Szkoły dla bogatych i biednych
Ponad połowa warszawskich gimnazjalistów chodzi do szkół poza rejonem zamieszkania – napisała Gazeta Wyborcza. Wszystko po to, aby nie zetknąć się z rówieśnikami z biednych rodzin. Podobnie jest we wszystkich dużych miastach Polski. Klasa średnia nie chce posyłać potomstwa do szkół, w których są biedne, źle uczące się, zaniedbane dzieci (zob. źródło).
Bieda i brak dostępu do edukacji idą ze sobą w parze. W Łodzi widać to jak na dłoni, prowadzone tu są od lat specjalne badania nad zjawiskiem biedy wielkomiejskiej, organizowane liczne konferencje (zob. przykład). Także w łódzkich szkołach tworzą się skupiska dzieci biednych, a klasa średnia omija je szerokim łukiem. Zamożniejsi rodzice boją się biednych jak zarazy.
Szkoły uważające się za lepsze nie współpracują ze środowiskiem lokalnym, są niedostępne dla biednych dzieci z okolicy (takie dziecko nie wejdzie na boisko, siłownię, salę gimnastyczną, nie skorzysta z biblioteki, zostanie wypędzone, gdy znajdzie się na terenie placówki). Oferta kół zainteresowań nie jest skierowana do dzieci z okolicy. Jeśli dziecko nie jest uczniem tej szkoły, to choćby mieszkało naprzeciwko, nie ma prawa do żadnej oferty placówki. Przypomnę, że chodzi tu o koła, np. sportowe, prowadzone po lekcjach w dni powszednie oraz w soboty. Nie dla psa kiełbasa. Jednocześnie wszystkie te placówki chwalą się współpracą ze środowiskiem (od tego m. in. zależy awans zawodowy nauczycieli), co rozumie się jako bieganie na Uniwersytet Łódzki czy Politechnikę oraz zapraszanie lokalnych celebrytów.
Zgadzam się, że szkoły rozwarstwiły się dramatycznie. Postępuje to w tempie geometrycznym, ponieważ jest popierane nie tylko przez zamożnych rodziców, ale także przez znaczną część nauczycieli. Miło jest pracować w szkole, w której uczniów stać na korepetycje, kursy i liczne gadżety wspierające nauczanie. Miło jest pracować z dziećmi, które na lekcje przychodzą z własnymi laptopami, a jak się opowiada o Paryżu czy Londynie, to prawie wszyscy tam byli. Zdecydowanie gorzej jest uczyć dzieci, dla których jedynym posiłkiem jest to, co dostaną w szkole, a jedynym dorosłym, który nie wrzeszczy i nie bije, jest nauczyciel. Okropność pracować z takimi dziećmi.
Komentarze
Może tak jest w dużych miastach. Ja mieszkam w powiatowym miasteczku i biedny nie oznacza słaby. Choć często zaniedbany (rodzice wychowują bezstresowo) oznacza słaby. Wśród rodziców tzw. „dorobkiewiczów” utarł się zwyczaj segregowania dzieci na bogatszych i biedniejszych. Same dzieci, przynajmniej w klasie córki, dzielą się na dobrze uczące się i te gorzej uczące się. Te drugie stoją w hierarchii niżej.
Dawno nie miałem okazji Panu gratulować, poczekajmy na komentarze, to rozwarstwienie, fatalne w skutkach społecznych leży w interesie nauczycieli.
I nie dlatego, że miło się uczy, miło się posyła dzieci do takich szkół, a nauczycielskie dzieci są beneficjentami, a moim zdaniem finalnie ofiarami tego systemu.
To dlatego system trzyma się mocno, jest karykaturą prawa które jakieś cele miało rejonizując przynajmniej gimnazja? Koncentruje się Pan na biedzie materialnej, a to Pana zdaniem wszystko?
Nie sądzę, żeby w rozwarstwieniu szkół warszawskich i nie tylko chodziło wyłącznie o podział na bogatych i biednych. Raczej chodzi o podział na lepszych i gorszych pod względem edukacyjnym. Gimnazja dwujęzyczne są po prostu pretekstem do selekcji dzieciaków pod względem poziomu. Wbrew pozorom, dość często trafiają się tam dzieciaki niekoniecznie zamożne, a więc argument o bogactwie jest nieco wyssany z palca. Kazdy, komu zalezy na edukacji swojego dziecka, nie pośle dziecka do szkoły, w której rzadza młodociani bandyci, a uczniowie dobrze uczacy się sa wyzywani i wysmiewani. Stąd enklawy elitarnych gimnazjów, szczególnie rozrośnięta w Warszawie. Gimnazjów, bo to ostatni obowiązkowy etap edukacji i tu najbardziej wyraźnie widać rozwarstwienie uczniów na tych, którym na nauce zalezy i tych, którzy maja to gdzieś. Nie ma tego w liceach, bo tu już mamy do czynienia z selekcją naturalną. Polska szkoła po prostu przegrywa, bo nie potrafi zapewnić dobrej edukacji swoim najlepszym uczniom, a co więcej, nie potrafi im zapewnić bezpieczeństwa, stąd masowe ucieczki uczniów lepszych z gorszych rejonów lub do szkół bezobwodowych. Gdyby dobrzy uczniowie czuli się w swoich rejonowych szkołach bezpieczni i mieli szansę rozwijać swoje zdolności
Niestety, dopóki w szkołach wyzywanie, grożenie nozami itp, rozwalanie lekcji przez debili będzie się spotykało z bezradnością szkoły, dopóty lepsi uczniowie będa z nich uciekali, to proste. Nikt nie bedzie ryzykował zycia, zdrowia psychicznego i swojej przyszłości dla szczytnej idei bycia lokomotywą dla kretyna, który bardziej jest zainteresowany wysadzeniem torów, po których jedzie ich wspólny pociąg niż jazda do celu.
Myli Pan biedę z ambicjami rodziców i ich dzieci.
Fajnie się uczy w gimnazjum, kiedy uczeń mówi „płacę i żądam”.
Z drugiej strony fajnie się uczy w gimnazjum, z którego można wyjść z koszem na śmieci na głowie.
Lepiej nie uogólniać.
@Gospodarz
Po co Pan te lewackie brednie propaguje? Niech Pan lepiej zapyta gdzie oddają swoje dzieci ich głosiciele – różni Pacewicze (on wiceszef GW, ona – CEO), Dolaty, Szkudlarki, Sadury at consortes.
Otóż oni je oddają do drogich(choć sowicie przez podatników dotowanych!), płatnych i snobistycznych szkółek (w W-wie to np. Bednarska/Raszyńska i II SLO), o których nic nie mówią. Tam rzeczywiście biedne dziecko nie trafi!!! Do publicznej – zdolne i ambitne na pewno, bo to dla niego jedyna szansa!
