Wojna o paznokcie
Niezręcznie było zaczynać wojnę z uczniami przed Bożym Narodzeniem. Zepsułoby to nam atmosferę świąt. A tak przyjemnie było na szkolnej wigilii. Udawaliśmy więc, że nie widzimy pomalowanych paznokci, ostrego makijażu i tapirowanych włosów. Dlatego przenieśliśmy działania zaczepne na styczeń. I teraz właśnie w mojej szkole rusza kampania przeciwko wolności w wyglądzie. Zapowiada się prawdziwa wojna o skromność.
To zresztą coś więcej niż tylko propagowanie skromności. To prawdziwa wojna kulturowa, której potrzebują obie strony. Kluczowe pytania tej wojny brzmią: „Czym jest szkoła?”, „Czy przestrzegamy jakichś zasad?”, „Czy się szanujemy?”.
Grudzień udowodnił, że wszyscy, tj. zarówno nauczyciele, jak i uczniowie, wierzymy w św. Mikołaja (były mikołajki), w choinkę (stoi w każdej klasie), we wspólne śpiewanie kolęd i dzielenie się opłatkiem. Jeśli chodzi o kulturę religijną, nie ma między nami różnic. Gorzej z kulturą świecką. Tu jest przepaść.
A zatem w styczniu będzie wojna o zasady. Zaczynamy bitwą o zmianę obuwia. Uczniowie nie zmieniają, więc woźne są wściekłe, bo mają więcej sprzątania. Pogoda nam nie sprzyja. Gdyby spadł śnieg, łatwiej byłoby zmusić uczniów do zmiany obuwia. Może jeszcze posypie.
Nie chcę zdradzać całej strategii wojennej i planów wszystkich bitew. Przecież musi być element zaskoczenia. Poza tym tak powalczymy, jak przeciwnik pozwoli. W każdym razie wojna została dzisiaj wypowiedziana. Do czasu wystawienia ocen semestralnych powinniśmy mieć nad uczniami przewagę. Potem, niestety, różnie być może.
Komentarze
Stawiam na wojnę trzydziestoletnią i nie daję żadnych szans na wygraną. Lepiej od razu się poddać i przejść na stronę uczniów.
Proszę uprzejmie dopisać mnie do orędowników wojny Szkoły o skromność – do ostatniego naboju.
Musi być, w tych tapirem pisanych czasach, jakiś porządek rzeczy i młodzieży chowanie. A szkoła ma, przed młodzieżą zagrożoną zgorszeniem, co chować, oj, ma (choćby te podwójne dzienniki).
Porządek oznacza jedność, zwartość i gotowość wobec cywilizacyjnych zagrożeń, czego młodzież z pewnością powinna się w szkole nauczyć.
Cieszy, że na odcinku wyznaniowo-obrzędowym, nikt już jedności nie podważa, szyków nie mąci. Mętne jedynie pozostały zbroje i behawiory hufców młodzieży świata, naprzód prącej w braterskim marszu Renomy Liceum Miasta Łodzi. Jak za dawnych zetempowskich czasów, w nowym, słusznym kierunku Oazy i Opusu, do magistratów przygotowywanej.
Niechże Gospodarz i Społeczność tej Renomy, przyjmie serdeczne, na Nowy Rok, życzenia zwycięstwa w wojnie o skromne ciupy i małdrzyki, obowiązujące w ubogaconym wartościami języku ciała (pedagogicznego – ciekawe, kto z Grona najlepszym wykładnikiem?).
Możecie też liczyć na bratnią pomoc zaprzyjaźnionego nadtybrzańskiego państwa W., jakże w walce z szatańskim szpanem (pardon: szponem) paznokci, naocznych maskar (pardon: maszkar), czy rozciąganiu na maluczkich szacunku bliźniego, rozpiętego tęczą nad przepaścią cywilizacji śmierci.
Skromność w powłoce i gestach bowiem, jak uczy ojcowska nauka płynąca w kraj, kijem choćby zawróconą Wisłą z Torunia, pozwala pokryć i unieść sumieniem czyny wszelakie, acz dla Dzieła Deicznego Oświaty konieczne.
Dzieło Walki z Szatanem o skromną jedność wokół Uświęconego (subito,subito) Przywódcy i jego ziemskich namiestników oraz, oczywiście Nauczycieli, to wartość leżąca (zapomniałem, gdzie, ale na pewno krzyżem).
Kładziona tamże, przez każdego wędrowca, w drodze przed ołtarze Oświaty kraju nadwiślańskiego, pełne jadła i napitku oraz innej strawy wszelakiej.
Trzymajcie się, dzielni belfrzy z Miasta Łodzi!
