ZNP i Solidarność protestują
Obydwa związki zawodowe wystąpiły przeciwko zmuszaniu nauczycieli do spędzania całego czasu pracy w szkole (zob. stanowisko ZNP oraz protest Solidarności). Nauczyciele mogą bowiem, co wynika z Karty, część swoich obowiązków wykonywać poza miejscem zatrudnienia, np. w domu, na ulicy, w bibliotece, czyli gdzie chcą. Tymczasem niektóre samorządy usiłują zatrzymać nauczycieli w szkole na pełnych osiem godzin dziennie.
Rozumiem intencję władz samorządowych. Chodzi tu bowiem o upieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu. Po pierwsze, obecność nauczycieli na terenie szkoły, cokolwiek by oni tam robili, oznacza zapewnienie opieki uczniom. Nauczyciel może przecież sprawdzać prace czy przygotowywać się do lekcji i jednocześnie czuwać nad uczniami, którzy np. czekają na rodziców. Takie rozwiązanie to znaczny zysk dla gmin (nie będą musiały zatrudniać opiekunów świetlic). Po drugie, konieczność siedzenia w szkole przez osiem godzin uniemożliwi pracę nauczycieli na kilku etatach. Obecnie niejeden z nas ma tak ułożony plan, że może biegać z placówki do placówki, a sprawdzanie zeszytów czy przygotowywanie się do lekcji wykonywać wieczorami lub w nocy. Niektórzy nauczyciele pracują w ten sposób – w szkołach i w domu – po 14-16 godzin dziennie, a inni nie mają żadnej pracy.
Rozumiem zarówno władze gmin, jak i nauczycieli. Każdy w tym konflikcie szuka swego. Nauczyciele chcą jak najwięcej zarobić, a samorządowcy chcą jak najwięcej z nauczycieli wycisnąć za jak najmniejsze pieniądze, przy okazji też zmniejszyć bezrobocie. Wszystko to rozumiem. Jednak warto pamiętać, że nie żyjemy w państwie autorytarnym, w którym życzenie władzy jest rozkazem dla obywateli. Wydaje mi się, że żyjemy w państwie prawa. A zatem istnieje inna droga forsowania przez władze samorządowe swoich pomysłów niż łamanie prawa. Tymczasem wielu samorządowców traktuje szkoły jako sfery wolne od zasad demokratycznego państwa. Uważają, że nauczycielom można wydać polecenie, tłumacząc się nadzwyczajnymi okolicznościami, np. kryzysem, brakami w budżecie itd. Jak na razie kryzys nie uzasadnia zamordyzmu i łamania prawa.
Dlatego związki zawodowe, co jest ich rolą, więc nie miejmy im tego za złe, przypominają samorządowcom, że najpierw powinny się odbyć konsultacje, dyskusje, debaty, ewentualna zmiana prawa, a potem dopiero jego egzekwowanie. Siłowe łamanie Karty Nauczyciela, cokolwiek by o niej ktoś sądził, to bezprawie i polityczne łajdactwo. Dlatego, mimo zrozumienia dla intencji samorządów, sprzeciwiam się temu procederowi. Nie zostanę więc w szkole przez osiem godzin, lecz część pracy wykonam w domu. Do podobnej postawy zachęcam innych nauczycieli. Nie dajmy sobą pomiatać!
Komentarze
kiedy wysłałam do poprzedniej pani minister informację, że gmina łamie prawo i zapytała, dlaczego ministerstwo nie stoi na straży swojego/naszego prawa to dostałam odpowiedź – gmina to nasz organ prowadzący i to ona decyduje, co jest dla nas najlepsze. Bla, bla , bla. Prawo ministersttwo ma w duużym poważaniu.
Her, byłeś taki naiwny, że jeszcze wierzyłeś w ochronny płaszczyk władz oświatowych ? Samorząd płaci, Samorząd wymaga, Samorząd rządzi, Samorząd sądzi, Samorząd obsadza dyrektora , Samorząd zwalnia, kogo chce, zatrudnia, kogo chce, Samorząd nakazuje, zakazuje, nagradza, karci, daje dodatek motywacyjny, albo i nie daje… itd., itp. I ten tu Najjaśniejszy Samorząd ma w głębokim poważaniu prawo oświatowe i władze oświatowe. Jak zechcą, tak zrobią i taka jest naga prawda o tym, kto decyduje o szkolnictwie w POlsce – naszej kochanej.
