Gdzie się biją uczniowie?
Od dawna nie zajmowałem się bójkami wychowanków. Dawniej zdarzało się, że uczniowie musieli sobie coś wyjaśnić w toalecie, na boisku albo w pobliskiej bramie. W ruch szły pięści i silniejszy wygrywał. Potem wychowawca zauważał podbite oko i trzeba było interweniować. Obecnie takie bójki są rzadkością, co wcale nie znaczy, że między uczniami panuje zgoda i pokój.
Na portalu „Perspektyw” można przeczytać, że studenci wolą internet od „realu”. Spędzają w sieci od trzech do ponad siedmiu godzin dziennie (zob. tekst). To samo uczniowie, a może nawet bardziej. To znaczy, że do internetu przeniosła się część działań, które do tej pory rozgrywały się w „realu”. Zapewne także bójki uczniowskie. Zamiast bicia po mordzie mamy cyberbullying. Niestety, skutki takich pojedynków nie uwidaczniają się w postaci podbitego oka czy rozbitych warg. Wychowawca myśli, że między uczniami panuje miłość i przyjaźń, a tymczasem toczy się między nimi zażarta walka, której na pierwszy rzut oka nie widać.
Pod koniec stycznia w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Łodzi odbędzie się konferencja na temat cyberbullingu (zob. info). Wystąpi na niej z wykładem dr Jacek Pyżalski, który specjalizuje się w tej materii. Miałem już przyjemność rozmawiać z doktorem na te i podobne tematy. Pyżalski robi wrażenie rzeczowością i praktycznością (zob. co i jak mówi). Mówi o czymś, co się może przydać w szkole. Dlatego uważam, że w konferencji powinni wziąć udział wychowawcy, którzy – tak jak ja – tkwią w błogiej nieświadomości, jak wyglądają współczesne pojedynki między uczniami. Mam nadzieję, że WSP kieruje swoje zaproszenie nie tylko do uczonych, ale także do praktyków. Na razie jednak w szkole nie widziałem żadnej informacji o konferencji, widocznie wszystko jest w internecie, a w „realu” kompletnie nic.
Komentarze
Poruszył Pan niezwykle istotny temat, niestety, często zupełnie niedostrzegany lub co gorsza, bagatelizowany zarówno przez szkoły, jak i przez rodziców. Cyberprzemoc jest straszliwie niebezpieczna, nie można jej porównać do dania sobie po pysku w toalecie. Cyberprzemoc można porównać do cichego zabójcy, który najpierw osacza ofiarę, powoli niszczy ją psychicznie i doprowadza na szczyt załamania nerwowego. Stąd fala samobójstw wśród nastolatków, którzy zostali w sieci ośmieszeni, bo ktoś opublikował jakieś intymne zdjęcia albo nawet kiepski fotomontaż. Czasami tyle (lub aż tyle) wystarczy, aby zdyskredytować młodego człowieka. Sieć jest jak lekarstwo, które podane w odpowiedniej dawce leczy, a użyte niezgodnie z przeznaczeniem truje lub zabija. Wszyscy – wychowawcy, nauczyciele, a przede wszystkim rodzice powinniśmy być bardzo czujni i uważnie obserwować naszych podopiecznych. Potrzebne są szkolenia dla wszystkich. Młodzież powinno się uczyć, jak się bronić przed cyberbullingiem; rodziców i nauczycieli – jak rozpoznać problem i jak pomóc tym, którzy są nękani w sieci. W ten sposób można będzie zapobiegać wielu życiowym tragediom.
Kto nie oglądał gorąco polecam estoński film pt. „Nasza klasa”. Opowiada o przemocy w cyberprzestrzeni i jej skutkach.
Poruszyłeś złożony problem Gospodarzu. Z jednej strony jest kwestia tego, czy agresja pomiędzy nastolatkami do pewnego poziomu nie jest wskazana, bo sztuczne tłumienie jej i tym samym uniemożliwianie zadziania się normalnych interakcji społecznych, powoduje frustracje i w ekstremalnych przypadkach samobójstwa albo brutalne zabójstwa. A z drugiej jest to co nazywamy agresją. Czy wyśmianie kogoś jest agresywne, czy wyraża opinię? Na pewno nie jest miłe, ale czy jest zabójcze? Czy idąc tym tropem kabarety zostałyby zakazane, gdyby jakiś wyśmiany polityk pociął się albo powiesił? Zdaję sobie sprawę, że wrażliwość młodego człowieka jest inna, ale nie róbmy z tego zagadnienia. Co innego znęcanie się psychiczne i fizyczne, a co innego docinki, złośliwości i hierarchiczna bójka. Trzymanie ludzi pod kloszem nie rozwiąże problemu tylko spowoduje, że te napięcia będą rozładowywane w jeszcze inny, nowszy i często gorszy sposób.
Na etapie gimnazjum młodzi ludzi wykształcają w sobie świadomość społeczną, a co za tym idzie ustalają hierarchię, co z kolei niezmiennie prowadzi do spięć. Kiedy ja chodziłem do szkoły załatwiało się to w standardowy sposób. Solo na boju po lejbach. Albo w lasku za szkołą. Chłopaki tłukli się zawzięcie po głowach, aż ktoś miał dość, komuś poszła krew z nosa lub się popłakał. I był spokój na czas jakiś. Potem zwykle spotykali się ponownie, i był spokój na dobre. Teraz nie można przyjść do szkoły z podbitym okiem, bo zaraz pedagog docieka czy jest ofiarą przemocy w rodzinie, dyrektor zastanawia się czy nie wezwać policji i nie zgłosić pobicia, każda nauczycielka rozczula się niemiłosiernie nad poszkodowanym i ustala ze szczegółami przebieg zajścia. Skoro zatem nie można już załatwiać tego standardowo, to zmieniają się reguły gry.
