Nauczyciele narzekają na nauczycieli
Gdybym traktował poważnie, co mówi moja córka o szkole i nauczycielach, musiałbym wciąż interweniować. Wierzę swojemu dziecku, ale ufam też nauczycielom, że poważnie traktują swoje obowiązki. Prawda zapewne leży gdzieś pośrodku. Dzieci po prostu bywają bardzo wyczulone na drobne nieprawidłowości. A drobnostki zdarzają się każdemu.
Wystarczy zresztą przeprowadzić mały eksperyment. Zapytałem kiedyś 10-letniego chłopca z rodziny, co było na mszy. Odpowiedział, że nic. Kiedy nalegałem, bo przecież trudno uwierzyć, iż duchowny dłubał w nosie przez godzinę przy ołtarzu, odpowiedział, że ludzie śpiewali. Gdybym traktował to poważnie, powinienem interweniować u księdza, aby wziął się do roboty i przestał marnować czas w kościele. Niestety, niektórzy wierzą, że nauczyciel siedzi przy biurku i dłubie w nosie. Nic innego nie robi. Czasem jeszcze macha nogą i ziewa.
W gronie znajomych nauczycieli ostatnio dyskutujemy o tym, co nasze dzieci mówią o szkole. Niestety, wieści są straszne. Polonista nie zna polskiego, matematyk myli się przy prostym liczeniu, anglista nie zna podstawowych słówek, prawie każdy nauczyciel nie potrafi uczyć, wszędzie horror i strata czasu. Ponieważ jesteśmy rodzicami, przejmujemy się tym i… co dalej? Część koleżanek i kolegów wybiera się z awanturą. Odradzam, bo przecież znamy tylko wersję dziecka, a dziecko widzi świat trochę inaczej.
Nauczyciele mówią czasem, że najgorzej jest uczyć nauczycielskie dzieci. Uczeń poskarży się w domu, a rodzic-nauczyciel wie wszystko najlepiej, więc jak słyszy, co wyprawia kolega po fachu, musi interweniować. No i robi się afera. Dziecko słyszy, jakie opinie wygłasza rodzic o jego nauczycielu, i zaczyna myśleć podobnie. Uczy go idiota – co potwierdziła mama albo tata. Kto chciałby uczyć się od idioty? Przecież nikt. Mimo woli rodzic przyczynia się do tego, że dziecko zmarnuje w szkole kilka kolejnych lat. Przestanie się uczyć od swojego nauczyciela.
Dlatego uważam, że dla dobra rodziny albo powinniśmy nie interweniować w ogóle, albo interweniować tylko wtedy, gdy postanowiliśmy zabrać dziecko do innej szkoły. Oczywiście, na konsultacje zawsze warto iść, ale nie po to, by robić aferę, tylko by poznać wersję drugiej strony. Zresztą na rozsądną rozmowę warto iść z dzieckiem. A poza tym należy swoje dziecko uczyć szacunku do drugiego człowieka. Szczególnie do nauczyciela, którego wina w najmniejszym stopniu nie została jeszcze udowodniona. Jak na razie to tylko dziecięce pomówienia.
Komentarze
Powtarzam sie i powtarzam, jak zdarta plyta. Szkola, to nie przechowalnia, plac zabaw, swietlica, czy biblioteka. Ma nauczac dzieci na podstawowym poziomie – i tyle. Ten podstawowy poziom kazdy moze sobie sprawdzic u swojego dziecka (jesli jest na tyle wyksztalcony) i jesli wszystko sie zgadza, to nie ma o co miec pretensji do nauczycieli.
Ja – jako przyklad – od tylu lat pisze po polsku i po angielsku, a ciagle sprawdzam jak sie co pisze, bo dalej nie mam pewnosci, a wydawaloby sie, ze piszac codziennie – powinienem ja miec. Bledy zdarzaja sie kazdym, ale mozna je poprawic. Jak nauczyciel geografii naucza, ze ziemia jest plaska i spoczywa na grzbietach czterech sloni, itd. – to inna sprawa.