Albercie, lekcje nie sa rozwalane przez kretynów i debili, lecz młodych ludzi, którzy chcą w ten sposób zamanifestować swoją obecnośc w szkole, jest to swoisty bunt przeciwko wielu sprawom, np. brak uwagi na ich zachowanie przez nauczycieli, którzy rozmawiaja tylko ze zdolniejszymi lub prowadzą lekcje, oby je odtrąbić, a nie włączyć w ich nurt także tych, którzy próbują zdobyć autorytet wśród rówieśników przypałami.
O wiele trudniej przygotować zajęcia dla trudnej, niezdyscyplinowanej klasy niz dla uczniów szkół niepaństwowych, którzy wynieśli z domu kult wiedzy. Jeżeli prowadząc lekcje z przerośniętymi uczniam z klas uzawodowionych, obdarzyłbyś któregoś z nich niepochlebnmym mianem, wóczas wykopaliby Ciebie z klasy. I byłbyś na bruku.
Zgadzam się z Albertem. To nie tylko kwestia podejścia rodziców. Często młodzież sama chce pójść do dobrej szkoły, bo liczy na wyższy poziom nauki. Chce uniknąć przemocy słownej i fizycznej w rejonówce.
Wielki kwantyfikator („Wszystko po to”) w drugim zdaniu jest moim zdaniem mocno na wyrost. Gimnazja są oceniane na podstawie liczby punktów rekrutacyjnych, z jaką można się do takiego dostać, jeśli więc w rejonie liczba ta jest niska, to szuka się dalej czegoś „lepszego”, znane są nawet praktyki fikcyjnego zameldowania w innej dzielnicy, jeśli jest możliwość. No ale nie tyle chodzi właśnie o biedę, ile o spodziewaną jakość kształcenia i poziom. Zresztą w tym dalszym gimnazjum też można spotkać dzieci z tamtego z kolei rejonu, które muszą być przyjęte, i one mogą być słabsze i/lub biedniejsze. Szkoły zawsze dzieliły się na „lepsze” i „gorsze”, trudno coś na to poradzić, jedyne co to te „gorsze” powinny starać się zatrudniać jak najlepszych nauczycieli i próbować równać w górę.
Szanowni Państwo,
rozwarstwienia społecznego nie da się zatrzymać, co najwyżej można próbować łagodzić jego skutki. Jest ono niestety naturalną koleją rzeczy w społeczeństwach posiadających taką rozpiętość warunków materialnych, jak ma to miejsce w Polsce. To ona bowiem w pierwszej mierze implikuje różnice w aspiracjach dydaktycznych przede wszystkim rodziców. Dlatego też dzieci z rodzin średnio zamożnych, lub ubogich, których rodzice mimo dobrego wykształcenia podlegli pauperyzacji, odstają od tegoż wzorca i są chlubnym wyjątkiem.
Jednak warto zajrzeć za miedzę do Niemiec, żeby się przekonać, że problem ten, mimo zupełnie innego systemu szkolnictwa (http://www.deutsch.edu.pl/niemcy_szkola.html), istnieje w jeszcze większej rozciągłości. W niemieckich Hauptschule (szkoła główna), gdzie gros uczniów stanowią dzieci tureckich, polskich oraz postjugosłowiańskich emigrantów, okazuje się, że nauczyciele nie są w stanie realizować programu nauczania, bo uczniowie nie rozumieją poleceń w języku niemieckim. Dzieci rodowitych Niemców, trafiający do tych szkół, to czysta patologia. Awansem społecznym dla dzieci z wymienionych powyżej grup narodowych staje się Realschule, pogardzana przez rodowitych Niemców, jako ta gorsza. Gymnasium, które bezpośrednio przygotowuje do matury i rozpoczęcia studiów jest celem prawie każdej rodziny z klasy średniej, w związku z czym dzieci od 1 klasy szkoły podstawowej szprycowane są korepetycjami, żeby tylko im się udało dostać. Powyższe klasyfikacje to wynik własnych doświadczeń, jako osoby, która wiele lat studiowała i mieszkała w Niemczech.
Na koniec podsumujmy. Nie uważam, żeby rozwarstwienia społecznego w szkołach dało się uniknąć. Można je łagodzić, ale do tego trzeba mądrych ustaw, a na te nie ma raczej co liczyć. W Niemczech od lat borykają się ze źle zaprojektowanym systemem i mimo znacznie wyższych środków na szkolnictwo, niewiele z tego wynika. Tam doszło również do rozwarstwienia w grupie nauczycielskiej. Ci najlepsi, z największym doświadczeniem zarabiają najwięcej w gimnazjach, w przeciwieństwie do tych z Hauptschule. I to przewiduję również w Polsce.
Pozdrawiam
Coz, chyba kazdy z Panow ma racje i rownoczesnie nie ma.
Bo istota lezy w przyslowiu:
Dlaczego glupi bo biedny i dlaczego biedny bo glupi.
Obowiazkiem panstwa i rzadu jest szerokie zapewnienie edukacji
oraz rowny dostep do niej na kazdym poziomie.
Zapewnienie edukacjii zawiera w sobie bezpieczna szkole.
Jesli panstwo tego nie umie zapewnic to nie spelnia swojej roli w spoleczenstwie.
Coz, w Lodzi sa badania ktore statystycznie dowiodly ze bieda i zla edukacja ida
w parze. Moze wiecej analiz statystycznych nad ‚rozwojem’ przemocy w szkolach
od powiedzmy 1970 do dzis?
Moze amerykanski model szkoly sie po prostu nie sprawdza … .
A co do tekstu Pana Alberta to musze napisac ze w moim gimnazjum
brutalnosc byla dziwnie spolaryzowana: bardzo prostaccy i najslabiej uczacy sie
oraz kilku/kilka bardzo inteligentnych uczniow/uczennic.
Trudno powiedziec ale chyba bardziej boli byc wykluczonym przez tych inteligentnych
choc raczej bardziej zadufanych niz ciezko pracujacych nad ocenami …
Łzawa historyjka. Przy wypędzaniu biednych dzieci z sal gimnastycznych szkół aż się popłakałem …ze śmiechu. Ludzie, którzy obdarzeni są wyższą świadomością i dbają o swoje dzieci, usiłują je zapisywać do lepszych szkół i tyle. Równość wprowadzana na siłę tylko obniży i tak żanujący poziom kształcenia w Polsce. Trzeba się pogodzić z tym, że mamy mnóstwo dzieci bez kapitału społecznego, które nie chcą się uczyć, w czym usilnie wspiera je państwo, zaniżając wymagania edukacyjne. W końcu głupota jest opoką, na której bujnie krzewią się gusła. Wiecie, o które gusła chodzi, prawda?
Wlasnie mialam sie zabierac za komentarz, ale Albert trafil w samo sedno i nie pozostaje mi dodac nic poza podpisaniem sie pod jego komentarzem obydwiema rekami. Ostatnie zdanie jest kwintesencja koniecznosci „rozwarstwienia”.
