Pozorowanie pracy w szkole
Tomasz Wojciechowski powitał nowy rok szkolny celnym tekstem pt. „Rok udawania, że się czymś zajmujemy”. Autor ma 100 procent racji. Jak się spojrzy na oświatę jako całość, to wiadomo, że prawdziwej roboty tu nie ma, tylko samo udawanie. Jednak gdy się wejdzie do konkretnej szkoły, to najczęściej widać autentyczną pracę.
W każdej szkole są dwa rodzaje pracy. Jedna to realizowanie zadań, które wymyśla MEN oraz kuratorium. Na pierwszej radzie pedagogicznej po wakacjach dyrekcja informuje nas, jakie są tegoroczne priorytety. One będą podlegały kontroli. Jak priorytetem jest bezpieczeństwo, to nie ma znaczenia, czy szkoła miała do tej pory z tym problem czy nie. Udaje, że miała, natychmiast więc przygotowuje programy naprawcze, organizuje szkolenia dla kadry, tworzy projekty, aby tylko udowodnić, że skutecznie rozwiązuje palący problem. Im szybciej zrealizuje priorytety, tym prędzej będzie mogła wziąć się za drugi rodzaj roboty.
Drugi typ pracy to zaspokajanie rzeczywistych potrzeb uczniów. Np. uczniowie chcą mieć czystą, pomalowaną pracownię, krzesła, na których da się siedzieć, rolety w oknach. Niestety, nie takie są priorytety, więc szkoła pieniędzy na remont nie dostanie, na wyposażenie też nie otrzyma ani grosza. Robimy więc zrzutkę wśród rodziców, szukamy sponsorów wśród absolwentów, sami bierzemy się do roboty. Przez kilka weekendów przychodzimy do szkoły i remontujemy. Pracują nauczyciele, uczniowie, ich rodzice. Przychodzą także panie woźne. Czy my udajemy, że pracujemy?
W październiku dyrekcja dziękuje wszystkim za wytężoną pracę. Sala lśni świeżością, przy okazji pomalowano też korytarz i wyremontowano schody. Wszyscy są tak zadowoleni, że zapomnieli o priorytetach. Teraz trzeba nadrobić stracony czas, więc udajemy, że coś robimy w sprawie wytycznych narzucanych nam odgórnie. Tworzymy programy, szkolimy, debatujemy.
Moim zdaniem, priorytety tworzone przez MEN są dobre, ale każda szkoła powinna mieć prawo przyjąć je bądź odrzucić. Wszystko niech zależy od rzeczywistych potrzeb uczniów. Wtedy nie będzie udawania.
PS: Na temat udawania w szkole ludzie książki piszą. Np. Maria Dudzikowa i Karina Knasiecka-Falbierska są redaktorkami publikacji pt. „Sprawcy i/lub ofiary działań pozornych w edukacji szkolnej”. Warto przeczytać.
Komentarze
I trzeci typ „roboty”: robić swoje:P
Podejście MENu nie jest takie rzadkie. W Polsce odkąd Sławny Opozycjonista uwłaszczył się na gazecie od razu zaczął realizowanie zadań, które sam wymyśla. Od razu ustalił Polakom priorytety.
One będą podlegały kontroli. Jak priorytetem jest zwalczanie wstrętu do brukselki, to nie ma znaczenia, czy Polska miała do tej pory z tym problem czy nie. Udaje, że miała, natychmiast więc przygotowuje programy naprawcze, organizuje szkolenia dla kadry, tworzy projekty, aby tylko udowodnić, że skutecznie rozwiązuje palący problem.
Były Rzecznik Ludzi Honoru też założył gazetę, w której ma nieco inne priorytety.
Lufcikowy, wierny swojej maszynie do pisania, uspółdzielnił się na socjalistycznym mieniu i podobnie jak koledzy-spółdzielcy lawiruje pomiędzy priorytetami Byłego Opozycjonisty i Byłego Rzecznika. W wyćwiczony przez lata sposób uchyla lufcika dostępu do świeżego powietrza, ale priorytety niewątpliwie realizuje.
Dzięki priorytetom powyższej Polskojęzycznej Dziennikarskiej Trójcy nawet najbardziej tępy z Polaków wie już dobrze, ze tępy jest z definicji i w porównaniu do, jest także nietolerancyjny, homofobiczny, anytsemicki, mizoginiczny no i nie lubi brukselki.
Polska, na całe szczęście, jest jak opisana przez Gospodarza polska szkoła, ma w głowie więcej oleju i w wiekszości zajmuje się rzeczywistymi problemami.
Moim zdaniem, priorytety tworzone przez Polskojęzyczną Dziennikarską Trójcę są dobre, ale Polska powinna mieć prawo przyjąć je bądź odrzucić. Wszystko niech zależy od rzeczywistych potrzeb obywateli. Wtedy nie będzie udawania.
