Ile procent zalicza?
Uczniowie są przyzwyczajeni, że zaliczenie otrzymuje się od 30 procent. Taki limit obowiązuje chociażby na egzaminie maturalnym. Na egzaminie po szkole podstawowej i na zakończenie gimnazjum jest jeszcze lepiej – zalicza się za samo podejście. Tych dwóch ostatnich egzaminów nie można bowiem nie zdać. Prawdziwe schody zaczynają się, a przynajmniej powinny, dopiero na studiach.
Studenci, moi byli uczniowie, opowiadają, że na studiach panuje wolna amerykanka, tj. na jednej uczelni zaliczenie otrzymuje się od 70 procent, na innej od 50, na jeszcze innej od 30, ale bywają też takie, gdzie zalicza się za samą obecność, czyli od zera punktów. Dzieje się to na wszystkich uczelniach, także renomowanych. Nieraz wykładowcy zmieniają reguły gry w ciągu roku. Najpierw zaliczenie miało być od 60 procent, ale po pierwszym kolokwium prowadzący obniżył poprzeczkę do 30 procent. Gdyby tego nie zrobił, przedmiot zaliczyłby zaledwie co dziesiąty student. A zatem dla dobra… Właśnie, dla czyjego to dobra?
Ponieważ proceder obniżania poziomu kwitnie, chyba czas najwyższy upublicznić zasady oceniania, jakie panują na uczelniach. Może nawet warto by dołączać taką informację do dyplomu, aby pracodawca był świadomy, za ile procent wiedzy i umiejętności jest dany stopień, np. że ocena dostateczna jest od zera do 24 procent, dobra od 25 do 49, a bardzo dobra od 50 procent wzwyż. Zresztą może w ogóle należałoby zrezygnować z ocen, jak to jest na maturze, a wpisywać tylko procenty.
Komentarze
Punkty to tylko dość przypadkowy wynik pewnej procedury o zróżnicowanym poziomie trudności. Matury niby standaryzują,a i tak co rok to efekty procentowe inne. Egzaminów uczelnianych dla 20 czy 200 osób nikt nie standaryzuje bo jak…
Dlatego pomysł jakiegoś odgórnego ustalania jednolitych limitów uważam za poroniony…;-)
Wszystko, co napisał Gospodarz to prawda, ale…
…ale trochę dziwi u nauczyciela systemu szkolnego, w którym wprowadzono matury oceniane przez zewnętrzną komisję pominięcie sprawy różnego poziomu pytań…
…jednym problemem jest 60% na uczelni „A” versus 30% zaliczające na uczelni „B” a drugim obiektywna (wykalibrowana na powszechnej próbce studentów) trudność pytań w „A” i „B”…
…po co wynajdywać koło?
…w niektórych krajach wystarczy zapytać się o nazwę ukończonej uczelni…
…a międzynarodowo o uczelnię i o kraj…
…i wszystko staje się jasne
A dobrzy i myślący polscy uczniowie z pewnością już teraz z uwagą porównują koszt studiowania i reputację uczelni w innych krajach Europy.
…nie mówiąc już o tym, że są miejsca, gdzie nawet sztywne progi punktowe czy procentowe zaliczające dany kurs są w praktyce zmienne, bo zależne od aktualnego poziomu danej grupy studentów, w USA jest to szczególnie popularne na prawie, gdzie progi ocenowe są ustalane w odniesieniu do i po ustaleniu aktualnego rozkładu wyników i obliczeniu mediany…
Dawno temu student, który szczęśliwie zdał trudny egzamin wstępny, żeby utrzymać się na studiach, musiał dostosować się do ich poziomu. Dzisiejsze „studia” muszą dostosować się do poziomu studenta. A jaki to często poziom – tu pozwolę sobie zacytować Jana Hartmana, profesora filozofii, wykładowcę na UJ: „Oprócz półanalfabetów mamy wśród studentów analfabetów prawdziwych. Osoby te zdolne są jedynie zapisać ciąg kulfonów nieukładających się w zdania, ze szczątkową strukturą gramatyczną, bez wielkich liter i kropek, bez podmiotów i orzeczeń, bez sensu. Są to absolwenci polskich liceów i techników, posiadacze matur starych bądź nowych, bez różnicy”. (J. Hartman, Szkoła buja w obłokach, GW, 4. 09. 2009).
Jestem zdumiony tym, co czytam.
Na mojej uczelni ustalony jest prog zaliczenia 51%. Za to dostaje sie 3.
Kazdy prowadzacy ma jednak inny system stawiania ocen wyzszych. Dla jednego ocena bardzo dobra oznacza 100%, dla innego 90%.