Ależ władze nie spoczną, zanim nie usadzą nauczycieli na 8 godzin dziennie w szkole (pytanie, jak się tam pomieszczą?). Ciekawe, czy wówczas za rady pedagogiczne, zebrania z rodzicami, szkolenia, wyjazdy z uczniami będą płacone nadgodziny?
A w ogóle, to chyba wszyscy już zauważyli, że dostajemy nie tylko coraz więcej zadań, ale w dodatku do wykonywania wielu z nich nie jesteśmy w najmniejszym stopniu przygotowani??????
Zaczęło sie od systemu awansu zawodowego: pozwala on na zrzucenie na nauczyciela najdziwszych zadań, no bo jak nie, to awansu nie będzie. W mojej szkole niemal całość zadań, należących do tzw. nadzoru pedagogicznego (za który odpowiada dyrektor szkoły!) dyrekcja zleciła ubiegającym się o awans nauczycielom, więc biedne dziewczyny sprawdzają jedna drugą – dzienniki, godziny karciane, systematyczność oceniania itp.
Niedawno doszedł obowiązek wychwytywania, monitorowania i korygowania tzw. deficytów ( i dysfunkcji) u uczniów (bo likwiduje się dla oszczędności poradnie). A kto tego nauczył anglistów czy fizyków??? Najnowszy kwiatek to ewaluacja wewnętrzna – chyba już ją poznaliście.
W ocenie i systemie rozliczania nauczyciela liczy się wszystko – tylko nie to, JAK ON UCZY!!!!!! Ma być tylko sprawnym, dyspozycyjnym urzędnikiem.
Kocham uczyć, ale nienawidzę obecnej szkoły!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Her, przepraszam za genus masculinum.Zachłannie pochłaniałem treść i jakoś przegapiłem, żeś jest damą.
„Nauczyciel może przecież sprawdzać prace czy przygotowywać się do lekcji i jednocześnie czuwać nad uczniami, którzy np. czekają na rodziców.”
Wolne żarty! Mam pracować w hałasie? Albo sprawdzam prace uczniów i przygotowuję się do lekcji, albo pilnuję, by sobie łbów nie pourywali! Widać nie nadaję się na nauczyciela, bo nie potrafię robić tego równocześnie!
„Wszystko to rozumiem. Jednak warto pamiętać, że nie żyjemy w państwie autorytarnym, w którym życzenie władzy jest rozkazem dla obywateli”
A ja zyje w panstwie autorytarnym w ktorym pracodawca moze wydac pracownikowi dowolne zarzadzenie dotyczace czasu za ktory pracownik jest placony. A pracownik ma pelna i niczym nei skrepowana wolnosc: w kazdej chwili moze sie zwolnic z pracy i poszukac innej.
Dopoki w Polsce tak nie bedzie, to bedzie tak jak bylo. Widocznie bylo nei tak zle skoro nie mzoemy sie od tego odzwyczaic. I po co bylo obalac taki fajny ustroj?…
A.L. 4 stycznia o godz. 20:52
„A ja zyje w panstwie autorytarnym w ktorym (…) pracownik ma pelna i niczym nei skrepowana wolnosc: w kazdej chwili moze sie zwolnic z pracy i poszukac innej.”
W większości firm w USA, o ile wogóle jest to oferowane, od stażu w DANEJ FIRMIE a nie od całkowitego stażu pracy zależą:
a) Długość płatnego urlopu, po zmianie firmy licznik zeruje się do wymiaru minimalnego dla danej kategorii zawodowej, zwiększanego z każdym rokiem pracy w danej firmie aż do osiagnięcia jakiegoś maksimum. Inne rozwiązania trzeba indywidualnie negocjować w momencie podjęcia nowego zatrudnienia. O ile wiem, w Polsce staż pracy jest przypisany do pracownika a nie do pracodawcy.
b) Ubezpieczenie zdrowodne. Nowy plan ubezpieczeniowy u nowego pracodawcy może odmówić pokrywania kosztów leczenia chorób przewlekłych czy innych ciężkich schorzeń na czas do 1 roku (w szczególnych przypadkach 1.5 roku) od zatrudnienia nowego pracownika. Znając astronowmiczne koszty leczenia w USA dla niektórych osób oznacza to w praktyce silniejsze przywiązanie do aktualnego pracodawcy niż za czasów niewolnictwa, gdyż inaczej przez rok musieli by płacić za siebie według stawek jak dla prywatnie, indywidualnie wykupywanego ubezpieczenia. Ktore ZAWSZE zapyta się i przetestuje szukając właśnie takich istniejących, ciężkich chorób. I w odróżnieniu od planu oferowanego przez pracodawcę – może odmówić ubezpieczenia. A wtedy płacimy koszta rynkowe. Co w USA oznacza, zupełnie realnie a nie w przenośni – ruinę. Jedna operacja i kilka dni w szpitalu to równowartość rocznych zarobków, jak dobrze pójdzie.
