Jakie przedmioty usunąć, a jakie zostawić?
Ważną umiejętnością człowieka jest skuteczność ekonomiczna, finansowa zaradność, czyli zdolność zarobienia pieniędzy. Z tego punktu widzenia istotnym przedmiotem szkolnym jest przedsiębiorczość. I taki przedmiot w szkole jest. Brawo! Oczywiście pieniądz to nie wszystko, liczy się jeszcze wizerunek człowieka. Na drugim miejscu stawiałbym public relations, ale takiego przedmiotu nie ma. Wyjątkiem szkoły prywatne (pracowałem w takiej, gdzie PR był). Jeśli chodzi o inne ważne przedmioty, warto podyskutować. Poza językami obcymi więcej pewniaków nie widzę. No może jeszcze coś jest: w mojej szkole prowadzi się naukę przeciwko korupcji. Wprawdzie to nie odrębny przedmiot, tylko program edukacyjny, ale zawsze coś potrzebnego.
Niestety, polska szkoła cierpi na pawią chorobę. Puszymy się wysokim poziomem edukacji, zapominając, że jest to edukacja mało przydatna w świecie pozaszkolnym. Najczęściej absolwenci muszą się uczyć w pracy wszystkiego od nowa, wręcz nie znają podstaw, które czynią pracownika wydajnym. Myślę, że istnieje pilna potrzeba nie tyle przewietrzenia programów nauczania (robimy to bez przerwy, a skutek żaden), co przemyślenia, jakie przedmioty powinny być nauczane w szkole. Część przedmiotów należałoby usunąć i zastąpić nowymi.
Jednak spieszmy się powoli. Dziś nie chodzi o to, aby przeprowadzać szybkie reformy. Szybkie reformy, szczególnie w edukacji, nie przynoszą wcale szybkich efektów. Sprawę wymiany przedmiotów szkolnych trzeba przeprowadzić w ścisłej współpracy z profesjonalistami i w solidnym dialogu ze społeczeństwem. Reforma narzucona szkołom przez MEN to zmarnowana idea. Ostatni pomysł MEN, aby usunąć przysposobienie obronne, jest przykładem takiego marnotrawstwa idei. A wystarczyło zrobić kampanię i z ludźmi pogadać.
Rośnie w społeczeństwie przekonanie, że szkoła uczy rzeczy zbędnych. Zbędnych, ale wymaganych na egzaminach, więc się ludzie uczą. Zaciskają zęby, ale się uczą. Wagary, agresja – to wszystko będzie się potęgowało, gdyż młodzież robi się coraz bardziej krytyczna. Nawet w „Odzie do młodości” – pieśni na cześć młodzieży przecież – uczniowie nie widzą sensu. Niezrozumiałe bzdury i tyle. Więc może by tak naukę rozumienia literatury romantycznej przenieść do kół zainteresowań, a obowiązkowo wprowadzić naukę rozumienia reklam. Bardzo przydatna umiejętność.
Komentarze
Panie profesorze, z całym szacunkiem, ale moze wystarczylo dokladnie z nami omowic ten tekst…. ??? a nie zakonczyc w polowie???
bibi
Jak się chce dokładnie omówić jakiś tekst, to trzeba się umówić w miejscu nieco przyjemniejszym niż duszna sala lekcyjna. Dobrze jest mieć też na to kilka godzin a nie ściśle wyliczone(zegarkiem woźnej) 45 minut.
