Ja jestem głupi, a wy róbta, co chceta

Wracałem ostatnio późno do domu, na przykład wczoraj egzaminowaliśmy do godz. 20. Nie wiem, czy to pora dnia tak na mnie działała, czy inne okoliczności, ale słuchałem prezentacji i rozmawiałem z uczniami w rozdrażnieniu. Wyjątkowo niespokojnie reagowałem, gdy maturzysta na wejściu informował komisję, że jest słaby z polskiego, dlatego nie należy się po nim spodziewać cudów. Po takim wprowadzeniu mimo woli zwracałem uwagę na wady wystąpienia, a nie na zalety. Także podczas zadawania pytań starałem się sprawdzić, czy delikwent przeczytał lektury. Wychodziłem bowiem z założenia, że nawet najsłabszy uczeń lektury musi znać. Tymczasem gdyby mnie młody człowiek nie poinformował, że stanowi polonistyczną mizerią, miałbym małe szanse, aby na to wpaść (egzaminujemy obcych uczniów). Prezentacje wypadały bowiem nieźle, ale co z tego, skoro komisja była już uprzedzona. Tak to maturzyści sami sobie kłody pod nogi rzucali, więc nic dziwnego, że się potem o nie potykali.

Niewłaściwe zachowania maturzystów przekonały mnie, że prezentacja z języka polskiego – pogardzana ostatnio formuła egzaminu – stanowi ważny sprawdzian umiejętności człowieka. Ileż to razy w życiu będziemy prezentować siebie, aby coś uzyskać. Przydałoby się nauczyć tej sztuki w szkole, aby potem nie popełniać karygodnych błędów, np. takiego, że z własnej nieprzymuszonej woli informuje się słuchaczy, iż jest się głupim, tępym i leniwym. Niestety, uczniowie wyobrażają sobie, że jak uprzedzą komisję o swojej indolencji, to lepiej na tym wyjdą. Sens uczniowskich słów jest jednoznaczny: „Ja jestem głupi – mówi maturzysta – a wy róbta, co chceta”.

Prezentacja powinna zatem pozostać częścią egzaminu maturalnego, chociaż niekoniecznie z języka polskiego. Uważam, że komisja powinna składać się z nauczycieli wiedzy o kulturze, a sam ten przedmiot powinien być tak prowadzony, aby uczyć młodzież kultury. Wchodzą bowiem 19-latkowie na egzamin i zachowują się, jakby weszli do obory. Na pytanie, czy nazywają się tak i tak, odpowiadają: „No”, „Yyyy, no” albo „Yyymmm” czy jakoś tak. Na prośbę, aby powiedzieli „tak”, reagują wybałuszeniem oczu i słowami „no tak”. Szkoda gadać, jak prezentują się uczniowie – dorośli ludzie przecież – na egzaminie.

Niektórzy abiturienci nie rozumieją, że rozmowa z egzaminatorami różni się od rozmowy z kumplami przy kuflu piwa. Potoczny język można darować (obniżamy ocenę za język, ale nie dyskwalifikujemy), ponieważ nie każdemu jest dana znajomość języka literackiego, ale awanturnictwa darować już nie można. Trafiło mi się, że ledwo zacząłem coś mówić do maturzysty (gdy skończył prezentację i miał właśnie być przepytywany przez komisję), a ten obrażony z pretensjami, coś tam wykrzykuje pod nosem. Musiałem przywołać do porządku. W klasie drugiej też mam takie osoby, które nie rozumieją, że nauczyciel nie jest ich wujkiem, więc mu się nie pyskuje ani nie bulgocze pod nosem, że jest taki i owaki. Naprawdę uważam, że niektórych maturzystów powinno egzaminować albo wojsko, albo też cywilni egzaminatorzy powinni mieć prawo natychmiastowego egzekwowania stu pompek za braki w kulturze osobistej. Coś z tym trzeba zrobić, bo naprawdę wstyd.

Tych wszystkich młodych ludzi, którzy w niczym nie uchybili, przepraszam za powyższy wpis. To nie o Was.