Specjaliści zamiast nauczycieli

W szkołach są klasy prawnicze, ale nie uczy ich żaden prawnik. Są klasy dziennikarskie, ale nie uczy ich żaden dziennikarz. Są klasy ekonomiczne, ale nie uczy ich żaden ekonomista. Są klasy o wielu fascynujących specjalnościach, w tym także stricte zawodowe, ale nie uczy ich żaden specjalista, żaden praktyk z branży. Polonista robi w nich za prawnika, historyk za dziennikarza, a informatyk za ekonomistę. Każdy z nich otarł się o jakąś specjalizację, np. ma wujka w danej branży, więc troszkę się zna. Ja sam w klasach prawniczych prowadzę lekcje inspirowane „Edukacją Prawniczą”, bo przecież inaczej być nie może. Żaden prawnik, żaden dziennikarz, żaden ekonomista nie przyjdzie pracować do szkoły, bo się im nie opłaca.

Musimy albo pogodzić się z tym, że specjaliści w szkołach nie będą pracować, albo też zapewnić im inne warunki zatrudnienia. Nie będę się wdawał w szczegółowe rozwiązania, ponieważ nie jestem specjalistą w zakresie prawa pracy, więc mógłbym coś pokręcić. W każdym razie w związku z ideą reaktywacji szkół zawodowych, urzędnicy w MEN rozważają, jak zatrudniać w nich specjalistów, aby można im było płacić więcej niż zwykłym nauczycielom. Sam pobierałem nauki w liceum ekonomicznym i rachunkowości uczyła mnie główna księgowa z fabryki oddalonej kilometr od szkoły, więc dobrze wiem, czym się różni nauka u specjalisty od nauki u nauczyciela, który nigdy księgowym nie był (były też wady). Dyrekcja w jakiś sposób porozumiała się z fabryką i ta wypożyczała swoją księgową do szkoły, ale tylko na 4 godziny w tygodniu (do jednej klasy). Oczywiście w niejednej szkole działają przedsiębiorcze dyrekcje, które potrafią załatwić sobie każdego specjalistę. Jednak w większości szkół dyrekcje nie są zaradne, więc fachu uczą tam pedagodzy udający, że znają się na prawie czy ekonomii.

Nie podważam zasadności zatrudniania specjalistów na kontrakcie za prawdziwe pieniądze, a nie psie. Zastanawiam się tylko, jakie to będzie miało konsekwencje dla pozostałych nauczycieli. Zastanawiam się wg jakiego klucza będzie się ustalać, kto jest specjalistą godnym wyższych wynagrodzeń, a kto zwykłym belfrem. Nie mnie rozstrzygać.

Sam fakt, że coś takiego się rozważa, dowodzi, iż dotychczasowy system awansu jednak się nie sprawdza. Jednakowe pensje, bez względu na typ szkoły i rangę wykładanego przedmiotu, zaczynają być problemem. Patrząc na mój przedmiot, muszę przyznać, że nauczanie w klasach humanistycznych wymaga ode mnie dużo większego wysiłku niż w klasach, dla których język polski nie ma znaczenia ani na maturze, ani na studiach. Czy za zwiększony wysiłek należy płacić, czy też nie? Czy za bycie specjalistą, bez którego dany profil klasy nie ma prawa w ogóle funkcjonować, powinno się otrzymywać wyższe wynagrodzenie? Co się powinno liczyć w edukacji? Albo raczej: Kto się powinien liczyć?