A dzieci, jak dzieci – maja frajde jak zlapia nauczyciela na pomylce. Wiem, bo sam taki bylem – przemadrzalek. Ale do rodzicow sie z tym nie lecialo, jakos patrzylo sie przez palce na wady i pomylki nauczycieli. Moze w moim dziecinstwie swiat byl przyjazniejszy?
Pozdrawiam.
Werbalista, mój świat działał tak samo. Ale tera chiba się odrobinę popsuł, ciekawe tylko jest to, że wszyscy wiedzą jak powinien działać poprawnie, a nikt nie potrafi naprawić. A mnie się już nie chce.
Jestem dorosły i dotychczas nie zmieniłem poglądu o tym, że szkoła to marnowanie czasu na występ jednego (często nieudolnego) aktora. Wręcz się utwierdziłem w tym poglądzie, widząc ilu zbędnych rzeczy mnie nauczono a ile pożytecznych zignorowano. Problem nie tkwi, w tym, że ten czy tamten nauczyciel się nadaje lepiej lub gorzej. Problem tkwi w fundamentach – w paradygmacie o tym jak powinno być zorganizowane nauczanie.
@Michał
ale nauczyciele maja na to znikomy wpływ. Nie oni układają podstawy programowe, nauczyciele nawet nie dostają ich do konsultacji.
To tak jakby zwalać winę na szeregowych pracowników fabryki za to, że prezes zatwierdził fatalny projekt.
Michał ma racę. Ale jest faktem, że nauczyciele, szczególnie Ci młodzi maja bardzo mało wiedzy w swoich główkach. Widać, że kupili je za zbyt małe pieniądze na studiach przeważnie zaocznych. Ponadto dokształcają się i dokształcają i są jacyś osowiali, bez polotu intelektualnego.Idę oglądać mecz. Tylko tyle.
ozdrawiam
Doczekałem się, dziecko w szkole i pomawia. Solidarność zawodowa silniejsza od ojcowskiej troski. Warto poznać zdanie drugiej strony. Ja poznałem, co zrobić jak po poznaniu włos się jeży na głowie, jak się nauczyciel z imienia ucznia śmieje w niewybredny sposób przy klasie? Jak doprowadził do sytuacji, że dziecko nauczyciela i przedmiot olewa? Bo nie może się odezwać na żaden temat, mam poznać zdanie drugiej strony? poznałem, mówi nie pytany. A jak się zgłasza to pani udziela mu głosu? Jak bym każdemu głosu na filozofowanie udzielała, to bym programu nie zrobiła. O czym gadać dalej?
Nauczyciel ma prawo mylić się. W szkole nie ma żadnych praktycznych narzędzi do korygowania pomyłek nauczyciela.
Uczeń nie może mylić się. Szkoła ma mnóstwo narzędzi do wytykania i korygowania pomyłek ucznia. Szkoła korzysta z tych narzędzi ciągle i bardzo skrzętnie: oceny, uwagi, regulaminy, procedury, powiadomienia. Również potężny system postaw i nawyków nauczycieli, przebogaty słownik oraz nieskończony zbiór gestów.
Takie są zasady, a my popieramy trzymanie się zasad.
„Odradzam, bo przecież znamy tylko wersję dziecka”
Moja żona traciła opanowanie patrząc na uwagi i poprawki naniesione nauczycielską reką w zeszytach dzieci…przyznam się, że w całkiem wielu przypadkach i ja nie znajdowałem słów na obronę nauczyciela. To nie słowa dziecka a czerwony długopis zostawił dowody, ktore mamy przed nosem. Chodziło o przedmioty przyrodnicze. Niektóre weryfikacje są też bezlitośnie proste, jak wtedy gdy w szkole próbowałem całą rozmowę z anglistką odbyć w języku, którego nauczała.