Podsumowując – dla zdrowej osoby nie jest to problem. Dla chorej – praktycznie niewolnictwo.
c) Pracowniczy plan emerytalny. Dużo firm wymaga przepracowania minimalnego okresu (np. 5 lat) aby nabyć uprawnienia do emerytury oferowanej przez danego pracodawcę. Odejdziesz po 4 latach – obejdziesz się smakiem. Znowu, coraz mniej firm oferuje takie emerytury, więc coraz mniejszy mają Amerykanie problem 😉
Pracę można oczywiście zmieniać ile razy się chce, ale jest parę ALE.
Jestem za siedzeniem w pracy 8 godzin.
Mam dosyć już wykonywania dodatkowych obowiązków, które pod płaszczykiem 40godzinnego tygodnia pracy narzuca organ prowadzący oraz dyrektor. Po lekcjach będę siedział za biureczkiem. Nie będę musiał ślęczeć do późna nad klasówkami. Jeżeli nie zdążę się przygotować na lekcje, to pójdę nieprzygotowany.
Stracą uczniowie, ale dużo osób będzie zadowolonych.
Niech mają.
@viola, jak się nie podoba hałas to zmień pracę, to jest szkoła tu musi być głośno bo to oznacza, że szkoła żyje.
I widać, że się nie nadajesz.
Sprawdziłem w Wikipedii i te terminy nie przyjmowania do ubezpiecznia są różne w różnych stanach i w zależności od wielkości firmy, czy typu ubezpiecznia (indywidualne czy zbiorowe). W sumie może być dużo gorzej ( w Indianie do 10 lat!) albo trochę lepiej ( np. w Oregonie 6 miesięcy). Są też stany bez ograniocznego okresu, ale nie wiem, co to oznacza w praktyce. Ameryka jest dla byka i lepiej być zdrowym. Bo może cię być nie stać na bycie chorym „pomiędzy” pracami. Już nie mówiąc co w przypadku, gdy „na tobie” wisi ubezpieczenie członków rodziny. Dzieci najczęściej są ubezpieczane w USA jako dzieci „pracowników” a nie „dzieci obywateli”. Gdy rodzice zarabiają za mało aby samemu wykupić ubezpieczenie (albo pracodawca nie oferuje takiego) a za dużo aby kwalifikowac się na pomoc społeczną to poszczególne stany oferują ubezpieczenia zdrowotne skierowane właśnie dla dzieci. Ale już małżonkowie…
@rodzic – masz rację, nie nadaję się. Moi rodzice nauczyli mnie kiedyś, że jak coś robię, to mam to robić dobrze. Mam do wyboru:
a) poświęcam całą uwagę uczniom lub sprawdzam porządnie ich prace – w różnym czasie
b) byle jak zajmuję się uczniami i byle jak oceniam ich rozprawki – w tym samym czasie.
Ja stawiam na solidne wypełnianie obowiązków (punkt a), Ty na bylejakość (punkt b). Jeśli chcecie, kochani Rodzice, aby Wasze dziecko siedziało w szkole jak w przechowalni, to jesteście na najlepszej drodze. Pozdrawiam.
@rodzic – zapomniałam zapytać: a o higienie pracy słyszałeś?
@rodzic
„Rodzicu”, ile masz lat? 16? 17? Wszystkim potępiającym w czambuł nauczycieli życzę więcej pokory i samokrytycyzmu w tym roku:-)
@rodzic
„Rodzicu”, coś mi się wydaje, że nie masz Ty więcej jak 18 lat. Słyszałeś o czymś takim jak higiena pracy? A wszystkim potępiającym w czambuł nauczycieli życzę w tym roku trochę więcej pokory i samokrytycyzmu:-), wszak ktoś w końcu musi uczyć Wasze dzieci…
@żona lota
Ja bardzo chętnie będę uczył swoje dzieci sam, i jeszcze dzieci znajomych i sąsiadów. Byleby tylko Państwo zmniejszyło im wszystkim podatki, które przeznacza na szkolnictwo. I jak nie będę miał samochodu, to też nie chcę płacić za użytkowanie dróg i mostów. I nie mam telewizora w domu, to nie chcę mieć nigdzie doliczonej składki na telewizję. Nie jestem także katolikiem, czy mogę wypisać się z Konkordatu? Nie chcę również przymusowego „ubezpieczenia”, przymusowej emerytury ani datku na służbę „zdrowia”, bo leczę się też sam. Czy mogę się z tego wszystkiego wypisać? Bardzo proszę.
