Beczka smutku

Wczorajszy wpis pt. Beczka piwa został odebrany w mojej szkole tak poważnie, że wnioskuję do ministra edukacji, aby usunął z kanonu lektur wszystkie tragedie, a na ich miejsce wprowadził komedie. W interpretacji tekstów poważnych jesteśmy mistrzami, natomiast z humorem sobie nie radzimy. Ostatnio nasłuchałem się tylu poważnych prezentacji maturalnych, w których nie było ani odrobiny żartu, że zachciało mi się śmiać, mimo iż nic śmiesznego w tych wystąpieniach nie było. Żaden uczeń nie wybrał zabawnego tematu. Nawet motyw jedzenia w literaturze został ograniczony do horroru i wzniosłej, patetycznej tradycji. A komedie Moliera były prezentowane jako kwintesencja nieszczęść rodziny francuskiej XVII wieku. Od rana do wieczora słyszałem tylko o samobójstwie, czarnych charakterach, o władzy, która niszczy, o umieraniu, krzyku i bólu, o obrazach wojny, powstaniach, bitwach, o poświęcaniu swojego życia na ołtarzu ojczyzny itp. Młodzi ludzie mówili pięknie, ale tak smutno, że tylko kaszel ratował mnie przed płaczem. W końcu wpadłem w depresję z powodu matury i do tej pory wyjść z tego stanu nie mogę. Dodam, że prace pisemne były przepełnione jeszcze większym smutkiem. Aż się chciało przez okno wyskoczyć.

I właśnie wtedy, gdy naszła mnie myśl wielce destrukcyjna, oczyma wyobraźni ujrzałem beczkę piwa, roześmianych kolegów, rodziców pełnych radości, siebie samego w dobrym humorze, szefa zabawnego, nie stroniącego od żartów, uśmiechniętego od ucha do ucha. Swoje marzenia opisałem, a potem poszedłem spać i śniłem, że tak się rzeczy mają, jak piszę. Podobno śmiałem się nawet przez sen. Następnego dnia czekała mnie reprymenda szefa, pogłoski, że PIPa zamierza skontrolować szkołę, grobowe miny tych kolegów, którzy się obrazili, iż śmiałem oczernić dobre imię szkoły. W związku z powagą całej sytuacji oświadczam, że nie było żadnej beczki piwa, niestety. Zamiast upragnionego chłodnego piwa chłeptaliśmy parzone trociny z fotela, sprzedawane w hipermarketach pod nazwą herbata. Zamiast wędzonych węgorzy i łososi jedliśmy postne precle, jałowe paluszki i chude chrupki, od których rzygać się chciało. A miny w tym dniu mieliśmy takie, że mogliśmy służyć jako wzorcowe modele do obrazu personifikowanego nieszczęścia. Jakby jakiś malarz potrzebował modela do tego tematu, to służę swoją osobą. Jestem smutny i poważny – nie żartuję.

Ostatkiem sił, zanim depresja ogarnie mnie całkowicie, proszę o odrobinę poczucia humoru, o umiejętność kpienia z własnej pracy, o zdolność do śmiania się z samych siebie i z naszego liceum. Pod koniec roku szkolnego czuję się, jakbym siedział na szufli starej jędzy, która chce mnie wrzucić do pieca i spalić. Piękną wiosną szkolne mizeractwo razi mnie bardzo mocno, a szczególnie ten styl pracy, że wszystko musi być na poważnie. Idę dziś do pracy z zaciśniętymi ustami polskiego nauczyciela, mam wzrok bezlitosny, będę uczył młodzież, że życie człowieka pełne jest nieustannego trudu, ciężkie i beznadziejne. Tu się nie ma z czego śmiać. Pośmiejecie się, jak wyjdziecie ze szkoły. Może.