Na całe szczęście teoria systemów, cybernetyka, w wielu zastosowaniach (od zarządzania do rozpoznawania obrazów) dostarcza nam dowodów na to, że nauka od niedoskonałego, czyli popełniającego błędy nauczyciela jest jak najbardziej możliwa.
Mni napisał wczoraj, że praca nauczyciels opisywana na tym blogu ma się do rzeczywistosci pokoju nauczycielskiego jak serial o pancernych do rzeczywistej wojny. Trudno się z tym zgodzić, cztając, np. tytuł tego wpisu Gospodarza. Ale ja chcę opisać dwie historie z dwóch różnych pokojów nauczucielskich.
Dorabiam w gimnazjum, które utworzyło klasę uzawodowioną, składającą się z dziarskiej, przerośniętej młodzieży z OHP. To dobry sposób na ratowanie szkół, coraz więcej jest takiej młodzieży, niż omiją ją wielkim łukiem. Jestem ich wychowawcą. Otóż w poniedziałek, w pokoju nauczycielskim, gdy miałem wychodzic do macierzystej budy, wysłuchałem opowiadania zdenerwowanego kolegi, kóry powiedział mi, iż moi chłopcy obrazili jego żonę uczącą biologii. Wyzwiska, obsceniczne gesty spowodowały, iż wyszła płacząc z klasy, ale wytrzymała do końca lekcji. Zdenerwowany, pyta, jak postąpić. Odpowiedziałem jemu: „Dobrze”. Lecz zauważyłem, iż on ani jego żona są w stanie wykluczajacym racjonalne działanie, a ja za parę minut miałem rozpocząć lekcje w mojej macierzystwej budzie. Dzwonię więc do mojego wicedyrektora i ściemniam, nie podając prawdziwego powodu, dlaczego się spóżnię. Obawiałem się, że gdy powiem, iż dorabiam w innej szkole, władza może mi dołożyć obowiązków, o co dla polonisty nie jest trudne.Póżniej zacząłem działać.
I historia z dnia wczorajszego. Miejscde akcji: pokój nauczycielski mojej szkoły. Wita mnie z radosną miną kolega, który niedawno ukończył studia podyplomowe z informatyki, bo to gwarantowało jemu utrzymanie całego etatu. Oznajmia mi, iż znalazł sposób na spacyfikowanie mojego wychowanka, który” wiesz, był głupiomądry” Znając mojego chłopaka, mogłem ;przypuszczać,żę ten pasjonat komputera mógł zadawać niewygodne pytania dla przyuczonego chemika. Na moje pytanie, jak tego dokonał, on ochoczo odpowiedział: „Dałem jemu pytanko ze skryptu dla studentów polibudy i facet musiał się wyłożyć. Dostał lufę i mam spokój”. Powiedziałem „świeżemu” informatykowi (lubię go, robi dobrą wódkę) w męskiej części pokoju nauczycielskiego, że jest kawał gnoja, i że wypowiedział uczniowi wojnę, i że ją przegra.
Te historie nie są skargami na nauczycieli, rozgrywały się w pokoju nauczycielskim. Mówią o problemach nas trapiących: nerwówce związanej z pracą w dwóch szkołach, zmaganiem z trudną młodzieżą, ludzką bezsilnością oraz słabościami, które niekiedy są naszym udziałem.
@ Michał
24 października o godz. 21:20
No wreszcie mamy poglad mlodego czlowieka, ktory stwierdza, ze nauczono go wiele zbednych rzeczy.