Dziennikarstwo polskie, zarówno gazetowe jak i tewiziorskie, nie wychyla się poza warsiaffskie podwórko. To czyni, że „rozumie” ( cudzysłów nieprzypadkowy) złożoność każdej opisywanej sytuacji poprzez swoje podwórko jak i korpookularki. Czytam, patrzę. Pisze ktoś opisując sytuację, w której lekceważone są dzieci i młodzież. Tak – potwierdzam. Jak też potwierdzam, że lekceważone i wręcz bezczelnie pomijane są sytuacje rodzin i środowisk wykluczonych. Paniusie wyfiokowane i panicze w garniakach, siedząc w nomoczesnym biurku, za nowoczesnymi mebelkami, przy komputerkach (jakże nowoczesnych), a więc wyedukowane i nabzdyczone towarzystwo poucza i udziela rad ludziom z istotnymi problemami życiowymi. Najbardziej zaś rzuca się w oczy sytuacja, gdy to przyszczaty 30-latek poucza kobietę po … przejsciach lub faceta, od którego nędza aż bije.
Bezczelni i głupi urzędnicy, także redaktorzy i politycy. Czas niewolnictwa minął (prawdopodobnie). Lecz jakby następuje powrót mentalny. Przydałby się Jakub Szela.
@Witold, @Albert
Nie czytałem, ale na wasze wątpliwości powinien być w stanie odpowiedzieć odpowiedni raport IBE. Niestety ja jestem za głupi aby szybko móc znaleźć taką publikację na ich stronie internetowej. Nie wyobrażam sobie, aby badacze z IBE nie odróżnili mechanizmu selekcji ze względu na biedę od selekcji ze względu na poziom akademicki (ucznia i/lub szkoły). Być może też korelacja między tymi zmiennymi jest tak silna, że wyglądają jak jedna i właśnie w tym jest problem? 😉
Od jakichś trzech lat opisywałem na tym blogu bardzo podobne rozwarstwienie (plus rozwarstwienie geograficzne miejsca zamieszkania) w innym kraju. Pisałem, jak to tam wygląda i że nie mam recepty na przeciwdziałanie zjawisku. Sądząc po efektach, tamtejsze władze też jej nie mają.
Okazało się, że to zjawisko przyszło do Polski. Tak jak się obawiałem, najszybciej małpujemy to, co najgorsze. Tam przynajmniej umieją wyłapywać talenty i im pomagać. A w Polsce?
Chcieliscie kapitalizmu to teraz macie… W koncu, w kapitalizmie tego typu sytuacje (ze bogaci odgradzaja sie od biednych i tworza swoj wlasny, zamkniety swiat) sa czyms zupelnie normalnym!
Zawsze mnie drazni to, ze sie dyskutuje o szkole tak jakby funkcjonowala ona w prozni (i w tej prozni byla w stanie czynic cuda). Prosze pamietac, iz uczen (dziecko, nastolatek, mlody czlowiek) przechodzacy przez bramy szkoly, wchodzi tam z calym bagazem zyciowym, z calym swoim zapleczem (lub brakiem takiego zaplecza), z tzw. swoim kapitalem spolecznym (lub jego brakiem) i wychodzac z tychze bram szkolnych to tego swojego swiata wraca. Bledem jest oczekiwanie ze strony szkoly cudotworczych wlasciwosci niwelujacych wszystkiego co zle i dajacej wszystkim jednakowe szanse. Jakkolwiem rozumiem, ze brzmi to dobrze jako haslo do napisania w gazecie, billboardzie czy tez programie partyjnym.
Jesli chcemy szczytnie naprawiac i dawac rowne szanse to trzeba to juz robic PRZED owymi symbolicznymi drzwiami szkoly. Szkola cudow nie czyni! Jjakkolwiek zarzaja sie na pewno wyjatki).
Dzisiejsi rodzice posyłający swoje dzieci do lepszych szkół, to w przeważającej części inteligencja w pierwszym pokoleniu. Edukacja nawet ta ” elitarna ” nic nie da, jeżeli chodzi o perspektywy. Liczą się znajomości, układy. Przykłady ? Wystarczy rozejrzeć sie koło siebie. Rewolucja oświatowa już była, dotyczyła rodziców dzisiejszych rodziców, kiedy to na koszt państwa, które zwało się PRL, umożliwiono i to na zupełnie niezłym poziomie wykształcenie milionów. Z nich to wyłowiono diamenty, niestety często utracone. A dziś, pożyjemy, zobaczymy, ale jak dotąd trudno o zawrót głowy.
@Ino
W normalnym życiu społecznym(np. w pracy) tych przerośnietych od przypałów się wywala na zbity pysk. I tyle!!!Bo oni każdą firmę rozwalą, jak im pozwolić… I wiesz co – większość z nich, jak zaczyna brakować na chlebek i piwko, to oni jakoś tak reguł zaczynają przestrzegać i uprzejmiejsi się jacyś robią. Normalne dzieci i młodzież nie mogą być, i to pod przymusem, workami teningowymi dla zgrai degeneratów.. 😉
Swoje dziecko posłałam do takiej właśnie szkoły, gdzie są nie tylko bogaci, ale przede wszystkim biedni. Chciałam wtedy, aby córka poznała wszystkie aspekty życia społecznego, nie obracała się tylko wśród koleżanek, które z racji zamożności rodziców wiodą komfortowe życie i nie mają pojęcia, jakie podstawowe problemy generuje brak pieniędzy w domu. Dziś nie dzielę dzieci w szkole na bogatych i biednych, ale na tych dobrze uczących się, mądrych, z odpowiedzialnymi rodzicami i tych niestety nierozgarniętych, żeby nie powiedzieć głupich, którym nie chce się uczyć, a ich rodzicom nie chce się motywować swojej dziatwy do nauki.
Kto na tym cierpi? Ano te pracowitsze. Bo dzieciakom nieuczącym się trzeba na lekcji poświęcić więcej czasu, zamiast rozszerzać wiedzę już zdobytą. Bo „kujonki” sobie poradzą, poza tym mogą ciągnąć za sobą lenie i obiboki. Najważniejszy jest przecież ranking szkoły i jeśli tylko uda się poprawić wyniki choć paru wałkoniom, to średnia zaraz skoczy do góry. a to czysty zysk przecież, bo rodzice takich ancymonków wyjątkowo potrafią się odwdzięczyć za przepchnięcie z klasy do klasy, w przeciwieństwie do rodziców bystrzaków, którzy nie muszą o nic zabiegać, a jeszcze mają wymagania. Jakieś rozwijanie pasji, zainteresowań, poszerzanie wiedzy ? Nie ma czasu… Trzeba go zużyć na tych, którym i tak się nic nie chce.
