Lektury do bani
Gdyby Piotr Chmielowski, poseł Ruchu Palikota, zaatakował gry komputerowe, programy telewizyjne albo niektóre strony internetowe, że ogłupiają i psują dzieci, wszyscy biliby brawo. Ponieważ jednak zaatakował lektury szkolne, zarówno te omawiane na lekcjach języka polskiego (np. „Krzyżaków”), jak i religii (np. cuda Jezusa), wszyscy są rozbawieni.
Śmieją się laicy, boki zrywają poloniści, rżą ze śmiechu pedagodzy, rechoczą księża. Czy kanon literatury może szkodzić? Czy Pismo Święte może mieć zły wpływ? Nauczyciele twierdzą, że problem leży gdzie indziej. Jedna z polonistek wyjaśnia, iż „nie jest bolączką krwawa scena w „Krzyżakach”, ale bardziej fakt, że nastolatki w ogóle stronią od czytania” (zob. źródło).
Pewnie też bym się pośmiał z Piotra Chmielowskiego, ale inni mnie ubiegli. Poseł powszechnie nazywany jest błaznem (zob. info o cudzie w Kanie). Śmiech jest tak głośny, że zacząłem się niepokoić, czy przypadkiem nie z siebie się śmiejemy. A co, jeśli naprawdę mamy durne lektury, z których jest więcej złego niż dobrego? A co, jeśli dzieci nie czytają, bo tego się po prostu nie da czytać? A co, jeśli podsuwamy nastolatkom do czytania nudziarstwa i banialuki?
Komentarze
Pamiętam, gdy sam czytałem „Krzyżaków”. Do archaicznego języka można było się przyzwyczaić. Inne książki i filmy w ówczesnej TV dawały swego rodzaju przygotowanie do tego typu lektury. Kiedy jednak „Krzyżaków” ‚przerabiał’ w szkole mój syn, to niestety nie dziwiłem się, że szło mu to opornie, a w zasadzie nie szło w ogóle…. . Dla młodzieży XXI wieku, ta lektura to niezrozumiały w większości bełkot (przepraszam p. Sienkiewicz) rzecz nudna jak flaki z olejem. Wystarczy spojrzeć na wydanie z przypisami tłumaczącymi ‚smaczki’ doby średniowiecza oraz język, którym posługują się bohaterowie. Niestety „Krzyżacy” stali się dla mnie już ‚anty-lekturą’. Przymusem, który nie daje żadnej frajdy z czytania. Ale kto zamachnie się na świętość polską, jaką jest twórczość Sienkiewicza ? Oczywiście przykładów wśród jest z pewnością więcej… .
Szanowny Panie!
Mam 68 lat i z ich perspektywy mogę napisać:
Fakt, że u mnie w domu czytano Trylogię a szkoła wysyłała przymusowo na Krzyżaków nie pozostał bez wpływu na moje postrzeganie problemu współżycia w społeczeństwie. Te bandyckie lektury (i parę innych) miały fatalny wpływ na sposób rozwiązywania spraw spornych, akceptację dla użycia siły, brak rozumienia drugiej strony czy nienawiść do inaczej myślących.
Wystarczy minimum krytycznego spojrzenia na siebie samego by zobaczyć jak niszczycielski wpływ na społeczeństwo ma ta akceptacja bandytyzmu, która poprzez lektury staje się podstawą życia. Może są ludzie na tyle bezmyślni, że to na nich nie działa. Ale na takich nic nie działa. Skutki widać wkoło.
O Jezusie nie piszę bo problem leży tu w KK a nie w tych wysublimowanych opowieściach.
Pozdrawiam
Lektury to rzeczywiście w większości nudziarstwo. Żeby zainteresować dzisiejszą młodzież trzeba jakichś mocniejszych akcentów.
Na przykład dla okresu wojny i okupacji doskonałą lekturą byłby „Malowany ptak” Kosińskiego. Gwarantuje, że 95% uczniów przeczytałaby od deski do deski. Książka doskonale pasuje także do omówienia Holokaustu. Co więcej przedstawienie życia chłopów polskich na początku XX w. jest tak samo dobre jak w „Chłopach” Reymonta. Tych ostatnich notabene czytać się po prostu nie da, więc można by z listy lektur od razu usunąć.
Mam wrażenie, że my bezmyślnie idziemy starym tropem. Świat się zmienia, a my uparcie tkwimy przy starym. Nadal każemy dzieciom czytać „Krzyżaków”, śpiewać „Rotę”. W programach nauczania dominuje model patrioty wrogiego innym, gotowego do przelania krwi. Bardzo mało treści kształtujących postawy obywatelskie, pokazujących nowoczesny świat. Do tego indoktrynująca religia w świeckich szkołach! Kogo my wychowujemy? Czy aby nie nacjonalistów i wsteczników?
Jeśli ? nastolatki w ogóle stronią od czytania? to dlaczego nie dobrać lektur tak żeby nie stroniły? Czy głównym powodem sięgnięcia po książkę nie powinna być przyjemność czytania? Przecież ci którzy czytają nie robią tego aby się umartwiać, przynajmniej ja tak nie robię, dlaczego wobec tego zmuszać uczniów do czytania czegoś co nie sprawia im przyjemności? Czytałem kiedyś Sienkiewicza z przyjemnością, ale teraz dzieciaki czytają raczej Harry Pottera czy Sapkowskiego. Dlaczego tego nie ma w spisie lektur? A może należy zlikwidować przymus czytania obowiązkowych lektur? Niech czytają cokolwiek, inspirowani przez nauczyciela lecz nie zmuszani.
