Dialog dupy z kijem
Rzecznik praw dziecka Marek Michalak interweniował w prokuraturze w sprawie książki „Jak trenować dziecko” (zob. tekst). Autorzy publikacji promują bicie jako metodę wychowawczą (zob. info o dziele). Księgarnie wycofują książkę ze sprzedaży, a telewizja robi program pod przejmującym tytułem „Dzieci jak muły” (zob. materiał).
Chociaż inicjatywa Marka Michalaka cieszy, to jednak ociera się o hipokryzję. Nie pierwsza to i nie jedyna książka obecna na naszym rynku wydawniczym, która promuje bicie w celach wychowawczych. Nie tak dawno ekspert od bicia dzieci, Stanisław Sławiński, był doradcą minister edukacji Katarzyny Hall (zob. materiał). Moim zdaniem, trzeba potępiać bicie dzieci, ale konsekwentnie we wszelkich jego przejawach.
„Jak trenować dziecko” wpisuje się w nurt pedagogiki religijnej, której idee wykorzystuje wiele wyznań i sekt. Także w katolicyzmie wychowywanie poprzez dialog dupy z kijem jest uznawane za miłe Bogu. Zresztą autorzy wymienionej książki opierają swoje poglądy na Biblii, gdzie czytamy:
„Nie żałuj chłopcu nagany, nie umrze, jeżeli uderzysz go rózgą. Bijąc go rózgą, duszę jego wybawiasz od śmierci.” (Księga Przysłów 23, 13-14)
Zachęcam Marka Michalaka, aby zainteresował się tym, jakie poglądy propagują wyznania religijne, zarówno wielkie, jak i małe (zob. dla przykładu dyskusję jednej z grup religijnych o trudnym dzieciństwie). Zapewniam, że w Polsce publikowanych jest wiele książek, referatów i wystąpień propagujących bicie jako metodę wychowawczą. O tym, czego uczą duchowni różnych wyznań, strach w ogóle myśleć.
Komentarze
Drogi Gospodarzu,
czy tę dyskusję prowadziliście Państwo już we własnej szkole, z opiekującym się Wami i Waszymi podopiecznymi, na co dzień i w realu – katechetą?
Z jakim wynikiem?
Inaczej, wzniecanie takiego tematu, zastępczo, na blogu, wydaje się niekonsekwencją i hipokryzją.
Dialog wazeliny z dupą nie jest lepszy od tego, z udziałem kija.
Gdzie tu wazelina? Ja tu widzę konkretne fakty i spostrzeżenia. Inaczej też widzę funkcję publikacji w Internecie i dyskusji „na żywo” – nie sądzę, żeby takie publikacje miały cokolwiek zastępować.
Znowu dyskusja nad różnicą pomiędzy biciem, a klapsem? Katowanie dzieci się nie sprawdza, tak samo jak wychowanie bezstresowe. Jak w każdej dziedzinie należy znaleźć złoty środek i tak wyważyć własną reakcję, by wziąć pod uwagę dobro wszystkich członków rodziny. Ponownie Państwo wtrąca się w sprawy, które nie powinny go interesować, poza przypadkami otwartego łamania prawa oczywiście. Tak samo jak można kupić „Mein Kampf” – Hitlera czy inne nazistowskie publikacje, „Biblię Szatana” La Vey’a czy inne antychrześcijańskie pozycje, tak samo tę i inne książki będzie można nadal nabyć. Szkoda jeszcze, że nawiedzone społeczeństwo nie postanowi palić książek, które komuś nie odpowiadają ze względów ideologicznych. To by było dopiero ciekawe nawiązanie do czasów minionych.
Drogi Gospodarzu, powoływanie się na tekst starotestamentalny w oderwaniu od kontekstu historycznego, w którym został spisany, nie jest dobrym przykładem uczciwości w argumentacji… Podobnie jak w dyskusji o dzisiejszym prawie rzadko kiedy ma sens powoływanie się na Kodeks Hammurabiego.
Przy okazji – Tora mówi, że:
Jeśli ktoś będzie miał syna nieposłusznego i krnąbrnego, nie słuchającego upomnień ojca ani matki, tak że nawet po upomnieniach jest im nieposłuszny, ojciec i matka pochwycą go, zaprowadzą do bramy, do starszych miasta, i powiedzą starszym miasta: „Oto nasz syn jest nieposłuszny i krnąbrny, nie słucha naszego upomnienia, oddaje się rozpuście i pijaństwu”. Wtedy mężowie tego miasta będą kamienowali go, aż umrze. Usuniesz zło spośród siebie, a cały Izrael, słysząc o tym, ulęknie się.
Ale łatwiej jest cytować księgę katolicką, niż być posądzonym o antysemityzm, nieprawdaż 😉
PS
Na katolickim forum dyskusja o biciu wygląd atak:
http://dyskusje.katolik.pl/viewtopic.php?f=8&t=17969
@zaglądaczka
Ilu mamy w Polsce żydów? ilu katolików? Jaki wpływ na prawodawstwo i szkolnictwo mają obie grupy? Dziękuję.
Kościół katolicki nie może zjeść ciasteczka i mieć ciasteczko jednocześnie.
Mam podobne jak zaglądaczka wątpliwości, co do wykorzystania Fragmentu z Biblii, można użyć przecież takiego : „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego…”. Ale problem jest nieco głębszy , klaps w wychowaniu jest dużym skrótem, pozwala wymusić natychmiast pożądaną reakcje, nie zmusza do ciągłej refleksji nad wychowaniem. To po prostu pójście na łatwiznę. Miałam okazję uczestniczyć w kursie wdż organizowanym przez poznański ODN, liczyłam na rzetelną wiedzę, a otrzymałam w zamian stek pseudoreligijnych bzdur na temat wychowania. Dla organizatorów kursu Jan Paweł II był zbyt liberalny.
Ukulele – ilu mamy w Polsce katolików którzy przeczytali Księgę Przysłów?
Dziękuję 😉
A na poważnie – nie zrozumiałeś mnie. Nie wskazuję na wyższość żadnej z religii, tylko na fakt, że jeżeli jakiekolwiek zjawisko ma korzenie sięgające czasów starożytnych (a później – średniowiecznych) – czy to chrześcijaństwo, czy judaizm, czy prawo, czy – nota bene – medycyna – możesz zawsze wykopać podobny fragment, wyrwany z kontekstu.
Medycyna niegdyś wierzyła, że histeria jest chorobą przemieszczającej się macicy, chorych na epilepsję należy przykuwać łańcuchami a pierwszego, kto ośmielił się postulować mycie rąk między wizytą w prosektorium a dotykaniem rodzącej skazano na ostracyzm .
Czy to powód, żeby dzisiaj machać takim argumentem w dogodnej dla dyskutującego chwili?
Kiedy półtoraroczne dziecko już prawie wepchnęło widelec do gniazdka albo na spacerze wyrywa się i wbiega na ulicę, to pojedynczy klaps (klaps, nie katowanie) najszybciej i najskuteczniej zbuduje skojarzenie „nie wolno/boli”. Kiedy to samo robi cztero-, pięciolatek, można tłumaczyć. Ot i cała filozofia „stosowania bicia w wychowaniu”.
Szanowna Pani Magdo i Pani Zaglądaczko, autorzy książki, o której pisze Gospodarz powołują się na Biblię, między innymi na ten właśnie cytowany fragment.
Wiecie co, po przeczytaniu artykułu z pierwszego linku Gospodarza postanowiłam zgłębić nieco lekturę która wywołała tyle szumu. Nie pognam w tym celu do księgarni, ale znalazłam oto taki fragment dostępny do przeczytania:
http://www.vocatio.com.pl/index.php?route=product/product&product_id=277
i PROSZĘ, przeczytajcie ów fragment przed napisaniem kolejnych postów.
Początkowo chciało mi się śmiać, ale mi szybko przeszło.
Fakt, to nie jest cała książka.
Ale jeżeli jedyny „wytłuszczony”, podany na marginesie jako najważniejsza myśl fragment mówi:
„Kara fizyczna może wymusić pozorną uległość, jednak nie jest w stanie ukształtować charakteru ani odnowić więzi przyjaźni”
to przepraszam bardzo, w pozostałej części książki będzie nawoływanie do bicia???
I owszem, RÓZGA pojawia się, a jakże! We fragmencie, które przytoczę w całości:
„Podobnie jak władza strażnika trzyma więźniów w ryzach, kara fizyczna może wymusić pozorną uległość, jednak nie jest w stanie ukształtować charakteru ani odnowić więzi przyjaźni. Rodzic czuje, że dziecko wymyka mu się z rąk, czasami wpadając w nałogi lub niewłaściwe towarzystwo. Gniew i odrzucenie, które przeżywa rodzic, nigdy nie usuną istniejącego podziału.
Rodzice, którzy zamiast rózgi stosują taktykę wzbudzania współczucia i kreowania winy („gdybyś mnie kochał” „tak bardzo mnie ranisz” albo „jak mogłeś mi to zrobić”) mogą uzyskać pozorne przejawy uległości, jednak przy okazji doprowadzą do tego, że ich dziecko zacznie wyczekiwać dnia, w którym wreszcie będzie się mogło wyrwać z domu i uwolnić od rodziców”
Co za SZCZEGÓLNYM PRZYPADKIEM INTELIGENCJI trzeba być, aby zrozumieć to jako nawoływnaie do używania rózgi????!!!
i porównanie dziecka do zwierzęcia także jest! Proszę:
„Między nimi nie tylko nie istnieje więź, ale wznosi się mur. Rodzic traktuje wycofanie się dziecka i jego niechęć jako przejawy buntu (którymi rzeczywiście są) i odpowiada ostrym słowem lub karcącą siłą. Jak dzikie zwierzę, dziecko wycofuje się jeszcze bardziej, chowając się w swoim ukrytym świecie podejrzeń i nieufności”
??????!!!!!!!!!!!!!
