Czy uczyć własne dziecko?
Dzieci nauczycieli nie chcą się uczyć od swoich rodziców, a potem nie chcą się uczyć w ogóle. Nauczycielskie dzieci uczą się najsłabiej. Bywają wyjątki, ale przeważnie nauczanie własnych dzieci nie wychodzi. W ogóle krewnych nie jest dobrze uczyć, a im bliższy krewny, tym gorzej. Własnemu dziecku nie można wstawić jedynki, a bez stawiania negatywnych ocen wielu nauczycieli nie potrafi uczyć. Pedagogika wobec własnego potomstwa zawodzi na całej linii. Podkreślam, bywają wyjątki, ale tylko wyjątki.
Moja 3-letnia córka właśnie obserwuje, jak kogoś uczę (w wakacje niektórzy uczniowie nadrabiają braki), i nabiera ochoty, abym ją także uczył. Poza tym widzi, że ja sam lubię się uczyć. Ostatnio przyszła do mnie i poprosiła, żebym uczył ją rosyjskiego (uwielbiam oglądać filmy w wersji rosyjskojęzycznej). Tymczasem ja nie chcę jej zniechęcić metodami, które sprawdzają się z obcymi dziećmi, ale z własnymi w ogóle. Widziałem już tyle dzieci nauczycieli, które miały wyjątkowo mocną niechęć do nauki, że dobrze wiem, czym się może skończyć próba, aby uczyć własne dziecko. Zacznę traktować moje maleństwo jak ucznia i będzie po sprawie – totalna awersja do wiedzy, zaszczepiona w dzieciństwie niechęć do nauki, która będzie trwała przez wiele lat. A tego bym nie chciał.
Teraz narażę się paru osobom, ale muszę nawiązać do pewnej sprawy. Otóż dzieci mojego kolegi, nauczyciela, świetnie się uczyły. Zapytałem go, dlaczego nie chodzą do naszej szkoły (świetne łódzkie liceum) . Odpowiedział: „Nie muszą”. Wydaje mi się, że właśnie tu jest pies pogrzebany. Rodzice nauczyciele za bardzo palą się do tego, aby trzymać dzieci blisko siebie. Najpierw chcą sami uczyć swoje dziecko, a gdy im to nie wychodzi, koniecznie chcą mieć dzieci we własnej szkole, pod własnymi skrzydłami, nauczane już może nie przez rodziców, ale pod ich ścisłym nadzorem. Efekt? Odwrotny od zamierzonego. Wstyd przyznać się przed kolegami z pracy, jak słabo uczy się własne dziecko. Czy mnie też to czeka? To zależy.
Wiedząc o tym, jak można mimo woli zaszkodzić, nie palę się do uczenia własnego dziecka. Chce się córka uczyć, niech się uczy – ale ja do tego ręki nie będę przykładał. No chyba że z bardzo daleka. Inaczej porażka murowana.
Komentarze
Jest jeszcze inny problem z rodzicami – nauczycielami – dyrektorami. To problem kiedy córka jest podwładną mamy – dyrektorki. Świetne pole do nadużyć.
A moze w metodologi pies jet pogrzebany? Czy nauka to zawsze musi byc przymus, ocenianie (w sensie wartosciowania) i napieta atmosfera?
A moze Panu wlasnie o to chodzilo, ze nauczyciele nie potrafia inaczej…
Ojciec uczyl mnie chemi (chemikiem jest, ale nie belfrem) albo raczej chemi uczylam sie od ojca… Sztuka polega chyba na tym, aby dziecko nie zauwazylo, ze jest „uczone”).
Pozdrawiam.
W małych miejscowościach nie ma się możliwości wyboru szkoły dla swego dziecka. Moja żona uczyła własne dzieci w szkole podstawowej i tak było z innymi nauczycielami. Nie było to czymś nadzwyczajnym. Co ważniejsze , to moje córki przeżywały pewne problemy zwiazane z odrzucaniem ich przez rówieśników jako donosicielek, kujonów itp, co odczuwały bardzo boleśnie jako rażacą niesprawiedliwośc.To one chętnie zmieniłyby szkołę aby nie byc dzieckiem nauczyciela. Inna sprawa to odgrywanie się na nich przez rówieśników, którzy nie lubili ich mamy jako osoby zbyt surowej i wymagającej. Albo używanie jako przezwiska ksywki nadanej ich mamie.