Panie Chętkowski, jeśli w pańskim wieku jeszcze nie wyrobił pan sobie zdania nt osoby i nauk Jezusa oraz pisarstwa Sienkiewicza, no to chyba nie męcz pan nas swoimi pytaniami i wpisami, boś pan głupek.
Głupek pozujący na „open and inquisitive mind”, szczególnie komiczna forma głupka.
A może problemem nie są lektury same w sobie, tylko sposób podejścia do literatury? Gdyby książki przedstawiać nie jako zbiory moralnych, religijnych, życiowych zasad a raczej jako teksty będące świadectwem epoki, wskazywać na dyskurs kulturowy, który w literaturze jest bardzo widoczny, gdyby uzupełniać ten dyskurs innymi tekstami kultury (malarstwem, teatrem, filmem) i ZAWSZE interpretować treść nie jako samoistny twór tylko jako zapis literacki wynikający z konkretnych konwencji (czytając książkę automatycznie akceptujemy konwencję literatury)? Gdyby wreszcie interpretacja przebiegała dwutorowo: czym była dana pozycja w swoich czasach i czym może być dzisiaj – wówczas cała dyskusja byłaby bezcelowa. Z tym że takie nauczanie miałoby sens chyba tylko w klasach humanistycznych – i to tych lepszych…
Rozumiem Palikota
Temat to banalny.
Cały Sienkiewicz
jest bardzo klerykalny.
Panie Leniuchu101. Nawet jeśli wpis budzi Pańską niechęć byłoby elegancko gdyby nie nazywał Pan Gospodarza głupkiem. Każdemu zdarzy się napisać coś co się komuś drugiemu się spodoba. Obaj przy tym mogą być mądrymi ludźmi, tylko w czymś się różnią. Pan użył słowa głupek i według Pana wszystko jasne…Jest jasne a jakże, tylko jasne inaczej. Inaczej niż Szanowny Pan pomyślał. Chciałbym żeby świat był tak prosty jak Pan raczy go widzieć. Niestety wszystko wskazuje, że jest bardziej złożony. Niech Pan mu się jeszcze trochę poprzygląda, poczyta coś może, zwiedzi, oglądnie, pomyśli. Zachęcam. A później napisze i oceni…
Osobiście jestem za tym, żeby młodzież szkolna na lekcjach języka polskiego ćwiczyła przede wszystkim umiejętność posługiwania się tym językiem, ucząc się przy okazji rzeczy naprawdę potrzebnych: konstytucji, prawa pracy, kodeksu cywilnego, logiki, praw obywatelskich, praw człowieka, systemu politycznego i administracyjnego obowiązującego w Polsce, umiejętności negocjacji, asertywności i kilku innych piekielnie potrzebnych w dorosłym życiu umiejętności. Te tematy wręcz prowokują do pisania wypracowań, analiz, dialogów. Lektury tego nie dadzą, bo poruszane tematy błądzą po obrzeżach pospolitego życia.
Na początek polecę dobry wpis w temacie:
http://andrzejgasiorowski.natemat.pl/59551,co-czytac-panie-dariuszu-co-czytac
A teraz ode mnie: niemożebnie wkurza mnie to ciągłe pitolenie, które i pan tu uprawia i komentatorzy na temat nudności, wtórności i archaiczności czy zbędności lektur.
ja byłem od zawsze pożeraczem nałogowym książek, nie czaiłem postawy, że jak lektura, to mam nie czytać i ze swojej perspektywy dawniej nałogowo czytającego mogę powiedzieć śmiało.
Sienkiewicz jest dobry (acz dla mnie po setkach przygodówek i podróżniczych „Trylogia” nie była czymś odkrywczym, taka historyczna przygodówka, tyle że nie na Dzikim Zachodzie a Dzikich Polach)
Mickiewicz jest dobry, Dzieje Tristana i Izoldy są dobre, Biblia i Szekspir to podstawa.
Dostojewski być musi, Bułhakow jest świetny, Prus i „Lalka”- jedna z lepszych polskich powieści, „Chłopi”-klimatyczne i wciagające.
Mogę chyba wymienić ze 3 lektury, które uważam za nudziarstwo i których nie przeczytałem: „Powrót posła”, „Nie-boska komedia” i o zgrozo (mam nadzieję kiedyś docenić) „Pan Tadeusz”, ale ja wielbicielem prozy byłem.
Oczywiście kanon można odświeżyć, ale jak ktoś nie chce czytać Dostojewskiego, Prusa, Bułhakowa czy Sienkiewicza czy romantyzmu, to i Marqueza nie doceni, jak ktoś nie chce Gombrowicza, Witkacego czy Mrożka, to Hellera czy Vonneguta też nie załapie.
Jak ktoś nie lubi basni czy eposów, to i Tolkien czy fantasy nie dla niego.
Jak ktoś nie zachwyci się Poe’em czy Dostojewskiego fragmentami, to i kryminał go nie uwiedzie.
