Dynamika bonu edukacyjnego

Premier zapowiedział wprowadzenie bonu i ja traktuję jego słowa poważnie. Nie boję się zmiany, ponieważ jestem do niej przygotowany. W moim liceum już 10 lat temu przygotowywaliśmy się do reformy finansowania szkół. Wiedzieliśmy dobrze, że wielkość środków pieniężnych będzie zależała do liczby uczniów. Dlatego zwiększaliśmy systematycznie wielkość klas, ja np. byłem wychowawcą 40-osobowego zespołu. Część rady pedagogicznej brała sprawy we własne ręce i szkoliła się dodatkowo. Ja chociażby brałem czasem dwie klasy do jednej sali, a nieraz prowadziłem całą tę liczną grupę do auli. Mam praktykę w prowadzeniu lekcji w zespole 100-osobowym. Raz nawet dałem pokaz takiej lekcji w Krakowie. Prowadziłem ją w sali kinowej, która mogła pomieścić 300 osób. Aby dać sobie radę, poprosiłem o pomoc jednego ucznia. We dwóch zapanowaliśmy nad wszystkimi obecnymi. Wiem więc dobrze, że można uczyć w jednym pomieszczeniu choćby i legion.

Gdy zostanie wprowadzony bon, na wszystkie braki finansowe szkoły władza oświatowa będzie miała jedną odpowiedź: „Weźcie więcej uczniów, to otrzymacie więcej pieniędzy”. Będzie prosty przelicznik. Np. chcąc otrzymać laptop do pracowni, zostanę zmuszony do przyjęcia do klasy dodatkowych 5 uczniów. A jak zapragnę mieć nowe biurko, to przyjmę kolejną piątkę. Jeśli zdecyduję się na remont pracowni, zostanę zmuszony do przyjęcia dodatkowych 20 uczniów. W niedługim czasie moja klasa będzie liczyła w najlepszym wypadku 200-300 uczniów. A jak, nie daj Boże, zamarzą mi się luksusy, to powiększę klasę do tysiąca i wszystko będzie możliwe. Przecież władza mi niczego nie odmówi. Tylko liczba uczniów musi być odpowiednia do wydatków. O zależności zarobków nauczycieli od liczby uczniów nawet nie marzę, bo wtedy musiałbym planować lekcje na stadionie.

W mojej szkole tylko dwie sale nadają się do pracy z licznymi klasami, tzn. aula i sala gimnastyczna. Reszta sal jest do niczego. Dlatego najprawdopodobniej wynajmiemy je szkole języków obcych, a sami będziemy prowadzili lekcje w salach kinowych bądź teatralnych. Nie ma z tym żadnego problemu. Obok są dwa teatry, a kino też jest blisko. Ja nie mam nic przeciwko temu, aby prowadzić lekcje w kinie czy w teatrze. Mam w tym spore doświadczenie. Koleżankom i kolegom też radzę zacząć praktykować. A dyrekcjom szkół proponuję jak najszybciej zarezerwować dla swoich placówek co większe sale w okolicy. Bo jak już zostanie wprowadzony bon, to może być za późno.

Nie drwię i nie żartuję. Aby bon edukacyjny spełnił swoją funkcję, musiałby być kilkakrotnie wyższy, niż liczy MEN. Zresztą MEN nigdy nie potrafiło liczyć, ile pieniędzy potrzeba dla oświaty. Szkoła, jeśli chce wiązać koniec z końcem, naprawdę będzie musiała przyjmować tłumy uczniów. Inaczej będzie bida z nędzą.