Zmarnowany egzamin

Czytam bibliografie oddane przez uczniów i wyobrażam sobie, jak będą wyglądały tegoroczne prezentacje maturalne z języka polskiego. Dominują jak zwykle tematy bogoojczyźniane oraz o miłości. Wprawdzie każdy licealista może zgłosić dowolny temat, ale praktyka jest taka, że ludziom się nie chce, więc wybierają popularne zagadnienia. Niektórzy idą na taką łatwiznę, że w bibliografii umieszczają informacje, iż korzystali ze strony internetowej typu ściąga.pl oraz z encyklopedii i słownika języka polskiego. Znaczy się, że wybrali temat, który opracowuje się sam, wystarczy kliknąć myszką, wpisać w wyszukiwarkę itp. Teoretycznie uczeń ma rok czasu na przygotowanie prezentacji, ale w praktyce musi wystarczyć tydzień, a na znalezienie odpowiedniej literatury tylko godzina. Ludziom przeważnie w ogóle nie zależy na wyniku z tej części matury, więc szkoda im nawet godziny na naukę. Czasy miłości do mowy ojczystej mamy już dawno za sobą. Dziś niewielu osobom opłaca się uczyć języka polskiego.

Jak ktoś się przygotowuje do egzaminu w godzinę, to ja go chcę odpytać w minutę albo i w sekundę. Niestety, każdy zdający ma do dyspozycji 15 minut na wygłoszenie monologu oraz 10 minut na rozmowę z egzaminatorami. Znaczy się pół godziny trzeba poświęcić na każdego ucznia. Jeden z najmniej ważnych egzaminów paraliżuje szkołę na nieomal cały miesiąc (dwa tygodnie poloniści odpytują w swojej szkole i dwa tygodnie chodzą do innej placówki). Pozornie egzamin wygląda na ważny, ale w rzeczywistości nieliczni uczniowie biorą go na poważnie. W tym roku i tak jest lepiej, ponieważ na dwóch czy trzech kierunkach studiów komisje rekrutacyjne będą brały pod uwagę wyniki ustnej matury z języka polskiego. A przecież w zeszłym roku na nieomal wszystkich uczelniach nawet filologie, łącznie z polonistyką, nie interesowały się wewnętrzną częścią egzaminu dojrzałości, czyli tą przeprowadzaną w szkołach. Co za nonszalancja! Organizować egzamin i potem nie brać go pod uwagę. Co za marnotrawstwo środków!