Czy szkoły katolickie mogą łamać prawo?

Elżbieta Radziszewska, minister ds. równego traktowania, uważa, że szkoła katolicka może odmówić zatrudnienia nauczyciela homoseksualisty. Radziszewska stwierdziła, że szkoła ma prawo tak postąpić, gdyż jako katolicka może decydować o tym, że ludzi z pewnymi cechami nie zatrudnia i już (zob. materiał).

Niestety, minister najwyraźniej utożsamiła szkołę z Kościołem, a to przecież całkiem różne instytucje, kierujące się zupełnie innymi prawami. Szkoły publiczne oraz niepubliczne, nie wyłączając katolickich, mają obowiązek kierować się w swojej działalności statutem, który zatwierdza kurator. Jeśli jakaś szkoła wpadnie na pomysł, że nie mogą u niej pracować łysi, grubi czy garbaci, to musi to zapisać w statucie. Oczywiście, taki statut nie przejdzie w kuratorium, gdyż instytucja ta dba, aby szkoły nie wymyślały przepisów, które nie są zgodne z prawami człowieka. Przeczytałem kilka statutów szkół katolickich i w żadnym nic nie ma o zakazie pracy dla homoseksualistów.  Jest w nich za to taki paragraf:

Nauczycieli oraz innych pracowników szkoły zatrudnia dyrektor szkoły zgodnie z przepisami Kodeksu Pracy i regulaminem pracy i wynagradzania (zobacz – § 49)

A zatem w szkołach katolickich nie zatrudnia się wg nauk Kościoła czy encyklik papieskich, lecz zgodnie z Kodeksem Pracy.

Szkoły katolickie, podobnie jak inne placówki edukacyjne, działają wg Ustawy z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty i innych aktów prawnych dotyczących szkół publicznych (zob. Ustawę). Szkoła katolicka może uzyskać uprawnienia szkoły publicznej (wtedy jej świadectwa będą ważne), jeśli działa zgodnie z polskim prawem. Podkreślam, że nie należy mylić szkoły katolickiej z Kościołem katolickim. Otóż Kościół może sobie nie wyświęcać na duchownych homoseksualistów albo wprowadzać inne przepisy niezgodne z prawem polskim, np. dyskryminujące kobiety, jednak szkoła nawet najbardziej ultrakatolicka tak postępować nie może. Gdyby tak postępowała, grozi jej cofnięcie uprawnień szkoły publicznej. Minister Radziszewska powinna o tym pamiętać, w końcu zajmuje się kwestiami równouprawnienia ludzi, a nie warunkami życia żubrów.

Oczywiście praktyka może nie iść w parze z prawem. Nazywa się to wtedy wykroczeniem lub przestępstwem. Pracowałem kiedyś w szkole prywatnej o uprawnieniach szkoły publicznej, której dyrektor ostrzegł mnie, że jeśli na lekcji wychowawczej zainicjuję dyskusję o zachowaniu księży pedofilów (był planowany taki podpunkt w temacie), to wylecę. No i wyleciałem, jakkolwiek oficjalnym powodem był brak godzin, bo przecież szkoła nie może zwalniać nauczycieli za poglądy, które nie są sprzeczne z prawem. Wszyscy dobrze wiemy, że szkoły katolickie robią, co chcą, w tym łamią polskie prawo, jednak nie znaczy, że mogą to robić. Minister Radziszewska, udzielając poparcia dyrekcji, która bezprawnie nie zatrudniłaby homoseksualisty, chce usankcjonować samowolę szkół katolickich.

Mogą nam się nie podobać homoseksualiści w roli nauczycieli naszych dzieci, jednak żadne prawo nie pozwala na niezatrudnianie tych osób w szkołach z powodu ich orientacji seksualnej. Mnie też nie podobają się różni ludzie, niektórzy nawet bardzo, ale to nie znaczy, że mogę wg własnej woli ograniczać ich prawa. Mogę tych ludzi obgadywać i wymyślać dowcipy na ich temat, ale nie mogę odmawiać im prawa do pracy. Chyba że Sejm, Konstytucja, Sąd postanowią inaczej. Dyrekcja żadnej szkoły nie może tworzyć państwa w państwie. Jedynym kryterium są kwalifikacje, a nie orientacja.

Dyrekcja szkoły powinna nie tylko znać prawo, ale też dawać przykład szacunku do niego. Co się jednak dziwić dyrekcji szkoły, gdy minister polskiego rządu też nie zna się na prawie i publicznie w telewizji sankcjonuje bezprawie (zob. tekst).