Lektury muszą podnosić i muszą być trochę odległe.
ja jestem wdzięczny i liceum i studiom germanistycznym, że przeczytałem wiele rzeczy, których teraz bym nie przeczytał, bo po pracy zmęczony wolę prasę neta, lekki kryminał czy horror.
Marcinie, taaa,
szczególnie po obcięciu godzin historii „malowany ptak” będzie doskonały:)
„Malowany ptak” jest jedną z cięższych i mroczniejszych książek, (acz czyta sie świetnie), ja tam się cieszę, że poza „malowanym ptakiem”, przeczytałem chocby i „Zdążyć przed panem Bogiem”.
Albo Nałkowską albo Borowskiego.
W szkole podstawowej polonista powinien mieć możliwość samodzielnego wyboru lektur. Najciekawsze pozycje, jakie ostatnio omawiałam, podsunęli mi sami uczniowie.
A jeśli ministerstwo bardzo chce kontrolować listę lektur, niech wprowadzi zapis o konieczności omówienia powiedzmy czterech książek w roku wybranych spośród tytułów Złotej Listy fundacji Cała Polska Czyta Dzieciom.
p.Chętkowski, czasem pisze Pan z sensem.Jednak zarobek z tej wierszówki powinien być gorzki.
Zgadzam się całkowicie z opinią „leniucha102”.
Twórczość Sienkiewicza to narodowa świętość? Czy Ci, którzy tak mówią, czytali jego powieść „Bez dogmatu”? Jeśli nie, to niech się nikt na temat jego powieści nie wypowiada, bo co można wiedzieć o pisarzu po przeczytaniu trylogii, Krzyżaków lub Quo vadis? Że nudne – zgadzam się.
Gospodarz uczy języka polskiego wg starej i nowej podstawy – niech się wypowie, jak rozbudza miłość do czytania w nowej odsłonie. Ciekawi mnie, jak rozliczają Pana Gospodarza z obowiązkowych godzin i czy luzackie podejście do lekcji nie odbije się czkawką w 2015 roku…
Kto nie przeżywa „przygody” z nową, wspaniałą, doskonałą i cudną podstawą programową – niech milczy.
To wszystko są pytania wtórne, pytania o narzędzia i sposoby. Pytanie o cel pozostaje nie zadane. Polacy boją się najbardziej oczywistego pytania.
Po co komu Polska? Po co Polska jest mnie potrzebna?
Amerykanin głęboko wierzy, że jego państwo jest najlepszym na świecie mechanizmem i sposobem, który jemu osobiście dopomoże w zrealizowaniu jego własnych planów życiowych. Że w każdym innym miejscu świata będzie mu gorzej. Z miliona powodów.
Takich państw jest oczywiście jeszcze kilka, ale czy Polacy też są przekonani, że ich własny pomysł na życie może być najlepiej zrealizowany w ramach państwa polskiego?
Płacić podatki do wspólnej kasy z wieloma redaktorami „Polityki”? Z Lisami, Olejnikami i całą tą dworską koterią? Z zakompleksionym marcem Michnikiem? Ze skurwysynem Urbanem? Ze wszystkimi tymi targajacymi się po szczękach politykami, bez różnicy, pisowcami, peowcami, kawiorową lewicą czy wioskowymi ustawiaczami swoich na synekurach? Z arogancką częścią kleru? Patrzeć na złodziejstwo, niekompetencję, tracenie czasu na Smoleński, Eura, itd. ? Kto tylko posiadł jakiekolwiek sprzedawalne umiejętności i jakąkolwiek znajomość obcych języków powinien według mnie zadać sobie pytanie – co mnie tu trzyma?
ZSRR padł, pomimo takiego wiernopoddańczego podpierania przez tak dobrze zarabiających teraz „Polaków” z „Polityki”, granice są otwarte, po ja jestem tutaj?
Czy moje ciężko zarobione pieniądze, moje podatki, właśnie ci ludzie i w tym systemie najepiej spożytkują?
Jestem o tym przekonany?
Jak nie, to nie należy zastanawiać się nad wykonawczymi szczegółami typu lektury czy szkolne programy tylko pryskać do cywilizacji.
Dziennikarze jak czerwie karmią i będą się karmić tym co ich otacza. Dla nich im gorzej tym lepiej, bo jest o czym pieprzyć w przekaziorach. W kraju, gdzie wszystko działa zdechliby z głodu albo w stu procentach przeszli do pornobiznesu. To impotentni i przemądrzali tchórze, którzy zawsze lepiej od polityków wiedzą, „jak trzeba było” ale z jakiegoś powodu wolą siedzieć na trybunach.
Politycy sami sobie ustalają kolejne definicje podłości.
Życie jest tylko jedno – czy z taką zbieraniną warto być widzianym „na mieście”?
Ja prowokuję, ale tylko wtedy, gdy moje życie w Polsce jest rezultatem świadomego i wolnego wyboru a nie konieczności, bezradności, marazmu (za głupi, za stary, za leniwy aby znaleźć sobie robotę gdzieś indziej) będzie nadzieja na pozytywne zmiany.
Gdyż tylko wtedy w razie pojawienia się trudności będzie biło w nas źródełko optymizmu.
To nie jest nawet to, ze te ksiazki w spisie lektur sa „nudne”, tylko ze jest to najczesciej slaba literatura.