Chcialbym zwrocic uwage Szanownego Komentatora, ze rzeczy zbednych nie ma. Szkola naucza podstaw, ale skrywanym sekretem jest to, ze naucza nauczania, edukacji, sposobu zdobywania i zachowania informacji. Szanowny Komentator moze uznac znajomosc astronomii za zbedne obciazenie swojej pamieci. Tez tak myslalem. Ale kazda wiedza jest cenna. Nawet ta, ktora uczniowi wydaje sie bezuzyteczna. W przyszlosci procentuje (o ile umie wyliczyc sie procenty, a jeszcze do tego wieloletnie). Ja umiem zrobic to na papierze, bez uzycia komputera, ani nawet kalkulatora – dziwne, nie? Nauczylem sie w szkole i wielokrotnie mi sie przydalo, choc wtedy tak nie myslalem.
Licze, ze Szanowny Komentator sam przekona sie, ze nie ma w nauczaniu czegos takiego, jak „zbedne rzeczy”. Sam zaluje ilu niezbednych rzeczy mnie nie nauczono, jak na przyklad retoryki.
Pozdrawiam.
Michał pisząc o zbędnych rzeczach których go nauczono, pisze tez o niezbędnych, których nie nauczono.
Doba ma tylko 24 godziny, jak się uczy gramatyki, nie uczy się ortografii.
Jak się na przyrodzie uczy budowy komórki przez pięć lekcji bo w piątej podstawówki ma się nauczycielkę biologi z gimnazjum, to nie uczy o ukształtowaniu terenu, rzekach, sąsiadach, klimacie, UE i jej ustroju, czyli o współczesnym świecie co obejmuje podstawa programowa, bo chodzi o to na co się kładzie nacisk.
Można dziecku na sprawdzian z historii kazać się nauczyć osi czasu na pamięć, z datami i wydarzeniami których nauka jeszcze nie obejmowała, jak upadek cesarstwa zachodniego czy wynalezienie druku przez Gutenberga, i twierdzić, że jak się będzie przerabiało, to dziecko akurat będzie o tym coś wiedziało, z osi czasu zakutej na pamięć ale wtedy w tym czasie nie przeczyta się ani nawet w telewizji niczego ciekawego z historii się nie przeczyta ani nie obejrzy.
Nie można się nauczyć retoryki, nie posługując się logika, logika, potem retoryka, odwrotna kolejność to absurd:))))
Daleki jestem od latania do szkoły ze skarga na nauczycieli,ale nie da się ukryć, ze wśród nauczycieli zdarzają się pomyłki w zawodzie. Gdybym sam na własne oczy nie widział w zeszycie dziecka, nie przypuszczałbym, ze istnieje polonista, który pisze „trzcionka” zamiast „czcionka” i poprawia dziecku „nienawidzić” na „nie nawidzić”. A jednak istnieją. Co gorsza, dzieci na to patrzą, widzą i się śmieją. I słusznie. Co nie znaczy, że nie potrafią dostrzec też tych dobrych. Bezradność dziecka i rodzica wobec tych ignorantów w swoim zawodzie jest jednak dołująca, bo w jaki sposób ja, rodzic, mogę wpłynąć na to, żeby ten polonista nie uczył więcej ani mojego dziecka, ani innego? Zwłaszcza, że moje dziecko zostało laureatem konkursu polonistycznego, a ów polonista został – przez fakt przypadkowego „uczenia” mojego dziecka – opiekunem laureata i sobie to wpisze do dorbku, a być może i nagrdę dostanie.
Trzeba znać Werbalistę, jego nick to nie przypadek. Chwali się, że bez użycia komputera ani nawet kalkulatora umie liczyć procenty (jeszcze do tego wieloletnie!) ale to tylko figura retoryczna.
Werbalisto policz proszę bez użycia komputera ani nawet kalkulatora jakie było dzienne oprocentowanie kapitału 10zł skoro po 7 latach (a do tego wieloletnie) z owych 10 złotych zrobiło się na naszym koncie 20zł i 55 groszy. Procent narastał w stosunku dziennym i był doliczany z góry, czyli na początku każdego dnia.
Dziwne, nie?
Takie to pożytki z retoryki na matematyce.