Kolejny fragment:
„Jeżeli jesteś ojcem i zależy ci na duszy dziecka bardziej niż na własnej dumie, ukorz się i proś o przebaczenie (nawet jeśli twój syn ma tylko 2 lata).”
Teraz nie jest mi już śmieszno, tylko straszno.
Bardzo proszę aby ktokolwiek przedstawił mi fragment tej książki, w którym nawołuje się do bicia.
Ponieważ obawiam się, że żyję w świecie, gdzie Rzecznik Praw Dziecka nakazuje wycofywanie z księgarni książki, ponieważ zobaczył (bardziej prawdopodobne, że zobaczył ktoś inny) słowo RÓZGA, w którym inteligentny i opiniotwórczy Gospodarz konstruuje taki post, w którym kolejni piszący dyskutują bez poznania tematu (i ja wśród nich) to ja gwałtownie tracę wiarę w ludzi.
BŁAGAM. Dajcie mi punkt zaczepienia świadczący o tym, że nie robimy z siebie na tym wątku idiotów.
Jak mawiał Pratchett: „iloraz inteligencji grupy jest równy pierwiastkowi kwadratowemu IQ najgłupszego z jej członków” – czyżby nie było wyjątku?
@zaglądaczka
choćbyś na głowie stawała i kłamała w najlepsze, przetykając kłamstwa emotikonkami 🙂 nie odetniesz katolicyzmu od dziedzictwa starego testamentu.
(sorry, nie chce mi się tłumaczyć, a po polsku nie znalazłem podobnego zestawienia)
We could cite many reasons for the Old Testament being God’s Word, but the strongest argument comes from the Lord Jesus Himself. As God in human flesh, Jesus speaks with final authority. And His testimony regarding the Old Testament is loud and clear.
Jesus believed that the Old Testament was divinely inspired, the veritable Word of God. He said, „The Scripture cannot be broken” (John 10:35). He referred to Scripture as „the commandment of God” (Matthew 15:3) and as the „Word of God” (Matthew 15:6). He also indicated that it was indestructible: „Until Heaven and earth pass away, not the smallest letter or stroke shall pass away from the law, until all is accomplished” (Matthew 5:18). Notice that he mentions even the words and letters!
When dealing with the people of His day, whether it was with the disciples or religious rulers, Jesus constantly referred to the Old Testament: „Have you not read that which was spoken to you by God?” (Matthew 22:31); „Yea; and have you never read, ‚Out of the mouth of infants and nursing babes thou hast prepared praise for thyself’?” (Matthew 21:16, citing Psalm 8:2); and „Have you not read what David did?” (Matthew 12:3). Examples could be multiplied to demonstrate that Jesus was conversant with the Old Testament and its content. He quoted from it often and He trusted it totally.
He confirmed many of the accounts in the Old Testament, such as the destruction of Sodom and the death of Lot’s wife (Luke 17:29, 32), the murder of Abel by his brother Cain (Luke 11:51), the calling of Moses (Mark 12:26), the manna given in the wilderness (John 6:31-51), the judgment upon Tyre and Sidon (Matthew 1-1:21), and many others.
Not only did Jesus confirm the historicity of these accounts, He also authenticated some of the passages that are most disputed today. Many modern scholars do not believe that Moses wrote the first five books of the Old Testament, but Jesus did (see Matthew 19:8, 9; John 7:19; Mark 12:29-31).
Some modern scholars also assume the existence of more than one Isaiah, but Jesus believed in only one. In Luke 4:17-21, He cites Isaiah 61:1, 2 (the so-called second Isaiah or Deutero-Isaiah) while in Matthew 15:7-9 He refers to the first part of Isaiah’s work (Isaiah 6:9) without the slightest hint of more than one author.
The account of Daniel is rejected today by many as actually coming from the pen of Daniel, but the Lord Jesus believed him to be a prophet (Matthew 24:15). The account of Adam and Eve often is ridiculed today as legend, but Jesus believed the story to be true (Matthew 19:1-6).
Likewise, the narrative of Noah and the great flood not only is authenticated by Jesus (Matthew 24:37), it also is used as an example of His second coming. Finally, the most unbelievable of all-the account of Jonah and the great fish-is used by Jesus as a sign of His resurrection (Matthew 12:39ff).
It almost seems as though Jesus was anticipating 20th century biblical criticism when He authenticated these accounts. The conclusion is simple. If a person believes in Jesus Christ, he should be consistent and believe that the Old Testament and its accounts are correct. Many want to accept Jesus, but also want to reject a large portion of the Old Testament. This option is not available. Either Jesus knew what He was talking about or He did not. The evidence is clear that Jesus saw the Old Testament as being God’s Word; His attitude toward it was nothing less than total trust.
…….
jeszcze a propos tego:
„możesz zawsze wykopać podobny fragment, wyrwany z kontekstu”
konteksty mogą być dwa:
albo: ST to opowiadania i legendy wędrownych żydowskich plemion na temat ich wyimaginowanego boga, będące fabrykacjami odzwierciadlającymi ich własny brak człowieczeństwa i okrucieństwo, zaś legenda o Jezusie jest tylko kontynuacją (czyli dalszą fabrykacją) na motywach ST. To tłumaczy, dlaczego w ST „bóg” nakazywał leczenie trądu przed zabijanie ptaków i spryskiwanie ziemi ich krwią (czy jakoś tak, cytuję z pamięci) – odpowiadałoby to dokładnie ówczesnej „wiedzy” medycznej.
albo: Jezus jest synem Boga, zatem wie co mówi, powołując się i uwiarygodniając ST – w takim przypadku bóg ST i NT to ten sam ludobójca i sadysta, w dodatku idiota każący leczyć trąd krwią ptaków.
Chciałabyś trochę tego i trochę tego. Tak się nie da, chyba że przez manipulację, jaką jest przemilczanie słów Jezusa, które właśnie przytoczyłem.
Ciekaw jestem, co wymyślisz w odpowiedzi. Katoliczko.
Proszę:
„Trening, nie dyscyplina
Ćwicz młodego według potrzeby drogi jego; bo gdy się
zestarzeje, nie odstąpi od niej. (Prz 22,6*). Ćwiczenie,
czyli trening, jest we współczesnym świecie powszechnie
brakującym elementem w wychowaniu dzieci. Trenuj –
zamiast bić. Trenuj – zamiast karcić. Trenuj – zamiast
?wychowywać”. Trenuj – zamiast stosować ?pozytywną
animację”. Trening posłuszeństwa nie jest jedyną rzeczą,
jakiej dziecko potrzebuje, ale bez niego karcenie na
nic się nie przyda.
* Cytat za Biblią Gdańską z 1632 r.
18
Rodzice nie powinni czekać z rozpoczęciem treningu,
aż zachowanie ich dziecka stanie się nie do przyjęcia –
wtedy byłaby to już forma karania, a przecież trening to
nie karanie. W procesie trenowania może być stosowane
karcenie (nie karanie) w celu minimalizowania strat,
jednak nigdy nie jest ono podstawowym elementem
w rozwijaniu właściwego zachowania dziecka. Ćwiczenie
to warunkowanie umysłu dziecka ZANIM dojdzie
do kryzysu. To przygotowywanie do przyszłego, natychmiastowego
i bezdyskusyjnego posłuszeństwa. Tak właśnie
trenują zawodnicy przed zawodami. Tak również
poskramiane są zwierzęta (nawet te dzikie), gdy się je
uczy reagowania na głosowe polecenia tresera.
Frustracja, której doświadczają niektórzy rodzice,
wynika z zaniedbania treningu. Ich problemem nie są
złe dzieci, ale zły trening. Dzieci krnąbrne, nadaktywne,
niezwykle inteligentne albo łatwo popadające w nudę –
wszystkie one potrzebują treningu i w przypadku każdego
dziecka bez wyjątku trening taki odnosi swój skutek.
Trzeba w tym miejscu wyjaśnić, że nie chodzi nam
o wychowanie dzieci pobożnych, a po prostu dzieci
szczęśliwych i posłusznych. Zasady ćwiczenia małych
dzieci w natychmiastowym posłuszeństwie mogą być
stosowane zarówno przez chrześcijan jak i nie-chrześcijan.
Choć trzeba przyznać, że wraz z wiekiem charakter
i nauczanie trenera odgrywa coraz ważniejszą rolę.
Nie dotykaj!
Ćwiczenie dziecka w posłuszeństwie może dać wiele satysfakcji.
Jest to zajęcie łatwe, a jednak stanowi pewne
19
wyzwanie. Kiedy moje dzieci wchodziły w wiek, gdy
potrafiły już raczkować (w jednym przypadku toczyć
się) po pokoju, rozpoczynałem sesje treningowe.
Spróbujcie sami. Umieśćcie jakiś atrakcyjny przedmiot
w zasięgu dziecka, na przykład w rogu pokoju,
do którego dziecku nie będzie wolno wchodzić, albo
na stole, gdzie stoi sok jabłkowy. Kiedy dziecko go
zauważy i ruszy w jego kierunku, powiedzcie miłym
i spokojnym głosem: ?Nie, nie dotykaj tego”. Ponieważ
w tym wieku dziecko zna już słowo ?nie”, zatrzyma
się na chwilę, spojrzy na was ze zdziwieniem,
a potem odwróci się i chwyci przedmiot. Wtedy spokojnie
wymierzcie mu jeden korygujący raz rózgą
w rękę, mówiąc jednocześnie: ?Nie”. Pamiętajcie, że
w tym momencie nie karzecie dziecka, aleje ćwiczycie.
Jeden raz małą rózgą wystarczy. Dziecko cofnie
rękę i skojarzy związek między przedmiotem, swoim
pragnieniem, poleceniem, i nieprzyjemnym doświadczeniem,
które ma pełnić funkcję wzmocnienia. Może
się okazać, że procedurę trzeba będzie powtórzyć kilka
razy, ale jeśli będziecie konsekwentni, dziecko nauczy
się przestrzegać ustaleń nawet podczas waszej
nieobecności. Będzie również posłuszne wobec innych
autorytetów.”
