Podstawa programowa dla bogaczy

Podstawa programowa dla przedszkoli jest tak dobra, że warto wprowadzić ją w liceach. Szczególnie podoba mi się pomysł, aby zajęcia prowadzić na łonie natury:

„Jeśli będzie mowa o lesie, parku, ptakach i liściach, nauczycielka nie powinna pokazywać obrazków, ale zabrać dziecko na wycieczkę. Podczas zabaw na świeżym powietrzu dzieci bardzo dobrze się uczą.” (zob. pochwałę podstawy na stronie MEN).

Chciałbym, aby podobny zapis znalazł się w podstawie programowej dla szkół średnich. Jeśli nauczyciel ma omawiać literaturę, np. „Lalkę” czy „Ziemię obiecaną” albo „Zbrodnię i karę”, to nie może tego robić na suchym tekście, ale powinien zabrać klasę na wycieczkę, odpowiednio do Warszawy, Łodzi czy Petersburga.

Także bardzo mi się podoba pomysł, aby rozbudzać w dzieciach miłość do muzyki:

„Rolą nauczyciela jest na przykład pomoc w zrozumieniu muzyki poważnej. Grupie sześciolatków zaproponujmy słuchanie Vivaldiego.”

Skoro słuchanie muzyki jest tak ważne, to w żaden sposób nie mogę pojąć, dlaczego nie ma wychowania muzycznego w szkole średniej. Lekką ręką poprzedni ministrowie wyrzucili muzykę z kształcenia ogólnego, zastępując ją nijaką wiedzą o kulturze. Proponuję kształcenie muzyczne rozciągnąć od przedszkola do ostatniej klasy szkoły średniej. Grupie 18-latków – wykształconej na muzyce klasycznej od wczesnego dzieciństwa – warto zaproponować słuchanie Kazika. Zapewniam, że jest równie pożyteczny jak Vivaldi.

Twórcy podstawy programowej dla przedszkolaków okazali się bardziej ambitni od autorów programów dla licealistów. Widocznie chcą wychować małych Polaków na geniuszy. Brawo! Zastanawiam się tylko, czy wzięli pod uwagę koszty takiego kształcenia. Mam dziecko w przedszkolu, więc wiem, że za wszystko płacą rodzice. Nie tylko za naukę języka obcego, oglądanie spektaklu teatralnego, wizytę w muzeum czy gimnastykę korekcyjną, ale nawet za papier toaletowy, papierowe ręczniki do rąk oraz Bóg wie, za co jeszcze – po prostu za wszystko, gdyż przedszkole na nic nie ma pieniędzy, a gmina wymawia się, jak tylko może.

Podstawa programowa powinna stawiać poprzeczkę wysoko, jednak nie może być z księżyca wzięta. Musi uwzględniać możliwości finansowe państwa. Mam wrażenie, że w teorii podstawa programowa jest doskonała, natomiast w praktyce sprawdzi się tylko wśród dzieci zamożnych rodziców. Reszta dzieci będzie musiała obejść się smakiem.

Ambitna podstawa programowa spowoduje, że 5 procent dzieci ją zrealizuje, a z pozostałymi 95 procentami dzieci trzeba będzie nadrabiać braki w edukacji aż do matury albo i dalej. Może więc warto wymyślać bardziej realistyczne podstawy programowe. Chyba że w końcu zaczniemy łożyć na oświatę tyle pieniędzy, ile wynika z wymyślanych podstaw programowych.