Wszelkie „ktoś musi” proszę odnieść do powyższego tekstu. Każdy człowiek może nauczyć się wszystkich tych rzeczy robić sam dla swojej rodziny i znajomych. Polska jako kraj powinna tylko o obronność dbać wspólnie. Pozostałe kwestie powinny być rozstrzygane maksymalnie na poziomie powiatu. W przeciwnym razie nikt nie wie na co te wszystkie pieniądze idą. Nie wspominając o możliwości decydowania o tym, czy komuś podoba się taka czy inna „higiena pracy” jakiegoś nauczyciela.
zza kaluzy: „Ubezpieczenie zdrowodne. Nowy plan ubezpieczeniowy u nowego pracodawcy może odmówić pokrywania kosztów leczenia chorób przewlekłych czy innych ciężkich schorzeń na czas do 1 roku (w szczególnych przypadkach 1.5 roku) od zatrudnienia nowego pracownika”
Obamacare nei ma preexisting conditions. Poza tym, ubezpieczenia w ramach umowy zbiorowej nie zawieraja preexisting conditions jezeli nowa prace podejmie sie w ciagu, juz nei pamietam, chyba 3 miesciecy czy pol roku. No a nikt nie odmaszerowuje dobrowolnie z pracy nie majac innej oferty, a najlepiej ofert. Jedyne ograniczenie jest takie ze „benefits” w nowej pracy zaczynaja dzialac po 3 miesiacach na ogol
” Pracowniczy plan emerytalny. Dużo firm wymaga przepracowania minimalnego okresu (np. 5 lat) aby nabyć uprawnienia do emerytury oferowanej przez danego pracodawcę”
Co to jest „plan emerytalny”?…
Sam pare razy „glosowalem nogami”. Po prostu wychodzac i nie wracajac.
… przepraszam, że się powtórzyłam.
A.L. 5 stycznia o godz. 0:26
***Co to jest „plan emerytalny”??***
SP – staż pracy w danej firmie w latach
ŚZ – średnia zarobków z ostatnich (lub najlepszych) 5 (lub 3) lat pracy
W – współczynnik, np. 85%
WEP – wysokość emerytury od danego pracodawcy
WE=SP/35*ŚZ*W
Po 35 latach pracy w jednej firmie emerytura pracownicza wypłacana przez zakład wyniesie prawie (lub nawet więcej) 85% ostatniej pensji.
Plus SS, czyli ZUS.
Plus 401(k)
Plus swoje oszczędności.
Jak na razie pracowałem w trzech firmach, z których każda oferowała taki plan. Dwie z nich już go nowo zatrudnionym nie oferują. Tylko 401(k) i swoje dopłaty do niego.
Kiedy Rząd się zorientował ile kosztuje oświata i jednocześnie trafili doń ludzie, którzy mieli pomysł jak zarobić na oświacie postanowiono zrobić dwie rzeczy.
a. oddać oświatę samorządowcom – jak nieświeże jajko
b. obniżyc poziom oświaty publicznej i zdjąć z siebie odpowiedzialność za nią – oddac ją więc samorządowcom. I dzisiaj mamy tego skutki. Samorządy może moga decydować gdzie i kiedy położyć chodniczek, który szwagier ma być szefem straży wiejskiej, ale o szkole niekoniecznie. MEN, CKE, OKE Organy Prowadzące brrr!!!
Tomek i wiejski belfer mają rację. Początek końca polskiego szkolnictwa rozpoczął się w momencie przekazania placówek oświatowych samorządom. Szczególnie widać to na wsi, gdzie radę gminy tworzą w większości rolnicy i drobni wiejscy przedsiębiorcy. Jak się nawet trafi jakiś nauczyciel, to jego głos będzie głosem wołającego na pustyni. Lobby rolno – sklepikarskie szybko go przywoła do porządku i wskaże należne miejsce w szeregu. Na temat tzw. władz oświatowych to lepiej zamilknąć, bo inaczej należałoby użyć wyłącznie słów powszechnie uznanych za wulgarne. Pozdrawiam wszystkich zawiedzionych i rozgoryczonych. Nie liczcie na związki. One biją swoją pianę.