Pytanie czy takie rozkwaszenie sobie nosów nie jest lepsze, niż publiczne pranie brudów w Internecie i publikacja kompromitujących materiałów czy zdjęć. I czy to nie jest przypadkiem odzwierciedlenie obecnej sceny politycznej? Skoro osoby dorosłe i na publicznych stanowiskach, nie potrafią załatwiać między sobą spraw kulturalnie i godnie, to jak młodzież, która wzorce chwyta z każdego dostępnego jej źródła, ma być kulturalna, skoro bycie grzecznym to synonim bycia frajerem? Moim zdaniem dzieciaki przygotowują się po prostu do życia dorosłego, wybierając taki arsenał środków jakim już posługują się dorośli. Jak zmienią się dorośli, to zmienią się dzieciaki. Nie odwrotnie.
Dla mnie to konferencja szczególna, bo kończąca etap prawie siedmioletniej letniej współ(pracy) z Wyższą Szkołą Pedagogiczną w Łodzi. Mam nadzieję, że brak tradycyjnych form promocji nie będzie przeszkodą i chętni zostaną poinformowani via internet (już jest 140 zapisanych).
Badamy problem cztery lata – róznymi metodami (wywiady z uczniami, nauczycielami, studentami, wywiady online, analiza stron internetowych), badania kwestionariuszowe, itp.). W moim życiu to takie badania, że najwięcej razy się zdzwiiłem w całym procesie, kiedy coś nowego poznawaliśmy. Sporo jest uproszczeń tematu – nawet kiedy się pracuje codziennie z młodzieżą – ale jesteśmy już na etapie szukania rozwiązań, a nie tylko opisu.
Zapraszam serdecznie – link u góry – proszę się zapisywać na adres e-mail:cyber.konferencja@gmali.com Sesja główna i cztery warsztaty do wyboru. Konferencja jest bezpłatna.
@Overdrive – masz rację, twierdząc, że „dzieciaki przygotowują się do dorosłego życia, wybierając taki arsenał środków, jakim już posługują się dorośli”. Dlatego niezbędna jest profilaktyka. Niestety, dzisiejsza młodzież pozbawiona autorytetów i zwyczajnych pozytywnych wzorców jest bardzo zagubiona. Sieciowymi agresorami przeważnie nie zostają ci, którzy dają w pysk, tylko ci, którzy w ten pysk dostają. W sieci są odważni, bo anonimowi i biorą bezkompromisowy odwet na swych fizycznych prześladowcach. Na zachodzie robiono już na ten temat badania. To nie kto inny, tylko najczęściej klasowe „ofiary” w ten sposób wyrównują rachunki krzywd. A to jest bardzo niebezpieczne, bo często niewykrywalne zjawisko. Dlatego już małe dzieci należy uczulać na zagrożenia, jakie niesie sieć.
Oglądałam film Nasza-klasa.Bardzo dobry. Polecam wszystkim uczniom, rodzicom i wychowawcom.
Przepraszam – informacja o konferencji wyżej (Anonim) oczywiście moja.
Pozdrawiam
Jacek Pyżalski
Rzeczywiście – zgadzam się – z każdym trudnym zjawiskiem trzeba uważać, żeby nie uprościć i nie poddać się tzw. panice moralnej. ma nadzieję, że my nie upraszczamy tylko przyglądamy się zjawisku w taki sposób, żeby wyłowić to co naprawdę niebezpieczne, a nie jest jedynie „folklorem” relacji rówieśniczych. W ogóle uważam, że wychowanie w erze nowych mediów (a nie tylko nauczanie, o którym się najwięcej mówi) to temat numer jeden w pedagogice naszych czasów.
To pytanie o socjalizację i wychowanie w czasach nowych mediów jest stawiane przez wielu nauczycieli, wychowawców, resocjalizatorów – tylko odpowiedzi ciągle mało. Sami mamy wrażenie, że dopiero szukamy. Ale szukać trzeba.
Kiedyś słuchałem audycji na podobny temat, tyle, że skoncentrowany na dziewczętach. Podobno i przed erą internetu dziewczęta potrafiły „zorganizować” sobie system agresji przede wszystkim psychicznej a nie fizycznej.
http://www.npr.org/blogs/alltechconsidered/2011/08/09/139176817/teenage-girls-and-social-media-tips-for-parents-from-a-best-selling-author
To prawda – wiele badań, w róznych krajach pokazuje róznice płciowe zależnie od typu bullyingu: fizyczny – chłopcy a werbalny i pośredni (obmawianie, wykluczanie) – dziewczęta.
Zresztą zwykle oba zjawiska (bullying i cyberbullying) są ściśle powiązane jeśli idzie o konkretne osoby zaangażowane w nie.
Zgroza, biją się uczniowie! A my walczymy z agresja, bo ktoś wymyslił, że agresja jest zła! Tylko z jakiego świata będziemy brać policjantów i żołnierzy – jeśli uda nam się zupełnie wyrugować agresję? Społeczeństwo normalnemu potrzebni są ludzie, którzy będą go bronić. Nauczyć chłopaka się bić, to część racjonalnego wychowania, zresztą teraz jest kult natury, no to jak młodzi mają ustalić miejsce w stadzie? Taka metoda jest jak najbardziej ekologiczna. A przy okazji uczy odpowiedzialniości, bo jak się za mocno bije, to jest problem ze zddowiem i prokuratorem. oczywiście lepiej by było, żeby mocowali się na ringu czy macie, ale gdzie znajdą nauczycieli WF, którzy są w stanie zrobić takie lekcje? Więc robią sami. oczywiście jest alternatywa, która się spodoba „intelektualistom” szkolnym i menowskim. Ta alternatywa to (teraz się stosuje) wytrzebienie przez idoktrynację w szkole. Ale tak nie wychowoje się ludzi zdolnych do podjęcia wyzwań, tak nie wychowuje się ludzi zdolnych do przyjęcuia ryzyka. Przez takie wychowanie ginie nasza cywilizacja. I tylko żeby było bezpiecznie, aby bez agresji. W rezultacie, jak łobuzy zaczepią matkę, żonę czy dziecko tak wychowanego „człowieka nowoczesnego” to On się schowa – bo bezpieczeństwo jest najważniejsze i ewentualnie w przypływie herosowej odwagi – zadzwoni na policję. Pięknie będzie, prawda, zamiast walczyć będą denuncjować, jakiż Piękny, Wspaniały, NOwy – Świat.
