Podwyżka, czyli obniżka

Minister edukacji podpisała rozporządzenie płacowe dotyczące podwyżki wynagrodzeń dla nauczycieli. Pieniądze niedługo powinny wpłynąć na konto. Dla nauczycieli dyplomowanych i mianowanych jest to podwyżka z obniżką. Pobory będą bowiem nieco wyższe, ale jednocześnie zmniejsza się dystans dzielący nauczycieli o najwyższym i najniższym stopniu awansu. Do tej pory różnica między szczytem i dołem wynosiła tysiąc złotych brutto. Teraz będzie wynosić siedemset złotych brutto, czyli ok. 450 zł do ręki. Czy dla takiej sumy warto się wysilać i przechodzić wszystkie szczeble awansu? Czy warto inwestować w siebie, aby po kilkunastu latach starań zarabiać tak niewiele więcej?

Oczywiście lepiej jest mieć 450 zł więcej, niż nie mieć. Jednak istnieją różne formy podwyższania swoich zarobków, ścieżka awansu nie jest przecież jedyną. Obawiam się, że po tzw. podwyżce wielu młodych nauczycieli będzie się zastanawiać, jaką drogę wybrać: korepetycji, które dają zysk od razu, czy awansu, na który pracuje się kilkunastoletnim stażem (rok na kontraktowego, potem trzy lata na mianowanego, następnie minimum trzy lata przerwy i znowu trzy lata na dyplomowanego, razem ponad dziesięć lat). Podejrzewam, że wielu nauczycielom nie będzie się opłacało zwiększać kwalifikacji, bo niby po co. Po to, aby po kilkunastu latach mieć pensję większą o pięćset złotych od osoby, która dorabia na prawo i lewo, a w siebie w ogóle nie inwestuje? Inwestowanie w awans oznacza raczej obniżkę wynagrodzenia niż podwyżkę.

Największą podwyżkę otrzymują nauczyciele zaczynający pracę, a najmniejszą weterani w zawodzie. Nie mam nic przeciwko temu, aby młodzi mieli solidne uposażenie, jednak przyzwoite zarobki na starcie to nie wszystko. Musi istnieć jeszcze solidny system motywacyjny. Inaczej młody nauczyciel szybko się zorientuje, że w miarę zdobywania doświadczenia nie zarobi w oświacie wiele więcej. Praca w szkole jest więc dobra dla opłacenia ZUS-u, ale na chleb trzeba zarabiać gdzie indziej. Tegoroczne podwyżki likwidują wprowadzony przed laty system awansu nauczycieli – staje się on po prosu fikcją, którą mogą interesować się wyłącznie pasjonaci. Kto jednak przychodzi do pracy po to, aby zarobić na rodzinę, otrzymał od minister edukacji sygnał, że powinien dorabiać i nie podwyższać swoich kwalifikacji.

Zachęcam do przyjrzenia się tabelom wynagrodzeń. Tu znajduje się tabela dotychczasowych stawek (strona 3), a tu tabela nowych stawek (też strona 3). Jeśli chodzi o mnie, to dotychczas moje zarobki podstawowe wynosiły brutto 2380, a teraz będę miał 2492 zł, czyli o całe 112 zł brutto więcej (od września ma wpaść kolejna stówka). Niby podwyżka, ale jak pomyślę, że bez starań o awans miałbym kilkakrotnie większą podwyżkę, to czuję, że dostałem obniżkę. Trzeba było chodzić na ryby, a nie na kursy dokształcające.