Moja pani od polskiego (ledwo wowczas po studiach, 24-letnia) miala racje, kiedy wyrwalo sie jej kiedys do mnie : Wazniejsze zebys znala Antygone niz Popiol i diament.
Owszem, Popiol i diament z nami przerabiala, ale z zaznaczeniem, ze najlepsze w calej powiesci jest motto: „Coraz to z ciebie jako z drzazgi smolnej wokolo leca szmaty zapalone…”.
Tego kazala nauczyc sie na pamiec. Dlatego wciaz pamietam, choc Popiolu i diamentu to juz nie. Antygone tez pamietam.
No to jest akurat prawda. Kanon lektur w Polsce to jakaś żenada. Tylko kto ma to zmienić, skoro posłów raczej o czytanie lektur posądzać nie można?
w czym problem?
Pomijajac to ze nie bardzo widze jak Panski wywod ma sie do glownego tematu, to Panskie zdanie, cytuje: „Amerykanin głęboko wierzy, że jego państwo jest najlepszym na świecie mechanizmem i sposobem, który jemu osobiście dopomoże w zrealizowaniu jego własnych planów życiowych.” odnosi sie chyba do lat 50.
Wtedy tak uwazano. Ale w latach 60 to juz nie. Teraz niech Pan sie zapyta „oburzonych” na Wall Street, ludzi ktorzy potracili domy i emerytury na skutek macherstw faciow z Wall Street, ludzi ktorzy sa bez pracy, bo ich prace wyeksportwoan od Chin, czy abslowentwo studiow z kredytami za ktore by mozna kupi dom, nie mogacych znalez pracy lepszej niz w Mc Donaldzie.
Roznica miedzy Ameryka a Polska jest taka ze Polacy maja dokad uciec a Amerykanie nie.
Zas jak idzie o meritum… Literatura dobra czy zla, taka czy owaka – jest ona czescia polskiej histtorii. I czlowiek uchodzacy za inteligentego musi ja znac. Nizaleznie od tego czy mu sie to podoba czy nie.
Koncepcja ze posinnismy od studentow wymagac tylko tego co lubia i sprawia im przyjemnsoc, jest bez sensu. Jezeli tak zrobimy, w szkole zostanie tylko nauka fejsbuka i sciagania nielegalnej muzyki z Internetu
A.L.
30 kwietnia o godz. 5:02
„Roznica miedzy Ameryka a Polska jest taka ze Polacy maja dokad uciec a Amerykanie nie.”
Lozmafiamy w psedskolu? Aha. Plosę wobec tego uzasadnić dlacego Amejykanie nie mają dokąd uciec? Lotniskofców im nie stajcy na kazdy kjaj, któjy chcieliby psekonać do swojej do niego psyjaśni?
Czy mose wsystkie kjaje świata ustanowiły jus jakieś pjawa zabjaniające osiedlania się u nich Amejykanom?
To miał być psykład ścisłego jozumowania? Nie mają dokąd uciec „bo cudze psepisy” cy „bo w ich własnym mniemaniu wsędzie gozej niz u nich”?
c.b.d.o.
A do głównego tematu ma się mój wywód tak, że szkoła w każdym kraju spełnia też – a może i przede wszystkim funkcje ten kraj budujące i spajające. Jeżeli założenie jest o rozpuszczeniu Polski w Europie to takie założenie wygeneruje jeden zestaw lektur i jedną metodologię ich obróbki. Inne lektury zostaną wykorzystane do budowy Polski jako „przedmurza, byle jakiego byle katolickiego” a inne do kształcenia młodzieży zamieszkującej „tęczową, liberalną i po wsze czasy przepraszającą za Holokaust i za Marzec” krainę. Co innego trening szkolny dla Europy regionów pojmowanych jak amerykańskie stany dzisiaj a co innego dla Polski Karguli i Pawlaków. Co innego kształcić dla Polski call centers i montowni oraz „happeningów” a co innego dla nowoczesnego, sensownego państwa. Innej wiedzy będzie potrzebował prawdopodobny emigrant a innej ten, kto zostanie tam, gdzie się urodził. Kilka milionów ludzi wyemigrowało ostatnio z Polski, zmieniła się struktura całych ogromnych gałęzi gospodarki, nastąpiła rewolucja komunikacyjna a kanon lektur ma zostać taki sam?
Ilu Polaków spędzi całe swoje życie w tym samym zawodzie? W tym samym mieście? Kraju? Mówiąc po polsku? Ile razy wyjedzie i wróci? Czy już traktować całą Europę jak jeden organizm a jej państwa jak zbiór polskich województw?
Czy to wszystko mżonki i zakładamy, że 99% Polaków nosa ze swojej ulicy nie wyściubi, pomijając urlopy? Jaki procent ludności straci wiarę i przestanie chodzić do Kościoła? W szkole jest nauczana religia i jak ktoś to traktuje poważnie to powinien zastanowić się jak dobrać także lektury aby dopomóc w jak najłagodniejszym przejściu od „tego, co dzisiaj” do większej laicyzacji. Dla wielu osób zasady wiary to także kręgosłup moralny, choćby ich postępowanie temu przeczyło. Zabranie im tego i nie danie czegoś w zamian może spowodować wcale nie takie dobre skutki. Itd. itp.