Okazuje się, że szkoła uczy nie tylko moją córkę, mnie nadal też. Gimnazjum wybiorę już mądrzej. I niestety będzie to pewnie takie dla „bogatych”, ale przynajmniej będzie dawało szansę i będzie wiedziało, co zrobić z dzieciakiem, który ma tak zwany potencjał. Człowiek uczy się na błędach, szkoda że w tym wypadku są one wyjątkowo kosztowne.
W początku lat 90-tych wygrałem i wygrywałem w dalszym konkursy na dyrektorów spółek . Zarabiałem nie tak jak dzisiaj ale dobrze . Nie wolno grzeszyć narzekaniem . Nie dorobiłem się domu . Mieszkam we wspólnocie . Kasę przeznaczałem na naukę dzieci . Skończyły polskie uczelnie , w międzyczasie w latach 90-tych były na „zmywaku” a później zapłaciłem za wykształcenie w Canberze , w Australii . Do tego wykształcenia potrzebny był tłumacz przysięgły , notariusz i co im zaliczyli z polskich uczelni ti tamtych ocena. Wrócili . Mają pracę w Naszym kraju . Nie chcą wyjeżdżać . Są na swoim . Zainwestowałem dobrze. Dzisiaj oni mają cash . Starego nie słuchają . Jak słyszę bajadery o polskich uczelniach to mnie śmiech bierze . Moja emerytura jak na nie wojskowego czy policjanta nie jest wysoka a dzieciom nie muszę pomagać . Nic tak się nie liczy jak dobre wykształcenie.
Śmiech mnie z polskich szkół ” gotowania na gazie.”
Podejście rodziców jest naturalne. Przecież nie powiedzą dziecku: poślemy cię do szkoły, w której będzie ci się uczyło gorzej, bo wiesz, chodzi o wyrównywanie poziomów…
Myślę, że podstawowy błąd jaki robi się to taki, że do jednego worka ludzi biednych wkłada się ludzi faktycznie o bardzo niskich dochodach ale mających swój honor i ambicje, które nie pozwalają się poddać i meneli,którzy opanowali życie na koszt państwa i tę sztukę przekazują swoim dzieciom.
Wiem, że nauczyciele często dokładnie wiedzą, któremu „biednemu” dziecku warto pomóc i często to robią mniej czy bardziej oficjalnie.
Reasumując. Zdziwiłby się Pan, ilu „biednych” ludzi wysyła dzieci do dobrych szkół. Dobra szkoła jest to bardziej sprawa przede wszystkim ambicji niż pieniędzy.
1. Zapomniał Pan o jednym – gimnazja nie dają sobie rady z uczniami sprawiającymi problemy, zarówno dydaktyczne jak i wychowawcze, bo w świetle polskiego prawa uczeń z gimnazjum jest NIEUSUWALNY. Nawet czasowe zawieszenie w prawach ucznia jest zabronione!
Osobiście znam przypadki, gdzie uczeń nadający się do szkoły specjalnej jest na siłę trzymany przez rodziców w gimnazjum, czasami do 18 roku życia.
2. O nastoletnich socjopatach też by można długo opowiadać, więc rodzicom się nie dziwię. Taka ciekawostka – uczeń problemowy, jeżeli już rodzice przekonają się do wysłania go do OHP, jeżeli podpadnie w OHP, to automatycznie wraca do szkoły rejonowej.
Aha, sądy rodzinne orzekają w tym kraju czasem dłużej niż trwa nauka w gimnazjum!
3. Uczy Pan w szkole pogimnazjalnej, która wg prawa nie jest w zasadzie obowiązkowa – to duży luksus, naprawdę!
„Jesli chcemy szczytnie naprawiac i dawac rowne szanse to trzeba to juz robic PRZED owymi symbolicznymi drzwiami szkoly.”
Tak, to jakieś zajęcia trzeba zorganizować, za bramą?
Przed czy po szkole?
Czy rodziców wyedukować, wszak oni wyedukowani, przez taka sama szkołę, nic nie zmienioną, linijką nie bija tylko.
To przed szkołą ich reedukacji poddać?
To jak jest, dobrze, czy niedobrze bo specjalista by się zgubił, a co do tego ignorant?
Zmienić coś trzeba poza pensją?
Pensum obniżyć?
Czytając wpis Pana Chętkowskiego zrozumiałam, że powinnam wpaść w depresję, bo zamiast wyrównywać kiepski poziom rejonowej podstawówki i dbać o solidarność społeczną posłałam dziecko do szkoły prywatnej. Cóż. Wystarcza mi świadomość, że to z między innymi moich podatków utrzymywana jest ta podstawówka i na więcej solidarności społecznej nie mam ochoty. Uważam, że moje dziecko ma duży potencjał i chcę mu dać możliwość jego realizacji, a nie siedzenia w klasie z trzydziestorgiem dzieci, z których częśc wymaga reedukacji (zgodnie z wypowiedziami dyrektora szkoły). Poza tym nie odpowiada mi charakter szkoły tzw. „publicznej”, która ma charakter szkółki niedzielnej: wystarczy się przejść po korytarzu i zobaczyć prace dzieci indoktrynowanych religijnie. Albo spotkania z ciekawymi ludźmi, tak się składa, że są to misjonarze. Może nie byłoby w tym nic złego, gdyby dzieci spotykały sie również z przedstawicielami innych zawodów. Podsumowując, myślę, że Pan Chętkowski dość mocno upraszcza rzeczywistość. To nie chodzi tylko o bogactwo i biedę.
wysłałam moje dziecko do prywatnej szkoły, choć pracuję w niezłej publicznej. Różnica i tak jest kolosalna, a z każdym rokiem większa. To normalne zachowanie rynkowe – nie stać nas na tanie rzeczy.
Tak, zgadzam się z ostatnim zdaniem Pana tekstu. Okropnie się pracuje z takimi dziećmi. Popracuje Pan kiedyś z takimi, to pogadamy.
@ignorant
Pisze wyraznie „symbolicznami” drzwiamy do owej szkoly. Rownosc w szkole nie istnieje tak jak nie istnieje ona w zyciu poza nia. Denerwujace jest jednak to, iz wywoluje sie szkole do tablicy jako panaceum szerokie rozumiane problemy spoleczne. Szkola nie bedzie nigdy panaceum na problemy i patologie zlokalizowane poza jej s-y-m-b-o-l-i-c-z-n-y-m-i drzwiamy bo dziecko z owych problemow i patologii do szkoly przychodzi i do nich po szkole wraca. Proces nauczania w szkole jest nierozerwalnie sprzezony z tym co sie wydarza w zyciu ucznia poza jej murami. Mowienie o rownych szansach w szkole z pominieciem tego czego szkola nie kontroluje jest w najlepszym wypadku pustym frazesem w najgorszym wypadku niebezpieczna (acz chwytliwa) demagogia.
O pensum dyskutowac nie ma sensu bo to tu do sprawy malo przynalezy.
