Piszta co chceta

Przygotowania do egzaminu dojrzałości w klasie maturalnej ruszyły pełną parą. Na dobry początek powtarzanie materiału zaczęliśmy od „Nie-boskiej komedii” Krasińskiego. A konkretnie od końcowej sceny, w której pojawia się Chrystus i robi ze wszystkim porządek. Wszyscy wiemy, że bałagan z maturą jest tak wielki, że bez interwencji boskiej się nie obejdzie. Miejmy nadzieję, że się niebiosa zlitują i uporządkują cały ten egzaminacyjny nieład w miarę szybko. Oby jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Póki co uczę maturzystów metodą „piszta, co chceta”, bo sam nie mam bladego pojęcia, jak będzie wyglądał przyszłoroczny egzamin dojrzałości.

Coś jednak robić trzeba. Lepiej cokolwiek, nawet źle i nie w tę stronę, co należy, niż nic. Czuję się jak centurion w legionach rzymskich. Mimo że nie wiem, kto będzie cezarem w Rzymie za parę miesięcy – szaleniec czy sadysta – każe kopać rowy, a potem sumiennie je zasypywać, bo przecież bezczynność jest najgorsza. Niech się w Warszawie kłócą o kształt koalicji, niech Giertych straszy młodzież nowymi lekturami, niech nic nie będzie wiadomo w sprawie matury, ja udaję, że wiem wszystko. Prawdę mówiąc, trochę wiem. Na maturze z polskiego trzeba będzie coś napisać. Dlatego ćwiczymy pisanie o wszystkim i o niczym, aby tylko ręka nie odzwyczaiła się od trzymania długopisu i stawiania w miarę czytelnych liter. Organ nieużywany dąży do zaniku, dlatego uczeń, który chce być dobry, musi wciąż pisać. Nie wpadamy w panikę, piszemy. To jedyne lekarstwo na głupotę władzy ? piszta, co chceta!
Pisać można cokolwiek. Jak stwierdził Sapkowski, papier jest cierpliwy. Gorzej, gdy trzeba tę pisaninę ocenić według obiektywnych i przejrzystych kryteriów. Klucz sprawdzania wypracowań z Centralnej Komisji Egzaminacyjnej nadaje się do zsypu – pożytek z niego żaden. Dlatego w ogóle się nim nie posługuję. Ja postanowiłem stosować metodę najbardziej obiektywną ze wszystkich. Polecam ją wszystkim nauczycielom w Polsce, szczególnie humanistom. Biorę pracę ucznia do ręki i zaczynam czytać, po przeczytaniu kilku akapitów umieszczam na ręce ciśnieniomierz i sprawdzam, co się dzieje z moim organizmem. Jak mi serce zaczyna wariować, ciśnienie skacze do góry ponad wszelką przyzwoitość, znaczy jedynka, praca do niczego.
Ponieważ piję dużo kawy, przeliczyłem oceny na miarę kofeinową. Zatem praca celująca działa na mnie jak kawa bezkofeinowa – serce ani drgnie. Praca bardzo dobra daje efekt między 3 a 10 miligramami kofeiny (filiżanka lury), praca dobra – do 30 miligramów kofeiny (mała rozpuszczalna), dostateczna – do 60 miligramów kofeiny (mała z ekspresu), dopuszczająca – do 90 miligramów kofeiny (duża po turecku), zaś niedostateczna od 90 aż do palpitacji serca (siekiera w półlitrowym kuflu).
Ponieważ moim uczniom bardzo zależy na wysokich wynikach, starają się tak pisać, aby ciśnienie mi nie skakało. Czytam prace, sprawdzam ciśnienie i stawiam piątki lub szóstki. Potem daję uczniom słowo honoru, że sprawdziłem sumiennie i zgodnie z najnowszymi zasadami egzaminowania. I uważam, że nikogo nie oszukuję. Kto mi bowiem zagwarantuje, w jaki sposób będziemy sprawdzać matury w maju. A może minister tak właśnie każe oceniać. Żeby tylko było szybciej i taniej.

A zatem piszta, co chceta, i oceniajta, jak umieta. A teraz idę napić się prawdziwej kawy.