A może zamiast uczyć chłopaka bić, nauczmy go rozmawiać? i słuchać tego, co ma do powiedzenia druga osoba, niezależnie od płci? Nauczmy go szukać rozwiązań innych niż przywalenie komuś pięścią w twarz, któe to rozwiązanie jest oznaką bardziej bezsilności i ubóstwa intelektualnego, a nie siły? Jeśli więcej osób zacznie uczyć swoje dzieci komunikacji innej niż fizyczna, to problem potrzeby bronienia się przed tego typu agresją stanie się mniej powszechny. Nie oznacza to, że ludzie przestaną być ambitni i skłonni do podejmowania ryzyka, ale przeniesie się to na poziom bardziej produktywny dla społeczeństwa (co jest produktywnego w złamaniu komus nosa?).
Za dużo jest jeszcze rodziców, którzy uważają, że „chłopak, który się nie bije, to nie chłopak”, a „dziewczynka powinna być grzeczna i ustępować”. Uczmy dzieci WSPÓŁPRACY i szacunku dla siebie niezależnie od płci, wieku, wzrostu, siły czy koloru skóry, to nie będziemy musieli martwić się o wybuchy niekontrolowanej agresji – bo ona po prostu przestanie się opłacać. Jeśli przestanie być tolerowana czy nawet skrycie pochwalana i stymulowana przez zbyt „ambitnych” tatusiów w rodzaju Tomka – przestanie mieć rację bytu. Albo, żeby nie było tak utopijnie – przestanie mieć tak dużą rację bytu, jak obecnie.
@Tomek – Naprawdę chciałbyś, żeby policjanci byli agresywni?! Czy rzeczywiście tak uważasz, czy prowokujesz? Zgadzam się, że nadmiar testosteronu młodzież męska musi gdzieś rozładować, ale nie muszą to być nawalanki pięciu na jednego, bo tak to teraz przeważnie wygląda. Nie ma już honorowych „pojedynków”. Agresja była, jest i będzie, lecz należy wypracować metody, dzięki którym tę siłę można skierować na inne, bezpieczniejsze tory. Agresja fizyczna jest widoczna, więc łatwiej z nią walczyć i jej zapobiegać. Groźniejsza wydaje się agresja w sieci. Chyba rzeczywiście prym wiodą tu dziewczęta. Są bardziej przebiegłe i kreatywne w wymyślaniu form cyberbullingu. Bezpieczeństwo zapewnia im pozorna anonimowość. Celem tej nowoczesnej przemocy jest upokorzenie i ośmieszenie ofiary. Osoba dotknięta agresją w sieci często załamuje się, zamyka w sobie, przestaje spotykać się z rówieśnikami, bo się wstydzi. Takie zachowanie prowadzi do ciężkiej depresji. Czym to grozi, nie muszę mówić. Na szczęście zauważono, że nie jest to jakiś marginalny problem. Powtórzę za dr J. Pyżalskim, że wychowanie w erze nowych mediów (…) to temat numer jeden w pedagogice naszych czasów.
@atenka
A co jeśli uczy się szacunku i bicia? Bo ja dopuszczam obie możliwości. Jak ktoś potrafi rozmawiać, to możemy rozmawiać. A jak argumenty intelektualne nie trafiają, to zwykle złamany nos trafia. Poza tym, słyszała Pani o młodych ludziach, którzy w przypadku konfliktu siadają za stołem, żeby porozmawiać? Tutaj nie chodzi o różnice światopoglądowe, chodzi o konflikt dla samego konfliktu, o przeżycie go, o ustalenie hierarchii, o starcie się i doprowadzenie go do jakiegoś rozwiązania. W tym wypadku siłowego. Oglądała Pani Fight Club? O czym ci ludzie mieliby rozmawiać? Jedni realizują się ucząc się sztuk walki, inni wszczynając bójki na ulicy.
Jakże by to było wspaniale, żeby każdy człowiek rodził się już z wiedzą o tym, że podbite oko boli. I że można inaczej. Ale jest tak, że każdy musi się nauczyć tego samego za każdym razem na własnej skórze. Gdyby szkoła pozwalała ludziom przeżyć konflikt siłowy w stosunkowo bezpiecznym środowisku (mata, zakaz używania przedmiotów, walka do pierwszej krwi lub „klepnięcia”), to jestem przekonany, że zarówno napięcia jak i sposoby rozwiązywania problemów, byłyby mniej agresywne.
Trochę dla odprężenia pozwolę sobie wpisać tutaj mój konspekt powstały podczas oglądania klasyki filmowej:
http://www.youtube.com/watch?v=Ag4_lH6AFlY
Niedawno było o zdejmowaniu butów w szkole, no to macie tu państwo tabliczkę klinową z czasów budowy Dworca Centralnego w Warszawie. Temat jak widać jest wieczny:
1:24:50
„U nas to się śpiewa protest songi a nie takie sentymentalne płakadła! Na przykład protest song przeciw chodzeniu w szkole w miekkich pantoflach!”
A tu z kolei nastęny żelazny temat przydatności wyższego wykształcenia:
1:09:00
-Stasiu!
-Co sie stało?
-Chodź no tu syneczku! Chodź, chodź!
-Przyjrzyj się Stasiu!
-To jest inżynier!
-Z Warszawy!
-tak…
-Nazywam sie Stefan Karwowski.
-Inżynier Stefan Karwowski.
-No przyjrzyj się dobrze, Stasiu…
-Bez butów, po nocy, no widzisz, i do tatusia ma interes!
-No właśnie chciałem pana prosić…
-Oo słyszysz?
-Prosi się!
-taak…
-A ten pan tatusiowi na razie wisi!
-No, no wie pan…
-Ja pana bardzo przepraszam, panie inżynierze, ale ten cymbal!
-cymbal, cymbal, teraz cymbal…
-Rwie się do stolicy!
-Rwę się, mam ochotę…
-I nic, tylko chce być inżynierem!
-Tak jest, tak!
-Studia!
-Magisterrium!
