie” pracować, muszą się (przynajmniej po części) dostosować. Bo może być i tak, jak to opisał Monteskiusz (16.10 godz 17:18).
Najnowszy numer „Science” opisuje wyniki nowojorskiego eksperymentu, by szkolnych nauczycieli nauk przyrodniczych zaprosić na czas lata na uniwersytety i na ten czas włączyć do realizacji badań naukowych. Takie zaproszenie działa obejmuje dwie letnie przerwy wakacyjne.
W skrócie, wyniki są zachęcające: po pewnym czasie od odbycia takiego stażu naukowego, uczniowie tych nauczycieli zaczynają uzyskiwać wyraźnie lepsze wyniki na ocenianych zewnętrznie testach z ich przedmiotów. Nikt chyba nie mierzył, jak zmienił się stosunek ludzi z uczelni do nauczycieli szkolnych, ale sądzę, że też znacząco.
Jak nam by to dobrze zrobiło, tylko te koszty… O ile pamiętam, 27 000 $ od nauczyciela (pokrywane z funduszy zewnętrznych).
„Większość krytycznych wypowiedzi tego środowiska (dających się sprowadzić do tezy ?oni są gorsi od nas?) to wyraz kompleksów/megalomanii.”-
ależ to działa cały czas i „w dół”-
nauczyciel akademicki uważa się za „lepszego” od tego z liceum, ten z liceum od tego z gimnazjum czy „tylko” zawodówki, ci ostatni- patrzą z wyższością na tych z podstawówki, a nauczyciele przeszkoli są „tylko przedszkolankami”. A ja im dłużej uczę, tym większy szacunek czuję do nauczycieli klas I-III, to tam naprawdę „tworzą” nam ucznia, tam dziecko uczy się podstawowych umiejętności, które potem tylko się powinno doskonalić.
Do J.Ty.
Podejrzewam,że w Nowym Yorku problem byl tylko w kwalifikacjach nauczycieli.W Polsce to bardziej kwestia materialno-organizacyjno-prawna jest problem w odpowiedniej edukacji w zakresie nauk ścislych!!!
Nauczyciele są różni, nie każdy ma szczęście pracowac w renomowanej szkole, w której jest młodzież wynosząca z domu kult wiedzy. Częśc z nas pracuje z mlodzieżą ze środowisk patologicznych, która wzorce zachowań w swoich rodzinach przenosi do sal lekcyjnych. Oto przykład z wczorajszego dnia: mój wychowanek powiedział do nauczycielki ,, Spadaj dziwko!,, Reagując na moją interwencję , stwierdził, że mam się od niego ,,odpierdolic,,, czego z pewnością nie spełnię.
Często zastanawia mnie czarno-białe postrzeganie sprawy przez część osób. Nauczyciele to te złe, głupie tłumoki, reszta społeczeństwa jest inteligentna, bystra, błyskotliwa i robi szaloną karierę. Nauczyciel nie jest godzien nauczać ich dzieci, ani tym bardziej czegokolwiek sugerować rodzicom. Wtedy zaczynam się zastanawiać, dlaczego ci genialni ludzie nie chcą zarabiać moich kokosów, otrzymać mojego byczenia się, czekoladek, kwiatów i czego tam jeszcze. Dlaczego ci ludzie nie chcą skutecznie edukować dzieci. Przecież wtedy wszyscy byliby zadowoleni.
Rozbawiają mnie do łez komentarze typu „dlaczego polscy nauczyciele…” wygłaszane z reguły raczej nie przez światowców, którzy dokładnie zapoznali się z systemami oświatowymi poszczególnych krajów.
