Prezydent – moja miłość

Pokochałbym prezydenta za gotowość udzielenia pomocy nauczycielom (np. w związku z wcześniejszymi emeryturami  – zob.), ale przeczytałem tak wiele książek, że pokochać go nie mogę. Pamiętam chociażby dzieło Kołakowskiego o tym, że diabeł kłamie nawet wtedy, kiedy mówi prawdę. Nie twierdzę, że każdy, kto wywodzi się z PiS, ma diabelską naturę, trzeba przecież zawsze brać pod uwagę wyjątki. Może Kaczyński ma w sobie coś anielskiego, a ja niepotrzebnie się uprzedziłem?

Anioł być może z niego wcielony, przecież przywraca nauczycielom nadzieję, że jesteśmy coś warci dla społeczeństwa. Pokochałbym prezydenta za tę anielskość szczerą miłością, ale pokochać go nie mogę, ponieważ za dużo książek przeczytałem. Pamiętam chociażby myśl Szekspira, że „łatwiej jest ukraść kromkę z cudzego chleba, niż upiec swój własny”. Pokochałbym prezydenta, gdybym miał pewność, że pomaga nam szczerze, a nie po to, aby zaszkodzić swoim wrogom. Pokochałbym, gdybym miał pewność, że nie chodzi prezydentowi o niszczenie chleba, jaki piecze PO.

Trudna jest moja miłość do prezydenta. Moja niewiedza w sprawie wiedzy prezydenta wytworzyła w mym nauczycielskim sercu takie napięcie, że chcę Lecha Kaczyńskiego pokochać, ale uczynić tego nie mogę. Napięcie, które odczuwam w sercu, nazywa się „ciężarem świadomej odpowiedzialności za losy kraju” (znowu wpływ książek – sam już nie wiem jakich). Gdyby prezydent czuł to samo co ja, to wtedy bym go pokochał. Nie mam jednak pewności, co ma w sercu Lech Kaczyński, więc cierpię.