Brzydkie miejsca
W moim liceum trwa Tydzień Kultury Szkoły. Nie ma kartkówek, sprawdzianów ani brutalnego odpytywania uczniów przy tablicy. Zamiast tego są rozliczne imprezy. Dzisiaj był Dzień Patrona, czyli Bolesława Prusa. Trochę się działo.
Uczniowie zainspirowani twórczością Prusa przygotowali prezentacje o brzydkich miejscach w Łodzi. Właściwie nie brzydkich, ale ohydnych, wstrętnych i obrzydliwych. Zrobili to z humorem, więc zamiast płakać, sala pękała ze śmiechu. Na smutną refleksję przyszła pora później. Niestety, mamy w Łodzi tyle paskudnych miejsc, że w Europie nikt nam nie dorówna.
Uczniowie ukazali, co się kryje za reprezentacyjnymi częściami miasta, co znajduje się tuż obok Manufaktury, Politechniki czy Pietryny, jak wyglądają odległe dzielnice. Uważam, że władze Łodzi powinny zaprosić moich uczniów i posłuchać, co mówią i jakie mają propozycje zmian. No, ale która władza słucha młodzieży.
Pokazali się też nauczyciele – był wykład o Prusie jako zapalonym cykliście, wykład o wynalazkach w epoce autora „Lalki” i parę innych wystąpień. Wszystkie świetne, ale uczniów nikt nie przebił.
Komentarze
Pozazdrościć, że chce się wam robić imprezy dla uczniów, no i że nie zajmujecie się tylko nauką do egzaminów.
„No, ale która władza słucha młodzieży.”
Pewnie. Sama wladza do mlodziezy sie nie zglosi aby posluchac co ma do pwoedzenia. Ale mlodziez moze wymoc na wladzy spotkanie, wysluchania zalow, zakonczone pytaniem: co, droga Wladzo, zamierzasz z tym zrobic? Prosimy do mikrofonu.
To sie nazywa nauczaniem demokracji.
Bo inaczej skonczy sie na tym jedynie , ze „sala pekala ze smiechu”.
Mnie się Łódź bardzo podoba. Nawet taka odrapana. Z odpadającym wszędzie gdzie wzrok nie sięga tynkiem. Z widocznymi jeszcze, wyblakłymi ale nadal czytelnymi, reklamami z PRL. Łódź ma swój klimat, a przede wszystkim ludzi, którzy od kiedy pamiętam budzili mój szacunek i podziw, swoim optymizmem, entuzjazmem, życiowym podejściem. To miasto gdzie moja mama odebrała całą swoją edukację. Mam do niego „emocjonalny” stosunek.
Naturalnie mieszkanie w ruinie, gdzie tylko Pietryna czy Manufaktura wyglądają ładnie, optymistyczne nie jest. Co zastanawia, to ilość rzeczy, która w Łodzi jest do zrobienia, i ilość ludzi, która jest bezrobotna. Rozsądek sugerowałby, że skoro jest co robić, to powinno się to robić. Naturalnie nikt nie będzie pracował za darmo czy za jałmużnę, a miasta nie stać. Pytanie czemu miasta nie stać, skoro rozwiązań tego typu problemów na świecie jest całe mnóstwo. Taki chociażby Bank Północnej Dakoty, będący w całości własnością Stanu, w którym się znajduje, a zatem każdego obywatela. Bank ten korzystając z powszechnego sposobu generowania pieniędzy z powietrza czyli bankowości opartej na częściowych rezerwach, pożycza pieniądze sam sobie i to na procent, w celu sfinansowania wszelakich inwestycji infrastrukturalnych. I działa tak od 90 lat przynosząc kosmiczne zyski, obracając pieniędzmi bez jakiegokolwiek długu i na korzyść własnych obywateli. Na myśl przychodzą także, społeczne Banki Oszczędnościowe Szwecji operujące wyłącznie w granicach posiadanych przez siebie aktywów, czyli odrzucając ideę bankowości opartej na częściowych rezerwach, czy niedawna nacjonalizacja narodowych banków Islandii i brak zgody na spłacenie międzynarodowych długów.