Chciałbym przypomnieć szanownym dyskutantom, że prawo zabrania selekcji uczniów na tym etapie.
Chciałbym przypomnieć, albo niektórych poinformować, że cieszące się złą sławą gimnazja, są skutkiem stworzenia elitarnych. Nikt przecież nie tworzył tych złych. Ale dobre były robione. To oczywistym jest, że jak się młodzież z dobrych domów odseparuje w dobrych, to co zostanie stworzy złe. I to nie dzieci zrobiły, nie rodzice tylko nauczyciele.
Nieuświadomionym powiem jak się tworzy taką złą i dobrą szkołę.
Miejscowi nauczyciele zauważają, że z jakiś powodów trafia do nich młodzież z dobrze sytuowanych domów. Zazwyczaj, choć nie zawsze ma to związek z zamożnością okolicy, nie zawsze, bo czasem tradycje elitarnego liceum jak łaska spływają na gimnazjum.
Ale w takiej nowo powstającej szkole na początku są różne dzieci. Najpierw te się ruguje, część dyscyplinarnie a potem przez śrubowanie poziomu, żeby te z gorszych domów, gdzie do nauki nie zmuszają, na korki nie mają, dziecko się same chowa, to nie będzie nadążało. Wzywa się rodziców i tłumaczy, że poza rejonem gimnazjum właściwsze, wymagania mniejsze, to dziecko trafia do tej złej.
Jeżeli myślicie, że dzieci jeżdżą poza rejon tylko w poszukiwaniu dobrych szkół, jesteście w błędzie.
Dzieci z rejonowych gimnazjów w których rejonach wypada dobra szkoła jeżdżą poza rejon do tej złej, zazwyczaj w okolicy taka jest, nie ma u nas 100% enklaw bogactwa.
Opisywałem przypadek warszawskiego wybitnego pedagoga, nauczyciela wielu olimpijczyków z takiego elitarnego gimnazjum który upominał się o takie regionalne dzieci na radach pedagogicznych, żeby im tak śruby nie przykręcać, że mają talenty, że się zmarnują jak pójdą w złe środowisko, wygryżli go.
Spotykał się z ostracyzmem ze strony kolegów i koleżanek, odszedł.
Wiele dzieci, z biednych domów, nie zepsutych marnuje się w tych złych gimnazjach, schodzi na złą drogę.
Każdy zwolennik elitarnych gimnazjów musi sobie zdawać sprawę, że jest zwolennikiem złych, marnujących nic niewinnym dzieciom życie.
@ Anna –
…z Twoich podatków to jest naliczana subwencja edukacyjna.
I TAKA SAMA jest w szkołach publicznych i prywatnych.
Czyli teraz z moich podatków też dopłacam do prywatnej szkoły Twojego dziecka. I moja żona też.
Chociaż czasy edukacyjne mamy już dawno za sobą.
W publicznych szkołach (podstawówka – publiczna, ogólniak – publiczny, studia – publiczne).
Podobnie moja lepsza połowa.
I nasze młode, które przed przeszło rokiem skończyło studia w ‚publicznym’ trybie (z oceną na dyplomie BDB). Jeszcze przed odebraniem dyplomu miał stałą, etatową pracę w wyuczonym zawodzie.
Wcześniej chodził do najbliższej podstawówki i jedynego w miasteczku liceum.
Ponieważ mam zbyt wiele czasu, żyję na tym światku dość długo, a także parę szkół „zaliczyłem” ( i nadal mam pewne z nimi kontakty), to dopowiem:
1. zawsze były i zawsze będą szkoły i lepsze i gorsze
2. rzadko w małych miejscowościach jest jakikolwiek wybór, chyba, że się chce aby potomstwo wychowywało poza rodziną
3. skończyły się czasy nauczycieli- pedagogów, a zaczęły czasy nauczycieli urzędników i bysnessmennów (takoż bysnessłomenek)
4. po godzinie 14.25 w szkole są woźne i pani ze świetlicy, a po 16.00 łańcuchy na bramach szkolnych
5. z rodzin sfrustrowanych okolicznościami, niedożywionych i niedomytych dzieci trafiają do szkół, w których są poniżane i lekceważone. Przez współuczniów i tzw. grono. Odpowiedzią jest agresja, przemoc itd…
6. zawsze będą przypadki dzieci z ułomnościami i brakami, także psychicznymi, rozwojowymi i społecznymi. „Świetnie wykształceni” nauczyciele muszą umieć sobie z tym radzić. Jak nie – już dziękujemy. Strażak nie może bać się ognia, a policjant przestępcy
7. jeśli kogokolwiek stać będzie na posyłanie dzieci do płatnych, drogich i dobrze kształcących szkół- pośle je tam. Po tych szkołach te dzieci jako dorośli ” będą się bały tych miejsc”.
8. To tyle. Idę się douczyć.
„Chciałbym przypomnieć szanownym dyskutantom, że prawo zabrania selekcji uczniów na tym etapie.”
Prawo zabrania, dając jednocześnie możliwość ominięcia go przez możliwość utworzenia z jednej strony szkół prywatnych o wysokim czesnym, które już selekcjonuje uczniów pod jednym względem, a z drugiej strony klas dwujęzycznych i innych profilowanych, mogacych dokonywac selekcji pod względem zdolności, nie wspominając juz o szkołach dla superzdolnych jak szkoły przy uczelniach. Więc jak to z tym prawem jest?
@w czym problem
„Nie czytałem, ale na wasze wątpliwości powinien być w stanie odpowiedzieć odpowiedni raport IBE. Niestety ja jestem za głupi aby szybko móc znaleźć taką publikację na ich stronie internetowej. Nie wyobrażam sobie, aby badacze z IBE nie odróżnili mechanizmu selekcji ze względu na biedę od selekcji ze względu na poziom akademicki (ucznia i/lub szkoły). Być może też korelacja między tymi zmiennymi jest tak silna, że wyglądają jak jedna i właśnie w tym jest problem?”
Tak, sądzę, że to jest ten problem. Szkoły selekcjonujące sa różne – są szkoły płatne i te wyraźnie selekcjonują dzieci na bogate i biedne, przy czym w kategorię biedne łapię się i ja, bo mnie nie stać na płacenie znacznej części swojej pensji na czesne. Sa też szkoły, sleekcjonujące pod względme zdolności – przeróżne klasy dwujęzyczne, eksperymentalne matematyczne itp, które sa pretekstem dla zrobienia selekcji pod względem wyników nauczania. I tu odsetek dzieci może nie najbiednejszych (bo tym trudniej dostać się do gimnazjum dwujęzycznego z powodu niemożnosci nauczenia się języka obcego w wystarczajcym stopniu bez płatnych korepetycji i kursów), to jednak tej niezbyt bogatej jest większy – to dla nich szansa na wyrwanie się z szeroko pojętego „rejonu”.