Swiadectwa z paskami zachowały swoją urodę rownież w szkole średniej. Studia ukończyły na dobrych i bardzo dobrych wynikach. W czym jest problem? Trzeba tylko znac „swoje miejsce w szeregu”.
Problem dzieci nauczycielskich jest „wydumany”. Nie ma tutaj reguł. A takie wrażenie bierze się stąd, że o innych dzieciach z reguły mało wiemy. Natomiast przypadek dziecka nauczycielskiego jest dla wszystkich interesujący. W końcu każdy z tzw. „środowiska” lubi interesować się ludźmi na świeczniku i ich problemami. W małej lokalnej społeczności nauczyciel jest jednak kimś „na świeczniku”, jak by nie było.
Miałem w liceum „klasę belfrów”. Mama – wychowawczyni, córeczka – przewodnicząca klasy, mama – dyrektorka, córeczka – uczennica w tejże klasie. Była jeszcze córka fizyczki, wuefisty, i bibliotekarki szkolnej. To nie było normalne – czysta patologia. Pamiętam irytację matematyczki, gdy dawała +4 córeczce wychowawczyni, która nie umiała dodawać ułamków zwykłych. Oczywiście wybuchła afera i później orlica miała już tylko piątki z matematyki.
Bardzo lubie czytac pana blog, napawa optymizmem, pokazuje, ze sa nauczyciele intelektualisci…moim zdaniem gatunek wymarly.
Pracowalam kiedys w „dobrym liceum”, gdzie uczylam dzieci moich kolezanek, przychodzily bezwstydnie prosic o zawyzenie ocen latorosli…o tym, co dzialo sie na (starej) maturze brak mi slow do opisu.
Dlatego jestem zwolenniczka uregulowan nawet prawnych w tej sprawie.
pozdrawiam serdecznie
Nie całkiem zgodzę się z też iż dzieci nauczycieli uczą się słabiej. Sam osobiście jestem uczniem nauczycielki i nie przeszkodziło mi to w żadnym stopniu by na koniec gimnazjum być najlepszym absolwentem (tak nieskromnie mówiąc). Wielu moich znajomych , których rodzice równiez są nauczycielami także bardzo dobrze sie uczy. I w moim odczuciu dziecie nauczycieli uczyły się dobrze. 🙂
To moja opinia na ten temat i serdecznia pana pozdrawiam 🙂
Zgadzam się z Kwantem. Dzieci nauczycielskie to takie same dzieci jak inne. Zdarzają sie wsród nich i zdolne, i takie, którym nauka przychodzi z trudnością. Niektóre są koleżeńskie i życzliwe, inne zaś samolubne czy złośliwe. Wszystko zależy od cech osobowościowych i wychowania. Często, to nadmierne ambicje rodzica-nauczyciela w stosunku do własnego dziecka, wybieranie mu zainteresowań, realizowanie poprzez dziecko własnych niespełnionych marzeń, nie zawsze sprawiedliwe traktowanie w sytuacji oceniania powoduje, że dziecko ma problemy z nauką lub może być odrzucone przez grupę rówieśniczą. Sami musimy sobie zdać sprawę z tego, że dziecko nauczyciela nie zawsze będzie geniuszem, podobnie jak dziecku lekarza zdarzy się zachorować.
Hehe, Miladka uczy się rosyjskiego… słodkie///
To nie jest problem jeśli w uczniu chodzi o nauczenie czegoś.Problem zaczyna się przy(typowej dla obecnej zbiurokratyzowanej polskie szkoly!) koncentracji na drugorzędnej czynności wystawiania ocen zamiast uczenia;-))))
Moja córka chodzi do takiej klasy z kolezanką,której mama jest wychowawcą.I co?na każdym kroku wychowawca daje do zrozumienia,że nikt nie jest lepszy od jej córci.Mało tego wyróżnia ją na każdym kroku.Nawet zataiła na wywiadówce o tym że jej córcia jest wyróżniona na półrocze i tak potajemnie wpisała się w księge najlepszych uczniów.
Powinno zabronić się nauczyciielom aby uczyli własne dzieci bo inne zawsze będą miały podcinane skrzydła:(((((
Mam problem mojej córki ponieważ jej kolega ma mamę która go uczy. Ma ulgi i moze robic sobie co chce a to jego czyny:podbite oko,prawie uduszenie,rozcięta powieka,rozcięty róg briowy,wyrwany ząb stały,rozcięta broda i siniaki.Proszę pomuście bo nistety mieszkam na wsi i nie mogę jej zmienić szkoły.