Sposobów na zaradzenie obecnemu kryzysowi i wszelkim kryzysom w przyszłości jest kilka i są dobrze znane. Biorąc pod uwagę, że najlepsze rozwiązania powstają zwykle w miejscach, w których jest gorzej niż gdzieś indziej, fajnie byłoby ujrzeć jak Łódź wprowadza taką rewolucję. Więcej na temat złodziejskiej bankowości i wynikającego z tego obecnego globalnego niewolnictwa, w tym nagrodzonym na wielu festiwalach dokumencie:
http://www.youtube.com/watch?v=swkq2E8mswI
Na występie artystycznym, który był dodatkiem dla rodziców, radnych z okazji lecia mojej szkoły uczniowie m. innymi zaśpiewali, wychodząc poza ramy programu, piosenkę Kazika: „Coście skurwysyny zrobili z ta krainą” Powiedzieli, iż to jest ich protest przeciwko zamykaniu, łączeniu szkół, braku perspektyw, dominacji umów śmieciowych. Ach, co to się póżniej działo…
Taaak, rzeczone akademie, obchody, ku czci, rocznice – to jest to, czego w pracy nauczyciela nienawidzę, bo niczemu to chyba nie służy, a poza tym – straszliwie przeszkadza toto w prowadzeniu zajęć.
Tymczasem w Polsce: http://wyborcza.pl/1,76842,11032726,Reforma_w_liceach__Pogrom_nauczycieli_przedmiotow.html
Overdrive 26 stycznia o godz. 14:03
Bardzo rozsądna sugestia. Należy tylko pamiętać, że jak zwykle diabeł tkwi w sczegółach i że relatywe powodzenie biznesowe BND zawdzięcza także zbiegowi wielu innych okoliczności a nie tylko specyficznej formule działania. Jest całkiem możliwe „położenie” nawet takiego banku i nawet w takim stanie jak ND (chodzi mi o rodzaj gospodarki i to na czym jest oparta oraz o mentalność tamtejszych mieszkańców).
Niemniej moim pierwszym i jak do tej pory jedynym bankiem jest tak zwana „credit union”, czyli coś w rodzaju dawnej polskiej „kasy zapomogowo-pożyczkowej”. Powstała ona przy dużej firmie i początkowo przyjmowała jako swoich członków tylko pracowników owej firmy. Potem także ich rodziny. I oczywiście nigdy nie wyrzucała nikogo, kto raz stał się jej członkiem. Takich CU jest w USA od groma i wydaje mi się, że ów BND to taka CU na poziomie stanu.
Z mojego punktu widzenia nie wyobrażam sobie lepszego banku. Pamiętam, jak moja rodzina była rozeźlona i zdumiona, gdy nie korzystałem na początku z ich rad przy wyborze banku. Udowodniłem im, że te wszystkie „bardzo niskie opłaty”, jakimi zachwalali swoje banki to zupełna fikcja w mojej CU. Oni płacili praktycznie za wszystko; za posiadanie konta czekowego (debetowego), za przelewy, za depozyty, za transfery pomiędzy różnymi kontami (oszczędnościowe, czekowe) w tym samym banku i pomiędzy bankami, za karty kredytowe, mieli miesięczne limity kwotowe i ilościowe transakcji oraz kary za braki pokrycia na koncie. Nawet opłaty za przekazy do Polski były u nich (w banku reklamującym się po polsku jako „Twój Dobry Sąsiad”) wyższe niż w mojej CU.