Gdyby edukacja była istotna w naszym państwie, to podręczniki i zajęcia pozalekcyjne, a także zielone szkoły były za darmo.
Gdyby edukacja była istotna w naszym państwie, to finansowanie szkół nie zostałoby zepchnięte na samorządy, patrzące jakby tu oszczędzić, a to likwidując małe szkoły i małe klasy, a to obcinając etaty nauczycielom wspierającym pracę szkoły- psychologom, logopedom terapeutom itp.
Gdyby edukacja była istotna w naszym państwie, nastąpiłoby połączenie MEN i Minsterstwa nauki i szkolnictwa wyższego, bo szkolnictwo wyższe pedagogiczne jest odklejone od szkolnej rzeczywistości.
Pracownik nauki w szkole wyższej nie musi być wzorem pedagogicznym, on musi być świetnym naukowcem, który dużo publikuje, niczym pracownik PAN.
A tu trzeba by zacząć najpierw od reformy kształcenia nauczycieli.
itp. itd. rzeczy musiały by być spełnione, aby nie było takiej segregacji, gdzie rejonowa szkoła kojarzy się z bandytyzmem, na który każdy przymyka oczy, bo nie ma procedur, bo nic sie nie da zrobić, bo przecież jest jeszcze 33 innych uczniów w klasie, z czego co najmniej 15 ma problemy prawne, psychologiczne a edukacyjne to tak naprawdę najmniejsze z nich…
Rodzice zamożniejsi posyłają dzieci do lepszych szkół, bo nie chcą , aby ich pociechy zetknęły się z okrucieństwem gimnazjalistów z nizin społecznych. Owszem są zaniedbani, źle się uczą a swoje ego nadrabiają dokuczaniem tym, którzy nie chcą brać udziału w biciu i poniżaniu innych. Jeśli nie jesteś z nami to jesteś przeciw nam, jesteś gówno i trzeba cię zniszczyć. Znam przykłady dzieci, które chronią się w bibliotece, bo wolą zejść z drogi tym, którzy „za nic” dostają. Owszem są i bardzo ambitni rodzice, ale to są wyjątki. Jeśli stać ich na płatną szkołę to stać też było na porządne szkoły językowe. A szkoły prywatne, wiadomo kuszą, chwalą się wynikami, ale mają najzdolniejszych uczniów, bo tylko takich przecież przyjmują.
@Ignorant vel parker
>Opisywałem przypadek warszawskiego wybitnego pedagoga, nauczyciela wielu olimpijczyków z takiego elitarnego gimnazjum <
Mam wrażenie, że zmyślasz "pod tezę"… 😉
Jakie konkretnie było to gimnazjum, że już o "wybitnym pedagogu" nie wspomnę … 😉
Dziękuję Albertowi za trafny komentarz.
Moim zdaniem problemem jest dziwna polityka „rejonizacji”.
Mogę nie przebywać w miejscu zameldowania/zamieszkania a nie mogę dziecka zapisać do innego Regionu.
Dlatego właśnie oszukuję system i posłałem dzieci obok mojego miejsca pracy abym mógł je zawozić, odbierać, kontaktować się ze szkołą,….
Rodzice to nie jest banda idiotów Panie Dariuszu Chętkowski ale często są to roztropni ludzie, którzy poszukują dla swoich dzieci ciekawych szkół. Niekoniecznie elitarnych ale właśnie ROZWIJAJĄCYCH ZAINTERESOWANIA.
Moje dzieci chodzą do szkół publicznych, które są jednymi z lepszych pod względem oferty programowej i pozaprogramowej.
Mam nadzieję, że nikt z kuratorium nie będzie mnie za to prześladował.
Choć jest to możliwe w tym chorym, omnipotentnym państwie
No i jest rozwiązanie. Poziom trzeba w szkołach obniżyć. Mniej wymagać. To się dzieciaki nie podzielą na lepsze i gorsze.
Nie będziemy mieli na sumieniu tych gorszych. A swojej córeczce jak wróci ze szkoły bęcząc bo pobita powiemy żeby mordy nie darła i się nie mazała tylko o równość dostępu do oświaty walczyła na swoim odcinku. I kopa jej w tyłek bo ona sobie i tak poradzi. A biedny, zaniedbany chłopczyk nie. Nie jego wina przecież.
Na południe ode mnie mieszka kilkaset tysięcy takich chłopczyków. Policja sie tam boi zapuszczać. W google każdy może sobie ich ulice poogladać. Jak Warszawa po Powstaniu. Pięćdziesiąt szkół im właśnie zamykają, coś z ośmiuset nauczycieli na bruk wylatuje. Bo chłopczyki wszelkich, nie wiadomo już nawet jak obniżonych kryteriów nauki nie spełniali i „kończyli” szkoły w mniej niż 50%. W ogóle a nie tylko „w terminie”. A po „ukończeniu” nie byli w stanie studiować niczego bez „kursów wyrównujących”, czyli bez powtórzenia szkoły średniej, tym razem nauczani przez nauczycieli z pomaturalnych szkół. Drugi raz za pieniądze podatnika, bo dokształty tanie jak barszcz.
Ci, co na studia nie idą do żadnej roboty poza sprzedawaniem narkotyków się nie nadają. Nawet wojsko ich nie bierze, chociaż bierze kryminalistów.
Detroit bankrutuje. Tam są skorumpowani wszyscy, od a do z.
Nie da się. Dziesiątki lat się dało, ale nawet w najbogatszym kraju świata nie da się w nieskończoność chłopczyków utrzymywać.
Poziom obniżyć, córkę w dupę lać, jak przyjdzie z bekiem, że jej „kolega” costam zrobił w bezpiecznej szkole. Mamy rozwiązanie na „od jutra”.
„Zostawcie chamów w spokoju” .To cytat z Gombrowicza.Trafny.
Nawet w szkołach publicznych próbuje się samodzielnie wykreować elitarna grup . Z moich obserwacji i obserwacji mojej córki,uczennicy zwykłego gimnazjum, wynika , że są to osoby chcące zaimponować swoją dobrą pozycję materialną.Jeżeli chodzi o poziom bezpieczeństwa w szkołach ,trzeba pamiętać ,że taka elita potrafi być bezwględna.
a.Z
Pracuję w szkole podstawowej,mam wieloletni staż ,ale nie podjęłabym się podziału dzieci na te lepsze i chamów.
belferxxx
18 czerwca o godz. 11:49
ignorant można różnie rozumieć, dla ciebie, ignorujący.
@Ignorant
Wymówka jak wymówka – tylko moją tezę o zmyślaniu potwierdza … 😉
eot
@Marta
Ty nie musisz dzielić – sami się dzielą!;-) I nie chodzi o pochodzenie, ale o sposób myślenia o sobie i innych. Oraz działania, oczywiście … 😉
„3. skończyły się czasy nauczycieli- pedagogów, a zaczęły czasy nauczycieli urzędników i bysnessmennów (takoż bysnessłomenek)”
Za moich czasów głównym wychowawcą była linija i wezwanie do szkoły rodzica, który reagował podobnie. Nauczyciele byli surowi, nieprzystępni, trzymający dyscyplinę, w czym sekundowali rodzice. Proszę bez tego ślimtania, jak to drzewiej sama mądrość pedagogiczna po tym świecie chodziła.