Nigdy nie spotkalem sie z tym, zeby prowadzacy dostosowywal prog zaliczenia do poziomu grupy.
u mnie na sprawdzianach zawsze progiem jest 50%, taki system był na uczelni taki stosuję i ja, ale uczniowie na początku zawsze podnoszą lament i protestują bo przecież na maturze wystarczy 30%.
Można powiedzieć, że jest to pokolenie 30%. Oby sobie nie przyswoili, że dobrze wykonane zadanie to takie na 30%. Chociaż patrząc na mechaników czy budowlańców to tak juz jest.
Można by dołączać taki papier. Tylko najpierw ktoś musiałby skłonić pracodawców do tego, by traktowali wyższe wykształcenie jako coś nobilitującego. Potem, by brali pod uwagę jakie kto osiągnął wyniki, kiedy nawet 15 lat temu nikogo to nie interesowało czy ktoś miał z obrony 5 czy 3, oraz jaką uzyskał średnią. A potem jeszcze by zastanawiali się jak mają się te wyniki do posiadanej wiedzy, za pomocą takiego dołączonego zestawienia. Stroisz sobie żarty Gospodarzu? Co mnie to obchodzi jak oceniacie studentów? Co mnie to interesuje jaki poziom reprezentuje sobą student? Robota wykładowców na wyższych uczelniach to sztuka dla sztuki. Wyższe wykształcenie ma się nijak do tego co ten człowiek będzie robił w pracy. Musi od nowa nauczyć się wszystkiego o zawodzie, od nowa nauczyć się uczyć szybko, efektywnie rzeczy potrzebnych, od nowa nauczyć się współpracować. Mniejszą stratą dla niego byłoby leżeć do góry wentylem przez 5 lat, żeby nie musiał się oduczać złych nawyków na wstępie.
Coraz częściej na korepetycje zgłaszają się studenci. Nie mogą sobie poradzić z wymaganym materiałem. Braki sięgające szkoły podstawowej uniemożliwiają im zrozumienie omawianej partii materiału. W końcu student udaje, że opanował, egzaminator udaje, że dał się nabrać. Po kilku latach udawania młody człowiek kończy studia z dyplomem na który zasłużył. Płacił przecież regularnie.
Jak młodzi się zorientują, że są robieni w balona „z tą całą nauką”, przestaną pchać się do szkół średnich i na studia.
Do @overdrive. „Co mnie to interesuje jaki poziom reprezentuje sobą student? Robota wykładowców na wyższych uczelniach to sztuka dla sztuki. Wyższe wykształcenie ma się nijak do tego co ten człowiek będzie robił w pracy. Musi od nowa nauczyć się wszystkiego o zawodzie, od nowa nauczyć się uczyć szybko, efektywnie rzeczy potrzebnych, od nowa nauczyć się współpracować.”
No i w tym jest właśnie sens studiów. Nauczyć się uczenia się! Właściwie to już szkoła powinna to robić, tyle że wobec niewypowiadanych głośno ocen nauczycieli według „zdawalności”, idzie na kompromis, m.in. w sprawie poziomu zaliczeń. Uczelnie tez są uzależnione od studentów. To od ich ilości zależy czy instytut będzie miał pieniądze na aparaturę, odczynniki, czy wreszcie wystarczająca ilość godzin dydaktycznych. I wykładowcy idą na podobne kompromisy.
Ale przyjmując pracownika – dobrego studenta, masz Overdrivie większą szansę, że nauczy się szybciej niż zły student. Bo chyba nie oczekujesz, że student przyjdzie do Ciebie z umiejętnością obsługiwania konkretnej maszyny. Tego typu kwalifikacje zdobywa się w szkołach zawodowych lub technikach. Dobry student szybciej potrafi znaleźć się w innej roli, na innym stanowisku pracy gdyby zaszła taka potrzeba.
A złe nawyki to raczej rzecz, której nie wynosi się ze studiów, bo student po prostu żadnych jeszcze nie posiada.
Ujednolicanie progów to nie rozwiązanie problemu tylko markowanie działań. Co z tego, że zaliczenie jest od 70% jeśli 4/5 pytań to zadania o poziomie skomplikowania godnego ucznia szkoły podstawowej? Powinien się liczyć zakres materiału i jego trudność, a nie wyrwany z kosmosu próg. Już bardziej zasadne jest zaliczanie tylko x najlepszych studentów spośród y przystępujących, gdzie y>x.
@elkaem
Jaki jest sens studiów to ja rozumiem. Problem polega na tym, że ten właśnie sens nie jest realizowany. Realizowany jest natomiast jakiś program, który według jego twórców ma ten sens odzwierciedlać. A nie odzwierciedla. Dlatego studia to na obecnym etapie sztuka dla sztuki.
„Ale przyjmując pracownika ? dobrego studenta, masz Overdrivie większą szansę, że nauczy się szybciej niż zły student.”
