Szkoły łamią prawo

Szkoła powinna być wzorem praworządności. Nie chodzi tylko o to, że nauczyciele powinni dawać przykład szacunku dla prawa. Także przełożeni – dyrekcja, kuratoria, wydziały edukacji oraz MEN – muszą pod tym względem być bez zarzutu. Niestety, kontrola przeprowadzona przez PIP-ę (świetny artykuł w „Głosie Nauczycielskim”) dowodzi, że w szkołach za nic ma się prawo. Nauczyciele są ofiarami łamania prawa przez pracodawców i często nie wiedzą, jak sobie z tym problemem poradzić.

Co roku zastanawiam się, czy iść do sądu pracy w sprawie opóźnień w przekazywaniu wynagrodzenia za maturę. Pracodawca – jak powiedzieliby moi uczniowie – w kulki sobie leci. Obowiązuje 30-dniowy termin wypłaty wynagrodzenia, a po tym terminie pracownik może domagać się ustawowych odsetek za zwłokę w wypłacie poborów. Matura ustna skończyła się w pierwszych dniach czerwca (faktycznie w mojej szkole znacznie wcześniej, ale oficjalnie w całej Polsce był to początek czerwca). Tymczasem minął od tamtego czasu ponad miesiąc (już są dwa tygodnie opóźnienia), a pieniędzy nie dostałem. I tak jest co roku – koniec sierpnia, wrzesień, diabli raczą wiedzieć, kiedy zapłacą. Oto jeden z wielu przykładów łamania prawa przez szkoły.

To tylko czubek góry lodowej. I tak w moim liceum – w porównaniu z innymi szkołami – nie jest źle. Nie otrzymujemy tylko tzw. delegacji (może coś się w tym względzie zmieniło, gdyż dawno nie byłem na wycieczce, ale nigdy nie otrzymywałem pieniędzy, które należą się pracownikowi w delegacji) oraz biletów na tramwaj za przejazd do obcej szkoły (kończę lekcję w mojej szkole i jadę na polecenie przełożonego na własny koszt do innej placówki – należy mi się zwrot kosztów przejazdu lub bilet). W ogóle człowiek się czuje jak przestępca, gdy się o coś upomni. Podkreślam, że i tak w moim liceum nie jest źle. Jak słyszę, co się dzieje w innych placówkach, to mi szczęka opada. W wielu szkołach traktuje się nauczycieli jak parobków, którym nic się nie należy, mimo że mają wołami wypisane w przepisach, że im się należy. Na przykład nauczycielowi rozpoczynającemu pracę w szkole należy się tzw. dodatek na zagospodarowanie. Jednak wielu dyrektorów tak kombinuje, że tego dodatku nigdy nie wypłaca. Na przykład straszy młodego nauczyciela, że jeśli upomni się o dodatek (trzeba złożyć podanie), to szkoła nie przedłuży z nim umowy.

Człowiek, który został skrzywdzony, odreagowuje, krzywdząc innych. Słychać, że nauczyciele łamią prawa uczniów. Nie wątpię, że to się zdarza. To skrzywdzeni przez swoich przełożonych mszczą się w najprostszy sposób, czyli na słabszych od siebie uczniach. Ja też jestem wściekły z tego powodu, że szkoła nie zapłaciła mi jeszcze za matury. Całe szczęście, że są wakacje, bo gdyby trwały lekcje, chodziłbym wściekły po sali i gnębił uczniów. Oczywiście najlepiej by było, gdybym zwrócił się przeciwko sprawcy, a przecież uczniowie nie są niczemu winni, że władze oświatowe w Polsce nagminnie łamią prawa nauczycieli. Powinni zapłacić za swoje przewinienia winowajcy. Więc kto powinien zostać pociągnięty do odpowiedzialności za opóźnienie w płatności za matury?