-Magisterium, taak…
-I diabli wiedzą co jeszcze!
-Dobra, dobra…
-Daję mu pana za przykład.
-Bo z ojca przykładu niechcesz brać!!!
-Zostaw ojcieć, co co!
-Marian, zostaw dziecko!
-Tu ma być! Tu ma siedzieć!
-Akurat, akurat…
-Ma dom, warsztat, taksówkę…
-Taksowka! taka chlopska…
-Dobrze ożenię!
-Ożenię, ożenię!
-Akurat, taa i jutro!
-Czego tam szukać?!
-Chodź, Stasiu…
-Chodź ze mną, zostaw ojca…
-No więc ja właśnie w sprawie taksowki…
-Niech pan słucha dalej!
-Proszę pana, prosta kalkulacja:
-Pięć lat studiów!
-Staż!
-No i co?
-Pensyjka!
-Sam pan dobrze wie jaka!
-A tu z jednej niedzieli, liczę średnio, trzy sluby, cztery chrzciny…
-Zaraz, zaraz, a pan co: chrzciny czy ślub?
-I na kiedy?
@Overdrive
Zacznę od truizmu – gdyby wszyscy rodzice uczyli rozmawiania, a nie bicia, to bicie nie byłoby potrzebne. Chociaż wiadomo, że tak się nie stanie, można próbować realizować to na swoim podwórku, a ponadto starać się nie wrzucać dziecka w środowisko, w którym bicie przeważa nad rozmawianiem (i nie mówię tu o 3-latkach, ale bardziej o dzieciach 14 lat i wzwyż, które już co nieco kojarzą). Biją – niestety – wszędzie, ale są miejsca, gdzie częściej i mocniej, a sa takie, gdzie mniej, słabiej i rzadziej. Nie dlatego – albo raczej: nie tylko dlatego, że same dzieci się do tego nie palą (a dzieci wychowywane w normalnych, kochających domach nie rwą się do każdego z pięściami), ale też dlatego, że – skoro mówimy o szkołach – dobrze opłacanym nauczycielom bardziej „zależy” na wychowywaniu dzieci, a nie tylko przechowywaniu.
A co do samej „nauki bicia”: o ile jest to nauka obrony i jest to jasno powiedziane, to jeszcze może być. Jako nauka ataku i sposobu rozwiązywania konfliktu równoznacznego z negocjacjami – nie, przynajmniej nie na moim „podwórku”.
atenka 11 stycznia o godz. 15:53
Overdrive swoim wpisem z 11 stycznia o godz. 13:02 pokazuje nam bardzo ciekawą twarz. Wygląda na to, ze jest to nielogiczna twarz kompletnego dziecka. We wszystkich dotychczasowych wpisach zionął antyamerykańskim ogniem wyzywając wszystkich, którzy kiedykolwiek odetchnęli tym samym co Amerykanie powietrzem (czyli całą ludzkość, czego zabawnie nie dostrzega) od morderców. Z powodu raka wojen, którymi jakoby USA toczy kulę ziemską od swego powstania.
A tutaj trzask-prask, apoteoza przemocy, jako najnaturalniejszej cechy ludzkiego charakteru. Nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, nawet jako „mordercy”, aby w taki sposób usprawiedliwiać zjawisko wojen.
Dla Overdrive nie ma połączenia pomiędzy gloryfikowaniem „konfliktu dla samego konfliktu” a wojną,- on chce „przeżywać go i ustalać hierarchie” – zapwene tak długo, jak długo to on ląduje na ich szczycie. W momencie gdy okazuje się, że będzie to kto inny – Overdrive nazywa go zaraz „morderdcą”. Moralność Kalego, ot co.
Chciałby „ścierać się i doprowadzać do jakiegoś rozwiązania”, ale gwarantuję ci, że zgodzi się tylko ze „swoim rozwiązaniem”. Z amerykańskim już nie. Czyżby dlatego, że jest „siłowe”? Instruuje panią do oglądania „Fight Club”? Tego niby „manifestu okupujących Wall Street inaczej”? On nie zadaje sobie pytania, tak jak pani, o to, skąd tacy się wzięli na świecie. Dla niego „są i już”.
To nie żadne wychowanie w domu. To nie środowisko.
Overdrive przyjmuje za pewnik, że „każdy musi się nauczyć (o fizycznym bólu) każdym razem na własnej skórze”.
Narzeka, że „szkoła nie pozwala ludziom przeżyć konfliktu siłowego w stosunkowo bezpiecznym środowisku”, tak jakby młody człowiek nie miał dostępu do sportu w celu wyżycia się. O czym my mówimy, w sytuacji gdy średni chłopak wysiada po ilu pompkach? Ilu przysiadach? Ile basenów przepłynie? Ile kilometrów (kilometr byłoby dobrze…) przebiegnie?
A potem zionie nienawiścią w kierunku tych, którzy w świetnie zorganizowany sposób podnieśli na poziom masowy niby te same „obiektywne konieczności i zjawiska” i podali setkom tysięcy młodych ludzi hasełka „be all you can be” w mundurze i za pieniądze. Prymitywnie, na podwórku czy za stodołą to jest „naturalne” i „nie do uniknięcia”. W oddziałach, nowoczesną bronią zamiast noża czy sztachety – jest morderstwem i zbrodnią.
Gratulujemy logiki, overdrive.
Całkowicie zgadzam się z atenką.
Należy rozmawiać, dopóki to jest możliwe. Jednocześnie należy być przygotowanym na to, że nasz rozmówca może wyjąć nóż.
Nie da się wybierać rozmówców, o których na pewno wiemy, że noża nie wyjmą; należy zatem być przygotowanym na kontratak. Nie jest to może bardzo „pedagogiczne”, co powiem: jednej z moich molestowanych i upokarzanych na nk uczennic powiedziałam, żeby napisała, iż prześladowca pokpił się w sytuacji intymnej i dlatego szuka zemsty.
Skończyło się.