Nie będę tego komentować.
Szczęka trzasnęła mi o biurko. O matko, co za idiota…
Dziękuję, Dil-se. Nie jest widać jeszcze tak najgorzej z tym krajem i Rzecznikiem 🙂
Ale i tak mi głupio, że zabrałam głos zanim w jakikolwiek sposób potwierdziłam te rewelacje… mam nauczkę na przyszłość.
BrianGe wisisz mi nową klawiaturę. Starą zalał Jad i Tolerancja. Jad jeszcze jakoś zejdzie (wystarczy zmywacz do paznokci), ale po uderzeniu Tolerancji zazwyczaj zostają tylko molekuły…
Mistrzowskie zagranie. Utwierdzić prymitywnych ludzi w tym, że ich prymitywizm jest słuszny. Prymitywni rodzice zrobią to, co caratowi na rękę; wyręczą carat. Niepotrzebne będą ośrodki wychowawcze, zmniejszą się koszty państwa. W rodzinie załatwi się sprawę.
Cała reszta, czyli mniejszość, wie, że klaps, a nawet raz, jest jak antybiotyk: natychmiast trzeba uniszczyć chorobę, a później będziemy się martwić, jak zregenerować organizm po inwazji antybiotyku.
Dorabianie ideologii do tak prostej sprawy pachnie paranoją.
Bismarck był cool, bo wprowadził emerytury od sześćdziesiątego roku życia przy średniej życia – pięćdziesiąt lat.
Zaglądaczka, proszę zaglądaj tu częściej albo załóż swojego bloga…pójdę za tobą na koniec świata…posiadasz wyjątkową inteligencję i jesteś jak powiew świeżego wiatru…jeśli zabrzmiało to jak miłosne wyznanie to nie bez przyczyny…i to od pierwszego wejrzenia!
A że Gospodarz to sensacjonalista to wiem od dawna…pewnie usprawiedliwia go łapanie pięciu-nastu srok za ogon, jak to zwykle w Polsce, a może już taki jest…do tej pory myślałem (trochę się wstydząc sam przed sobą za swój mizoginizm), że to pewnie skutek przebywania w sfeminizowanej szkole…wicie, rozumicie,…rozmowa nie jest od przekazywania informacji i nie wiedzie do rozwiązywanie czegokolwiek a służy wymianie emocjonalnych głasków i pompuje akumulatory poprzez „bycie wysłuchanym”…a nie poprzez „załatwienie/rozwiązanie” problemu…”nie chodzi mi o twoją radę ale o to, abym poczuła się wysłuchana” – to zdaje się być charakter Gospodyni tego bloga…
…na ale po tych kilku wpisach zaglądaczki kajam się bardzo i otwierają mi się oczy na istnienie innych kobiet…żebyś tylko mnie zechciała!
Nie ma to oczywiście to jak resocjalizacja w ośrodku wychowawczym.
Nie da się oddzielić katolicyzmu od Starego Testamentu – to prawda, ale wykorzystywanie go do uzasadniania bicia dzieci to prymitywizm, nie katolicyzm. Biblia jest dość gruba, da się w niej znaleźć uzasadnienie dla wielu sprzecznych poglądów, zwłaszcza traktując ją w sposób instrumentalny.
Wklejam ten sam komentarz pod bieżącym blogiem bo mi zależy żeby @KC to skomentował, nie chciałbym żeby mu umknął:)
Kiedyś pisałem, że nauczycielom nie warto się sprzeciwiać, bo zakładnika mają w postaci dziecka.
Oto przykład, czwarta klasa podstawówki.
Pani od matematyki przy nauce obliczania powierzchni wymaga zapamiętania ile to hektar a ile ar. Takie zadania wymagające tej wiedzy w pamięci są w podręczniku z którego pani korzysta.
Spotkałem panią przypadkowo na korytarzu i wyraziłem się krytycznie na temat takich wymagań, uważam, że to zaśmiecanie pamięci, nawet jak uczeń to zapamięta, za parę miesięcy czy lat zapomni jak nie będzie rolnikiem, a nawet jak będzie, to hektar to hektar, ar to ar, kogo obchodzi ile ma metrów kwadratowych? Przecież nie na tym matematyka polega. Ta wiedza jest w każdej komórce więc to bzdura uczenie się tego na pamięć.
Zapytałem panią żartobliwie, czy wie ile to morga?
Odpowiedziała, że mórg się teraz nie używa więc nie wie.
A i owszem odrzekłem, starsi ludzie używają, 0.56 hektara, tak się złożyło że pamiętam bo kiedyś parę mórg kupiłem, odrzekłem z uśmiechem.
Na odzew nie musiałem długo czekać.
Zadanie: W pewnej gminie zalesiano tereny w pobliżu linii kolejowej. Po jednej stronie torów posadzono 500 drzew, po drugiej 200 a wokół jeziora 100. Przedstaw na diagramie zalesienie terenu.
Dziecko narysowało diagram prawidłowo, tyle że na osi pionowej nie uznało za istotne zrobić go w wersji liniowej, to znaczy punkt 100 zaznaczyło najniżej, punkt 200 wyżej a punkt 500 najwyżej, nieświadomie zrobiło to w skali logarytmicznej. Ocena 2.
Przecież takie rozwiązanie zadania świadczy o zdolności do abstrakcyjnego myślenia, to sie lepsza ocena należy niż tym którzy z linijką do zadania podchodzili.
Nigdzie w zadaniu nie jest napisane narysuj wykres, narysuj diagram liniowy czy cokolwiek.
Zadanie w stu procentach rozwiązane prawidłowo.
Komentarz do dwói nierówne odstępy a punkt 500 podniesiony wyżej czerwonym długopisem pani nie wiedzieć czemu. Jeżeli już to punkt 200 powinien być obniżony i 500 liniowo za nimi.
Ewidentna zemsta za moją uwagę, zwłaszcza że nie była to klasówka tylko praca w klasie i na wyrywki sprawdzeni dwaj uczniowie.
I jak z taką kreaturą rozmawiać.
Nie dość, że durna to jeszcze mściwa.
Pójdę do niej i poproszę kretynkę, żeby rozwiązała to zadanie tylko zamiast stu drzew na diagramie wokół jeziora zaznaczyła jedno, matematyka jest matematyka, zobaczymy czy jej kartki w zeszycie nie zabraknie.
Kolejny wpis pod tytułem „Trochę ponarzekam, ale nie chce mi się podawać własnego rozwiązania”. Rzecznik sam tej książki nie znalazł, tylko ktoś mu ten tytuł podsunął pod nos (media/współpracownicy/dziecko). Zamiast pisać i narzekać na blogu na to, że interwencje Rzecznika są wybiórcze, może warto ruszyć swoją szlachetną część ciała (bitą lub nie) i przynajmniej napisać e-maila z tymi „wieloma książkami”. Poza tym pisanie, że „są” książki, publikacje, referaty, a nie podawanie szczegółów to już po prostu idiotyczne pisanie, żeby tylko pisać.
Magda
21 lutego o godz. 22:27
„Nie da się oddzielić katolicyzmu od Starego Testamentu ? to prawda, ale wykorzystywanie go do uzasadniania bicia dzieci to prymitywizm, nie katolicyzm…”
Dlaczego?
„Biblia jest dość gruba, da się w niej znaleźć uzasadnienie dla wielu sprzecznych poglądów, zwłaszcza traktując ją w sposób instrumentalny…”
A jaki inny rodzaj wykorzystania Biblii istnieje?
Czy to, co piszesz, nie potwierdza więc uprawnionego uzasadniania bicia dzieci – Biblią?
Podobnie jak nie-bicia?
Jakaż więc jest wartość tej księgi dla wyznawców i kultury chrześcijańskiej, skoro onaż to jest, Twym zdaniem, źródłem relatywizmu absolutnego a nie credo zasad wyznawcy?
Biblia to właśnie mówi, że TAK TAK warte tyleż samo co NIE NIE?
Porozmawiajcie, o belfrzy o tym w szkole ze swoim katechetą, wszak za to mu płacimy.
Zanim do szczętu się skompromitujecie poglądami i sprawnością moralno-intelektualną na obraz powyższych dysput.
K. Mitschke
21 lutego o godz. 13:29
– – –
Moim zdaniem, Pańska opinia przynosi zaszczyt Pana odwadze w publicznym ujawnianiu swego potencjału poznawczego.
Oraz szczerej przejrzystości formy korelującej z prostotą treści.
Inspirujące.
Zejść na Ziemię, proszę. Halo, tu Ziemia.
Rozwadnianie wody z mlekiem rozwodnionej. Woda z bardzo rozwodnionym mlekiem na młyn poszła se.
Kochajta się i rozmnażajta wedle woli.
Ale kiedy mi mleko wykipi i zacznie nieprzepartym urokiem swej woni przypaloności atakować nozdrza, ostatnią rzeczą, którą chciałabym słyszeć – „…bo, widzisz, moja najmilejsza, temperatura wrzenia poszczególnych rodzajów cieczy jest różna…”
I znowu ten, który obserwuje blog Gospodarza zamelduje: „Nic się nie zmieniło; inteligencja w normie, rozpikselowywuje temat. Nieszkodliwa. Pławi się sama w sobie i serwuje sobie sama wyimaginowane pojedynki, pieprzy jak dotąd, nie ma zagrożenia. Zajęta sama sobą”.
z życia szkoły
Krótko, gdyż muszę pędzić do pracy. Z tego co P. pisze wynikają logicznie odpowiedzi PP. zza kałuży i Gekko. Problem istotniejszy to dziecko, które znalazło się na linii wymiany ognia między „poirytowanym sytuacją rodzicem”, a „mściwą babą” . Dziecko może wyjść z tego wzmocnione, ale może w nim pozostać trauma na b. wiele lat. Miałem taką nauczycielkę, która „z żalem na twarzy dawała do zrozumienia, że urodziła się zbyt późno, aby zostać kapo w jakimś dobrym obozie koncentracyjnym, więc niech będzie chociaż szkoła” – wybitnie toksyczna osobowość.
