Zakaz zdawania matury

Uczniowie do końca września powinni złożyć deklaracje maturalne. Tymczasem wielu z nich tego nie zrobi, ponieważ dostali od swoich nauczycieli propozycję nie do odrzucenia: ukończysz szkołę, jeśli nie podejdziesz do matury. Młodzi ludzie nie wiedzą, co robić – ryzykować konflikt ze swoim nauczycielem czy dać sobie spokój z przystępowaniem do matury?

Kto chce zdawać egzamin dojrzałości, musi non stop składać jakieś dokumenty, wypełniać arkusze, wpisywać się na różne listy, podpisywać i oświadczać. Od razu więc wiadomo, kto maturę zdaje, a kto nie. Dawniej uczniowie oszukiwali krwiożerczych nauczycieli – zapewniali, że na egzamin nie przyjdą, a po otrzymaniu promocji jednak przychodzili. Nikt nie mógł ich wyrzucić. Świadectwo ukończenia szkoły średniej uprawniało każdego do zdawania matury. Teraz jest inaczej, trzeba bowiem zawczasu wypełnić stosy kwitów. Kto tego nie zrobi, ten nie znajdzie się na liście zdających. A kto wypełni stosowną dokumentację, ten ryzykuje, że nauczyciel spełni groźbę, czyli wystawi ocenę niedostateczną na koniec roku.

Od dawien dawna niektórzy nauczyciele tak się zachowywali, że wymuszali na słabszych uczniach rezygnację z matury. Praktyki te są nielegalne, ale dość powszechne. Trochę rozumiem kolegów. Przecież dyrekcja rozlicza nas, i to bardzo surowo, z osób, które przystąpiły do egzaminu, ale go nie zdały. Jak uczeń sam zrezygnował, to dyrekcja nie ma do nauczyciela pretensji. Nieobecni na maturze nie są uwzględniani w statystykach zdawalności. Nic więc dziwnego, że bardzo słabych uczniów zniechęca się do udziału w tym egzaminie. A jednak jest to bezprawie, więc… teorię wszyscy znamy.