@atenka
Jeśli umiesz się bronić to i umiesz atakować. W końcu polega to na obezwładnieniu przeciwnika, a zatem musisz go zaatakować. „Nauka bicia” w szkole wykształciłaby po prostu jasne reguły gry i rozładowywała napięcie w kontrolowanym środowisku. Dlaczego uważa Pani, że dobrze opłacany nauczyciel będzie skutkował dziećmi, które nie palą się do przemocy fizycznej? Jaka jest tutaj według Pani korelacja? Zależy to może od statusu materialnego rodziców, których stać lub nie stać na posłanie dzieci do szkoły z dobrze zarabiającym nauczycielem?
Fizyczny konflikt nie jest równoznaczny z negocjacjami, jest równie skuteczną opcją rozwiązywania problemów. Wszystko zależy, od tego którą z nich wybiorą sobie strony konfliktu. Należałoby być przygotowanym należycie do obu.
To trochę tak jakbyśmy mówili o obronności kraju. Zlikwidujmy wojsko, bo to niehumanitarne, agresywne, zasadniczo złe i kosztowne. Niestety nie zawsze drugie Państwo, czy drugi człowiek na ulicy, który postanowi zrobić nam krzywdę, zechce jej nam nie robić, grzecznie poproszony. I co to konkretnie znaczy „nie wrzucać dziecka w środowisko, w którym bicie przeważa nad rozmawianiem”? To teraz mamy w kraju oznaczone środowiska? Znak ostrzega: „Uwaga! Agresywne środowisko 50m”? Możemy sobie poopowiadać trochę banałów, rzeczywistość nie jest tak łatwo definiowalna.
@Overdrive
Tylko że Ty zakładasz, że bez atakowania w sensie agresji, i to fizycznej, nie da się żyć. I że przeciwnika trzeba „obezwładnić”, podczas gdy dla mnie efektywna komunikacja to sytuacja „win-win”, czyli taka, w której OBIE strony mają poczucie, że coś zyskały (nawet jeśli w przypadku jednej z nich jest to bardziej złudzenie niż prawda). Sytuacja, w której wygrywam gnojąc przeciwnika i jeszcze dbam o to, żeby wiedział, że jest zgnojony, rodzi tylko frustrację i chęć odegrania się, a więc generuje dodatkową agresję. Ja pytam – po co? Po to, że może – MOŻE – kiedyś gdzieś znajdziemy się w sytuacji, że nie da sie uniknąć bycia „tym złym”? To trudno, wtedy albo szybko się nauczę, albo będę cierpieć. Nie zamierzam jednak, że uzyję przenośni, uczyć się strzelac do ludzi faktycznie do nich strzelając, tylko dlatego, że kiedyś „może mi się to przydać”.
Sytuacje, kiedy umiejętność bicia mogłaby się przydać są zresztą o wiele rzadsze niż te, w których przydaje się umiejętność szybkiego uciekania, czy raczej przegrupowania taktycznego;) (no chyba, że chce się wychować tego, co terroryzuje, a nie tego, co umie się bronić). Jak podchodzi pięciu typa i każe oddawać kasę i komórkę, to choćby było się Chuckiem Norrisem w miniaturze – szanse na sukces są nikłe.
I nie neguję tez tego, że konflikt fizyczny jest skuteczna opcją rozwiązywania konfliktów. Tylko że jest po pierwsze skuteczny jedynie krótkoterminowo, a po drugie – wybacz, ale to rozwiązanie dla ludzi, którzy po prostu nie umieją inaczej, bo im na przykład inteligencji albo sprytu nie dostaje.
I na koniec, chociaż chciałam tego uniknąć, ale zostałam (nomen omen) wywołana do tablicy 0 tak, z lepiej opłacanymi nauczycielami chodziło generalnie o to, ze jesli tylko będzie mnie stać, to poślę dziecko do szkoły prywatnej, na którą osiedlowego „marginesu” zwyczajnie nie stać. Jeżeli opcja „moje dziecko nie jest kopane po głowie w toalecie przez dzieci lokalnych dresiarzy” jest do kupienia, to można mnie liczyć jako klienta.
Antenko zacna, nikt nie wie jakie czasy przyjdą. A jeśli mamy wychować człowieka rodzaju męskiego, to niech on potrafi bronić siebie, rodziny i jak trzeba tego dziwnego kraju. A tego, jeśli zabierzemy wu naturalne odruchy właściwe płci jego, tego się gadaniem nie da osiągnąć. Jestem przeciwny bandytyzmowi, ale równie jestem przeciwny unisex – wychowaniu. Pan niech postępuje jak PAn, Pani jak Pani, to nikomu nie uwłacza, wręcz przeciwnie. Głęboko pod pokładami naszej nijakiej codzienności został ideał rycerskości, teraz śmieszny, bywa wyszydzany, ale jakę potrzebny. Ktoś pytał czy chcę agresywnych policjantów – gdyby moje życie od ich skuteczności zależało to po stokroć tak. Bo inaczej przyjdą i powiedzą panom bandytom, że nieładnie, że to agresja, że przemocy się brzydzą, że jak panowie przestaną mnie lać, to oni przyjdą spisać odpowiednie papiery.
No – byłbym zapomniał, skierują także panów bandytów na zajęcia z psychologiem, a i sami skorzystają po takim wstrząsie. Normalności w wychowaniu trzeba nam jako społeczeństwu – jaktlenu i wody!!!
@atenka
Nie prawda, nie uważam, że trzeba przeciwnika najpierw obezwładnić. Uważam, że jeśli przeciwnik wybierze wariant fizyczny to człowiek nie tylko powinien umieć stawić mu czoła, ale także powinien umieć wygrać. Nadal opowiadamy banały? Ok.
Sytuacja win-win na ulicy może mieć miejsce. Można skutecznie uniknąć pobicia lub po prostu bójki, tak manipulując rozmową i swoim zachowaniem, by z sytuacji początkowo niebezpiecznej przekształcić ją w przyjazną. Można, miałem okazję i dałem radę, pisałem o tym przy okazji którejś wcześniejszej notki. Ale nie dlatego wolałem się nie bić, bo nie umiem. Wolałem się nie bić, bo uważam, że przemocy jednak należy zapobiegać, a nie ją eskalować, jeśli można tego uniknąć. Jest jednak różnica pomiędzy „o jezu, ktoś się mnie czepia, niech mi da spokój, nikomu nic nie zrobiłem”, a „spróbuję się dogadać, ale jakby co to…”. Rozmawiasz i przygotowujesz się do bicia. Uda się wynegocjować pokój, to się rozluźniasz. Nie uda, to już jesteś gotowa. Tutaj znowu odniesienie do wojska i taktyki.