Niestety zupełnie odrębnym rozdziałem jest kwestia postrzegania przez dyrektorów swoich szkół, jako prywatnych folwarków, służących do zapewnienia posad krewnym i znajomym królika. Już kilkakrotnie widziałam jak zwalnia się dobrego pracownika dlatego, że koleżanka nie miała gdzie się podziać, predyspozycje i umiejętności zwalnianej i zatrudnianej w ogóle nie były brane pod uwagę. Już nie raz widziałam jak dyrektor ulegał agresywnym rodzicom, czego efektem było pogorszenie relacji w klasach. Szkoda wielka, że takie sprawy często przesłaniają całą dobrą pracę, która jest przez nas wykonywana. Szkoda, że najbardziej głośni, roszczeniowi rodzice, których za żadne skarby nie można zmusić do minimalnego wysiłku są bardziej słyszani od tych, którzy mogą pochwalić naszą pracę (ostatnio tłumaczyłam rodzicom, że dziesięciolatek nie może oglądać z nimi do północy telewizji, bo zasypia na lekcjach- byli cokolwiek niezadowoleni, że ośmielam się wtrącać w ich życie rodzinne, i że taki człowiek jak ja podważa ich metody wychowawcze).
No cóż, chyba taka nasza narodowa przypadłość- często, zwłaszcza na forach przeróżnych łatwo znaleźć opinie jedynych sprawiedliwych twierdzących, że prawnicy to złodzieje, lekarze to łapówkarze, policjanci są agresywni, dentyści to sadyści, sąsiedzi są złośliwi, kelnerzy na spółkę z krasnalami sikają do napojów, przy czym krasnale tylko do mleka, generalnie kobiety są puszczalskie, a faceci to bezrozumni agresorzy. Chyba należy się przyzwyczaić do takiego, a nie innego wypowiadania się o bliźnich.
grab@
Ta inteligencja zoliborska to jacys „ubermenschen”?
Uwaga wszyscy nauczyciele wywodzacy z drobnomieszczanstwa! Wynocha z elitannego klubu jakim jest grupa zawodowa nauczycieli. Tu tylko ci z zoliborza maje wstep! I gazety czytac! I ladnie „au” i „eu” wymawiac!
Dlaczego nauczyciele prezentują taki niski poziom?
Od kogoś musieli się tego nauczyć proszę państwa profesorstwa, prawda profesorze Kwieciński??
Ja lubię Taniec z gwiazdami. Zadziwiające, że krytykują ci, którzy nie oglądali, bo jeśli oglądali to krytykują samych siebie.
Kogo zapytać dlaczego wśród 500 najlepszych uczelni świata nie ma żadnej polskiej? Czyja to wina? Może prof. Kwieciński zna winnego?
Krzysiek Majda, wydawało się mi, że aby skrytykować cokolwiek, należy to poznać. To ja podrzuciłem do komentarzy ten nieszczęsny krąg wzajemnej, bezmyślnej adoracji, jakim jest „Taniec…”. Oglądałem kilka razy to coś, po to, by mieć jakiekolwiek zdanie o tej i tym podobnych szmirach. Na „tym podobne szmiry” również rzuciłem okiem, a to broniąc się przed zarzutem, że nie wiem o czym mówię/piszę.
Obrazu degrengolady w naszym systemie kształcenia, dopełniła treść dzisiejszej czołówki GW. Polecam ludziom z poczuciem humoru. Resztę przestrzegam: zapłaczecie.
Pozdrawiam
W kwestii formalnej: „Taniec z…” nadaje stacja komercyjna, nie misyjna. Merytorycznie zaś, to cieszę się, że mój syn jest studentem i nie musze chodzić na wywiadówki. Zawsze zastanawiało mnie, że im gorszy nauczyciel, tym lepsze ma o sobie zdanie i tym bardziej jest arogancki wobec tych prostych i głupich z definicji rodziców 🙂 . Może zrobi Pan sondę wśród nauczycieli, dlaczego tak nie lubią uczniów, ich rodziców i swojej pracy? Czasem tak się zachowują, że fajnie byłoby wysłać ich na wyrąb lasu, żeby sobie odsapnęli. Męczennicy.