Lektury jak i cały program szkolny to przekuta na praktykę wizja przyszłości społeczeństwa. Jak nie ma żadnej wizji, żadnego planu, jak premier otwarcie odżegnuje się od bycia czynnikiem generującym zmiany i gdzieś ten naród wiodącym to z jednej strony otwiera się pole dla leniwych oportunistów a z drugiej dla wszelkiej maści oszołomstwa. Natura nie znosi próżni.
Profesor Marek, nasza polonistka w liceum, co roku komponowała dla nas listę ciekawych książek do przeczytania, którą wywieszała w klasie.
Nie było omawiania tych „lektur” na lekcjach, nikogo nie pytała, czy i co przeczytał „ekstra” – to była po prostu przemyślna (i przemyślana) lista do naszego własnego użytku. I większość czytała. A reprezentuję pokolenie 1982, czyli nie takie znów niegdysiejsze.
Internet wówczas, drodzy Państwo, już istniał (że zapobiegawczo stwierdzę). Dlaczego czytaliśmy? Ano dlatego, że nasza profesor była dla nas autorytetem, wierzyliśmy w jej gust i ceniliśmy jej opinię, a owa lista dobrana była bez pudła. Była dla nas tym, czym przewodnik Michelin`a dla smakkoszy. I bardzo żałuję, że straciłam do niej dostęp – wiele bym dała za taką coroczną listę stworzoną przez intelekt Pani Profesor odcedzający literackie ziarno od plew. W swój gust co prawda też wierzę, ale co mi po nim, jeżeli wartość książki określę dopiero po jej zakupie i przeczytaniu – na takie nietrafione literackie inwestycje niestety nasze lemingowe pokolenie (kredyt mieszkaniowy plus przeważnie praca w korporacji) czasu ma coraz mniej.
Listę lektur odświeżyć warto, choć akurat wymienione pozycje jakoś mnie nie odrzucają (obrona Biblii jest rzecz jasna pasee, ciekawe tylko, dlaczego podobnej krytyce nie podlega mitologia? Obydwie te księgi omawiane są z przyczyn podobnych, jako stanowiące podwaliny naszej kultury, ale na fali marszczenia nosa na słowo „Jezus” któż by o tym pamiętał).
No i ciekawa jestem, czy rzeczywiście te wszystkie krytykujące Gospodarza za niejawność i nieatrakcyjnośc poglądów osoby rzeczywiście są takie ślepe w kwestii oponii przytaczanych między wierszami? Jeśli tak, ich umiejętność czytania tekstu pisanego nie kuleje – raczej w ogóle nóg nie posiada. Ja się z Gospodarza opinią mocno nie zgadzam, ale przynajmniej ją dostrzegam.
@w czym problem
W spisie lektur szkolnych w USA czy innych krajach trudno uświadczyć lektur typowo „narodowych” czy proamerykańskich czy wielce patriotycznych. Są to lektury ciekawe i literacko, i bogate w treści ogólnoludzkie. Przekonanie Amerykanów o swojej pozycji i duma z bycia Amerykaninem niewiele ma wspólnego z treściami i tematem ich lektur. Niestety przeciętny nastolatek wychowany na kanonie lektur obowiązujących w polskiej szkole nie ma o czym porozmawiać z rówieśnikiem z Zachodu (mówię o literaturze) i to nie dlatego, że ten drugi jest prymitywny. Oczywiście historia Polski jest jaka jest, swoją literaturę trzeba znać, niemniej proporcje lektur typowo narodowych (o wartości literackiej mocno watpliwej, za to o dużym wydźwięku patriotycznym) i tych należących do kanonu literatury światowej są mocno zaburzone. Sposób omawiania lektur pod klucz wymagany na egzaminie/maturze tez zniechęca, bo wyklucza jakąkolwiek dyskusję i refleksję, o wyciągnieciu nauk nie wspominając. Omówienie lektury odbywa się w formie durnej rozprawki z jedynie słuszną tezą bądź charakterystyki nudnego bohatera. Gdzie forma luźnej refleksji, gdzie esej, który pozwala rozwinąć jakąś ideę i swobodnie przemieszczać się w obszarze własnych lektur i myśli? Nie ma się co dziwić, że polscy uczniowie sa świetni w przyswajaniu wiedzy, ale z rozumowaniem krytycznym, dyskusją i kreatywnością mają problem? Polska szkoła wypuszcza biernych, zaściankowych absolwentów, którzy boją się zadać pytanie, nie mają własnych przemyśleń na tematy inne niż swoje, polskie podwórko i są świetnymi, bo nawykłymi do funkcjonowania pod klucz wyrobnikami. Również dzięki swoim lekturom oraz (a może przede wszystkim) ich traktowaniu podczas omawiania w szkole.
w zym problem: „Roznica miedzy Ameryka a Polska jest taka ze Polacy maja dokad uciec a Amerykanie nie.?
Lozmafiamy w psedskolu?”
To Pan nadaje z przedszkola.
Polakowi tak latwo przemisciec sie z Polski do Anglii jak Amerykaninowi ze stanu Nowy Jork do stanu Oregon. A Amerykaninowi tak latwo osiedlic sie i pracowac w Europie jak Polakowi w USA. Mowie oczywiscie o przesiedleniu sie legalnym.
Ale to nie na temat…
w czym problem: „Co innego trening szkolny dla Europy regionów pojmowanych jak amerykańskie stany dzisiaj..”