„Nie zamierzam jednak, że uzyję przenośni, uczyć się strzelac do ludzi faktycznie do nich strzelając, tylko dlatego, że kiedyś ?może mi się to przydać?.”
Kiepskie to porównanie, bo to oznacza, że wszelkie sporty kontaktowe powinny być zakazane, bo są w końcu wyrazem fizycznej przemocy w kontrolowanym środowisku. Aby je wykonywać trzeba uczyć się ataku, nie obrony.
„Jak podchodzi pięciu typa i każe oddawać kasę i komórkę, to choćby było się Chuckiem Norrisem w miniaturze ? szanse na sukces są nikłe.”
Owszem, ale uciekać każdy umie. W konfrontacji 5 na 1 zwykle wystarcza jednemu złamać rękę i reszcie odechciewa się konfrontacji. Albo któryś z nich wyciąga gazówkę albo kij i ląduje się w szpitalu albo na cmentarzu. Wszystko kwestia podejścia, sytuacji i szczęścia. Jesteś kobietą, więc Tobie konfrontacja fizyczna wydaje się obca. Mężczyźni mają tendencję do takich rozwiązań. Natury nie zmienisz orzekając na blogu, że to niewłaściwe. Adrenalina swoje robi. Nawet prawo ma odpowiednia rubryczkę na „szał bitewny”. Poza tym Chuck Norris potrafi zadzwonić domofonem w dwóch klatkach jednocześnie, zatem on akurat dałby radę. 😛
„Sytuacja, w której wygrywam gnojąc przeciwnika i jeszcze dbam o to, żeby wiedział, że jest zgnojony, rodzi tylko frustrację i chęć odegrania się, a więc generuje dodatkową agresję. Ja pytam ? po co? Po to, że może ? MOŻE ? kiedyś gdzieś znajdziemy się w sytuacji, że nie da sie uniknąć bycia ?tym złym??”
A jak myślisz skąd bierze się frustracja, która popycha ludzi do tego typu zachowań? Gdzieś to się zaczyna, zdajesz sobie sprawę? Rzeczywistość jest jaka jest. Przed blokiem chłopaki obijają jakiegoś gościa, bo nosi zły szalik, albo po prostu jest „nie stąd”. Państwo kradnie ludziom połowę zarobionych pieniędzy, które potem gdzieś wyparowują. Na scenie międzynarodowej USA planuje, które Państwo teraz najechać, ograbić i zrównać z ziemią, bo nie podporządkowało się ich polityce. Świat jest niesprawiedliwy i nic na to nie poradzisz. Jak Ciebie i Twojego chłopaka/męża ktoś napadnie to wolisz, żeby umiał Was obronić czy żeby uciekał? Czy może będziesz negocjować? A jak nic nie wynegocjujesz i nie uciekniesz? Zapłacisz myto czy dasz się pobić w imię pokoju?
„Jeżeli opcja ?moje dziecko nie jest kopane po głowie w toalecie przez dzieci lokalnych dresiarzy? jest do kupienia, to można mnie liczyć jako klienta.”
A to uważasz jest rozwiązanie długoterminowe? Segregacja? A jak dzieci dresiarzy przyjdą pod prywatną szkołę? O segregacji już pisałem. W zdrowym społeczeństwie tego typu zachowania są zwyczajnie bez pardonu tępione przez samych świadków, a nie izolowane. Ty też jesteś za agresją, tylko pasywną, a najlepiej wykonaną przez Państwo. W ten sposób niczego się nie zmienia ani nie poprawia, w ten sposób problemów się unika. One się same nie rozwiążą. Jak będzie się je tępić, a nie kontrolować i rozładowywać ich poziom np. na macie czy ringu, to przeniosą się gdzie indziej, np. do Internetu. O tym jest ten wpis.
@zza kałuży
Odpowiem Ci krótko, bo nie chce mi się już polemizować na ten temat ponownie. Co innego walka w kontrolowanym środowisku służąca rozładowaniu napięcia, wyjaśnieniu spornych kwestii pomiędzy ludźmi, ustaleniu hierarchii, względnie zwyczajnemu wyżyciu się. A co innego bycie napadniętym przez większego, silniejszego przeciwnika i bycie brutalnie zmasakrowanym bez jakichkolwiek zasad, tylko dlatego, że nie podporządkowuje się jego rządom. I nikt nie mówił o przemocy, a o konfrontacji fizycznej. Jeśli tych dwóch rzeczy nie rozróżniasz, to serio, wszelka dyskusja z Tobą mija się z celem. To trochę tak jak karanie rodziców za znęcanie się nad dzieckiem za klapsa. Z Fight Club’u niczego nie zrozumiałeś? I po co Ci te studia wyższe jak podstawowych pojęć nie ogarniasz?
Przypomnij proszę ile lat Stany Zjednoczone NIE toczyły z kimś wojen od 1941 roku? Pytanie retoryczne jakby co.