Nareszcie mówi pan to otwarcie. Pyta pan jakie przedmioty powinny być w szkole? Jęzki obce, i to kilka. Ale powinno iść się uczyć, czyli na lekcjach mówimy w danym, obcym języku. I do jasnej cholery, nie po jednej czy dwóch godzinach w tygodniu drugiego języka. Conajmniej 5-6 h obu języków (np. 6 ang i 5 niem/fran/hisz.). Jak to „wsadzić” w plan? Wywalić chemię, fizykę i matematykę. Oczywiście nie dla wszystkich. Ale w liceum w klasach humanistych tak. Dalej powinno nauczać się informatyki i WOSu. To bardzo ważne. Tak samo jak WF. Bo do okoła wyrasta nam rzesza, niestety, otyłych ludzi. Do tego powinno być tak jak na studiach, że oprócz tej podstawy o której wczesniej wspomniałem, uczniowie powinni mieć możliwość wyboru przedmiotów na które chcą uczęszczać. Nieważne czy to będzie etyka, filozofia, PR, przedsiębiorczość, czy dodatkowa matematyka.
To pierwszy krok w polepszeniu naszej marnej edukacji. Drugi, to wyższe pensje dla nauczycieli. Wtedy bedzie to bardziej szanowany zawód i może lepsi ludzie będą do niego szli. Tak jak w Niemczech, gdzie pomimo protestów o których wspomniał pan w poprzednim wpisie, nauczyciele bardzo dobrze zarabiają, znam osobiście paru. Tam potrafią uczyć pożądnie języków i nie uczą dzieciaków wiedy encyklopedycznej tylko życiowo-zawodowej, że tak ujmę. U nas niestety słowo „zawodowy”, kojarzy się z zawodówką, czyli ma dość pejoratywne znaczenie.
Change!
A. Nasze programy są mentalnie z czasów, kiedy szkoła średnia (nawet techinkum) była elitarną. Czyli nauczała 30 – 35% górki intelektualnej każdego rocznika;
B. Teraz stworzono POWSZECHNĄ SZKOŁĘ TZW. ŚREDNIĄ – NIE DOSTOSOWUJĄC PROGRAMÓW (BYŁANIBY REFORMA, ALE POZOSTAŁ DOGMAT PSEUDODYDAKTYKI O WYUCZALNOŚCI WSZYSTKICH – NO PRAWIE WSZYSTKICH)
C. Nikt nie chce głośno powiedzieć, że w tej chwili matury uzyskują już prawie analfabeci, sama matura jest tylko „kwitem na studia”, te zaś są dopiero odpowiednikiem szkoły średniej; (oczywiście w szkołech, które mogą sobie pozolić na selekcję młodzieży przy tzw. naborze jest zapewne inaczej.
D. Skoro jest powszechna szkoła średnia, to niech programy uwzględniają średni IQ populacji, zapewne jakieś 75-80, czyli pogranicze debila. Pozdrawiam.
Nie ma mozliwosci aby stworzyc jeden dobry program dla wszystkich. Przedsiebiorczosc? Jak najbardziej. Ale przede wszystkim solidne podtawy matematyki, nauk scislych i ogolnej wiedzy o kulturze (nauczanych nie na trzy Z, a tak by wiadomo bylo jak taka wiedza moze byc wykorzystana – ja sie o tym dowiadywalam, niejako przez przypadek, z porzyczanych od rowiesnikow niemieckich podrecznikow – i zaciekawialo). Ze nie dla wszystkich? Zgadza sie. Dlaczego ogolne nauczanie ma byc dla wszystkich? To starta czasu i pieniedzy. Powinno sie zczac od zadania pytania, po co? W jakim celu? Przeciez chyba nie chodzi tylko o to, aby kraj mogl sie pochwalic statystykami ludzi „wyksztalconych” ?