Dorzucę jeszcze taką pracę. Uczniowie, których podejrzewa się o jakieś dysfunkcje. Nie jakąś tam dysleksję, tylko o konkrety: o upośledzenie umysłowe, o zaburzenia uniemożliwiające naukę czytania i pisania (są takie, proszę mi wierzyć), schizofrenię dziecięcą- naprawdę ciężkie kalibry itd. I ścianą, murem nie do przebycia okazuje się być … poradnia psychologiczno- pedagogiczna, która wobec ewidentnych symptomów nie chce wystawić stosownego orzeczenia. Jak rodzic pyskaty, to swoje wypyszczy, dziecko orzeczenie dostanie, będzie miało dostosowane metody, formy sprawdzania wiedzy, dodatkowe zajęcia, gorzej, jeżeli jest spokojny, da sobie wmówić, że nauczycielki wredne widzą coś nie tak w jego dziecku, a najgorzej, gdy sam ma jakieś zaburzenia i ledwie potrafi zadbać o siebie. I ma się dzieciaka, który jak w pysk strzelił ma upośledzenie w stopniu lekkim, jak w pysk strzelił ma różne dysfunkcje sprzężone, jak w pysk strzelił ma zespół Downa (!), a poradnia wie lepiej- dziecko w normie. I teoretycznie trzeba pracować z takim nieszczęściem tak samo, jak z dziećmi w normie. I trzeba wymagać tego samego, wiedząc, że dzieciak tego nie ogarnie, nawet nie zapamięta, bo nie może, bo to nie jego bajka, bo jest do diaska obdarzone dysfunkcją. Najprościej mają się ci, którzy są niepełnosprawni ruchowo- jak nie rusza nogami, to choćby nie wiem jak poradnia chciała, to nie odeśle rodzica do wuefisty, że ten ma dostosować metody, a dzieciak przez płotki skakać będzie. Gdy dysfunkcja jest niewidoczna, gdy dotyczy umysłu- tu już można wmawiać i zwalać na te kretynki nauczycielki jak wlezie. Zgaduj, zgadula, dlaczego tak się dzieje? Dziecię z dys… otrzymuje wyższą dotację i przysługują mu dodatkowe zajęcia. I teraz trzeba dla gminy i MEN udawać, że się pracuje z tym dzieckiem jak przepisy prawa nakazują i tak lawirować, żeby jemu większej krzywdy nie zrobić. Gorzej jak przyjdzie kontrol i będzie chryja o to, że dziecko przecież w normie, a nauczyciel jakby z insza go traktował. W sumie jest jeszcze jedna gorsza sytuacja, gdy to rodzic odmawia przyjęcia do wiadomości faktu, że dziecko jest chore, ale odmawia diagnozy, a nawet jeżeli ją dostanie, to nie pokaże. Bo to wstyd mieć chore. Niech się młody męczy w niedostosowanym środowisku. Zawsze i tak można zwalić na idiotkę nauczycielkę, która sobie „nie radzi”.
Jak nauczyciel widzi, że dziecko sobie nie radzi, powinien mu pomóc a nie wymagać tyle co od innych, nie potrzebne żadne orzeczenia, pomoc w czasie lekcji czy sprawdzianu jest uznaniowa, jak nauczyciel widzi, że dziecko ma dysleksję, albo podejrzewa, powinien mu zadania przeczytać i nikt się by nie doczepił.
Trzeba myśleć a nie być trybem maszynki zwolnionym z myślenia przez procedury.
Egzaminy nie powinny być selekcyjne, nie widzę powodu, dla którego dzieci które sobie słabo radzą miały być prymusami w szkołach specjalnych.
Niech będą słabymi w normalnych, komu to szkodzi?
Znaleźć zajęcia w których będą dobre, sport, zajęcia w warsztatach technicznych czy kuchennych, ci słabsi muszą z nami żyć, czemu ich wykluczać?
Piekarzy nie potrzeba?
Nie muszą chodzić do zawodówki, mogą do normalnej, nie zaniżą poziomu, nie trzeba im poświęcać więcej czasu na lekcji, dodatkowe zajęcia zrobić, jak nie ogarniają olać, dać dobry stopień, nie jest sprawiedliwie kiedy jest sprawiedliwie, ja więcej płace podatków niż biedacy a mniej korzystam z usług państwa, i tak jest sprawiedliwie uważam.
Lubcie ludzi nie tresujcie.
ignorant 18 września o godz. 0:22
Nauczyciel godził się na nauczyciela to powinien ze skóry wyłazić i próbować. Zdolny uczeń się na nauczyciela nie godził.
Wszystko zależy od wielkości różnicy pomiędzy dobrym „normalnym” uczniem i uczniem dysfunkcyjnym. Gdy jest ona „mała” to zgadzam się, że nawet temu zdolniejszemu szybciej do jego własnego łba wejdzie, jak temu słabszemu wyjaśni i pomoże. Ale jak jest to „duża” różnica to zdolniejszy swój czas straci. Podobnie nauczyciel, tłumacząc mniej zdolnemu ukradnie swój czas tym zdolniejszym. Całej reszcie klasy. To nie takie proste. Nie jestem zwolennikiem 100% segregacji na „geniuszków” na „tępoli”, ale jakieś granice mieszania poziomu zdolności i pracowitości być muszą.