Według mnie to jest niezbędne, żeby nauczyciele nauczyli się w końcu rozpoznawać i reagować na przemoc psychiczną, przedewszystkim dlatego, że kiedy dochodzi do tragedii to jest ich wina. Nie rodziców, uczniów- oprawców ani uczniów- ofiar. To w szkole dzieci sie uzewnętrzniają, nie w domu. To w relacji między równieśnikami widać, ze cos jest nie tak. Skąd rodzice swoich dzieci mogą wiedzieć, ze ich ukochany synek/córeczka gnębi kolegę/koleżankę, skoro w domu pokazuje zupełnie inną twarz? Skąd rodzice ofiary mogą wiedzieć, że coś jest nie tak, skoro ich dziecko wstydzi się tego i im nie powie? Przemoc psychiczna nie zostawia siniaków! To nauczyciele widzą wszystko jak na talerzu i często nie reagują a czasem nawet wspólnie z uczniami wyśmiewają innego ucznia… Nauczycielom należy otworzyć oczy, nauczyć prawidłowo działać i karać, jeśli mimo widocznych znaków nie zareagują. Poza tym myślę, ze autor wpisu pracując w 21LO napotyka bardzo mały procent takich problemów jakie są w polskich szkołach, i o dziwo pisze o nich. Gdzie są nauczyciele ze szkół o niższym poziomie nauczania? Oni to dopiero mogą sie ‚pochwalić’ tym, ze szkoła bardziej przypomina zakład karny i to nie w tym, ze uczniowie nie mogą z niej wyjść kiedy chcą…
Overdrive 11 stycznia o godz. 23:40
„Zapłacisz myto czy dasz się pobić w imię pokoju?”
„W konfrontacji 5 na 1 zwykle wystarcza jednemu złamać rękę i reszcie odechciewa się konfrontacji.”
Nigdy w życiu nikomu bym z rozmysłem nie złamał ręki za głupią komórkę. Przechwalasz się tonem podwórkowego sportowca. Jeżeli taki jest teraz poziom w Polsce ludzi, którzy mieli jakikolwiek kontakt ze sportami walki, np. japońskimi, to ja dziękuję. Te dyscypliny, przynajmniej za moich czasów, ćwiczyło się przede wszystkim dla wyrobienia charakteru a nie siły kopnięcia. Mnie trener opowiadał historie o Funakoshim, który w czasie głodu na Okinawie niosąc swojej matce jakieś placki, dał je sobie odebrać bandziorom po drodze.
I potem pytał się „starszych od siebie mistrzów”, czy dobrze postapił, no bo przecież matka nie miała co jeść przez kolejne ileśtam dni. Funakoshi miał wtedy chyba ze sześćdziesiąt lat ale „starsi mistrzowie” i każdy inny na Okinawie wiedział, że fakt posiadania broni przez bandziorów niczego nie zmieniał.
Funakoshi bał się, że wynikiem walki z bandziorami będzie po prostu pozabijanie ich wszystkich. Bał się swojego gniewu, bo próba obrabowania go na drodze nie z pieniędzy ale z nędznego jedzenia wkurzyła go do takiego stopnia, iż jak mówił „mistrzom” – nie panował nad swoim gniewem. I mógł zabić. „Mógł” w sensie intencji a nie zdolności fizycznej, bo to drugie nigdy nie podlegało dyskusji. O ile pamietam zakończenie, to mistrzowie pochwalili jego decyzję. A ja ją zapamietałem.
Zmień trenera.
@zza kałuży
Nie przechwalam się tylko stwierdzam fakty. Poważne spektakularne uszkodzenie ciała napastnika działa zwykle trzeźwiąco na pozostałych, jeśli jest ich więcej. Ta Twoja opowiastka bardzo fajna. Tylko kto mówił o zabijaniu? Mistrz mógł także połamać im wszystkim ręce i zachować te placki dla matki. Albo mógł zapanować nad swoim gniewem, darować im chwalebnie życie i placki utracić. Kwestia wyboru. Ja nie mówię, że wyboru nie należy dokonywać, ja mówię, że należy mieć możliwość dokonania go. Czytasz ze zrozumieniem?
@Medivh – oczywiście, masz rację. Pracuję w wiejskim gimnazjum, gdzie młodzież jest często skonfliktowana ze względów środowiskowych. Dla „mieszczuchów” odwieczna międzywioskowa nienawiść i pogarda, przekazywana z pokolenia na pokolenie jest z pewnością abstrakcją. W mojej szkole uczą się dzieci z dawnych wsi dworskich (ich pradziadkowie pracowali we dworze i mieszkali w czworakach) oraz „szlachta”, co prawda zaściankowa, ale zawsze to o niebo wyżej od „dworusów”. Współczesny „szlachcic” nie ożeni się z „dworuską”, a „szlachcianka” nie wyjdzie za mąż za „dworusa”. Jak to się przekłada na relacje koleżeńskie, lepiej nie mówić. Nie brakuje przemocy fizycznej, wyzwisk, poniżania i wyciągania na światło dzienne jakiś brudów rodzinnych (zdarza się to też na wywiadówkach między rodzicami). Ostatnio była afera z telefonem komórkowym. Chłopak zrobił w stołówce szkolnej zdjęcie koleżance jedzącej zupę. Nie byłoby w tym nic ciekawego, ale dowcipny gimnazjalista umieścił pod zdjęciem nie mniej „dowcipny” komentarz: „Daje d..y za talerz zupy”. Rozesłał je do kolegów, zaraz widziała cała szkoła. Zamieścił je też na jakimś portalu randkowym wraz z numerem telefonu dziewczyny. Wybuchła straszna afera, na szczęście wszystko już ucichło. Chłopak ma kuratora. Bardzo źle przebiega współpraca z większością rodziców. To jest wieś. Rolnicy nie do końca wiedzą (lub wcale nie wiedzą), czym tak naprawdę jest internet i telefon komórkowy (przecież komputer służy do gier, a telefon do dzwonienia), w związku z tym trudno z takimi ludźmi rozmawiać o cyberprzemocy. Ludzie nie rozumieją, w czym problem. Ot, żeby jeden drugiemu połamał w bójce nos, to mogłaby być afera, ale coś tam napisał czy zrobił zdjęcie i co strasznego? Jaki problem? Dojeżdżam do mego wiejskiego gimnazjum z miasta. Zanim poznałem specyfikę takiej szkoły, minęło wiele lat. Wprowadzali mnie w jej tajniki miejscowi nauczyciele, sami pochodzący z tego środowiska. Myślę, że szkoły miejskie mają wielkie problemy wychowawcze, ale w wiejskich też ich nie brakuje.
historyk 35 12 stycznia o godz. 11:10
Chyba dopiero współczesny rozwój srodków komunikacji masowej takich jak m.in. internet, gdzie każdy może zostawić ślad swoich przekonań, daje szansę na poznanie takich zjawisk, jakie opisujesz. Chcę być optymistą i mieć nadzieję, że da to też szansę na znalezienie jakichś rozwiązań.