Proszę się nie martwić.
Za kilka lat, prawdopodobnie przed następnymi wyborami, państwu polskiemu skończą się pieniądze, wierzyciele zaczną pukać do drzwi i nauczyciele solidarnie z urzędnikami uzyskają obniżkę wynagrodzeń.
@Overdrive
@I jak nie będę miał samochodu, to też nie chcę płacić za użytkowanie dróg i mostów.
To jest mit, że jak się nie ma samochodu to się nie korzysta z dróg. Produkty w sklepie i właściwie wszystko, co używa się w domu będzie się do sklepu/ciebie teleportowało? Zapłacisz ten podatek na drogi albo tu albo gdzie indziej. I nie, nie da się na to płacić tylko w powiecie bo np fabryka płytek jest 2 województwa dalej, colę wożą ci z drugiego końca Polski, a serek robią 2 powiaty dalej etc. To nie ten świat, że wszystko produkują w obrębie jednego miasta (nie mówiąc o krajach). Nawet węgiel do elektrowni trzeba skądś i jakoś dowieźć. Do wyboru masz – nie mieć mnóstwa rzeczy, płacić na drogi, płacić na kolej (mało elastyczna, do niej i tak trzeba drogi prowadzić), płacić na samoloty (jak wyżej), teleporter.
Polska jako kraj powinna tylko o obronność dbać wspólnie. Pozostałe kwestie powinny być rozstrzygane maksymalnie na poziomie powiatu.
Mmm, maksymalnie na poziomie powiatu to można zorganizować dojazd do wsi pod miastem. Między miastami wojewódzkimi w odległości ~150km jest przeważnie jakieś 10 powiatów. Wyobraźmy sobie fantastyczny świat gdzie rządzi się tylko powiatami – np gdzieś w ekspresówce byłaby dziura bo się powiat nie zgodził, tory rozebrali i mieszkańcy Rzeszowa mają pecha bo węgiel nie dojedzie. Dlatego mamy coś takiego jak sieć dróg krajowych, a od nich odchodzą wojewódzkie, a od nich dopiero powiatowe.
A co z windami?
Ja mieszkam na parterze w dziesięciopiętrowym budynku… Kumpel z piątego też nie chce płacić, bo w trosce o kondycję – z windy nie korzysta. Natomiast jego żona korzysta i kumpel ,kiedy się pokłócą, mówi jej, żeby sobie płaciła za tę windę.
Mieszkańcy zgodnie ustalili, że wszyscy muszą się zadeklarować, czy będą korzystać z dźwigu, czy nie będą. Ci, którzy korzystają, płacą.
Następnie zatrudniono trzech emerytów na trzy zmiany: pilnują oni przez cały czas, kto jeździ windą. W soboty i dni ustawowo wolne od pracy emeryci zarabiają stosownie więcej. Rachunki prowadzi zatrudniona księgowa – emerytka. Odwiedzający spoza bloku płacą należność zryczałtowaną; inwalidzi, po okazaniu legitymacji i ostatniego odcinka renty, są zwolnieni z opłat…
Naiwnie myślałam, że tego bloga czytają i komentują tylko ludzie reprezentujący intelektualną elitę, ale jak czytam taki wpis, jak osoby o nicku , to wątpię, czy tak jest. A może, szanowna belferko, ten komentarz miał być pod innym artykułem, bo tu jakoś nie widzę związku. Pozdrawiam Gospodarza i mających coś do powiedzenia formułowiczów.
Tak jest ,nauczyciel może mieć tylko prawo do coraz większych zarobków ale nikt nie ma prawa rozliczyć go z pracy :(:(
Puzoniku, gdyby solidnie rozliczono nauczycieli z pracy, to okazałoby się, że trzeba im dodatkowo duuużo zapłacić.
Polityka 30/2008 Polacy zglosili w 2007 102 miedzynarodowe patenty,a Niemcy 180.000.Moze by tak zerznac np.z Bawarii system nauczania-njlepszy w RFN.Obraza??D
Ja w swojej szkole mam często problem ze znalezieniem sali do godziny karcianej i innych dodatkowych typu przygotowanie do matury rozszerzonej itd. Jak akurat jest wakat bo ktoś jest chory to jest i sala (pod warunkiem że zdążę przed innymi potencjalnymi chętnymi).