Z wybieralnoscia przedmiotow to dosc proste – system punktowy, przedmioty glowne i dodatkowe. uczen sm wybiera, sam sie zapisuje do kogo chce widzac kiedy dana osoba ma zajecia, sam przez to sobie ustala plan. Wymagane jest by na koniec roku mial okreslona ilosc pkt. O ile sie nie myle tak wlasnie dziala system amerykanski. Skonczy sie jeczenie „po co mi to?” czy „a mnie X i tak sie w zyciu nie przyda” (za X prosze wstawic nazwe dowolnego przedmiotu). Co do matematyki to jest ona niezbedna. Nawet gramatyka to zestaw zasad i wzorow. Jezyk ojczysty, 2 obce, matematyka, podstawy historii, biologii i nauki (polaczenie chemii z fizyka) do tego wf. Ewentualnie informatyke, tyle ze obecnie ucza jej glownie matematycy i ma tyle wspolnego z informatyka co przedsiebiorczosc uczona przez ludzi, ktorzy w zyciu nawet w jakiejs firmie nie pracowali, ze o ich posiadaniu nie wspomne.
Znajomy opowiadal jakies 10 lat temu, ze w niemieckiej szkole jego corka zostala „nauczona”, ze reklamy klamia. Nie wiem czy byla to inicjatywa nauczycielki czy maja to w programie. Mi sie spodobalo. obecny kryzys finansowy tez , na dobra sprawe, spowodowala wiara ludziw reklamy bankow, ze mozna zyc na kredyt a nawet nalezy. Mysle, ze trafil pan w dziesiatke! Problem jaka nazwe dac przedmiotowi o roboczej nazwie „nauka rozumienai reklam”;)
Co do wyboru ktore przedmioty zniesc a ktore zostawic. Przed tym nalezy postawic pytanie jakie spoleczenstwo chcemy miec, jakimi cechami ma sie charakteryzowac przyszle pokolenia, czego od nich oczekujemy? W jakie umiejetnosci chcemy je wyposazyc ? Ktos kiedys stawial takie pytania? Jesli znajdziemy odpowiedzi nie bedzie problemu z przeczesaniem przedmiotow.
Przypomnialo mi sie jak w podstawowce uczono nas szycia spodnicy na gumke i wekowania jarzyn. Ale czy nauczyciele mogli przewidziec, ze tak bardz bedzie nam w przyszlosci potrzebna umiejetnosc obslugi komputera? Czy my Dzisiaj potrafimy sobie wyobrazic jakie braki beda najbardziej uciazliwe przyszlym pracownikom? Potrafimy ty brakom zapobiec?
Jesli chodzi o japonska szkole, ktora mam przyjemnosc obserwowac i jako rodzic i jako nauczyciel: donosze, ze od przyszlego roku podnosza w podstawowkach tygodniowy wymiar godzin lekcyjnych przeznaczonych na matematyke i science (boilogia z elementami fizyki ichemii). Mozemy sie tylko pocieszac, ze z jezykami sa opoznieni. Dopiero w 2009 angielski staje sie przedmiotem wymaganym w kazdej podstawowce, dopiero od piatej klasy, raz w tygodniu. Celem tych lekcji nie ma byc nauka jezyka jako takiego ale przyblizenie i uswiadomienie mlodziezy istnienia innych kultur, co ma przygotowac ja do aktywnosci w globalizujacym sie swiecie.
Jestem uczennicą III kl liceum. Niedługo matura… Dochodzę do wniosku, że niektóre umiejętności nabyte w szkole są niepotrzebne, ale gdy głębiej się nad tym zastanowię… Np przez całe 3 lata liceum przeklinam historię, której nie lubię i nie chce mi się uczyć, ale podstawy muszę znać, bo przecież nie mogę być wszechstronnie obeznana co nie co w świecie nie znając niektórych ważnych faktów historycznych, tak więc taka historia, której nie lubię i nie zdaję na maturze jest mi potrzebna. Tak więc każdy przedmiot jest potrzebny, fajnie jest być człowiekiem wszechstronnym.