Eoropa to nie Stany Zjednoczone Europy. I predko tych Stanow Zjednoczonych Europy nei bedzie. Zreszta, USA sa tez dalekie od jednorodnosci. Niech Pan pomieszka w stanie Alabama, na przyklad. Ja tam sie przenioslem ze stanu Michigan. Pare razy za moim samochodem z tablicami michiganskimi polecialy pomidory – bo bylem „Yankee” Na swieta narodowe wywiesza sie flagi konfederackie. A kazda szanujaca sie rodzina ma na polce egzemplarz Pzreminelo z Wiatrem.
Polska jst tu gdzie jest, ma swa tozsamosc narodowa i historyczna i dlugo bedzie miala.Podobnie jak inne kraje europejskie. I lektury powinny te tozsamosc wspierac. Owszem, byc moze tworczosc Sienkiewicza z literackiego punktu widzenie dzis moze jest troche niesieza, ale powstala w okreslonym okresie historycznym i na okreslone zapotrzebowanie spoleczne. I o tym kontekscie uczniowie musza wiedziec. I dlatego Krzyzakow powinni przeczytac.
A sprawa czy Polska bedzie krajem „call centers” i montowni czy nowych technologii nic wspolnego z lekturami nie ma. Ma za to duzo wspolnego z nauczaniem matematyki, fizyki, chemii i innych przedmiotow scislych. Ktore to nauczanie jest rzeczywiscie na poziomie sladowym
Albert: „Sposób omawiania lektur pod klucz wymagany na egzaminie/maturze tez zniechęca, bo wyklucza jakąkolwiek dyskusję i refleksję, o wyciągnieciu nauk nie wspominając.”
I to jest chyba glowny problem. Nie zas to CO sie czyta. Analiza „co autor chcial przez to powiedziec” moze obrzydzic kazda lekture. Kazdemu.
Albert 30 kwietnia o godz. 12:14
Niestety nie rozumiemy się. Tak „na szybko” to jest duża róznica pomiędzy listą lektur a lekturami, które rzeczywiście są „przerabiane”. Tak samo jak w każdym państwie i w każdej szkole na świecie. Proszę jednak zwrócic uwagę na to, jakie tytuły bywaja „bardziej obowiazkowe” niż inne. To zasadniczo zmienia teoretycznie bardzo bogatą paletę. Zjawisko nasila się wraz ze spadkiem poziomu szkoły. Proszę także sobie przeczytać podlinkowany krótki artykulik wraz z (przynajmniej częścią) komentarzy internautów.
http://www.huffingtonpost.com/madeleine-crum/high-school-books_b_1884825.html
Nasunęła mi się jeszcze jedna refleksja – może obrzydzenie do czytania proponowanych w szkole lektur bierze się stąd właśnie, że nas jako nauczycieli nie interesuje tak naprawdę przeżycie towarzyszące lekturze, tylko te charakterystyki, analizy, interpretacje, problematyki i motywy?
Marzy mi się, by odchudzić tzw. kanon z nadmiaru (moim zdaniem) tekstów hermetycznie polskich, a dodać do nich teksty poruszające ogólnoludzkie problemy egzystencjalne. Po przeczytaniu książki powinna odbywać się dyskusja podsumowana esejem.
PS. Trzeba też zwiększyć poważnie ilość lekcji nauki o języku!
No właśnie jak się usunie wszystkie lektury, w których coś się dzieje (np. się mordują), to zostaną same bzdety, których nie da się czytać
Podzielam pogląd A.L. Najpiękniejsze książkę można zohydzić, a problematykę lektur strywializować. Jak? NUDĄ! Problemem nie do końca jest dobór lektur (choć zamiast „Krzyżaków” proponowałabym jednak „Quo vadis”, wszak to tekst doceniony Noblem, „Bez dogmatu” owszem, ale w szkole ponadgimnazjalnej), ale sposób ich „omawiania” na lekcji. Jeśli nauczyciel nie wyjdzie (lub nie chce, nie umie, nie ma sił – jak zwał, tak zwał) ze schematu, w który wpadł, jeśli co roku prowadzi lekcje tak samo, to niestety nie zainspiruje swoich uczniów, nie przekona, że czytanie może być przygodą, literatura może być wartością, pobudzać do myślenia. Jeśli sam nie pokaże, że jest pasjonatem swojej dziedziny, że ma szerokie horyzonty, to nie ma szans rozbudzić intelektualnie swoich uczniów.
I jeszcze jedno. Wydaje mi się, że w dziś w polskiej szkole (przynajmniej większości szkół) największym problemem jest zmotywowanie uczniów do codziennej pracy (zarówno w szkole, jak i w domu). W Polsce A.D. 2013 uczniowie zewsząd atakowani są wieloma atrakcjami (sport, kultura, Internet), nauczyciele naprawdę muszą włożyć wiele pracy, aby uczynić swoje lekcje naprawdę atrakcyjnymi.
Ostatnio odwiedziła mnie moja była uczennica (skończyła szkołę przed 14 laty). Przyszła specjalnie podziękować mi za to, że pokazałam jej, że literatura może być ciekawa i dzięki mnie zaczęło sporo czytać. Dla takich chwil warto być belfrem.