8 godzin dziennie to już czysta abstrakcja. No chyba, że samorządy wydadzą zarządzenie żeby pracować w szatni, piwnicy lub wiosną/ latem na boisku.
W teorii te 8 godzin byłoby nawet rewelacyjne – samorządy zdałyby sobie nagle sprawę że nauczyciele zaczęliby pracować zdecydowanie mniej. Gdyby mieli pracować tyle co teraz to samorządy zbankrutowałyby wypłacając godziny nadliczbowe.
Naprawdę nie wiem, czemu w tym narodzie tyle pogardy dla nauczycieli. I czemu wszyscy tak zazdroszczą tych podwyżek. Ludzie, pracuję w szkole szósty rok i przy pełnym etacie zarabiam 1400 złotych. To przecież nawet nie starcza na rachunki. Szczerze powiedziawszy, jest to moja kasa ‚na waciki’. A pewność zatrudnienia? W przyszłym roku wraca koleżanka z urlopu wychowawczego, ma prawo podjąć pracę na tych samych warunkach, co może oznaczać, że nie wystarczy na połówkę etatu dla mnie i Pan Dyrektor będzie musiał mi podziękować za współpracę.
Bardzo lubię swoją pracę w szkole. A dokładniej – prowadzenie lekcji, kontakt z moimi uczniami, satysfakcję, jaką dają ich postępy, entuzjazm moich uczniów, który i mi się udziela. Jest to zupełnie nieracjonalne z ekonomicznego punktu widzenia i żywym tego dowodem jest mój własny mąż, również anglista, który co prawda jako samo-zatrudniony musi wybulić osiem stów na ZUS miesięcznie, ale nie musi wypełniać bzdurnych papierów, siedzieć na bezsensownych często radach pedagogicznych, sprawdzać ton kartkówek, sprawdzianów i zeszytów ćwiczeń, tłumaczyć niektórym roszczeniowo nastawionym rodzicom, czemu Jasiu nie dostanie czwórki na semestr, panować nad dwudziestoczteroosobową grupą jedenastolatków parę godzin z rzędu, itp. Mój mąż prowadzi zajęcia w firmach, jest dobry, więc może negocjować warunki, a na moje szkolne perypetie patrzy często jak na problemy z innej planety. Czasami mówi mi, żeby to rzucić w diabły i przestać się bawić w Siłaczkę. I czasami mam mu ochotę przyznać rację. Tylko, kurczę, szkoda mi tych kilku lat, bo dopiero po paru latach człowiek zaczyna być także dobrym pedagogiem, a nie tylko anglistą, matematykiem czy polonistą. Jakkolwiek naiwnie by to nie brzmiało, mam poczucie, że coś wartościowego jestem w stanie przekazać swoim uczniom poza umiejętnym korzystaniem z czasów angielskich (choć to całkiem sporo). Jakieś fair play, szacunek dla ciężkiej pracy, siebie, innych. To są chyba te funkcje wychowawcze szkoły. A jeśli one są już tylko martwym słowem w tonie szkolnej dokumentacji i jedyne, czego wymagają ode mnie przełożeni to wypełnione papiery, a rodzice – znajomości różnic między czasami teraźniejszymi i jak najwyższych ocen swoich pociech (bez względu na tychże pociech starania), to rzeczywiście się z tej instytucji wypiszę i będę robić to samo, tyle że za prawdziwe pieniądze.
@ukulele
Każdy powiat byłby odpowiedzialny za zapewnienie ciągłości komunikacji na przestrzeni Państwa, a zatem za utrzymanie dróg na swoim odcinku. Tak jak w chwili obecnej wyglądają opłaty za oświetlenie dróg w powiecie czy gminie. To nie jest aż takie skomplikowane. Poza tym, wiele kwestii wcale nie musi być zarządzanych centralnie z poziomu Państwa. To, że płytki czy serek robią gdzieś dalej nie oznacza, że powiat nie może ich tam kupić albo zrobić u siebie. Natomiast rzeczy wspólne takie jak medycyna czy edukacja, nie powinny być zarządzane centralnie, bo era industrialna już się skończyła i nie ma potrzeby robienia armii robotów do zasilania taśm produkcyjnych albo leczenia uszkodzonych przy produkcji.
zza kaluzy: „Jak na razie pracowałem w trzech firmach, z których każda oferowała taki plan. Dwie z nich już go nowo zatrudnionym nie oferują. Tylko 401(k) i swoje dopłaty do niego”
Pytanei bylo retoryczne. Wiem co to jest „plan emerytalny” ale nigdy nei widzialem firmy ktora by cos takiego oferowala. Obawiam sie ze to taka sama przeszlosc jak zloty zegarek wreczany z okazji przejscia na emeryture.