Bardzo brakuje mi w szkole przedmiotów na których mogłabym nauczyć się jak składać jakieś wnioski o jakieś dotacje, czy jak wypełnić PIT, nie umiem takich rzeczy, bo nie uczą ich w szkole. Może coś takiego powinno być na lekcji przedsiębiorczości? Ostatnio pani prof. nauczała nas jak wypełniać rachunek bankowy na poczcie, podczas gdy każdy z nas wiedział jak to zrobić, bo nie raz coś płaciliśmy w ten sposób. Tłumacząc, że to już wiemy, pani profesor uznała, że musimy się tego nauczyć porządnie i uczyliśmy się tego co już wiemy przez 45 minut.
W szkole powinno być więcej „życiowych” przedmiotów, mnóstwo mówi się jak to uczniom wkłada się do głów o niebezpieczeństwach narkomanii, alkoholizmu itp. A tak naprawdę uczeń o tym nie wie nic, chyba że popraktykuje to się dowie.
Czytałam ostatnio w przestrzeni internetowej co nie co na temat sekt, czy w szkołach o tym się mówi? Mało co, albo prawie wcale. Tego powinno być więcej, wiem, ze to może nudne, ale powinno być, aby chociaż spróbować młodego człowieka uświadomić.
Poczułem wielką przyjemność, że nie muszę już chodzić do żadnej z obecnych szkół, że nie muszę się uczyć tych wszystkich „nowoczesnych” bzdur i tego ciągłego przelatywania nauczycieli z jednego modnego programu na inne „edukacyjne odkrycie”. Nie dziwię się uczniom, że nie wytrzymują pozorów i udawania, że nie znoszą panoszącej się wszędzie (w szkołach również) obojętności i obłudy.
Moi nauczyciele potrafili uczyć tak, jak chcieli nas uczyć, i tego, co chcieli nas nauczyć. Ja też zawsze uczyłem tylko tego, co uważałem za istotne – i nikt nie miał o to do mnie żadnych pretensji. A może byście Państwo zaczęli w końcu uczyć swoich uczniów nie przedmiotów, ale tego, co Waszym zdaniem jest istotne, i co będzie im potrzebne w dalszej nauce, na studiach lub w życiu.
Mamy leniwe i wygodne państwo. Zamiast tracić czas i apelować do innych: pomóżcie, bo muszę pisać „plan zajęć z kreatywności” lub „plan pracy dla klas I-III uczniów upośledzonych umysłowo w stop. umiarkowanym” należy się zwrócić do nadzoru pedagogicznego z Ministerstwem Edukacji Narodowej włącznie o przedstawienie wzorców tego rodzaju planów. Jeśli ktoś czegoś wymaga od innych, a szczególnie w szkolnictwie, to powinien to umieć zrobić sam!
(Pani „taka jedna” proszę przeczytać http://chetkowski.blog.polityka.pl/?p=573#comment-48677)
nauczyciel przedsiębiorczości to musi być nie lada dziwoląg. Człowiek, który ma uczyć jak być przedsiębiorczym trafia do szkoły by zarobić 1000 złoty. Przy takiej wiarygodności będzie się go traktować jak pozostałych wariatów, którzy uczą w szkołach.
sleuth
Trzy przedmioty obowiązkowe. Język ojczysty, matematyka i jezyk obcy. reszta do wyboru. Tylko jaki wybór w naszych szkołach?? Przy wszystkich koncesjach naszego MEN to trzeba być co najmniej aktorem Narodowego, żeby zrobić kółko teatralne.
Jak nauczać efektywnie jezyka obcego w 24-osobowej klasie (gimnazjum), bez podziału na stopień zaawansowania? Samorządy w mniejszych miejscowościach w ten sposób oszczędzają.
przypominam jeszcze o konieczności opanowania podstawowych spraw, takich jak tabliczka mnożenia oraz zasady ortograficzne! Do mojej firmy w kółko trafiają absolwenci szkół średnich lub wyższych, którzy nie umieją nawet pisać po polsku, nie wspomnę już o sformułowaniu urzędowego pisma. Tegoroczny HIT: absolwent technikum, który nie umie obliczyć pola trójkąta! Tyle się mówi o informatyce, a ja nie spotkałam osoby, która w szkole posiadłaby umiejętność sformatowania tekstu w edytorze! Może by tak skupić się na podstawach?