„4. po godzinie 14.25 w szkole są woźne i pani ze świetlicy, a po 16.00 łańcuchy na bramach szkolnych”
Nie zauważyłam. Dziwnym trafem zajęcia dodatkowe trwają do 17, niejednokrotnie do tej pory trwają lekcje, gdy szkoła pracuje na zmiany. Nie przypominam sobie, abym gdziekolwiek widziała łańcuchy na bramie, z boiska korzysta się do późna.
„5. z rodzin sfrustrowanych okolicznościami, niedożywionych i niedomytych dzieci trafiają do szkół, w których są poniżane i lekceważone. Przez współuczniów i tzw. grono. Odpowiedzią jest agresja, przemoc itd?”
Zwykle ci biedni sfrustrowani otrzymują od „brzydkiego” grona szereg rad, wskazówek i pomocy, w tym materialnej. Brudne dziecko można umyć, wystarczy chcieć. Zawszone- odwszyć, trzeba chcieć. Ale się nie chce, bo dziecko to efekt p…nia, a nie cel w życiu. To może odmienić sąd rodzinny nakazujący terapię rodzinną, dający rozgarniętego kuratora. Jeżeli Twoje serduszko krwawi, chodź do takich rodzin z mydłem i myj, odwszawiaj octem.
„6. zawsze będą przypadki dzieci z ułomnościami i brakami, także psychicznymi, rozwojowymi i społecznymi. ?Świetnie wykształceni? nauczyciele muszą umieć sobie z tym radzić. Jak nie ? już dziękujemy. Strażak nie może bać się ognia, a policjant przestępcy”
Tak, ale nie równa się to, że strażak zawsze ugasi w porę i uratuje dobytek, policjant nie zawsze dogoni przestępcę czy znajdzie obciążający dowód. Równie dobrze można stwierdzić, że lekarz, który raka się nie boi, ma każdego chorego bez względu na stopień schorzenia wyleczyć.
Ale, ale. Mogę tylko gratulować. Zapewne przedmówca pracuje w trudnej podstawówce czy gimnazjum z dzielnicy nędzy i cuda czyni wskazując dzieciom i ich rodzinom drogę do lepszego jutra. Przecież takich napuszonych mądrości nie pisałby człowiek, który nie robi tego o czym pisze. Toż to musi być praktykujący specjalista.
I Gospodarzu. Zawsze można rzucić tę rozleniwiającą pracę w nieobowiązkowym liceum na poziomie i przejść do dzielnicy, gdzie lepiej mieć gaz łzawiący w garści. Kto broni?
@ ja
Podpisuje się pod Twoim postem. Krótko i na temat
ja
18 czerwca o godz. 21:19
A puenta?
Bardzo ładnie to brzmi- podział na „biednych” (dobrych, skrzywdzonych) i „bogatych” (szczęśliwców albo raczej- po polsku- złodziei).
Ale ten podział jest zupełnie gdzie indziej. Mój syn ma za sobą rejonową podstawówkę (niech pozna „normalny świat”) i niepaństwowe więc płatne gimnazjum (niech się czegoś solidnie nauczy, nie tylko jak walczyć z łobuzami). W owej podstawówce przeważająca większość rodziców miała nędzne wykształcenie, nie ceniła wiedzy, nie ceniła ciężkiej pracy, nie uznawała książki. Z tego wynikała ich bieda, nie jakiejś krzywdy. W gimnazjum, gdzie czesne nie było małe, znalazły sie też dzieci takich „bogatych”, którzy nie mieli samochodu i mieszkali w małych, blokowych mieszkankach. Ale wykształcenie wyższe, solidne mieli wszyscy, Sporo było dzieci nauczycieli szkół państwowych.
Pieniądze dają wybór- czy szkoła ma być miejscem gdzie dziecko zdobywa solidna wiedzę, rywalizuje z pilnymi i ambitnymi, czy gdzie głównym problemem jest jak sie ustrzec przed kradzieżą i przemocą, a nauczyć niewiele bo nauczyciel uczy pod tych, którzy widzą w domu tylko jedną książkę- kucharską, nie mają szans na pomoc rodziców, nawet na mądrą rozmowę z nimi.
Podział na „różne dzieci” to nie jest podział wg „różnych szkół”. Ten jest tylko konsekwencją podziału na „różne domy”.
@ byla nauczycielka
O tym wlasnie pisalam wyzej. Szkola nie funkcjonuje w prozni spolecznej i takie wlasnie jej postrzeganie (w oderwaniu od tego co ma miejsce poza jej murami) daje obraz jak z falszywego zwierciadla. Pani ujela to nawet bardziej obrazowo – linia podzialu biegnie najpierw przez domy (przyczyna) a potem przez szkoly (skutek). Jesli chodzi o pryncypia to chyba nikt nie bedzie oponowac idei rownych szans w zdobywaniu edukacji. Tyle teoria. Powodzenia jednak dla tych, ktorzy ida usuwac skutki bez usuwania przyczyn problematycznej sytuacji.
Uważam, że zdobycie podręcznikowej wiedzy w szkole, to rzecz drugorzędna. Im dziecko starsze, tym łatwiej mu tą wiedzę przyswoić, bo dysponuje lepszym aparatem psychicznym. Co tam będzie człowiekowi potrzebne, to i tak sobie przyswoi. Ważniejszą sprawą jest nauka życia wśród ludzi. Zgadzam się, że nauczyciele/rodzice bardzo często nie maja umiejętności, zasobów do radzenia sobie z ludźmi – uczniami/dziećmi. Dlatego nie uczą tego swoich uczniów/dzieci. Podobał mi się wpis, który mówił o lęku. Ludzie boją się ludzi. Nauczyciele, rodzice boją się uczniów, dzieci innych rodziców. Uczniowie boją się nauczycieli, dzieci boją się rodziców. W świecie, gdzie każdy każdego się boi trudno budować dobre relacje. Tworzenie elitarnych szkół ma chronić przed tym lękiem. Zaryzykuję postawienie takiej tezy, że ten lęk nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. Że lęk buduje tą rzeczywistość, której się boimy. Ja boję się nauczycieli, że poranią mi dzieci swoją głupotą, niedojrzałością, swoim brakiem szacunku dla drugiego człowieka. Czy tacy są nauczyciele? Nie wiem. Trudno przełamać swój strach. Apeluję o szacunek dla dziecka, ucznia, rodzica, nauczyciela. Jak dzieci mają szanować się nawzajem, jeśli dorośli gardzą innymi?