Plany emerytalne byly jedna z przyczyn upadku amerykanskiego przemyslu samochodowego. Zniesione w ramach uzdrawiania tegoz.
„b. obniżyc poziom oświaty publicznej” pisze Tomek.
Przyjmijmy przez moment, że tak było.
Jak tego dokonano?
Kto tego dokonał?
Mnie się wydaje, że przez przyjmowanie do zawodu każdego kto ma ochotę zostać nauczycielem i odpowiednie papiery. Papiery może zdobyć każdy, nawet ten co maturę na 30% zaliczył, byle na opłacenie czesnego miał. W soboty i niedziele może nauczycielem przez cztery lata zostać w tym czasie pracując w sklepie albo kawiarni.
To nauczyciele obniżają poziom nauczania mimo, że uważają, że to uczniowie im ten poziom obniżają.
Wczoraj miałem kontakt z lekarką z publicznego ZOZ.
Lekarze to moja druga obok nauczycieli ulubiona grupa zawodowa, bo taka sama krzywdę robią człowiekowi swoja niekompetencją więc opowiem.
Byłem u doktorki w sprawie recepty na leki dla teścia który wyszedł ze szpitala i oprócz problemów sercowo naczyniowych rozwalił sobie nogę i rana się wyjątkowo opornie leczy.
Ze względu na ranę przyjmuje takie a nie inne leki na krzepliwość krwi.
W wypisie ze szpitala jest napisane, żeby po wyleczeniu nogi przejść na inne.
Mówię lekarce, że przychodzę za teścia, bo mu się noga słabo goi i ciężko mu przyjść osobiście.
Pani doktor wzięła kartę wypisu ze szpitala dawaj zmieniać lek wypisując receptę.
Zapamiętałem ostrzeżenie lekarza prowadzącego ze szpitala, żeby przy zamianie leku co najmniej przez trzy, cztery dni przyjmować obydwa leki równolegle, bo taka nagła zamiana grozi wylewem.
Oczywiście Pani doktor o tym nie wiedziała albo zapomniała. Na zwrócona prze zemnie uwagę zareagowała zdziwieniem, powiedziała że można i tak i wypisała receptę również na lek poprzedni który miał być zastąpiony.
Lekarka wiec w czasie jednej wizyty gdyby się zastosować do jej zaleceń, najpierw naraziła mojego teścia na śmierć przy nieumiejętnej zamianie leku. Jakby przeżył, na amputacje nogi co mu i tak grozi jeżeli rana się nie zagoi.
A teraz skąd się taki lekarz bierze?
Jaki to ma związek z edukacją?
A z ambicji rodziców, którzy zmuszą dziecko do zakuwania, czy zdolne czy nie, do wyselekcjonowanej szkoły się dziecko pośle, bo rodzice lekarze albo inni inteligenci lub dorobieni, zakuć materiał na medycynie się da, więc wytrwałością starych, korkami, posiadając zdolności intelektualne kwalifikujące do bycia ogrodnikiem, córka została lekarzem i naraża zdrowie i życie ludzi.
To jest wynik selekcji do szkół, choć nie jedyny.
Natlas, doskonale to ujęłaś. Szczególnie podoba mi się zdanie, że dopiero po paru latach nauczyciel zostaje pedagogiem, a nie tylko polonistą czy matematykiem. Te słowa należałoby zadedykować tym wszystkim, którzy uważają, że 50 – letnie „stare zgredy” blokują miejsca w szkołach młodym, pełnym zapału, świeżo upieczonym pedagogom.
Parker, podpisuję się pod twoim postem obiema rękami !!! Tylko medycyny nie ma jeszcze na szczęście zaocznej, a ci nauczyciele, co się”wyedukowali’ na prywatnych zaocznych są straszni! Mamy u siebie takie panienki z nauczania początkowego. Jedna na szczęście tylko na zastępstwie.