Sajonaro. Ja uczę przedsiębiorczości. Sam z gorzką autoironią mówiłem to moim uczniom co Ty uważasz za paradoks. Gdyby się jednak rozejrzeć za takimi co zrobili kariery w biznesie to mogłoby się okazać,że nie ma kto uczyć tego przedmiotu. Jest tam sporo zagadnień z obrzeża biznesu, które ktoś musi uczniom przybliżyć. Poza tym nie jest celem przedmiotu przygotowanie przyszłego rekina biznesu do murowanego sukcesu a pomoc w radzeniu sobie na rynku pracy asbsolwenta LO.
Do Melanii,
W szkole jesteśmy w stanie nauczyć tylko tych, którzy w szkole podstawowej nauczyli się pisać, czytać i rachować, a więc 25% populacji. Pozostałe 75% po prostu nie rozumie przekazywanych im treści, bo używane na wyższym poziomie edukacji słowa są niezrozumiałe, a język matematyki przypomina im język chiński.
Sprawa jest prosta do wytłumaczenia. System działa tak, że 75% rodziców nie ma dla swoich dzieci czasu, albo im nie zależy, aby tego w odpowiednim czasie dopilnować (między 5, a 10 rokiem życia). Potem już „leci”. 30 osobowa klasa, w tym ok. 8 osób odpowiednio wyedukowanych. Nikt sobie z tym nie poradzi. Ani szkoła, ani Państwo. Przed egzaminami na każdym etapie zamożni nadrabiają korepetycjami, a pozostali się nie przejmują. Średnia wychodzi ok. 45% możliwych do uzyskania punktów na egzaminach. Lepsi idą do „ogólniaka’, a pozostali zapełniają następne 30 osobowe klasy, w których już nie ma żadnych jednostek odpowiednio wyedukowanych. Tym bardziej nikt sobie z tym nie poradzi.
Moim zdaniem o tym, jakie przedmioty musi znać uczeń, powinna decydować jego matura. Za obowiązkowy uznałbym polski, ale nie w dzisiejszym rozumieniu „psychoanaliza bohaterów literackich i znajomość wyselekcjonowanej literatury”, ale głównie gramatyka i ortografia. Matematyka niekoniecznie – podstawy są nauczane w gimnazjum, a reszta już podchodzi pod „a na co mi to potrzebne”.
Hanna napisała o nauczaniu języków obcych bez podziału na stopnie zaawansowania. To jest symptomatyczne dla polskiej edukacji, że naucza nie według stopnia zaawansowania a według podziału na wiek. Dlaczego tak sztywno musimy się trzymać rówieśniczości w klasach? Dlaczego uczeń dobrze mówiący po angielsku musi się nudzić na lekcjach, a słabo znający język męczyć, gdyż nie rozumie? Dlaczego nie mogą uczyć się w klasach odpowiadających ich wiedzy? I tu nie chodzi o zostawienie na drugi rok, gdyż pierwszy uczeń może być słaby z historii, a drugi bardzo dobry, więc przypisanie wiekowe byłoby tu nieprawidłowe.
Może zamiast podziału wiekowego wprowadzić levele? Byłby to dobry krok do wprowadzenia specjalizacji w szkołach.
Jednak jest to olbrzymi problem logistyczny…
Stażysta i tsubaki: czy należycie do jakiejś Grupy Trzymającej Władzę, że chcecie decydować o tym, czy społeczeństwo ma być otyłe i okreslić umiejętności jakie ma mieć?
A…może by tak zaproponować coś na kształt studiów międzywydziałowych? Jakaś kombinacja dająca możliwość wyboru uwzględniającego predyspozycje ucznia i ambicje rodzica zarazem??