—————————————————————————
Steve Jobs mówił, że z nauk w koledżu najbardziej przydała mu się kaligrafia. Też kiedyś o niej tu pisałem i oczywiście zostałem wyśmiany. Wtedy jeszcze nie znałem biografii Jobsa.
W mojej idealnej szkole uniowie kaligrafowaliby gramatyczne testy mikropiórkiem pod mikroskopem. A ja i tak i tak nigdy nie nauczę się zasad łącznego czy rozdzielnego pisania (tego czegoś) „by”. 😉
A co, jeśli sytuacja jest odwrotna? Gdy wiem, że moje dziecko uczy idiotka, która mówi na lekcji do siebie żałosne teksty, pozwala dzieciom spać, bo ma w danej chwili słaby dzień (3 lekcje na 5) je hot-doga, dzwoni do koleżanki czy opowiada o dzieciach:swoich, swoich byłych wychowankach etc? Koleżanki nauczycielki, których dzieci opowiadają te historie na początku były bardzo sceptyczne, ale później wszystko układało się w całość, bo wersje wielu dzieciaków były zbieżne. Ale koleżanka nie należy do tych „robiących aferę” i jest także nauczycielem, ale z innej placówki. Jednak już nie może znieść, gdy na dwóch kluczowych przedmiotach dzieci nic nie robią, bo panie są „specyficzne”. Dyrekcja na pewno wie, bo obie nauczycielki doświadczone, dyplomowane i od kilku już lat zachowują się w ten sam sposób. Przykre to, ale co robić? Aha, innym rodzicom (poza trzema) nic nie przeszkadza i cieszą się, bo dzieci nie narzekają na panie. A, że potem korki albo niezdany egzamin-cóż…I to jest żałosne.
@ w czym problem?
25 października o godz. 10:20
Prosze bardzo – okolo 10 procent – dokladniej 10,255 procenta, ale jeszcze nie daje to dokladnej kwoty. A oczywiscie, ze uzylem komputera – nie jestem wariatem, ktory by uzywal recznych wyliczen, zajmujacych cale strony papieru. A przyklad podany byl po to, by stwierdzic, ze czegos w szkole nauczyc sie mozna, bo czasem cos trzeba zrobic recznie – bez komputera. Zajmuje to wiecej czasu, ale chodzi o wiedze: ”jak sie to robi”.
Zeby uzyc komputera do wyliczen, tez trzeba miec podstawowa znajomosc matematyki. Gdy sie jej nie ma, to i komputer nie pomoze.
Nick „Werbalista” przypadkiem nie jest, bo tlumaczy sie bardzo ladnie na „Verbalist” – czyli czlowieka umiejacego ubierac mysli w slowa. Oczywiscie istnieja inne, mniej pochlebne definicje, ale mi sie podoba i od lat go uzywam. Przy okazji – „nick” – to po polsku ”pseudonim”, albo jak ktos ma sklonosci do grypsery – „ksywka”.
Kaligrafie tez uwazam za potrzebna, bo uczy koordynacji, zrecznego opanowania pracy reki. Zmudne to zadanie, ale tez potrzebne. Obecnie, to raczej opanowanie klawiatury, ale dzis dzieci ucza sie juz tego na wlasna reke.
Na temat gramatyki sie nie wypowiadam, bo – jak pisalem – sam czasem mam watpliwosci i pewnie popelniam bledy.
Pozdrawiam.
ync,
przesadzasz, uczniowie mylą się często i gęsto, nie zawsze są za to oceniani i nie zawsze są w ogóle jakiekolwiek konsekwencje.
Nauczyciel mylic się też może (ja np. swoim uczniom zawsze dziękuję, gdy mnie poprawią) i mówię, by to robili (od tego roku uczę też różnych mądrych i przęmądrzałych licealistów, a nie jak dawniej prostych chopaków z technikum, więc poprawiany i oceniany jestem częściej:))
Michale, można cię strawestować i powiedzieć, że życie to teatr jednego (często nieudolnego) aktora.