Na wstępie zaznaczyłem, że nie warto się nauczycielowi sprzeciwiać bo ma zakładnika. Z drugiej strony nie zamierzam godzić się na głupie uczenie mojego dziecka i to jest dylemat.
Bo co Pan mi radzi?
Uszy po sobie?
Merytorycznie odpowiedziałem zza kałuży a więc i Panu pod poprzednim blogiem.
ja nie mogę, ile razy można powtarzać, ze KLAPS w sempitermia to nie BICIE. Ci ludzie którzy uznają klapsa za bicie są nienormalni, mają jakiś problem z przemocąm w sensie sami jej chcą i siebie za to nienawidzą. Klaps to klaps, każdy ssak karci swoje potomstwo fizycznie, by je chronić. I robi to tak żeby nie odniosło faktycznych obrażeń, za to zrozumiało lekcję pozwalającą wręcz przeżyć. Nie uciekniemy od swojej natury, próby jej poprawiania skończą się dramatycznie
Pickard
22 lutego o godz. 9:47
– – –
Ja wierzę, w to co Pan pisze.
Stanę się Pana wyznawcą, gdy da Pan wychowawczo w pysk innemu ssaku, na ten przykład: wilku (ale nie chomiku) a następnie zasłoni się Pan adekwatną Panu Księgą Świętą, w celu zachowania gatunku.
Pańskie przeżycie będzie dowodem na istnienie…wierzących ssaków homo, uwolnionych od sapiens.
Po czynach, albowiem, ich poznacie, hihi.
„Nie uciekniemy od swojej natury, próby jej poprawiania skończą się dramatycznie”
Gdzie byśmy byli jakbyśmy nie uciekli od swojej natury?
Ja na przykład dałbym klapsa tobie jakbym cię spotakał i wiedział że jesteś zwolennikiem klapsów.
🙂
Jaką świętą księgą się pytam? Czy ja się powołuję na religię? Nie, ja się odwołuję do racjonalnej części w nas, do rozumu i świadomości że jesteśmy ssakami, a wszystkie ssaki chronią swoje potomstwo, czasem je karcąć.
Klaps to nie bicie. Bicie to patologia.
Co tam, zwolennik klapsów, czy nie, jako że uciekam cały czas naturze choć ta mnie goni, szepcze do ucha, zmieszaj z błotem tego Picarda, to samiec, co ci tu będzie na ulubionym blogu porządek naruszał i drzewa obsikiwał, odpowiem mu życzliwie i serio.
Jak się zaczyna od klapsów, trudno znaleźć moment, kiedy należy ich zaprzestać. Widzisz, staram się iść tokiem rozumowania zwolenników klapsów. Choć to wbrew naturze, zgodnie z naturą byłoby spuścić bańki Pickardowi i swoje poglądy narzucić. Te klapsy w dziecku zostają, nie są kojarzone z wychowaniem czy tresurą jak to ujmuje autor krytykowanej książki, tylko są odbierane jako przewaga silniejszego i sposób na narzucenie swojej woli przez silniejszego.
Potem w piaskownicy swoją wolę dziecko narzuca tak samo, łopatką. Tego się nie daje zatrzymać.
Klaps uruchamia lawinę, którą jest nasza natura i ta lawina się toczy przez całe życie.
Ja byłem bity w dzieciństwie i mimo że mentalnie jestem przeciwnikiem agresji ona we mnie drzemie, jest przez rozum powstrzymywana, ale jest. W dzieciństwie i młodości spory rozwiązywałem pięściami i dziś jak ktoś mnie zdenerwuje mam ochotę przywalić.
Parę razy zareagowałem agresywnie w stosunku do moich dzieci czego potem żałowałem i przepraszałem.
Pozdrawiam.
Powiem tylko tyle, jestem przeciwny biciu, nawet jeśli to jest tylko klaps.
Ale niestety czasami taki klaps może uratować życie.
@Z życia szkoły
Ales Pan czepliwy. Moze lepiej wcale nie posylac dzicka do szkoly? Wszystko przecie Wujek Google powie.
Szkoda dzieciaka.
Trzeba wiedzieć o co Google zapytać i zrozumieć odpowiedź, po to jest szkoła. A po co wiedzieć ile ma hektar m2?
To nie czepliwość, to wierzchołek góry lodowej. Kiedyś ta wiedza była potrzebna bo była trudno dostępna, nikt przy sobie encyklopedii dwunastotomowej nie nosił.
Ty żyjesz w innej epoce, lepszej oczywiście bo to twoja epoka ale nażucanie jej współczesnym jest nierozsądne. Jakbyłaś uczennicą też byli nauczyciele którzy chcieli cię zmusić do swojego postrzegania świata. Co o nich myślałaś? Że są niedzisiejsi.
Pozdrawiam
Jeszcze do @tsubaki, bo pisałem w komórce i w pośpiechu w autobusie, stąd błędy (brak edytora) i brak adresata za co przepraszam.
Przecież nie jestem przeciwnikiem przeliczania hektarów na metry czy ary, nawet na milimetry kwadratowe.
Pójdę dalej, uważam, że przy takiej okazji i wiorsty i morgi i i łokcie i yardy i mile kwadratowe brytyjskie i amerykańskie powinno się wprowadzać dzieciom, żeby poszerzać ich horyzonty. Żeby jak morga w tekście książki pada nie musiały do Googli się uciekać nie wiedząc co to jest. Podobnie kopy pudy, grosy, łokcie i stopy. Żeby wiedziały, że życzenie stopy wody pod kilem nie jest życzeniem oderwania kawałka nogi.
Jeśli ktoś przy okazji zapamięta, że morga to 0,56 hektara, niech pamięta.
Ale na Boga, nie wymagajmy, żeby się tego uczyć i zapamiętywać. Że hektar to dziesięć tysięcy metrów bo ta wiedza nikomu do niczego nie jest potrzebna.
Doba ma tylko 24 godziny i zamiast uczyć się takich bzdur, lepiej w chińczyka pograć albo na PSP.
Zresztą nie byłem czepliwy, tylko zaczepiłem panią i wyraziłem tę opinię co teraz.
Reakcję na najbliższej lekcji opisałem. Dodam, że dziecko nie wiedziało o tej rozmowie i po powrocie do domu opowiedziało, że pani była dla niej jakaś nie miła i dostała dwóje.
No to dziecko się dowiedziało o powodach tej dwói, na pewno pani zyskała w jej oczach.
W moich też, ale sprawy nie odpuszczę, bo to matematyka, tu nie ma miejsca na interpretację a pani się skompromitowała czerwono na białym.
@Z życia szkoły
Niektórzy rodzice uważają, że ich dzieci nie muszą wiedzieć, że metr ma 100 cm a 1 km to 1000m.
Nie wiem, czy komuś zaszkodziła wiedza, że hektar to kwadrat o boku 100m. Jeżeli nie wiem, to i wypowiadać się nie będę.
Stary
Żadna wiedza nikomu nie szkodzi i nie jestem jej przeciwnikiem, nawet liczby pi do dwudziestu miejsc po przecinku. Jestem tylko przeciwnikiem uczenia się tego i wymagania, podobnie jak wzorów. Trzeba uczyć się ich stosowania. Jak ktoś zapamięta w trakcie ich stosowania ok
Zagladaczka pisze: Ale łatwiej jest cytować księgę katolicką, niż być posądzonym o antysemityzm, nieprawdaż?
A o kiedy to Ksiega Przyslow zacytowana przez Gospodarza jest „katolicka”?
O antysemityzm zas zawsze podejrzewam tych, ktorzy siegajac po argumenty, natychmiast przeciwstawiaja Tore, Piecioksiag „ksiegom katolickim”.
cvb
Znam wielu takich, którzy to powtarzają i to w odniesieniu do siebie samych. Czy szczerze? Nie wiem. Dzieci, uprawiając sport, faulują się nawzajem, zadając sobie ból. Kondycja ludzka jest pochodną kręgu kulturowego. Mongoł zapytany, jak może pić na co dzień herbatę z masłem, odpowie: przecież z cukrem to jakaś tortura etc.,etc.
Stary
Tak przy okazji.Twierdzisz że hektar to kwadrat o boku sto na sto. A moim zdaniem to prostokąt o boku tysiąc na dziesięć:):):) Widzisz jakie spustoszenie w umyśle może robić wiedza pamięciowa. Zwalnia z myślenia
@ Z życia szkoły
Lubię matematykę, jest konkretna. Mając trochę wiedzy można wydedukować bardzo dużo. Niektóre wzory są niezbędne, inne ułatwiają życie, jeszcze inne są pewnym osobom niepotrzebne. Wszystko zależy od inteligencji odbiorcy.
Liczenie pewnie też byś wyrzucił. Są kalkulatory przecież. Po co przemęczać młodzież?
stary, z życia szkoły
Kupiłem sobie 700-stronicową cegłę: „Pedagogika wczesnoszkolna” pod redakcją naukową pp. Doroty Klus -Stańskiej i Marii Szczepskiej-Pustkowskiej. Pozwolę sobie zacytować:
„W konsekwencji to, co dla jednych społeczności i kultur pedagogicznych jest „dobrym nauczaniem”, „typową lekcją”, „wspieraniem rozwoju ucznia”, z perspektywy innych jest deformacją kształcenia, nieporadnością dydaktyczno-wychowawczą, a nawet edukacyjna hucpą.”
Wydaje mi się, że widzenie świata wyłącznie w bieli i czerni, bez uwzględnienia wielu odcieni szarości to jedynie jedna z możliwych opcji.
Liczenia? A jakiego? Z całą pewnością bym pozwolił kożystać z kalkulatora przy rachunkach które trudno w głowie policzyć. Jak muszę tego dokonać zawsze się zastanawiam co trudniej, sięgać po komórkę i włączyć kalkulator, czy wysilić szare komórki. Czemu uczeń ma mieć inaczej?Dokładność wyniku też jest ważna bo wiele obliczeń w codziennym życiu dokonujemy na oko i ilość działań których muszę dokonać.