Być może. Ale nadal przyjmując „nie studenta”, mam większą szansę, że nie będzie musiał się wszystkiego uczyć od nowa, ale będzie posiadał wiedzę potrzebną do wykonywania zawodu od razu bez złych nawyków.
„Bo chyba nie oczekujesz, że student przyjdzie do Ciebie z umiejętnością obsługiwania konkretnej maszyny.”
Właśnie to jest ten sens studiów, którego bym oczekiwał, w przeciwnym razie, powtórzę się – sztuka dla sztuki.
„A złe nawyki to raczej rzecz, której nie wynosi się ze studiów, bo student po prostu żadnych jeszcze nie posiada.”
Ależ posiada, i to całe mnóstwo. Weźmy taką informatykę. Pomijając idiotyczne założenia programowe, które zmuszają studentów informatyki do uczęszczania na przedmioty takie jak psychologia, ekonomia czy statystyka, student przez 5 lat uczy się jak zaliczać różne przedmioty specjalistyczne. Problem polega na tym, że studia nie uczą systematyczności i pracowitości. Studia uczą zaliczania przedmiotów i przechodzenia dalej. Wszystko robi się byle jak, byle szybciej i jak najmniejszym kosztem czasu i pracy. Złe nawyki zaczynają się od drobiazgów w stylu przejrzystości kodu czy solidności wykonania, przez niechęć do zaangażowania, aż po robienie wszystkiego „na odwal się”.
Jeśli nikt tych ludzi nie weryfikuje na studiach, to musi zrobić to rynek. Łatwiej uzyskać zaangażowanie od „nie studenta” ale pasjonata w danej dziedzinie, który posiadając wyższą motywację do samodzielnego uczenia się, już ma potrzebną wiedzę i umiejętności.
„Bo chyba nie oczekujesz, że student przyjdzie do Ciebie z umiejętnością obsługiwania konkretnej maszyny. Tego typu kwalifikacje zdobywa się w szkołach zawodowych lub technikach.”
Nie, nie zdobywa się. A jeśli juz to teoretycznie.
Szkoły zawodowe nie mają na tyle nowoczesnego sprzętu, który byłby takim jaki jest używany w firmach.
Szkoły są od dawna niedofinansowane.
Jestem za 25%. To ćwierć i szkoda więcej słów!
50% daje półinteligentów a 25% ćwierćinteligentów. I tyle.
szanowny Autorze, podjęty temat drażni mnie od lat wielu, gdy zobaczyłem skalę barbarzyństwa nowych władców pod przykrywką populistycznego i demoralizującego hasła – szkoła dla uczniów, za wynik ucznia odpowiedzialny jest nauczyciel itp. efekt? jakże krytykowany, a może jednak przywrócić zasadę, że to jednak nauczyciel wyznacza poziom zgodnie ze światowym postępem wiedzy, a uczeń wraca do rzetelnej nauki, a nie egzekwowania ” swoich praw”
Panie Gospodarzu!
Pana obawy wyrażone w ostatnim akapicie są całkowicie zbyteczne. Może Pan być spokojny, istnieje takie monstrum, jak rynek, które doskonale wie czym się różni absolwent uczelni A od absolwenta uczelni B. (jeżeli potrzebuje pracownika, który ma wykonywać odpowiedzialną i samodzielną funkcję; nie dotyczy to urzędnika, lub zajęć nie wymagających żadnych kwalifikacji). Działa do również w naszym kraju, nie tylko „za wodą”.
Jednakże Pana wniosek ma szanse realizacji, bo jest nieźle wpisany w obecnie obowiązującą filozofię oświatową. Można wynalazek upowszechnić na wszystkie typy szkół i rozwinąć: np. oprócz tytułowych procentów, dane mające określić ilość wiedzy, jaką wlano do głowy absolwentowi i kwalifikacje wlewającego. Np na świadectwie ukończenia gimnazjum: j. niemiecki: ocena, procent, frekwencja, tytuł podręcznik ametodycznego, frau N.N., od 10 lat dyplomowana, 160 godzin przy tablicy, 25 nieobecnych usprawiedliwionych, 58 godzin szkolenia ustawicznego średniorocznie – i już wiem, że kandydat szwargocze po niemiecku lepiej niż ja po polsku.
Natomiast w całej rozciągłości zgadzam się z Panem, że „proceder obniżania poziomu kwitnie”, tyle że odniesieniu do poziomu nauczania w ogóle i poziomu w ogóle, nie tylko zresztą szkół wyższych, proces zaczyna się od pierwszej klasy szkoły podstawowej i jest konsekwentnie rozwijany przez gimnazjum i szkołę średnią.
Pokazał Pan znowu kolejny objaw choroby. Ale chorób o takim ciężarze nie leczy się objawowo.