Nauczyciele są generalnie krytykowani. 1) Jesteśmy tylko ludźmi, tyle że Polacy może bardziej się wzajemnie nie lubią niż inni. Nota bene nikt matce, czy ojcu nie udowodni lepiej, że jest zerem, niż zakompleksiony nauczyciel, który na każde pytanie, bądź wątpliwość odpowiada świętym oburzeniem, bo godność jego zaszargana. Zamiast współpracować trzeba przecież udowodnić swoją wyższość. 2) Selekcja negatywna do zawodu – do szkół pedagogicznych często idą ci, którzy nie dostaną się gdzie indziej, a jeden zły nauczyciel przynosi więcej szkody, niz pięciu dobrych pożytku. 3) Dyrektor, dzięki karcie nauczyciela nie może się spokojnie pozbywać ze szkoły szkodników. Mają tam dożywotni przytułek. 4) Niespójne programy nauczania, zalew papierologii, zbyt liczne klasy i dopiszczcie dalej, co tam chcecie, bo i tak będzie pasowało. Nauczycieli oceniamy za efekty działania szkoły jako instytucji. Zresztą nie ma to znaczenia, poza dotkniętym do żywego i zranionym ego niektórych osób. A skoro te osoby, a jest ich sporo, nie potrafią dla instytucji, w ktorej pracują nic zrobić, to jak je szanować?
>3) Dyrektor, dzięki karcie nauczyciela nie może się spokojnie pozbywać ze szkoły szkodników. Mają tam dożywotni przytułek.<
Klasyczny medialny stereotyp.Dyrektor może się pozbyć kiepskiego nauczyciela(sa procedury) tylko musi chcieć i być …czysty.Inaczej w trakcie obrony ten kiepski nauczyciel różne brudy szkolne na zewnątrz wyniesie.Toteż dyrektorzy raczej zwalniają potencjalnych rywali czy niewygodnych z innego powodu nauczycieli niż kiepskich.Zresztą taki kiepski jako bmw użyteczny bywa bardzo…;-)
Skądinąd skąd pewność,że dyrektorzy mając większą swobodę akurat kiepskich będą zwalniać;-)Ich nikt nie ocenia ani nie nagradza za efekty pracy placówki, ich kariera też nie od tego zależy!!!;-)A może pozbędą się dobrych ale niepokornych(lub potenecjalnych konkurentów) lub zrobią dobrze ludziom lokalnej wladzy robiąc miejsce ich protegowanym.To im się bardziej przyda w karierze i inaczej też się oplaci;-)
Niestety to jest kolejny przejaw samozadowolenia kadry uczelnianej. Zastanawia mnie na jakiej podstawie wydawane są sądy typu „oni są gorsi od nas”, jak to opisuje @brd. Mamy otwarty świat i o tym kto jest lepszy a kto gorszy możemy się przekonać w dość łatwy sposób poprzez międzynarodowe rankingi. A te rankingi powinny naszej kadrze akademickiej dać wiele do myślenia. W skrócie napiszę tylko że, jeśli oceniać po efektach, polscy akademicy wypadają znacznie gorzej niż polscy nauczyciele. Kto więc jest gorszy od kogo?
Jasne że naukowcy powinni bardziej wspomagać nauczycieli a mniej wyładowywać na nich własne kompleksy. Okazuje się jednak że od dawna mamy coraz mniej tego pierwszego a coraz więcej drugiego. Zastanawiam się czy w ogóle ta nauka jaką w Polsce mamy, jest w stanie cokolwiek wspomagać. Zresztą wystarczy pogrzebać w życiorysach sławnych reformatorów oświaty, np. Handkego, toż to PROFESOR.
Do S-21. Jeśli tak, to jest jeszcze gorzej, niż myślałam. Lepiej było tłumaczyć sobie obecność szkodników faktem, że dyrekcja ma związane ręce, niż cwaniactwem i wygodnictwem tejże.
!! BEZ KOMENTARZA !!