Stary
A jakie wzory są ci w codziennym życiu potrzebne? Bo naturalną rzeczą jest, że te które są ci potrzebne zapamiętujesz bo ich urzywasz. Ale to nie znaczy że się ich uczysz. Wzór jak potrzebny znajdziesz w komórce. Ważne żebyś wiedział że istnieje i do czego służy.
KC
Skoro jesteś zapytam. Dziecko przerabia teraz liczby pierwsze. Po co? Jakie ma to zastosowanie w matematyce? Pytanie nie podchwytliwe tylko szczere.
@ Z życia szkoły
Nie chodzi o skrót myślowy w definicji hektara. Kto kumaty, ten wie o co chodzi.
Myślę, że nie masz racji ze zwalnianiem z nauki. W każdej dziedzinie trzeba pewną ilość rzeczy zapamiętać
Helena 22 lutego o godz. 21:59
chill out…
…jak się zaczniemy łapać za słówka to wszystko wszystkim można w usta włożyć, nawet dobre i uczciwe intencje…
…radzę dowiedzieć się jaki jest źródłosłów polskiego wyrazu „katolicki”…
…a jak już jesteśmy w tym wzbudzonym stanie kwantowym, w którym zaczynamy ze złości promieniować na zielono to pragnąłbym usłyszeć od Heleny kiedy to wygasa copyright na inne greckie słówko na „h”, którego to już nigdzie nie uświadczy się pisanego małą literą…
Z życia szkoły 22 lutego o godz. 21:44
„Żadna wiedza nikomu nie szkodzi i nie jestem jej przeciwnikiem, nawet liczby pi do dwudziestu miejsc po przecinku. Jestem tylko przeciwnikiem uczenia się tego i wymagania, podobnie jak wzorów. Trzeba uczyć się ich stosowania. Jak ktoś zapamięta w trakcie ich stosowania ok”
grdnks nsdu [;s d vc ‚ 048uu nm ;xd; ]ee 99-3n \ nmmmmmp[;,vc spp284ifnvnl;;
Nie zrozumiałeś mojej odpowiedzi? Wbrew pozorom nie była ona rezultatem losowego walenia po klawiaturze. To był mój własny język. Świetnie mi się w nim komunikuje moje myśli. I zupełnie nie przeszkadza mi to, ze z_życia_szkoły nic nie kapuje. Tak powinniśmy kształcić całe społeczeństwo. Każdy mówiłby unikalnym językiem i używał innej aksjomatyki.
Do decyzji ucznia (najlepiej w wieku lat 3, gdy już młody człowiek wie, że chemia nie dla niego), rodzica ucznia (to dla tych wychowujących przez walenie w łeb) albo wujka Zdziśka. Broń boże opresyjnej szkoły z niedouczonymi belframi wgniatającymi otwarte umysły biednych dziatek w stalowe dyby i foremki programów i tekstów podręczników.
A jak się przez przypadek w nowoczesnej szkole chłopczyk z dziewczynką skomunikują jakoś tak „bardziej naturalnie” to będzie jeszcze jeden argument o idiotyczności nauczania biologii. Po cholerę nam teoria, kiedy młodzi sami trafili do dziurki? I katecheta ucieszy się narybkiem i Tuskowi przybędzie utrzymywaczy jego ZUSów. Same zyski.
Pójdzie miastowy na wieś to se wtedy jakoś pogada o tych morgach ze wsiowymi. Może wyjdzie z remizy żywy a może nawet z bumagą na morgi? Ja bym miastowych o morgach nie uczył za wczasu, bo nie każdy do remizy pojedzie. Pisałbym więcej i o innych przedmiotach, ale w głowie mam teraz tylko te kopulujące radośnie nastolatki i zamiast uczonych traktatów pójdę na jakąś xxx stronę pooglądać te, co to sobie na nowoczesnej lekcji biologii kamerkę przy łóżku ustawiły. Po co komu inne, a już w szczególności SZKOLNE programy?! I jeszcze takie nieżyciowe.
Zza kałuży
W przyszłości radzę w odwrotnej kolejności. Najpierw na stronkę xxx i ulżyć sobie a dopiero potem na blog. Mniej jadu będzie w twoich komentarzach a i zrozumiesz więcej jak będziesz zaspokojony.
KC
Ta myśl na koniec twojego komentarza odnosi się do każdej dziedziny życia. W związku z tym dla jednych będzie genialna bo tak uniwersalna a dla innych będzie truizmem. Dla mnie to truizm.
Ale dziękuję za wysiłek.
To że można uczyć na różne sposoby jest oczywiste. Dla jednego dyscyplina będzie niezbędnym warunkiem dobrego nauczania dla drugiego zainteresowanie przedmiotem a więc zachęta i dyscyplina wtedy nie ma znaczenia ani kara bo dziecko samo chce się uczyć. Na tym blogu przeważają zwolennicy tej pierwszaj metody. Jedna stoi w sprzeczności z drugą. Poza metodami jest jeszcze to czego się człowiek uczy bo wiedzy na świecie dużo a czas nie jest z gumy. Jak się uczy na pamięć wzorów mniej ma czasu na naukę rozwiązywania problemów co uczy myślenia i kreatywności, że się tylko do matematyki odniosę. A są jeszcze inne przedmioty.
Z życia szkoły
22 lutego o godz. 14:21
„Jak się zaczyna od klapsów, trudno znaleźć moment, kiedy należy ich zaprzestać.”
Komu trudno temu trudno :-> a co do agresji, z całym szacunkiem, odkąd to ludzie są stworzeniami nieagresywnymi? To jest w naszej naturze, jak również sposoby radzenia sobie z agresją, jej kontrola. Tak samo jak uczenie dzieci przez dorosłych, również przez zakazy i egzekwowanie tych zakazów.
z życia szkoły
Z szacunkiem obserwuję Pańskie zaangażowanie w edukację własnego dziecka. Wszyscy popełniamy błędy. Idea jednostek miary polega na tworzeniu jednostek wzorcowych służących do pomiaru świata fizycznego, np. wzorzec kg, metra etc.
Do pomiarów wybieramy najdogodniejszą: wzrost człowieka w cm lub w m i w cm, odległość z miasta do miasta w km, a odległości astronomiczne np. w parsekach. Wynik pomiaru to podanie ile razy przyjęta jednostka mieści się w mierzonym odcinku. Do pomiaru obiektów dwuwymiarowych używamy kwadratów jednostkowych. Stronę zeszytu wygodnie jest zmierzyć kwadratem o boku 1cm, powierzchnię mieszkania kwadratem o boku 1m, a działkę budowlaną na której stoi budynek z mieszkaniem na ogół najwygodniej mierzyć kwadratem o boku 10m. Pomiar polega na stwierdzeniu ile kwadratów jednostkowych zmieści się na mierzonej powierzchni. W przykładzie, który Pan podał mieści się ich 100. Oczywiście, jeżeli dokonamy większej wariacji powierzchni np. 10 000 m na 1m do pomiaru powierzchni użyjemy kwadratu jednostkowego o boku 1m i wynik przeliczymy odpowiednio na ary lub hektary czy też morgi.
W USA bilion odpowiada naszemu miliardowi. Z irytacją czytam publikacje, w których dziennikarze przytaczają kwoty lub inne wielkości, powołując się bezmyślnie na źródła, które posługują się innymi jednostkami.
Z mojej najnowszej książki, dla rodziców, którzy chcieliby samodzielnie wesprzeć naukę swoich pociech:
„Liczby pierwsze, nazywam żartobliwie liczbami egoistkami. Z czym wam się kojarzy słowo egoista? Macie rację – to człowiek, który nie chce się dzielić. I takie właśnie są te liczby: są to takie liczby, które mają wyłącznie dwa dzielniki: dzielą się tylko przez jeden i przez samą siebie i są to: NAJWAŻNIEJSZE LICZBY W NAUCE MATEMATYKI. Bez swobodnej znajomości liczb pierwszych do 61 nie można się w ogóle uczyć matematyki. Dlaczego? Po kolei:
1. liczby pierwsze :
2,3,5,7
11,13,17,19
23,29
31,37
41,43,47
53,59
61,…
2. Z liczb pierwszych tworzymy wszystkie inne liczby – stanowią one taki rodzaj „kodu genetycznego” dla wszystkich innych liczb:
– liczba 4 jest kodowana iloczynem liczb pierwszych
2 x 2 = 4
– liczba 6 jest kodowana iloczynem liczb pierwszych
2 x 3 = 6
podczas gdy liczba 96 kodowana jest iloczynem
2 x 2 x 2 x 2 x 2 x 3 = 96, i tak do nieskończoności.
3. Dzięki swobodnej znajomości liczb pierwszych (przynajmniej do 61) z lekkością możemy poruszać się w szkolnej matematyce: „skracać” ułamki, pierwiastkować i logarytmować, posługiwać się wzorami skróconego mnożenia czy też rozkładać wielomiany na czynniki. Bez wykształcenia takiej swobodnej znajomości liczb pierwszych nawet nie warto podejmować próby uczenia się matematyki ze zrozumieniem, na dalszych jej etapach – zwykła strata czasu.
3. W życiu codziennym funkcjonowanie telefonów komórkowych, komputerów, ochrona zasobów bankowych oparta jest na liczbach pierwszych. Jeżeli XXI wiek uznajemy za epokę cywilizacji cyfrowej, to powinniśmy mieć świadomość, że jest ona oparta na liczbach pierwszych. Za wskazanie dobrej liczby pierwszej (ponad 100 cyfr) można otrzymać 10 000 $. Za większe liczby odpowiednio 100 000$ i 1000 000$…”
P. overdrive pytał mnie o sens uczenia się całek. Pięknie opisał tą ideę Stanisław Lem w „Opowieściach o pilocie Pirxie”. Możemy mnożyć pytania w rodzaju: po co czegoś się uczyć ?
