Uzależnieni od korepetycji

Korepetycji udzielałem, odkąd sięgam pamięcią. Zarówno będąc w liceum, jak i na studiach. Najpierw gratis albo za jakiś prezent – rodzinie i znajomym, a potem za pieniądze, gdy musiałem zarabiać na swoje utrzymanie. Pracę nauczyciela zawsze łączyłem z korepetycjami. Dzieci najbliższych przyjaciół i krewnych douczałem za darmo (za tzw. wdzięczność), pozostałe osoby za słone pieniądze. Dzięki temu mogłem wiązać koniec z końcem. Niskie pobory mniej bolały, gdy dorzuciło się do nich dodatkowe dochody.

Pewnego razu moja żona powiedziała, że marzy o tym, abym przestał udzielać korepetycji. To dobre dla studentów, a nie dla profesora liceum – stwierdziła. Wstyd! Poza tym dwuznacznie moralnie. I każda wolna chwila zajęta. Tak dłużej nie można żyć – argumentowała. Wprawdzie nie widziałem w korepetycjach nic złego, gdyż wszyscy koledzy z pracy zarabiali w ten sposób na masełko, ale w końcu marzenie żony stało się moim marzeniem. Zacząłem szukać innych sposobów na dorobienie do skromniej nauczycielskiej pensji – udało się. Pomyślałem, jak ograniczyć potrzeby i zmniejszyć swoją rozrzutność, jak nie dać się zwariować reklamom, nie kupować niepotrzebnych rzeczy – udało się. W końcu nadszedł ten dzień, kiedy ogłosiłem wszem i wobec, że nie udzielam korepetycji. Nikomu i za żadne pieniądze. Nie muszę dorabiać prywatnymi lekcjami. Przeżyję bez tego.

Znowu zadzwoniła do mnie jedna z wielu koleżanek i porosiła mnie, abym udzielał korepetycji jej dziecku (właśnie kończy gimnazjum). Odmówiłem, więc znajomość diabli wzięli. Nie martwiłbym się, gdyby to była pierwsza taka prośba. Niestety, mnóstwo znajomych ma wobec mnie podobne oczekiwania. Ci, którzy nie mają własnych dzieci, chcą koniecznie pomóc swoim przyjaciołom, polecając im kogoś sprawdzonego, np. mnie. Telefon nie milknie. Odmawiam i ludzie się obrażają. Oczywiście nikt nie wierzy, że po prostu nie daję już korepetycji. Wszyscy sądzą, że każdy nauczyciel udziela prywatnych lekcji i nikomu nie odmawia. Im więcej chętnych, tym lepiej. Więc o co mi chodzi? Pewnie chcę większych pieniędzy. To za ile wezmę ich dziecko?

Z propozycją wychodzą też niektórzy rodzice moich uczniów. Przekonują, że polonistka z gimnazjum douczała prywatnie ich dziecko, więc i ja mogę to robić. Nikt się nie dowie. Poza tym córka czy syn już bierze korepetycje z tego czy tamtego przedmiotu. Najważniejsze jest dobro dziecka, a teraz tak trudno dostać się na wymarzony kierunek studiów. Inni nauczyciele udzielają korepetycji, to i ja mogę. A dlaczego nie? Mówię, żeby wzięli innego korepetytora. A po co inny – odpowiadają – skoro ja najlepiej znam potrzeby ich dziecka?

Znajomi i krewni proszą mnie, abym załatwił dla ich dzieci korepetycje z różnych przedmiotów. Uczę w szkole, więc doskonale wiem, który nauczyciel jest dobry, a który nie. No to załatwiam. Proszę kolegów i nie odmawiają. Potem oni mnie proszą, abym dawał lekcje dzieciom ich znajomych, a ja się migam. Szuja jestem i tyle. Dawniej taki nie byłem.

Nie sposób uciec od korepetycji. Wszyscy wiedzą, że jestem praktykującym nauczycielem, więc dlaczego nie chcę pomóc. Dlaczego jestem taki nieuprzejmy? Dlaczego gardzę ich pieniędzmi? Pewnie wstyd mi powiedzieć, ile biorę, dlatego nie chcę wziąć dzieci znajomych. Woda sodowa mi do głowy uderzyła. Czuję, że jeszcze trochę i zacznę po kryjomu przed żoną dawać korepetycje dzieciom tych znajomych, na których przyjaźni najbardziej mi zależy. Znalazłem się między młotem i kowadłem. A już myślałem, że można być nauczycielem i nie udzielać korepetycji.