„linia podzialu biegnie najpierw przez domy (przyczyna) a potem przez szkoly (skutek).”
Ale jakby szkoły tę linię podziału łamały?
Bo na domy nie mamy wpływu jako społeczeństwo, na szkoły mamy. Więc nie utrwalajmy w szkołach tych podziałów jeżeli uważamy je za szkodliwe, tylko je przełamujmy. Elitarne gimnazja i licea temu przełamywaniu nie służą.
Pojawił się wątek prywatnych, prywatnie, to sobie ludzie mogą robić co chcą, za publiczne pieniądze nie wolno dzieci selekcjonować.
@Laura
>Zaryzykuję postawienie takiej tezy, że ten lęk nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. <
Ryzykuj, ale na własny rachunek. Zapraszam na spacer wieczorową porą (może nawet nie być zbyt późno)np. w okolice ulicy Stalowej w Warszawie (ale każde większe polskie miasto ma takie miejsca) … 😉
Ty sobie możesz wierzyć w co chcesz wbrew doświadczeniu! Np. ,że nie grawitacji i skok z 10 pietra jest bezpieczny i można skakać. Chcesz skocz, ale nie każ, i to pod przymusem, skakać innym, którzy jakoś w to nie chcą uwierzyć!!!
@Ignorant
>Pojawił się wątek prywatnych, prywatnie, to sobie ludzie mogą robić co chcą, za publiczne pieniądze nie wolno dzieci selekcjonować.<
Nie manipuluj!!! Te prywatne i drogie dostają publicznych(budżetowych) środków na ucznia dokładnie tyle ile publiczne. I jeszcze, taki drobiazg, pobierają czesne … ;- ) A ty, taki egalitarysta, ich bronisz… 😉
Te które selekcjonują pozbawiłbym subwencji. Warunkiem subwencji powinna być powszechność.
A subwencja to mała część kosztów szkoły
@byla nauczycielka: „bogaty – zlodziej” Czy Pani uczy dzieci tego konceptu?
@ignorant „A subwencja to mała część kosztów szkoły”
Z raportu o stanie edukacji: „I tak na przykład w 2011 roku subwencja finansowała około 64,5% wydatków samorządów na edukację. Była to podobna wielkość jak w latach poprzednich. W powiatach ziemskich subwencja pokrywa największą część ich wydatków na edukację ? niemal 90%. Najmniej zaś w gminach miejskich ? nieco ponad 50%.”
Albo się jest zwolennikiem selekcji, albo nie. W tym drugim przypadku nie można być przeciwnikiem selekcji i akceptować istnienie selekcjonujących szkół prywatnych, w których selekcja pod względem ekonomicznym jest najbardziej wyraźna, a różnica w efektach kształcenia najwyższa, zwłaszcza w przypadku szkolnictwa podstawowego. Likwidacja selekcji w szkołach publicznych przy akceptowanej selekcji w szkołach prywatnych spowoduje po prostu wzrost liczby tych drugich i przepaść będzie jeszcze bardziej wyraźna.
Oglądałam wczoraj w wiadomościach Baraka Obamę w Berlinie.Siedział sobie cały zrelaksowany,bezpieczny…,ale za szklaną,kuloodporną szybą.Jak ryba w akwarium.Tak mi się też kojarzą elitarne szkoły.Skąd ta pewność ,że są one bezpieczne?.Czy ich elitarność to też dobra atmosfera pracy.Czy szkoły służą tylko do zdobywania naukowej wiedzy?Jak taka szkoła przygotuje do życia w społeczeństwie?Młodzież wychodząca za takich szkół może się mocno zdziwić, że świat jakiś nie teges.
Mam córkę w wieku jeszcze nie-szkolnym, ale pilnie zbieram doświadczenia rodziców starszych stażem i przypominam sobie własne. Konkluzja jest prosta: żadnej publicznej podstawówki, żadnego wyrównywania szans jakiegoś chuligana kosztem mojego dziecka. Nie bez powodu powstało w ekonomii powiedzenie „zły pieniądz psuje dobry pieniądz”, a nie odwrotnie – można to z powodzeniem zastosowac również do wpływu rówieśniczego. Córce bardzo pieczołowicie wybiorę taką szkołę, w której będzie jak najmniej narazona na przemoc ze strony sfrustrowanych troglodytów i będzie miała jak największe szanse zdobycia wiedzy i umiejętności zyciowych innych niż chowanie sie w bibliotece przed prześladowcami.
Pani Atenko,proszę nie zakładać w ciemno,że publiczna szkoła jest be, a każda prywatna cacy.Rzeczywistość mogłaby panią zaskoczyć.Ciekawa jestem, gdzie uczą się bogaci tryglodyci, bo tacy też w przyrodzie istnieją.
Najlepsza szkola srednia w USA na wschod od rzeki Mississippi to Stuyvesant High School ( w skrocie Stuy) w Nowym Jorku. To jest szkola PUBLICZNA gdzie nauka nic nie kosztuje. Wiecej, studenci dostajcdarmowe bilety do komunikacji. Wykladaja profesorowie uniwesyteccy.
Jedyby problem – 36 tysiecy kandydatw na 800 miejsc. Ale nikt nikomu nie zaglada do kieszeni. Mniej wiecej polowa uczelni wyzszych pierwszej setki to uczelnie stanowe
To tylko dla Polakow „prywatny” tosynonim jakosci… Coz… nuworysze…
„linia podzialu biegnie najpierw przez domy (przyczyna) a potem przez szkoly (skutek).”
Oczywiście, że się z tym zgadzam. Co więcej, jak to już było tutaj wielokrotnie omawiane, ta teoria tłumaczy także doskonale sukcesy Stuyvesant High School. Najlepsza czy nie, na wschód czy na zachód to można by podyskutować, ale jest z pewnością w absolutnej czołówce. Do tego duża, czyli reprezentatywna.
No i trzy czwarte jej uczniów to Amerykanie pochodzenia azjatyckiego.
Tak jak na tym blogu wielokrotnie wspominano, gdyby polscy uczniowie za swoje matki mieli tygrysice a za ojców Japończyków, Koreańczyków, Singapurczyków, Chińczyków czy Hindusów to inna byłaby dyscyplina w domach i inne nastawienie do nauki.
Wypada tylko powtórzyć:
„linia podzialu biegnie najpierw przez domy (przyczyna) a potem przez szkoly (skutek).”
@w czym problem: Tak na marginesie „nastawienia do nauki..”
Moj kuzynek byl uczniem Stuyvesant High School. Pytany o tych Chinczykow i innych, mowil: „To idioci. Oni zaraz po lekcjach ida do nastepnej szkoly”. I rzeczywiscie szli.
A w miedzyczasie cale rodziny zasuwaly w szwalniach w „fabric district” zeby uskladac dla jednego kandydata z rodziny aby mogl po ukonczeniu Stuy dostac sie na Harvard czy MIT.