@Stary Polak z PRL-u : „Osobiście jestem za tym, żeby młodzież szkolna na lekcjach…” etc.etc…
Jakie wspaniałe życzenia… też tak chciałbym ale rzeczywistość jak dla mnie jest przerażająca, a przynajmniej tak odbieram treść krótkich filmików nakręconych z okazji odbywających się egzaminów w gimnazjach,
– tematyka humanistyczna… bardzo proszę,
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=TiaP_v28wQU
jeżeli forma psychiczna jeszcze pozwoli obejrzeć II część czyli
– tematyka matematyczno-przyrodnicza… proszę,
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=wNBc8xIht-U
W dodatku, niestety filmiki nie są „ustawione”…
————-
„Chcieliście Polski no to ją macie”
K.I.G.
Niestety, Albert i A.L. mają po tysiąckroć rację. Wiem, że omawianie lektury w liceum polega na zadawaniu przez niektórych nauczycieli wykucia się klucza z poprzednich matur („Lalka”, „Chłopi”, „Makbet”, liryki). Powiem więcej: ci nauczyciele mają efekty, ich uczniowie zupełnie nieźle zdają tę, proszę mi wybaczyć użycie tego słowa, maturę, są chwaleni i przez dyrekcję, i przez rodziców. Może teraz tak trzeba „uczyć”…
Zgadzam się z komentarzem @alicji z początku dyskusji.
Lektury na polskim powinny być współczesne, bo to przedmiot o dniu dzisiejszym powinien być, o kulturze szeroko rozumianej.
Wprowadźmy przedmiot historia literatury, idei, fakultatywny w wyższych klasach, może od liceum, dla chętnych na studia polonistyczne, historyczne czy inne zwane „humanistycznymi” i dajmy ludziom pożyć.
Ziemię obiecaną, lepiej obejrzeć niż czytać, dramaty w teatrze oglądać, choćby telewizji jak do teatru daleko. Wiele zależy od nauczyciela, lektury powinny być atrakcyjne, żeby się czytanie z przyjemnością kojarzyło. Zlikwidowałbym kanon, tylko wcześniej zrobił jakąś selekcję wśród nauczycieli, jak na niektórych patrzę i komentarze czytam na blogu, to nie chciałbym, żeby lektury mojemu dziecku dobierali.
Nazwijmy rzeczy po imieniu – „intelektualna” miernota:) Ot, to wszystko.
Szkoła to więzienie
Aleksander Piński 21-04-2013, ostatnia aktualizacja 21-04-2013 15:00
Komentuj7Share on facebookShare on wykopShare on twitterShare on blipShare on naszaklasaShare on googleMore Sharing Services13AAA
źródło: Corbis
źródło: Uważam Rze
źródło: Uważam Rze
+ Zobacz więcej zdjęćWywiad z prof. Peterem Grayem, amerykańskim psychologiem
W swojej najnowszej książce pisze pan, że szkoła to więzienie. To dość mocne słowa. Czy może je pan uzasadnić?
Więzienie to każde miejsce, w którym ludzi pozbawia się wolności i trzyma w zamknięciu wbrew ich woli. Uczniowie nie mają wyboru. Muszą chodzić do szkoły, nawet gdyby chcieli robić coś zupełnie innego. Co więcej, w większości krajów muszą do niej chodzić, nawet gdyby także ich rodzice uważali, że powinni robić coś innego.
Czy naprawdę nie widzi pan różnicy między więzieniem a szkołą?
I w więzieniu, i w szkole są kary za niewykonywanie poleceń. Ale różnice oczywiście są. Na przykład więźniowie spędzają znacznie mniej czasu niż uczniowie na robieniu dokładnie tego, co im się każe. Poza tym w więzieniu zamyka się za karę. Na szkołę ?skazywany” jest każdy uczeń. Jedynym kryterium jest wiek.
Z tego, co pan powiedział, wynika, że nauczyciele są odpowiednikami strażników więziennych. Czy to nie przesada nazywać pedagogów ?klawiszami”?
Fakt, że szkoła to więzienie, jest tajemnicą polinszynela właśnie dlatego, by nie ranić uczuć nauczycieli. Oznacza to bowiem, iż wielu skądinąd przyzwoitych i mających dobre intencje ludzi przykłada rękę do pozbawiania wolności naszych dzieci. Uświadomienie sobie tego faktu byłoby dla nich z pewnością mało komfortowe.
Wydaje się, że blog Profesora Chętkowskiego powinien furczeć kiedy zajęć w szkole nie ma, jest czas poczytać, coś napisać.
Tymczasem, jak przerwa to blog zamiera, czy to znaczy, że nauczyciele tylko w tym bardzo zajętym pensum czasie maja czas na internet?
A ja tu już kilka razy pisałam, że matury są do d…Nikak nie odzwierciedlają tego, co młodzież ma w głowach. Najgorsze moje wspomnienia z lekcji języka polskiego to te momenty, kiedy nauczycielka (bo to zwykle panie mają takie zapędy) zaczynała omawianie jakiejś lektury. Nawet jeśli książka zrobiła na mnie jakiekolwiek wrażenie to szybciutko rozebrano ją na części pierwsze i strywializowano do bólu.
Co do uczenia pod testy; czy przypadkiem nie odziedziczyliśmy tej manii właśnie z kochanej Ameryki?
ale czego się spodziewać po Ruchu Palikota, przecież to cyrk na kółkach
Postaram się streścić.