W tym miejscu zaczyna się jednak automatycznie spór o to, czym ma być współczesna szkoła? W jednym z nielicznych konkretnych postulatów p. Gekko jest wizja szkoły jako miejsca socjalizacji i przygotowania do życia w społeczeństwie co ma dać wartość dodaną o niewyobrażalnych korzyściach dla całego społeczeństwa. Pańska wizja – jeżeli dobrze zrozumiałem – to szkoła ucząca posługiwania się technologią cyfrową z ograniczeniem do minimum liczby informacji, które należy przyswoić pamięciowo na dłuższy okres czasu. Steve Jobs uważał, że najlepsi chcą pracować z najlepszymi, mamy więc postulat: obok szkół sportowych powołajmy szkoły dla najzdolniejszych. I to jest akurat mój postulat. Jeżeli umiejętność rzucania piłką czy jej kopania, albo szybkiego pływania zasługuje na ekskluzywność, to tym bardziej chęć uczenia się.
Jeszcze jedno – takie szkoły możemy nazwać specjalnymi. Liczby „0” i „1” to liczby specjalne – ani pierwsze ani złożone – o tym i o innych aspektach piszę w innych partiach książki.
KC
Bardzo dziękuję za wyjaśnienie do czego służą liczby pierwsze. I definicję i liczby pamiętałem ze szkoły ale nie znałem ich zastosowania mimo że stosowałem. Po prostu nie wiedziałem, że mówię prozą:)
Co do postulatu to krytykowana reforma idzie w tym kierunku. Powoływanie specjalnych szkół dla zdolnych uważam za zły pomysł (zresztą są takie prywatne i publiczne). Zły, bo o wyborze takiej szkoły będą decydować ambitni rodzice niekoniecznie wybitnie zdolnych uczniów co będzie okupione autentycznymi dramatami dzieci które albo nie będą mogły spełnić wymagań albo ich spełnienie będzie je kosztowało nadludzki wysiłek i stres.
Zły, bo szkoła ma uczyć też życia w społeczeństwie które nie jest podzielone wedle zdolności.
Zły, bo o sukcesie w edukacji poza zdolnościami decydują warunki w domu tak finansowe jak kapitał kulturowy a to utrwala podziały w społeczeństwie. Tworzy szklany sufit dla tych przez los gorszym startem doświadczonych. Jestem za egalitaryzmem w edukacji. Model fiński mi odpowiada żeby już się nie rozwodzić. Nie jest to niestety dominujący pogląd w naszym konserwatywnym społeczeństwie.
Wydaje mi się, że zacytowany przez Ciebie S.Jobs raczej by mój pogląd podzielał. On zdaje się rzucił szkołę? I to chyba właśnie taką koserwatywną:)
Z życia szkoły 22 lutego o godz. 23:11
„Dziecko przerabia teraz liczby pierwsze. Po co? Jakie ma to zastosowanie w matematyce?”
Ciekaw jestem czy Z_życia_szkoły gania za polonistką po szkole swojego dziecka z nękającym go pytaniem:
„Dziecko przerabia teraz wierszyk. Po co? Jakie ma czytanie poezji zastosowanie w języku polskim?”
Na całe szczęście muzyki i plastyki w polskiej szkole prawie już nie ma, to Z_życia_szkoły nie ma kogo ganiać z pytaniami o praktyczną przydatność nauki „Wlazł kotek na płotek”. Dla mnie kiedyś było to oczywiste – dziewczyny leciały na tych z gitarą. Ale teraz królują i-cośtamy.
Pożytków płynących z nauki malowania pędzlem (ławkowcem) nie będzie zaś kwestionował. Każdy wie jak się zarabia w Anglii na życie po magisterium we współczesnej Polsce.
Więcej plastyki!
No i bardzo dobrze.. A potem wychodzi bezstresowe wychowanie. Podpalaja samochody, mordują.. Ech.. zapraszam na moj blog
http://no-absurd.blogspot.com/
KC 23 lutego o godz. 10:44
„Z szacunkiem obserwuję Pańskie zaangażowanie w edukację własnego dziecka.”
Ja z kolei uczę się od KC jak należy komunikować się z klientem. Wow – albo KC ma wielki talent albo ogromną samokontrolę. Mnie takie sprawy sprawiają ogromną trudność – piszę to bez ironii czy podtekstów.
„Idea jednostek miary polega na tworzeniu jednostek wzorcowych służących do pomiaru świata fizycznego, np. wzorzec kg, metra etc.”
Pozwolę się nie zgodzić. Posiadanie wzorca „do pomiaru świata fizycznego” jest całkowicie zbędne. To, do czego jednostki miary są rzeczywiście niezbędne jest komunikacja wyników swoich pomiarów pomiędzy mierniczymi.
I właśnie z tym Z_życia_szkoły ma największy problem. Sam chciałby układać program szkolny arbitralnie decydując jakie słowa są wystarczająco ważne daby włączyć je do słownika używanego przy porozumiewaniu się z innymi członkami społeczeństwa ludzkiego. Decyzję swoją zaś bardzo zarozumiale chce opierać na własnej wiedzy i własnym doświadczeniu życiowym. To co „jemu nie wydaje się ważne” kwestionuje z lekceważeniem. Taki alfa i omega cywilizacji ludzkiej. Wszystkowiedzący bog co to podważa samą możliwość, iż program szkolny może zawierać zbiorową mądrość i zbiorowe doświadczenie przewyższające przydatność jego wyobrażeń.
W jego świecie ludzie mogliby sobie mierzyć wielkości świata fizycznego ale nikt by się z nikim nie dogadał. Radio firmy A po właczeniu do kontaktu podłączonego do sieci zbudowanej przez firmę B spaliłoby się gdyż byłoby oznaczone przez A jako wymagające „4 bubów” a na gniazdku byłoby napisane „346.8 gwiftów”. Optymistycznie zakładając, że zarówno A i B mówiłyby o „mniej-więcej podobnym” prądzie elektrycznym.
„Do pomiarów wybieramy najdogodniejszą: wzrost człowieka w cm lub w m i w cm”
Hm, i właśnie dlatego wybraliśmy metry i cm? A nie dlatego, że np. południk przechodzący przez Ładne Miasto Nad Sekwaną został podzielony na dziesięć milionów części?
Gdyby KC miał rację to musiałby napisać: „do pomiarów wybieramy najdogodniejsze i najbardziej intuicyjne, bo łączące się jakoś z długościa części ciała ludzkiego. Stąd wzięły się np. stopa i łokieć. Egipcjanie i Sumerowie woleli łokcie, Grecy i Rzymianie stopy.
” Wynik pomiaru to podanie ile razy przyjęta jednostka mieści się w mierzonym odcinku. Stronę zeszytu wygodnie jest zmierzyć kwadratem o boku 1cm, powierzchnię mieszkania kwadratem o boku 1m, a działkę budowlaną na której stoi budynek z mieszkaniem na ogół najwygodniej mierzyć kwadratem o boku 10m.”
Zgadzam się z KC, że „Stronę zeszytu wygodnie jest zmierzyć kwadratem o boku 1cm”. Cal tez nie jest zły. Dlaczego? Bo to na nic nie wpływa i nikogo (za wyjątkiem producentów zesztów) nie obchodzi.
Ale bardzo wątpię, aby KC mierzył „powierzchnię mieszkania kwadratem o boku 1m a działkę budowlaną na której stoi budynek z mieszkaniem kwadratem o boku 10m.”
Chyba, że KC jest bardzo zamożny. Mnie uczono, że aby pomiaru dokonać ze strawną dla siebie dokładnością należy wybrać taką jednostkę, jaką jesteśmy w stanie użyć ze strawnym dla siebie błędem. Używając metra jako jednostki pomiaru mieszkania minimalnym błąd określamy tym samym na 1m. Przyjmując, że nawet małe pokoje mają jakieś 3×4 metry, to najmniejszy błąd jaki ryzykujemy mierząc powierzchnię takiego pokoju to +/- 3m kwadratowe. Przy cenach rzędu kilku do kilkunastu tysięcy złotych za metr kwadratowy mieszkania w Polsce KC właśnie doradził metodę pomiaru skutkującą stratą (lub zyskiem) po stronie sprzedającego (lub kupującego) rzędu kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych. To samo odnosi sie oczywiście do pomiaru działki domu z dokładnością do jednego ara.
To jest według mnie szerszy problem nauki w szkole – ścisłość albo jej brak. To, że podajemy powierzchnię mieszkań czy domów w metrach kwadratowych to wcale nie znaczy, że te powierzchnię mierzymy używając metra jako jednostki. Ciekawym jest przyjrzenie
się Amerykanom, którzy robią to w stopach kwadratowych. W ich systemie miar KC nie miałby szansy na popełnienie swojego błędu albo błąd ten byłby mniejszy. Zmierzenie powierzchni z dokładnością do stopy i podanie wyniku w stopach daje mniejsze pole do błędu. Chociaż zapewniam, że mierzą w częściach stopy przed podaniem wyniku zaokrąglonego do stóp kwadratowych a nie kwadratowych jardów.
O tym południku to miało być oczywiście „na 40 milionów części”
KC 23 lutego o godz. 10:44
„Z mojej najnowszej książki, dla rodziców, którzy chcieliby samodzielnie wesprzeć naukę swoich pociech:
?Liczby pierwsze, nazywam żartobliwie liczbami egoistkami. Z czym wam się kojarzy słowo egoista? Macie rację ? to człowiek, który nie chce się dzielić. I takie właśnie są te liczby: są to takie liczby, które mają wyłącznie dwa dzielniki: dzielą się tylko przez jeden i przez samą siebie”
Dla rodziców?! I nie ma ani tutaj, ani nigdzie później zwrotu: „bez reszty”???
Wyjasnienia o zastosowaniu liczb pierwszych w biezpiecznej komunikacji (kryptografii) bez jakiegokolwiek opisania zasady prostego szyfru i pojęcia słowa-klucza? Bez zwrócenia uwagi na to, że cały pomysł wielu szyfrów polega na tajności dostępu do klucza, bo gdy „przeciwnik” pozna klucz to mleko sie wylało?