Nic nie odkrywasz:)
A nauczyciele są tak jak społeczeństwo, wiekszość to średniaki, kilka procent wybitnych, kilka procent idiotów.
Michale,
szkoła, w której uczniowie będą w 100 proc. decydować, co dla nich jest zbędne, a co potrzebne, przestanie być szkołą.
ja, jak byłem licealistą, olewałem nauke rosyjskiego, teraz od lat tego żałuję, bo chciałbym choć na poziomie przeciętnym znać ten język.
I tak jest z wieloma rzeczami, jak masz 15 lat, a nawet czasem jak masz 20 (studia), nie za bardzo wiesz, czego chcesz i co ci będzie potrzebne,
Ja przynajmniej wiedziałem słabo.
Zdecydowanie dzieci są źle wychowane i w ogóle głupie.
Myślą, że dłubanie w nosie to jest nic!
A na mszy nie widzą Ducha Świętego, tylko, że ludzie śpiewają…
Zdecydowanie, nasze dzieci nie dorosły do kompetencji Autorytetów Belferskich z Miasta Łodzi na przykład, skoro tego autorytetu nie widzą i jeszcze złośliwie w domu donoszą, że nie widzą.
A że nie widzą, to nie znaczy że nie ma, tylko że nie dorosły do zobaczenia.
Na to byłaby adekwatna do Autorytetu kompetencji solucja: rodziców na reedukację, a małych ślepawych donosicieli – do okulisty.
Przecież nie może być trak, żeby poważny nauczyciel z dyplomy przez byle dziecko i rodzica przypadkowe, nie był właściwie postrzegany.
Na szczęści jest belferblog i ta niesprawiedliwość materii społecznej zyskała właściwe naświetlenie, przywracające powadze nauczycielskiego fachu właściwy wymiar.
Co dzieje się z nauczycielem, który przekracza mury dowolnego miejsca związanego z oświatą- wzrasta mu poziom hormonu pracy, wydaje mu się, że JEST W PRACY-nawet jak już w niej nie jest.
Podczas zebrania zapomina o tym, że przyszedł w charakterze, roli, misji(wybierz, co chcesz) RODZICA, chce prowadzić, mówić, przekazywać, konfrontować. Chce POKAZAĆ, że jest najlepszym nauczycielem. Być może nieświadomie, bezwiednie, bez żadnego wyczucia sprawia, że wszyscy rodzice z klasy(a nawet innych klas dowiadują się, że ON czy ONA również „NIESIE KAGANEK OŚWIATY”.
Pozdrawiam wszystkich Rodziców-Nauczycieli, jeszcze nauczycielka BEZDZIETNa:-)
oprócz tego, ze nauczyciele narzekają na nauczycieli, to jeszcze nauczyciele zabierają nauczycielom dodatek wiejski:-)
http://oskko.edu.pl/forum/watek.php?w=49582
A Pani polonistka nowa, i ta reszta zdradziecka konwencji bloga przemyślanej, to pewnie jeszcze jedna anonimowa, co gniazdo kala i walkę klasową osłabia.
Nauczyciele donoszą na nauczycieli – jak dzieci!
To jak ma być dobrze?
Może Karty powiedzą, póki przy orderach, a na rewersie ku gumnie zwróconym – krzywda, panie, wybili, wybili…
Sądząc po rzeczywistości pokoju nauczycielskiego, jak ją Ino odważnie narysował, szkołę może uratować odwrócenie tej sceny obrotowej cyrku.
Niech uczniowie zarabiają lewizną na kupowane sobie straganowe dyplomy a nauczyciele w szkole się od nich uczą.
Może wtedy przepływ edukacji i oświaty osiągnąłby efektywne natężenie, przy tak zorientowanych biegunach potencjału.
Czyli aby w szkole była mądrogłupio – głupcy po jednej a mądrzy po drugiej stronie, odwrotnej niż dziś , jeśli ino to prawda, co on pisze.