1. Lektury SĄ ważne. Ludzie, wchodząc w dorosłość powinni mieć minimalną wiedzę o świecie, historia także się liczy – nie znając historii jesteśmy po prostu głupimi ludźmi, dającymi się manipulować.
2. Utwory POLSKICH autorów także są ważne – wstyd byłoby nie wiedzieć nic o własnym kraju. I archaiczny język nie ma tu nic do rzeczy – w dzisiejszych czasach ludzie kończą nierzadko studia bez umiejętności analizowania tekstów. Oblewają matury, bo nie potrafią czytać ze zrozumieniem. Nie potrafią myśleć.
3. Nie wszystkie lektury są wciągające, fakt. Ale były kiedyś, w czasach młodości moich rodziców, lektury, które naprawdę mówiły o ważnych sprawach, zachęcały do myślenia, a ich czytanie było przyjemnością. I ciekawostka – zniknęły. Może ktoś z kuratorium oświaty uznał, że łatwiej będzie w ten sposób ogłupić naród. Np. Buszujący w zbożu dawał jakiś obraz człowieka niedojrzałego emocjonalnie, Lot nad kukułczym gniazdem traktował o psychice ludzkiej, oraz o sposobach manipulacji, Taniec jastrzębia ostrzegał przed zgubnymi skutkami wyścigu szczurów. I nie miałabym pojęcia o tym, jak wyglądał kiedyś kanon lektur, gdyby nie rodzice. Nawet dzisiejsi poloniści nie mają często pojęcia o takich dziełach – mój np. był głęboko przekonany, że po IIWŚ nikomu nie chciało się uaktualniać spisu – niby skąd miał o tym wiedzieć? Jego rodzice mogli być żyć w czasach głębokiej komuny, gdzie Rok 1984 należał do treści zakazanych, zaś jego roczniki mogły mieć w spisie już okrojony zakres.
4. Trywializacja lektur to zło, „Słowacki wielkim poetą był” rozbrzmiewa najczęściej w ostatnim roku przed Jakimś Egzaminem, w perspektywie ” nie zdążyliśmy zrealizować programu”. Nieudolność nauczycieli albo lenistwo uczniów, niepotrzebne skreślić.
5. Palikot to śmiech na sali, naprawdę ktokolwiek traktuje kolesia poważnie?
Nie mogę zgodzić się całkowicie z autorem artykułu. Jestem uczniem drugiej klasy liceum, która to klasa sprofilowana jest humanistycznie – co ciekawe, nigdy nie lubiłem zbytnio języka polskiego jako przedmiotu. To w liceum moja pani polonistka pokazała mi, że literatura klasyczna to literatura, którą nie można czytać inaczej niż z pełnym wyrazem błogostanu na twarzy! Moi autorzy? – Kafka, Joyce, Meyrink, Proust, Bułhakow, Gogol oraz , niech stracę, Wyspiański, Mrożek, Tolkien, Lem, Lovecraft. Czemu nie? Tylko ilu jest ludzi, którzy będą się w dzieła takich autorów wgłębiać z lubością, ilu powtarzam? Selekcję lektur należy wykonać tam, gdzie następuje – brzydko to zabrzmi w tym układzie – „selekcja” ludzi. Nie katujmy uczniów klas matematyczno-fizycznych lekturami o walce za naród czy o biedzie społeczeństwa. Przedstawmy im te problemy i zaproponujmy, by wypowiedzieli się na zadany temat, tego uczmy – myślenia o problemie! Gdzie, jak nie w literaturze pięknej, znajdą oni odpowiedzi na zadany temat? Czytanie ze zrozumieniem, umiejętność argumentacji, wyrażania sądów, wyszukiewanie informacji – to wszystko byłoby rozwijane, gdyby przyjąć taką koncepcję nauczania. Lektury niszowe, trudne i „ciężkie” pozostawmy jako obowiązek osobą, które z własnej woli podjęły (w mojej ocenie chwalebną) walkę z tymi dziełami.
Co się tyczy szkół podstawoych i gimnazjalnych, to należy dać możliwość wykazania się uczniowi – książki omawiane na lekcjach nie odpowiadają mu, ale czyta książki i chętnie o nich powiedziałby nieco więcej? Dajmy mu szansę! Będąc w liceum obowiązywał dość szeroki, lecz jednak ograniczony, wachlarz lektur dodatkowych, które można było omówić pisemnie we własnym zakresie. Takie działania, lecz w żaden sposób nieograniczone, mogą przynieść pozytywne efekty. Ale powtarzając tezę poprzedniego akapitu – uczmy problemy dostrzegać, uczmy o nich rozważać.
Mam pełną świadomość, że siedemnaście wiosen to nie dużo, i brak mi doświadczenia życiowego, by móc w pełni rzetelnie wypowiedzieć się na ten temat, jednak żywię głęboką nadzieję, iż komuś moja opinia wyda się konstruktywna i na swoj sposób „mądra”.
Pozdrawiam, Mateusz
PS Za wszystkie niedociągnięcia natury stylistyczneJ, interpunkcyjnej czy też ortograficznej najmocniej przepraszam, tekst nie wyszedł krótki, piszę na urządzeniu mobilnym a i pora dnia nie jest najmłodsza.