Kieliszek z automatu

Spotkałem znajomą malarkę, która dawniej współpracowała z naszą szkołą, prowadząc ćwiczenia i wykłady dla uczniów. Powiedziała, że choroba o mały włos by ją powaliła, gdyby nie koniak. Po prostu w ostatniej chwili zdążyła wypić kieliszek tego lekarstwa i skończyło się na pierwszych oznakach choroby. „A jak z tym u pana?” – zapytała. Niestety, nie mam koniaku pod ręką.

W szkole stoją automaty z różnym śmieciem, ale z tym, co trzeba, to nie. Nie mówię, że na korytarzu, gdzie korzystaliby niepełnoletni, ale w pokoju nauczycielskim mógłby stać mały automat z trunkami, który otrzymałby z MEN certyfikat bezpieczeństwa. Podejrzewam, że zażywanie małej porcji koniaku poważnie by kadrę wzmocniło.

Na akceptację władz oświatowych dla mojego pomysłu na razie nie mogę liczyć. Dowiedziałem się, że w MEN nastawienie do alkoholu jest wyjątkowo negatywne. W szkole nie tylko nie wolno spożywać (pisma do kuratoriów i dyrektorów szkół wysłał wiceminister Orzechowski) uczniom, nauczycielom czy innym pracownikom, ale nawet klientom, którzy wynajmują szkolne sale na przyjęcia weselne. Nie wolno też trzymać w szkole alkoholu. Zatem wiatr zmian wieje w odwrotną stronę.

Ze strachu przed kontrolą ministerstwa dyrektorzy już opróżniają swoje szafy z butelek, które dostali w prezencie od różnych gości. Ja sam kiedyś przywiozłem z Niemiec butelkę koniaku od zaprzyjaźnionej szkoły. Jeśli szef nie wypił do tej pory, pewnie teraz będzie musiał wylać zawartość do zlewu. W szkole są kamery, odradzam zatem przemycanie do domu. Przyznam się, że w swojej szafce trzymam butelkę śliwowicy, którą przywiozłem z wycieczki szkolnej do Czech. Przywiozłem, wstawiłem i zapomniałem. Teraz drżę ze strachu. Samo posiadanie jest bowiem niedozwolone i gorsze od krzywoprzysięstwa (tu piję do posłów).

Odwiedził mojego teścia pewien nauczyciel z paryskiego liceum. Opowiadał, że swoim wychowankom rozdaje przed feriami czy wakacjami prezerwatywy. Niewątpliwie to bardzo potrzebny środek zaradczy. Wprawdzie Łódź do nie Paryż – w stolicy Francji jest dużo gorzej – ale jak pokazały ostatnie zarażenia AIDS, gratis w postaci prezerwatywy nikomu by nie zaszkodził. Jeśli nawet nie wprost od nauczyciela, to może z automatu.

Postuluję zatem wprowadzenie do szkół dwóch nowych automatów: dla nauczycieli – z koniakiem, dla uczniów – z prezerwatywami. Teraz szkoły zaśmiecają automaty z artykułami, które szkodzą zdrowiu: jeden ze słodkimi zimnymi napojami, drugi z kawą, herbatą i czekoladą, trzeci z batonami. Nic, tylko tyć i chorować potem na serce – to wersja dla nauczycieli. A skutki dla uczniów? Otyłość, anoreksja, bulimia…

Postulowanych automatów pewnie długo nie będzie. Tym gorzej dla nas wszystkich. Bowiem tuż obok szkoły można zaopatrzyć się w każdy bełt i każdą przepalankę, nie mówiąc o atrakcjach innego rodzaju. Zatem pijmy świństwa i czujmy obrzydzenie do prezerwatyw. Coś mnie gardło zaczęło boleć. Skąd by tu jakiś kieliszeczek koniaku… do przepłukania, nie do wypicia!