W Wielkiej Brytanii „rzadkich” przedmiotów czy poziomów można się uczyć w innej niż macierzysta szkole;-)))
Czesław
ja wiem, żeś ty przypadek szczególny jeśli chodzi o nauczycieli. Wiem też, że przedsiębiorczość w szkole nie stworzy rekina finansjery. Tylko się przedrzeźniałem z Gospodarzem, co się cieszy iż w przedsiębiorczość jest w naszych szkołach.
Poziom z levelami Randybvaina nienowy i wcale nie taki trudny do realizacji pod warunkiem, że zwiekszy się autonomie nauczycieli,a wręcz całe podejście do kwestii awansu zawodowego i wykształcenia nauczycieli.
W moim przekonaniu szkoły pedagogiczne powinny kształcić nauczycieli bloków. Np nauczyciele humanistyczni z uprawnieniami do j.pol, historii i filozofii. W szkołach podstawowych taki multinauczyciel by sobie poradził bez problemów w każdym z tych przedmiotów. Potem mógłby wybrać bardziej specjalizację i awansować do gimnazjum i szkół ponadgimnazjalnych.
Zgadzam się z Panem całkowicie. Od czasu do czasu trzeba zadać sobie jeszcze raz proste pytania? Jaki cel ma mieć edukacja? Czy słuszne jest objęcie nią coraz większej liczby osób kosztem niestety jej jakości. Dlaczego przeiętne wykształcenie ma być czymś lepszym od umiejętności wykonywania zawodu, np. stolarza?
Po udzieleniu odpowiedzi na te pytania możemy zacząć dyskusję o reformie edukacji. Bo, że takowa jest potrzebna a szkoła obecna jest kompletnie anachroniczna, nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
Ostatnim etapem edukacji moich dzieci co do którego nie miałem zastrzeżeń było przedszkole 🙂
W edukacyjnym ogrodzie mogą i powinny rosnąć bardzo różne kwiaty. Nie wszystkie wszystkim muszą się podobać. Każdy powinien tam znaleźć te, które mu najbardziej odpowiadają, a nie powinien przekonywać wszystkich pozostałych, że tylko te są najpiękniejsze i tylko te należy uprawiać. Wszelkiego rodzaju kwiaty będą pięknie rosnąć, jeżeli zadbamy dla nich od dobrze uprawianą i nawożoną ziemię – i nie pozwolimy zagłuszać ich chwastom.
O kwiatkach można dyskutować w nieskończoność i bardzo chętnie wszyscy to robią. Najważniejsze jest jednak uprawianie ziemi w taki sposób, aby ułatwiała swobodne wzrastanie kwiatom, a utrudniała rozrastanie się chwastom. Taki system przygotowania i uprawiania edukacyjnej ziemi został zaproponowany już dwadzieścia lat temu, ale nauczyciele nie byli łaskawi go zauważyć. Nie zareagowali w ogóle również na jego ostatnią prezentację na tym blogu (http://chetkowski.blog.polityka.pl/?p=573#comment-48677).
Nauczyciele powinni w końcu zrozumieć, że nie są ani nieomylni, ani bezbłędni. Nie o wszystko można mieć pretensje do uczniów.
I jeszcze jedno: nie potrzeba uczniów uczyć modnej „przedsiębiorczości”, ale należy uczyć wszystkich uczniów korzystania z arkusza kalkulacyjnego oraz tych możliwości, jakie oferuje i które można wykorzystać w każdym przedsiębiorstwie i w każdym gospodarstwie domowym! Skorzystają wtedy wszyscy, a szczególnie ci bardziej przedsiębiorczy.
Panie JAnik, rozkwitl oan jak kwiat! Milo poczytac:)
Do Randybvain: nie ma jasnego celu edukacji, nie sposobu jej prowadzenia, kazdy ma inne widzimisie. Tyle, ze co do celow edukacji tez moga byc rozne widzimisie lacznie z „Precz z totalitaryzmem”, bo tak spoleczny aspekt edukacji kojarzy sie starszym dzialaczom o wolnosc.