Ja nie miałem żadnych kosztów; CU przelewała bez limitów i bez opłat, jak zrobiłem na jakimś koncie manko to z uśmiechem pokrywali rachunki i używali mojej karty kredytowej jako zabezpiecznia. Bez karnych opłat i itp. bzdur. Z oprocentowaniem jak dla zakupów, które i tak było minimalne. O APR kart kredytowych w wysokości dwucyfrowej to tylko czytałem w gazetach. Kredyt tzw. „osobisty”, czyli „na gębę” w wysokości miesięcznej pensji brutto to rozmowa przez telefon. Kredyt w wysokości półrocznych zarobków to formularz o długości pół strony maszynopiu. Kredyt pod zastaw nieruchomości lepiej oprocentowany niż w wielu innych bankach. Kredyt na samochód podobnie – tylko oferty „0%” od niektórych producentów aut biły moją CU, ale tylko w przypadku samochodów nowych. W kredytach na używane nie znalazłem nic lepszego.
W skrócie – jeżeli dobrze zrozumiałem zasady BND to z mojego doświadczenia może to być bardzo „przyjazny” i konserwatywnie zarządzany bank.
Całkiem dobry pomysł na lokalne finanse. W końcu Łódź ma więcej mieszkańców niż cała ND!
Ino, opowiedz co sie dzialo? Prosze, opowiedz. To zawsze pouczajace jak dorosli reaguja na gesty sprzeciwu mlodziezy. Czy moze tak jak Legutko? Mam jak najgorsze przeczucia, al moze sie myle.
Heleno, na sali wśród zaproszonych gości konsternacja. Dyrektor nerwowo bębnił palcami o blat stołu. Zapadła cisza. Wówczas ja, będąc wychowawcą śpiewaków, wszedłem dziarsko na scenę i powiedziałem,że żyjąc w wolnym kraju, możemy oceniać rzeczywistość przez pryzmat naszych obserwacji i doświadczeń, a młodzież ma wyostrzone spojrzenie i rzecz w tym, aby i ona włączyła się konstruktywnie w naprawę kraju naszych ojców. Podkreśliłem, iż nas także z tego obowiązku nikt nie zwolnił. Tym wystąpieniem zamknąłem usta, tym, którzy mogliby zapędzić moją młodzież i mnie do kąta. Jednakże to odważne wystąpienie młodzieży było impulsem do ożywionej dyskusji w belferskim gronie na temat naszej bierności w obliczu plag trapiących polską oświatę. Będąc fanem Prusa, skojarzyłem ją ze słowami kończącymi opowiadanie” Na wakacjach”. Im więcej nas w tyłek biją, tym bardziej udajemy, że to nas nie dotyczy.Kto ma wątpliwości, niech przeczyta artykuł z „Wyborczej”, na który zwrócił uwagę Władek.
@Ino
Czy z owej dyskusji odnośnie bierności coś wynikło? Czy grono jedynie utwierdziło się w jedynie słusznym przekonaniu, że nie dość, że nic nie można zrobić, to nie należy próbować?
Swietnie!
Nie pojmuję, niestety, dlaczego autentyczna czy rzekoma brzydota jakiejś części miasta, woła, w mniemaniu Gospodarza, o pomstę (?) do WŁADZY.
Władza miejscowa, jak i lokalna brzydota, pochodzi w demokracji – od ludu.
Obywatelski lud Łodzi, Warszawy, Mysłowic czy Stuposian, kształtuje swe legowiska i władzę takimi, jakim sam jest.
Żadna władza ani pejzaż nie jest lepszy, niż piękno zaludniających ten padół obywateli.
A to Polska właśnie.
Ino
26 stycznia o godz. 22:35
Pieśni o skurwysynach, szczających nam, młodym, wierzącym, blondynom, matkom, feministkom czy małorolnym [niepotrzebne skreślić] do mleka, to prawdziwie polski wyraz plemiennego buntu przeciw dorosłości i odpowiedzialności.
Młodzieży i jej opiekuńczemu belfrowi pogratulować kontynuacji odwiecznej, polskiej tradycji – walki z „onymi”, najlepiej z ciepłego fotela, na państwowej posadce, ze smarkfonem w ręku.
Albo, jak p. Kazio – z tantiemami za bunt, na koncie.
HI hi hi 🙂