Bez chociażby poinformowania czytelnika, że całe piękno zastosowania liczb pierwszych w szyfrowaniu (swojej komunikacji z bankiem, ze stroną sklepu internetowego) polega na tym, że klucz może być jawny? I że cała trudność polega właśnie na rozkładzie tego wszystkim znanego klucza na liczby pierwsze?
Dorosłym chyba można mówić takie rzeczy, prawda?
@ Z życia szkoły
22 lutego o godz. 23:07
– – –
Z życiu, nie wiem, jak się ma Twoja dyskusja do tematu dialogu z kijem, ale na pewno jest już powyżej dialogiem z dupą.
Dupa bowiem rozumie z wiedzy tyle, że wiedza jest informacją do zapamiętania i odtwarzania w różnych konfiguracjach, koniecznie poszatkowana jak półprodukty do sałatki, w ramach tzw. „przedmiotów”.
Z takiej wiedzy, wg. dupy, powinna wydostawać się sałatka o różnym stopniu przetworzenia, ale jak najpełniejszym składzie.
Tymczasem z takiej dupy sałatki nie ma wcale, bo dupa nie wie, że człowiek ma jeszcze po drodze do niej głowę, serce, jelita i wątrobę, nie mówiąc o żołądku, co rujnuje koncepcję dupy, z której wychodzi to, co zwykle.
Dupa jednak nigdy nic innego robić nie umiała i nie produkowała, więc każde wezwanie dupy do powrotu na swoje miejsce w organizmie, traktuje jako reformę będącą zamachem na pożywne sałatki, które dupa obiecuje, wbrew ludzkiej naturze, wyprodukować.
Dyskusja niniejsza jednak zostaje (i musi być) sprowadzona przez dupę(y) do poziomu wymiarów kostki marchewki w sałatce.
Osobiście nie lubię rozmów o dupie i tym, co ona z roli wiedzy w kształceniu, pardon, rozumie, nawet, jeśli należy ona do Maryni.
Nie lubię też tej metafory o dupie ani w ogóle brzydkich słów, bo już z tego wyrosłem.
Jednak rozumiem intencję Gospodarza, by pod wezwaniem dupy i kija, rozmawiać o czym innym, niż sałatka ze szkolnej dupy – czy na słodko, czy na drobno.
A Ty?
🙂 🙂 🙂
@Gekko
„Nie lubię też tej metafory o dupie ani w ogóle brzydkich słów, bo już z tego wyrosłem.”
Powtarzanie z emfazą „dupa” po trzy razy w jednym zdaniu prawdziwie świadczy o tym, że już dorosłeś.
Z życia szkoły
22 lutego o godz. 14:21
„Widzisz, staram się iść tokiem rozumowania zwolenników klapsów. Choć to wbrew naturze, zgodnie z naturą byłoby spuścić bańki Pickardowi i swoje poglądy narzucić.”
tylko że ja jestem dorosły świadomy tego co robię, spróbuj inaczej „wytłumaczyć” upartemu dwulatkowi że ma nie wsadzać palców do kontaktu (nie wszystkie na świecie da się zabezpieczyć zaślepkami) albo między drzwi a futrynę. Parę osób poza mną na to zwracało uwagę: czasem klaps w pośladki jest potrzebny, żeby wyznaczyć młodym granice, jeśli ich nie rozumieją, chyba że wolimy ryzykować ich życiem i zdrowiem.
Klaps do nie bicie. Bicie to patologia. Zastanawiam się jak można być dorosłym, świadomym człowiekiem i tego nie rozumieć? Może nie rozumieją tego ludzie, którzy sami nie mają dzieci, albo nie nadają się na rodziców ze względu na brak elementarnej odpowiedzialności? Na to mi wygląda.
„Księgarnie wycofują książkę ze sprzedaży, a telewizja robi program pod przejmującym tytułem ?Dzieci jak muły”
A bedzie sie te ksiazke publicznie palic? Prosze dac znac gdzie i kiedy. Chcialbym zobaczyc Polska Wolnosc Slowa w robocie.
P.S. Czy Cenzura nadal sie meisci w Warszawie przy ulicy Mysiej, czy maja jakis bardzij reprezentacyjny lokal?
Pickard
Najpierw ustalmy czy dawanie klapsów zapobiega wkładaniu palców do kontaktu czy wybieganiu na ulicę. Moim zdaniem nie. Możesz sobie klapsy dawać a dziecko jak nie będziesz widział i tak palce włoży bo rozumie tak, jak nie widzisz klaps mu nie grozi. Bo klaps nie z kontaktem kojarzy tylko z tobą. Mam psa który karcony szybko się nauczył, że zachowania których chciałem go oduczyć grożą karą tylko w mojej obecności. Kury przy mnie nie porwie wie że nie wolno, ale jak mnie na podwórku nie ma to i owszem, nie tylko porwie ale i zje ze smakiem w krzakach.
Jeżeli nawet jakieś kożyści dla bezpieczeństwa dziecka z klapsów płyną w co ja powątpiewam, to straty dla psychiki są niewątpliwe, pisałem wcześniej. Dziecko w wieku w którym nie jest w stanie zrozumić zagrożeń powinno być pod stałą opieką i praktycznie nie spuszczane z oka w miejscach gdzie może coś mu grozić. Bezpiecznie można je w kojcu na krótko zostawić jak nie ma w nim niebezpiecznych zabawek.
Z za kałuży
Chciałby Pan podać te wszystkie informacje przedszkolakom? Problemem w nauczaniu matematyki jest to, że według badań ok. 60% populacji „na wejściu” ma potencjał intelektualny np. na Pańskim poziomie, a później ulega rozproszeniu. Jako praktyk, uważam, że jeżeli dziecko nie przyswoiło do czwartej klasy szkoły podstawowej tabliczki mnożenia, dzielenia i kilkudziesięciu innych intuicji matematycznych, dla dalszej edukacji matematycznej, przy istniejących uwarunkowaniach, jest stracone. Co więcej, będzie nienawidziło matematyki. Przeciętny rodzic w Polsce (dominanta) tylko na tym etapie jest w stanie wesprzeć edukację dziecka, w taki sposób, by nauczyło się samo uczyć i odnosić sukcesy w nauce szkolnej. Rodzice muszą sobie uświadomić, że albo tego dokonają we własnym zakresie – szkoła tego za nich nie zrobi, albo będzie… Niech Pan zajrzy do danych CKE dot. pierwszej obowiązkowej matury z matematyki w zakresie podstawowym (2009). Z tego co pamiętam, miało podejść ok. 500 000. Nie przyszło 100 000
( świadomi swoich umiejętności), bodaj 100 000 oblało, 80 000 to klasy mat-fiz , 100 000 oblało.Jak Pan przeanalizuje zdawalność poszczególnych zadań to uzmysłowi Pan sobie, że na co dzień, z „marszu”, 70 % populacji nie zna prostych ułamków, procentów.
Niech Pan sobie wyobrazi, że kasjerka z hipermarketu i jej mąż, np kierowca lub ochroniarz, biorą do ręki książkę ( co już trudno sobie wyobrazić), jest to książka z postulowanymi przez Pana treściami i wpajają te treściswoim dzieciom.
Uczącemu matematyki wspominanie o istnieniu szyfrów z kodem publicznym na bazie liczb pierwszych czy też błędzie przybliżenia, to jak informowanie polonisty, że epopeja narodowa Finów to „Kalevala”.
Przypomnę tylko, że dyskusja dotyczyła problemu: czy jeżeli hektar to kwadrat o boku 100m, to czy prostokąt o wymiar 10m na 1000m już hektarem nie jest. Moje wyjaśnienie wskazywało na konieczność użycia mniejszej jednostki – ara, czyli kwadratu o boku 10m, co daje teoretyczną możliwość pomiaru matematycznie doskonałego z błędem dokładności wykonania. Wskazywałem, że dalsza wariacja wymiarów może wymagać mniejszych kwadratów jednostkowych. Polska Norma dla pomiarów w budownictwie przewiduje pomiary pomieszczeń w świetle ścian z dokładnością do 0,01( czyli wynik pomiaru 3,126 m nakazuje zaokrąglić do 3,13m) oraz podaje procedurę pomiarową w przypadku pomieszczeń, których kształt w sposób widoczny odbiega od kształtu prostokąta.
KC, jeżeli musi, dokonuje pomiarów pomieszczeń z dokładnością (teoretycznie) +/- 0,005 m. Rząd wielkości, jeżeli chodzi o dokładność pomiaru i porównanie ze stopą potrafi Pan, jak sądzę wyliczyć sobie sam. Owszem, jestem bardzo cierpliwym człowiekiem. Dla dzieci w szkole silniejszym przeżyciem od kija, może być ( i jest) przemoc psychiczna. Również w sposobie prowadzenia rozmowy. Nigdy nie prowadzę z dzieciakami rozmów w atmosferze, którą odczuwam, jako wysoce napastliwą. Dla mnie Pańskie słowa krzyczą jakimś rodzajem świętego oburzenia – nie muszę mieć racji, takie po prostu odnoszę wrażenie .Ponieważ mam naprawdę dużo pracy, więc powiem zamiast dixi – howgh.
@A.L.
Podpisuje się pod każdym zdaniem. Mnie też to przyszło do głowy. Z jednej strony udowadnia się wszem i wobec, że nie ma wiedzy zbędnej i należy wszystkich uczyć wszystkiego, a tutaj głosi się wręcz tezę, że wiedza może być też szkodliwa. Hipokryzja na każdym kroku.
Miło mi, że znalazłem odnośnik do forum, którego jestem użytkownikiem. Potwierdzam – świadkowie Jehowy stosują się do tej zasady biblijne i nie widzą niczego złego w kilku klapsach.