Chcę pracować w miejscu pracy 8 godzin. Ale: 30cm*30cm stołu w pokoju nauczycielskim to odrobinkę zbyt mało, aby odpowiednio zająć się zadaniami związanymi z dokumentacją czy innymi wymagającymi papieru (praca w klasie- dziękuję, ławka i krzesło pamiętające moje czasy szkolne, niewydolne kaloryfery, nieszczelne okna, często niewystarczające oświetlenie- który nauczyciel z Europy Zachodniej mam takie „warunki”?). Wszyscy znajomi pracujący z papierami mają do dyspozycji całe biurko i to jest norma. Ode mnie wymaga się wykazania umiejętnościami korzystania z technik informacyjnych- nie ma sprawy, szkoda, że na każdego nauczyciela przypada 1/40 komputera (żaden z moich znajomych nie przynosi swojego sprzętu do pracy, to zapewnia mu pracodawca, podobnie rzecz ma się z papierem czy ilością kserokopii do wykonania). Chciałabym, a przede wszystkim moje dziecko, aby wszelkie zadania, w tym i konferencje, zebrania, spotkania, wycieczki itd. kończyły się o 16 lub odpowiednio wyliczano na tej podstawie nadgodziny. Chciałabym wyjechać w październiku na urlop, wybierać sobie dni w trakcie długich weekendów, nie martwić się feriami zimowymi, przerwami świątecznymi, gdyż obecnie i tak należy być w dyspozycji dyrektora- albo się ryzykuje i wyjeżdża, będąc pod komórką, albo zostaje. Naprawdę chciałabym aby w szkole obowiązywał kodeks pracy. Tak aby moje wszystkie obowiązki związane ze szkołą były zaliczane oficjalnie do konkretnych godzin pracy w placówce, a nie owe tak chętnie gardłowane „18 godzin i nic więcej, o co wam chodzi, nic nie robicie”. Czy sklepowa pracuje tylko na kasie, czy również przygotowując sklep na przyjęcie klienta? Czy księgowa pracuje tylko wtedy, gdy wypisuje fakturę, czy może i wtedy, gdy konsultuje kwestie związane z prawem podatkowym? Policjant z drogówki oczywiście tylko odpoczywa, pracuje tylko wtedy, gdy macha lizakiem? Wydaje mi się, że nasza praca zacznie być szanowana i nasz dotychczasowy wkład w materialną bazę placówek, gdy trzeba nam będzie zapewnić takie miejsca pracy, które mają inni normalni ludzie, gdy pracą zostaną nazwane wszystkie czynności niezbędne do wykonania dla szkoły, no i wreszcie- tu marzenie ściętej głowy- gdy zostanie jasno wyartykułowane, że proces nabywania przez ucznia jest uzależniony od trzech czynników: nauczyciela, środowiska rodzinnego i jego samego- ucznia. Kształtowanie świadomości młodego człowieka zaczyna się od pieluchy (rodzino, to Twoje zadanie), podstawy bezpieczeństwa idą ręka w rękę z pewnością finansową i materialną (ukłony dla państwa, w którym coraz więcej osób nie potrafi się utrzymać na skromnym poziomie), dopiero potem można mówić o pewnych podstawach do nauczania. Żaden zakład pracy nie buduje swojej przyszłości na nieistniejących podstawach materialnych, sprzęcie pożyczanym od pracowników, którym na dodatek zleca się coraz więcej zadań wmawiając jednocześnie, że to nie jest praca. Tak, myślę o zmianie zawodu. Nie ze względu na dzieci, o których coraz rzadziej można powiedzieć, że są wychowywane przez rodzinę, ale z powodu chorego systemu, który trawi szkolnictwo.
no tak, przybywa nauczycieli z pasją… szewską
Coz, jestem za siedzeniem w szkole i placeniu za to nadgodzin, jesli czas przekroczy etatowe 8 godzin – tak samo dodatkowo za wycieczki, etc.
Natomiast zero wynagrodzenia za pelne 2-miesieczne letnie wakacje czy kazde inne (np. ferie) – urlop taki, jaki maja „zwykli” ludzie (26 dni na rok mniej -wiecej).
Przepraszam za brak polskiej czcionki, ale pisze na pozyczonym sprzecie.
…jeszcze tylko zabrac te okropne dzieciaki i nauczyciele beda zadowoleni z pracy.
Anko droga, jeśli prezentujesz takie myślenie, to nie dziwię się, że musisz pisać na pożyczonym sprzęcie. Aż dziw, że ktoś odważył Ci się go użyczyć…