Nie wyobrazam sobie, zeby maturzysta nie znal Szekspira czy literatury wspolczesnej, powinien tez umiec czytac wykresy i umiec policzyc pole figury (czyli np. powierzchnie swojego mieszkania czy dzialki) czy wyliczyc podatek. Musi tez miec jakas wiedze o swiecie, o historii, kolonializmie, polityce swiatowej i jej skutkach lokalnych i globalnych. Natomiast liceum powinno byc profilowane – nie ma sensu, zeby uczniowie wchodzili w jakies szczegoly, jesli i tak je zapomna a i w zyciu im sie to nie przyda. Nie widze sensu nauczania dwoch jezykow obcych – ilu Polakow mowi dobrze choc w jednym jezyku obcym? Zamiast 2 godzin angielskiego i 2 godzin niemieckiego mozna miec 4 godziny angielskiego w tygodniu, a to juz cos. Drugi jezyk powinien byc dla uczniow uzdolnionych jezykowo, a nie dla wszystkich. To samo dotyczy historii, matematyki czy fizyki -humanistom wystarczy jedna godzina fizyki w tygodniu, a matematykom 1 godzina historii w tygodniu. Jesli ktos jest zainteresowany, moze zmienic profil lub poczytac dodatkowe lektury.
Dyskusje, w których każdy z dyskutantów słucha tylko samego siebie, a wszyscy przeskakują z tematu na temat jak z kwiatka na kwiatek w istocie rzeczy prowadzą donikąd. Trzeba przyjąć pewne zasady podstawowe, sprawdzić, czy nie są wzajemnie sprzeczne, a następnie wyciągnąć z nich konsekwentne i logiczne wnioski.
1. Należy zakwestionować w sposób zdecydowany zasadę jednoroczności. Randybvain słusznie pyta: „Dlaczego tak sztywno musimy się trzymać rówieśniczości w klasach? Dlaczego uczeń dobrze mówiący po angielsku musi się nudzić na lekcjach, a słabo znający język męczyć, gdyż nie rozumie?”. Odpowiedź można znaleźć w poście „Podstawowy problem – jak dzielić uczniów na klasy?” (http://chetkowski.blog.polityka.pl/?p=573#comment-48677)
2. Edukacja powinna być oparta na wolności, autonomii i odpowiedzialności nauczycieli (zob. „Nowoczesne szkolnictwo, to w istocie rzeczy szkolnictwo tradycyjne – ale nie tylko …” http://aleksander-janik.blog.onet.pl), natomiast edukacja oparta na widzimisię nauczycieli jest zaprzeczeniem edukacji. Mam nadzieję, że Pani tsubaki podzieli ten pogląd, a jeżeli nie, to i tak nie zmienię swojego stanowiska w tej sprawie.
Uprzejmie informuję wszystkich dyskutantów, że każdemu wolno skorzystać, ale nikt nie jest w żadnym stopniu zobowiązany do korzystania z podanych linków.
Mogę zrozumieć Gospodarza. Uczy „długiego” przedmiotu. Ja mam godzinę historii w tygodniu i na nudy czasu nie ma. Natomiast podziwiam katechetów. Często już w maju nie mają co robić. Do pana Aleksandra Janika. Pan pisze o szkole której już nie ma. Kiedyś nauczyciel miał swobodę, był mistrzem. Teraz hierarchia jest inna. W szkole liczą się różni kuratorzy, delegatorzy, wizytatorzy, samorządowcy, rodzice uczniowie. Nauczyciel jest na końcu. Pana pomysł jest możliwy do realizacji w szkole autonomicznej i nie nastawionej na zaspokojenie potrzeb egalitaryzmu. Na taką szkołe, zwłaszcza publiczną w obecnych warunkach, szans nie ma.