Nie rozumiem, czemu katolicy i inne grupy wyznaniowe nie mogą wychowywać dzieci zgodnie z zasadami swojej religii. Oburzamy się na nietolerancyjne państwa islamu, a u nas wprowadza się świecką dyktaturę. Przypomnę też, że pan Donald Tusk publicznie przyznał się do bicia swojej żony. Czemu taki człowiek ma wyznaczać standardy postępowania?
Z życia szkoły
24 lutego o godz. 9:19
„Najpierw ustalmy czy dawanie klapsów zapobiega wkładaniu palców do kontaktu czy wybieganiu na ulicę. Moim zdaniem nie.”
Mon Dieu ty naprawdę nie wiesz o czym mówisz. Przykro mi, i współczuję….
„Nie rozumiem, czemu katolicy i inne grupy wyznaniowe nie mogą wychowywać dzieci zgodnie z zasadami swojej religii.”
(Spacerovvicz 24 lutego o godz. 17:00)
– – –
Może to jest dobre podsumowanie, jakie rozumienie świata prowadzi do dialogu dupy z kijem.
Każdy ma prawo robić wszystko tak, jak uważa. Normy tego postępowania wyznaczają przynależności religijne ew. rodzinne czy towarzyskie.
Tolerancja polega na tym, aby nikt, ale to nikt nie miał prawa zabraniać innym robić tego, na co ci inni mają ochotę. Próba uzgodnienia wspólnych wszystkim norm, zwłaszcza w obszarach, gdzie jedne normy kłócą się z innymi, obraża uczucia każdego, co jest jedyną normą obowiązującą wszystkich. Jej naruszenie jest karalne.
Jak nazywa się taki światopogląd?
Ontogenetycznie, w antropologii jest to wyznaniowa wspólnota plemienna.
Oczywiście w takiej formacji, oświata polega na wdrażaniu i egzekwowaniu światopoglądu plemienia.
I na tym polega właśnie sens przebiegających pod tym blogiem dysput.
KC 24 lutego o godz. 11:43
„Nigdy nie prowadzę z dzieciakami rozmów w atmosferze, którą odczuwam, jako wysoce napastliwą. Dla mnie Pańskie słowa krzyczą jakimś rodzajem świętego oburzenia”
Zdaję sobie z tego sprawę. Przepraszam za napastliwą formę. Szczerze podziwiam nauczycieli takich jak pan, tym bardziej im bardziej (m.in. z tego bloga) poznaję „głębię” potrzeb edukacyjnych. Ja jakoś nie potrafię zaakceptować braku dolnego limitu ignorancji. Cały czas wydaje mi się, że przecież „pewne rzeczy wszyscy wiedzą.” A pan na podstawie swojego doświadczenia tłumaczy mi, że ludzi (ja:”obraźliwe słowo”, pan:”w potrzebie”) nie brakuje. Na początku myślałem, że jest pan rodzajem, powiedzmy, naciągacza ubierającego w dziwaczne formy rzeczy całkiem proste. Robiącego to niepotrzebnie i tylko z chęci zysku. Teraz widzę, m.in. po pytaniach i dyskusjach na tym blogu, że gdybym sam miał zmierzyć się z głębinami niewiedzy przeciętnego klienta korepetytora to też pewnie zacząłbym pisać książki na poziomie analfabetów upośledzonych umysłowo, którzy nie mieli kontaktu z książką ani nigdy nie muszą używać mózgu. Jak bezwarunkowo kochająca matka pochylać się nad „potrzebującym, niewinnym (często dorosłym) dzieciątkiem” i dokonywać edukacyjnych cudów.
Ja bym wył i uciekał przez okno. Dobrzy nauczyciele są święci.
Pickard Pisze:”Mon Dieu ty naprawdę nie wiesz o czym mówisz.”
No to jest argument, nie do odparcia.
Ale że rzadko mam okazję rozmawiać ze zwolennikiem klapsów a przeciwnikiem bicia ( jakby klaps nie na biciu polegał) to się podpytam czym różni się on od bicia? Siłą czy też wiekiem klapsem obdarzonego z miłością dziecka? Jeżeli wiek jest istotny to jaka jest jego granica? Pisałeś o dwulatku. A czterolatek? A sześciolatek który przebiega przez ulicę na klapsa zasługuje czy to już bicie?
A jeżeli siła jest tu decydująca to trzeba dawać klapy tak żeby zabolało?
Będę wdzięczny za odpowiedź.
Trudno się nie zgodzić z życia szkoły, że bicie nazywane eufemistycznie klapsem zdrowia dziecka i życia jak to ktoś napisał nie ratuje. Że wręcz przeciwnie, potrafi zrujnować to życie, psychikę na zawsze.
Przecież to jest wiedza od lat znana, w środowisku naukowym nie ma co do tego sporów.
Skąd się bierze takie przyzwolenie w społeczeństwie na klapsy? Bo gdzie jak gdzie ale na nauczycielskim blogu takie głosy za biciem dzieci powinny się spotkać ze zdecydowanym odporem a takiego głosu nie zanotowałem?
Mam swoją teorię, tradycja i konserwatywne społeczeństwo. Większość z dzisiejszych dorosłych była karana cieleśnie albo inne formy przemocy fizycznej i psychicznej były wobec nich przez rodziców stosowane.
I co, wyrośli w swoich oczach na porządnych ludzi. Czyli jaki stąd wniosek, bicie jest dobre. Znam ten argument od mojego ojca który mnie bił, jego ojciec też go bił.
Kiedy dajemy klapsa dziecku? Czy rzeczywiście kiedy dziecko robi coś niebezpiecznego czy kiedy jesteśmy zdenerwowani i reakcją na to zdenerwowanie jest agresja?
Oczywiście że w nerwach, mało jest sadystów którzy z zimna krwią biją dwulatka żeby mu to pomogło zrozumieć, że nie wolno wkładać palców do kontaktu czy wybiegać na ulicę. Widzą, że dzieciak biegnie w stronę ulicy, widzą zagrożenie które co zrozumiałe wywołuje w nich strach i zdenerwowanie i ten strach i zdenerwowanie rozładowują na dupie dwulatka.
Potem to racjonalizują, że to dla jego dobra.
A dlaczego tak reagują? A bo sami dostawali klapy i zostali przez swoich rodziców nauczeni reagować na zdenerwowanie agresją. Maja to wkodowane, poza świadomością, dlatego tak trudno to wyplenić.
I tak z pokolenia na pokolenie bicie we wczesnym dzieciństwie zwane klapsami koduje w nas agresywne zachowania, mamy je wyssane z mlekiem mamy.
Zapomniałem o dedykacji dla zwolenników klapsów.
http://www.youtube.com/watch?v=gRdfX7ut8gw
Opisałem tą sprawę na swoim blogu. Jak kogoś interesuje moje prywatne zdanie na ten temat, zapraszam. Wpis 114. Jednak nie wiem na ile to Was to zainteresuje, bo tak lubianych przez czytających, podtekstów religijnych w nim niestety brak… ;-D
http://januszsm2.blogspot.com/
zza kałuży
Dziękuję za miłe słowa: „do usług monsieur”. Wiedzieliśmy, jak się to słowo wymawia i co ono znaczy nie znając języka francuskiego i nie wyjeżdżając z kraju – to tak a propos dolnego progu ignorancji. Przepraszam, że dopiero dziś mam na tyle siły i kilka minut wolnego czasu, żeby odpowiedzieć. Za kilka dni napiszę więcej. Uczyni mi Pan zaszczyt podając jakiś adres, np. anonimowo na poste restante, w Polsce lub za granicą – wyślę Panu obydwie książeczki. Przygotowuję nowe wydanie, tym razem dwujęzyczne ( ten sam tekst – po polsku i w języku angielskim) . Ciekaw jestem nie tylko Pańskiej recenzji – nawet najbardziej krytyczna jest istotna. Zamysł powinien Panu się spodobać – gdyż był inżynierski:konstrukcja maszyny w formie książki do nauki szkolnej matematyki – kompletnego analfabety, bez nauczyciela. Inną sprawą jest realizacja: czy wyszedł z tego maluch, opel, a może bugatti? Jestem przekonany, że Pańska inteligencja i inżynierskie zacięcie mogą zaowocować naniesieniem poprawek. Pozdrawiam b. serdecznie. KC.
Po pierwsze, to proszę nie kierować na mnie swojej agresji słownej i emocjonalnej. Kontrolujcie się ludzie. Zdaje się że nie zostaliście właściwie wychowani 😛
Po drugie, książka którą krytykuje . Chętkowski to faktycznie skandal i zachęcanie do bicia i znęcania się. Powinna być oczywiście zakazana. Znalazłem o niej artykuł : http://tygodnik.onet.pl/32,0,73959,rozga_w_imie_boze,artykul.html
Po trzecie – jak tak czytam opinie zarówno zwolenników bicia , takiego naprawdę patologicznego, wszystko jedno pasem, rózgą ale też przez upokarzanie, szczególnie jeśli posługują się pseudoreigijnymi argumentami – z przeciwnikami, którzy zaliczają klapsa do bicia i wypisują bzdury o bezsilności dorosłych, upokarzaniu dzieci itp, to widzę małpy o czerwonych oczach po obu stronach.
Po czwarte, jestem przekonany, że ci którzy zaliczają klapsa (uderzenie dłonią w pośladki) do bicia, nigdy tego nie robili i nie wiedzą o czym mówią.
To co pan pisze panie Pickard w żadnym stopniu nie zmienia oczywistości, że nawet jeden klaps jest biciem i tutaj nie ma pola do manewru.
Pisze pan: „Po czwarte, jestem przekonany, że ci którzy zaliczają klapsa (uderzenie dłonią w pośladki) do bicia, nigdy tego nie robili i nie wiedzą o czym mówią.”
Rozumiem, że pan wie……….. nie jest to powód do chwały.
Niech Pickard odpowie lepiej do jakiego wieku jest klaps? Albo, czy jeden czy trzy uderzenia to klaps, czy na gołą pupę to też klaps? Czy klaps powinien bardziej zaboleć czy przestraszać? Bo jak strach nie działa po jakimś czasie, to trzeba mocniej walić?