Werbalista 25 października o godz. 14:26
„Prosze bardzo ? okolo 10 procent ? dokladniej 10,255 procenta, ale jeszcze nie daje to dokladnej kwoty.”
Tak jak myślałem. Jedynka.
„A oczywiscie, ze uzylem komputera”
Jeszcze raz użycie komputera w roli przycisku do papieru byłoby bardziej produktywne.
pamietamkiedy chodzilam do podstawowki mialam anglistke,ktora zle wymawiala niektore slowka.Chodzilam za nia i ja poprawialam.Niektorych slowek nawet nie pamietala.Ale ta nauczycielka najwiecej mnie nauczyla!Miala swietne metody.Wszyscy najbardziej lubili wlasnie lekcje z nia.Kilka lat temu sytuacja sie odwrocila.To ja uczylam dzieci jezyka obcego w szkole i one sie mnie ciagle pytaly o jakies slowka.Najpierw probowalam im zawsze odpowiedac,ale czasami ma sie luke w pamieci i nie od razu przychodza do glowy odpowiednie slowka, mimo ze je znasz!!!Przypomnialam sobie wtedy moja anglistke!I ja zrozumialam.Potem wypracowalam sobie metode z moimi uczniami sprawdzania slowek w slowniku a nie wypytywania.Uwazam,ze nauczyciel powinien umiec uczyc i to jest na pierwszym miejscu,wiedza jest na drugim,bo zawsze mozna sprawdzic ,douczyc sie.
@ w czym problem?
25 października o godz. 23:14
W takim razie uprzejmie prosze o wyjasnienie. Nigdy jakos nie bylem taki glupi, aby sie czegos nie nauczyc.
Z gory dziekuje.
Pozdrawiam.
Werbalista 26 października o godz. 19:27
Procent w zadaniu miał być naliczany dziennie. Codziennie. Przez 7 lat. To z grubsza 2500 razy. Plus efekt dodawania się tych procentów do kapitału. Podane jako rozwiązanie około 10% już po ośmiu dniach da nam więcej niż 21 zł. Ja prosiłem o obliczenie takiego procentu, jaki po 2500 naliczeniach plus efekcie składkowym da nam to samo, czyli pi razy drzwi 21 zł. Zrobiłem to specjalnie aby udowodnić Werbaliście, że przechwałki też trzeba umieć rzucać.
Oczywiście, że zgadzam się z ważniejszą tezą, że „chodzi o wiedze: „jak sie to robi”.
Na marginesie moje zadanie nie jest aż takie wydumane jak by się to wydawało. Wystarczy poczytać tzw. „drobny druk” na miesięcznym rachunku z karty kredytowej aby się dowiedzieć, że oni właśnie naliczają nam procent w stosunku dziennym i ile on wynosi.
Uczeń jest w pewnym sensie klientem systemu edukacji i wypadałoby go posłuchać. Choćby dlatego, że zdemotywowany uczy się gorzej. Wszystkie poważne firmy prowadzą ankiety, w których pracownicy oceniają szefów. Na najlepszych światowych uniwersytetach ankieta studentów oceniających wykładowców i kursy (również wśród absolwentów pod kątem przydatności „w życiu”) to norma. Komercyjne firmy szkoleniowe, te porządne, zawsze po kursie robią ankietę wśród uczestników. Często do ułożenia ankiety zatrudnia się specjalistów, całe firmy, analizuję się wyniki i na ich podstawie podejmuje decyzje, również personalne.
Gospodarz nie traktuje tego poważnie. Dziecięce pomówienia.
Dziecko widzi świat trochę inaczej. Tym ważniejsza jest jego opinia. Szkoła jest właśnie dla dzieci. To tak jakby lekceważyć zdanie zwyczajnego abonenta sieci komórkowej, bo nasi inżynierowie widzą to inaczej.