-1 = i^2 = i x i = (-1)^(1/2) x (-1)^(1/2) = ((-1) x (-1))^(1/2) = 1^(1/2) = 1
-1 = 1
Weź wytłumacz mniej zdolnemu gdzie jest błąd. I zrealizuj program.
Prawdziwy z ciebie ignorant:)
Co powiesz na tekst organu prowadzącego. który padł na zebranie dyrektorów:”Proszę pracować z uczniami [odpowiedź mamy ich 40%], proszę robić wynik [7,-8 stanin], proszę wyrównywać szanse, bo MEN se życzy [-a kiedy pracować ze zdolnymi], ze zdolnymi to nie praca, a przyjemność. Będą wyniki, to będą nagrody, a musicie wyrównywać”
Ręce opadają.
Pamiętaj ignorancie, ze szkoły rozlicza się z wyniku – nie z wychowania, pielęgnowania czy rozwijania. łańcuch jest prosty. dziecko-nauczyciel-rodzic-dyrektor-organ-kurat-media.
Gdy wyniku nie ma presja idzie od tyłu i tak w koło Macieju.
@polonus
Szkoły są rozliczane z tworzenia pozorów, nie z wyników i z udowadniania, że się starają realizować …;-)
Czy wytypowany już został w Pańskiej, Panie Darku, szkole SORE, czyli Szkolny Organizator Rozwoju Edukacji? A może to Pan jest SORE? Czy SORE przeszedł pierwsze szkolenie „w celu przygotowanie kadr zmodernizowanego systemu doskonalenia nauczycieli do skutecznego wypełniania zadań w zakresie kompleksowego wspomagania szkół i placówek oświatowych”? Nie? Proszę poczytać na stronie ORE: http://www.ore.edu.pl/strona-ore/index.php?option=com_content&view=article&id=2386&Itemid=1724
Pozdrawiam i życzę sukcesów w skutecznym wypełnianiu zadań.
@w czym problem?
Błąd jest po 4. znaku równości. Kolejność wykonywania działań była jakoś w 3 klasie komunistycznej podstawówki, nie wiem jak teraz. Ktoś kto tego nie opanuje, zazwyczaj nie dochodzi do poziomu „i”. Tanie chwyty.
@ divak2 18 września o godz. 22:20
(a^x)*(b^x) = (a*b)^x
co wie każdy uczeń, choć może niekoniecznie 3 klasy szkoły podstawowej (nawet za komuny potęgi były później). Gdzie Ty tu widzisz błąd kolejności działań ? 😉
divak2 18 września o godz. 22:20
Według ciebie nie jest prawdą, że:
a^(1/n) x b^(1/n) = (a x b)^(1/n) ?
Ciekawe.
Mam nadzieję, że uczysz wuefu.
No właśnie, nie było potęgowania…
Potęgowanie jest priorytetowe w stosunku do mnożenia (chociaż na mnożeniu polega):
http://en.wikipedia.org/wiki/Order_of_operations
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kolejno%C5%9B%C4%87_wykonywania_dzia%C5%82a%C5%84
więc nie można zamieniać kolejności tych działań. Tu, zapis typu „coś do potęgi razy coś do potęgi” jest zamieniony na zapis „coś razy coś i wynik mnożenia do potęgi”. Czyli kolejność wykonania działań została zamieniona, a jak wynika z podanej definicji, ma ona znaczenie. Oczywiście, dla liczb rzeczywistych ten spór jest bezcelowy, ale dla liczb urojonych (gdzie „i” to jest właśnie jednostka urojona równa pierwiastkowi kwadratowemu z -1) już nie.
@rs__
„co wie każdy uczeń”
Tak, dla uproszczenia uczy się początkowo na matematyce, że potęgowanie równoważne jest mnożeniu (no bo potęgowanie to mnożenie, a mnożenie mnożeniu równoważne) i że nie ma pierwiastków z liczb ujemnych. A potem okazuje się w matfizie albo na politechnice że to nie do końca prawda. Co więcej, wykonuje się na liczbach urojonych/zespolonych obliczenia, których wyniki zgadzają się z wynikami pomiarów. Ale gross ludzi nie koniecznie ma kontakt z liczbami urojonymi, więc daje się złapać na numer, który zaprezentował/a „w czym problem?”. Na tym polega taniość tego chwytu.
PS. Nie uczę w ogóle.
Sprawa jest prosta
i^2= 1 i (-i)^2 = 1 więc nie jest poprawne to, że (-1)^(1/2)=tylko i . Pierwiastek jest funkcją wielowartościową.
Zgadzam się w stu procentach z twierdzeniem, że szkoły powinny mieć możliwość dostosowywania priorytetów do indywidualnych potrzeb! To się wydaje oczywistą oczywistością. Przecież każda placówka jest inna. A zasada że jak coś jest dla wszystkich to jest dla nikogo, działa w tym wypadku w pełni.