Znajomość stosunków panujących wśród skupisk polskiej emigracjii a także pomiędzy nimi a Krajem mogłyby posłużyć za laboratorium ułatwiające zrozumienie i rozwiązywanie opisanych przez ciebie problemów. Miałem znajomego, który pochodząc z małej wioski „na ścianie wschodniej” zawsze mi powtarzał, że cywilizacyjny dystans pomiędzy miastem mojego pochodzenia w Polsce a miastem zamieszkania w USA był dziesięć razy mniejszy aniżeli pomiędzy moim miastem w Polsce a jego wsią. Podawał masę przykładów, zwykle mających źróło w biedzie. Jak mówił, po raz pierwszy rozmawiał przez telefon w wieku piętnastu lat, na stancji w „mieście”, gdy (od wójta) zadzwoniła do niego mama aby zapytać jak się tam urządził. Było to gdzieś w połowie lat siedemdziesiątych. Dla mnie, który nie pamieta życia bez telefonu czy telewizora, były to opowieści o żelaznym wilku, a jesteśmy prawie rówieśnikami. Jedyny lekarz w jego okolicy, do którego trzeba się było dostawać w jakiś straszliwie niewygodny i zajmujący cały dzień sposób, był lekceważącym, niedouczonym konowałem, który w brutalny sposób „diagnozował” bardzo bolące kontuzje i bezpośrednio przyczyniał się do kalectwa – gdyby go słuchać. Głupi i nie na poziomie urzędnicy czy nauczyciele. Polska „f” a nie „b”. Gdyby to tylko jeden znajomy. Opowieści o zapaści cywilizacyjnej Polski „f” nasłuchałem się na emigracji całą masę. A wszystko to podlane sosem zawiści, zazdrości, bezinteresownej niechęci. Wynajmowałem kiedyś pokój od osoby, która po pół roku mieszkania w jej domu z triumfem wręczyła mi wakacyjną pocztówkę od znajomej wręcz krzycząc na cały dom: „Tak się puszył, taki zarozumiały, że pochodzi z miasta X, a tu proszę, z wioski mniejszej niż moja listy dostaje! Wydało się! Wyszło szydło z worka! Miastowy taki a z wioski jest! „Odkrycie” to poprawiło humor gospodyni na długi czas i całkowicie zmieniło jej stosunek do mnie. Natychmiast wymieniła żarówki w mojej łazience na 20W i przestała (ona i jej rodzina) zostawiać mi grzecznie miejsce parkingowe na podjeździe.
Środowiska polonijne są mikrokosmosem skupiającym w większości biednych emigrantów ze wsi oraz co najwyżej niezamożnych z małych miast. Ludzi z dużych miast jest bardzo mało, a takich, którzy mieli cieplutkie, bezpieczne dzieciństwo w dostatnim domu i w dużym mieście chyba wogóle nie ma. Tacy nie muszą emigrować. Mieszkaniec Polski nigdy nie zobaczy aż takiej koncentracji „polskich nieszczęść” co w tych największych skupiskach emgracyjnych, no chyba, że w Warszawie, ale też wątpię. Wydaje mi się, że „za chlebem” prędzej przeprowadzimy się za granicę niż do innego miasta w Polsce.
Fakt, że aż tak duża część tych ludzi w końcu daje sobie radę, staje na nogi, asymiluje się nie tworząć żadnych gett i roztapia w nowym kraju jak dla mnie graniczy z cudem. Fakt, że to „dzieki” warunkom panującym jeszcze tak niedawno w tak wielu miejscowościach Starego Kraju mogło aż tak wielu ludzi rozwinąć w sobie w aż takim stopniu „zwierzęce” cechy charakteru, manifestujące się w bezwzględnej walce o pracę, w kompleksach na swój temat, w wielu tego typu sprawach – jest tylko świadectwem długości drogi, jaka przed Polską stoi. Ja bym nie winił tych ludzi a raczej głębokość biedy, z której dane im było wyciągać się samemu. Cały czas posyłając rodzinie do Polski lwią część zarobionych pieniędzy.
Niektórym otwierają się oczy na ogólnoludzką uniwersalność takich problemów patrząc na konflikty pomiędzy różnymi grupami etnicznymi czy religijnymi w USA. Latynosi pogardzający Murzynami i z wzajemnością, Murzyni uważający się za „posiadających większe prawa” w USA od Latynosów („myśmy się tu nie prosili, a wy sami się pchaliście!”) plus oczekujący cały czas „wynagrodzenia i zadośćuczynienia za niewolnictwo”, Murzyni głośno podkreślający cechy Żydów jako „handlarzy niewolników” i „żądnych kasy materialistów”, Żydzi nagłaśniający murzyńskie poleganie na zasiłkach, generacyjnie utrwalone bezrobocie, przestępczość, popularność islamu, Portorykanie nienawidzący pracy i wszystkich innych, wszyscy inni nie lubiący „Portoryków”, itp., itd. Gdy w systemie szkolnym dużego miasta w USA mamy uczniów mówiących w domu 100-130 językami, zatrudniającego nauczycieli mówiących podobną ilością języków, gdy każdy ma jakieś inne podglebie kulturowe czy religijne to skala trudności przewyższa o kilka rzędów wielkości polskie miazmaty rodem z polskiego „miejsko-wiejskiego” piekiełka.
Gdyby tylko w Polsce chciano zainteresować się środowiskami polskich emigrantów i w naukowy sposób zabadać dziejące się pośród nich zjawiska i ich przyczyny to myślę, że dużo z takich, jak opisane przez historyka 35 historii dałoby się szybciej rozwiązać. Niestety, stosunek Polaków z Polski do emigrantów jest tylko jeden – łapka wyciagnieta po forsę i bezbrzeżna pogarda w zamian.
@zza kałuży – podziwiam Cię za umiejętność trafnej diagnozy. Pozdrawiam.