Duchownemu z Pana przykładu powinna się zapalić czerwona lampka, szczególnie jeśli była to msza dla dzieci. We własnym interesie, bo właśnie tyle wyniósł z jego nauki wierny. Nic.
Przez całe moje szkolne życie żaden nauczyciel nie zapytał jak widzę jego pracę. To jest ogromna słabość systemu.
@Werbalista
25 października o godz. 8:09
Każda wiedza jest cenna, zgoda. Czas też jest cenny, prawda? Pieniądze też mają swoją cenę. Zgoda? Jeśli tylko czas i pieniądze poświęcone są więcej warte od efektu pracy to śmiało można powiedzieć, że cała ta robota była zbędna. Za efekt pracy, żeby nie było niedomówień, uznaje wszelkie korzyści materialne i niematerialne.
Wracając do szkoły. Fundusze przeznaczone na edukację są mocno ograniczone, czas uczniów i nauczycieli również. Wypadałoby nie marnować jednych i drugich na rzeczy potrzebne inaczej.
@Michał – mam podobne odczucia.
Ze swojej strony dodam tyle, że uważam za zbędną sporą część materiału, której nauczam na języku polskim. Jak powiedzieć to uczniowi? Że tego nie czuję? Że nudzi mnie omawianie rozwlekłych tekstów, które niczego nie uczy? Że chciałbym poświęcić więcej czasu na rozwijanie kompetencji komunikacyjnej?
No jak to zrobić? Może pisać tematy w dzienniku, a realizować to, co ciekawe?
Ale dlaczego polonizm stosowany, drogi Władku, uniemożliwia jednoczasowe doskonalenie „kompetencji komunikacyjnej”?
Czyżby ze względu na analogiczną do szkół publicznych jakość PKP?
Tam też nie ma czym rąk, ani (…) umyć, za to multum państwowych posad dla umywających ręce od pracy…
Paranojo paranoidalna, witaj! A przyszło wam może na myśl, że tak jak jest dobry hydraulik i partacz, tak jest i dobry nauczycie i taki do kitu? Ja( i sądzę, że każdy z nas) miałam do czynienia tak z jednym, jak i z drugim typem. Czy mogę wystawić opinię o swojej szkole na podstawie tego, że moja matematyczka naprawdę miała kłopt z wyliczaniem średnich (wiem, bo osobiście to za nią robiłam), a kiedy nikt w klasie nie potrafił rozwiązać zadania musiała konsultować się z koleżanką po fachu? Czy byłoby to w porządku wobec polonistki, która całą moją klasę tak wytrenowała, że kiedy kolega pojechał na obóz dziennikarski, okazało się, że jako jedyny nie ma problemu ze skleceniem sensownego tekstu?
Żeby uniknąć stronniczości zapytam też, czy mogę ocenić uczniów na przykładzie pewnej licealistki, która na zajęciach nieustannie oglądała się w lusterku, a poproszona o odpowiedź na proste pytanie była w stanie wyartykułować jedynie kilka niecenzuralnych wyrazów? A może skrzywdziłabym tym inteligentną, bardzo sympatyczną i kreatywną młodzież, którą miałam przyjemność spotkać w czasie praktyk nauczycielskich?
Każdy kij ma dwa końce, a program nauczania ma swoje bardzo słabe punkty. Nie mam przy tym cienia wątpliwości, że dobry nauczyciel wyróżna się między innymi tym, iż potrafi owe słabe punkt zmienić w przydatne lub przynajmniej bezbolesne. Podobnie jestem pewna, iż rozsądny rodzic zna swoje dziecko na tyle, by odróżniać konfabulację od realnego problemu,a w razie potrzeby starcza mu rozsądku na dokonanie rozeznania terenu przed przystąpieniem do działań wojennych. Zaś nierzosądni rodzice, którzy istnieją podobnie jak kiepscy nauczyciele, niestety krzywdzą swoje dzieci o wiele bardziej niż zły matematyk czy niedouczona polonistka.