~Wasz Gekko, de domo Loyola 🙂
(nie) Wyróżnianie się bogactwem.
Kiedyś, dawno, dawno temu w pewnym ehm, ehm, elitarnym liceum, w epoce środkowego Gierka, w całkiem sporym mieście, zdarzali się uczniowie z rodzin o bardzo różnej zamożności. Nie było podkultur punkowych czy innych ale były ciągotki do manifestowania bogactwa. Od razu przyznaję iż moja pamięć może płatać mi figla lukrowania przeszłości, ale przynajmniej WYDAJE mi się, że pamiętam ciekawe zjawisko jako rezultat PRÓB zaszpanowania NIEKTÓRYCH uczniów. Otóż, znowu, w mojej klasie, bo w innych mniej pamietam jak było, DEMONSTRACYJNIE przjęła się norma SZPANOWANIA EGALITARNOŚCIĄ. Byłem skarbnikiem i pamietam jak niektórzy koledzy płacili za innych opłaty za wyjścia do teatru (mówimy o kilkudziesięciu w roku, nie kilkunastu, co nawet przy wtedy bardzo tanich biletach nie było małą sumką. Szczególnie, że wiele razy klasa jeździła na wartościowe spektakle do innych miast, a więc tani bilet rósł w cenie o koszta wyjazdu). Oferowali się także zapłacić za inne klasowe wycieczki. Robili to jawnie, bez fałszywego krygowania się, i było to akceptowane dlatego, że nie szpanowali także i w innych dziedzinach. Mieli dostęp do „zachodnich” płyt (winylowych!), ciuchów, łakoci, książek, czasopism, samochodów, itp. Płyty pożyczali, sprzęt grający udostepniali, autami podwozili lub przewozili kolegom różne rzeczy. Krajowcy nie cierpiący biedy także zachowywali się podobnie. Klasa była mała, więc niewielu było zamożnych i niewielu biednych, ale na tle średniej skrajne rozpiętości finansowe były bardzo duże.
(nie) Wyróżnianie się ubraniem.
Dziewczyn było mało i nie pamiętam, aby koty ze soba jakoś szczególnie darły. Co do ich strojów to nie mam pojęcia ile kosztowały, bo nigdy tego nie wiedziałem. Ale w przypadku chłopców jestem absolutnie przekonany, że strój był ostatnią sprawą wartą zwracania uwagi. W klasie/szkole panował snobizm na wyniki w nauce i w sporcie. Koledzy, którzy jeździli na olimpiady międzynarodowe z matematyki pokpiwali sobie z reprezentantów Polski w juniorach, że tym drugim słabo idzie i „za karę” byli zapraszani na przykład na korty aby dostać tam zdrowego łupnia.;-) Wyróżnianie się wyglądem było uskuteczniane raczej adaptując modne wtedy pomysły Pomarańczowej Alternatywy. Byki pod wąsem nosiły książki i zeszyty do szkoły w tornistrze,-wypisz wymaluj tornistrze pierwszaka. Błekitnego koloru, wesolutkim, zawsze na plecach, jak to tornister powinien być noszony.
Na klasówki przynosili wielkie budziki z wielkimi dzwonkami, tak aby na pięć minut przed końcem lekcji zadzwoniły donośnie. Męskie kapelusze były modne. Im bardziej wymięty i „jak psu z gardła” tym lepiej. Inny kolega wyróżniał się chodzeniem cały rok w sandałach. W zimie (czasami) wkładał skarpety co tych sanadałów a w pozostałe 330 dni niekoniecznie.
Szpan pieniędzmi czy ubiorem (znowu, według mojej pamięci) był uważany za prostactwo i jego nieśmiałe próby gaszone w zarodku. Koleś przyjeżdżający do szkoły „bryką” był następnego dnia blokowany na parkingu lepszym o dwie klasy samochodzikiem innego. To ustawiało porządek i mówiło: „chcesz szpanować to jedź na jagody do Szwecji czy na szparagi do Niemiec i za swoje kup sobie malucha”. A nie szpanuj wozem rodziców, bo cię zgaszę zarobkami mojego ojca.
Aby zaszpanować należało się kłócić o własnościach grup Liego i smiać z tych, którym wydawało się, że ktoś coś mówił o impotentach. Rzucić, ze „wydrukowali mi” i czekać na pytanie: „Co, recenzję?, W Odrze? Kulturze? Wiadomościach?”
Tyle wspominków, z pewnością idealizujących.
Dzisiaj uważam, że tyle wolności ile wartości. Geniuszowi pozwoliłbym chodzić nago, pomalowanemu w pstrokate kolory farbą i z przyklejonymi pawimi piórami. Poprzekłuwanemu w stu miejscach i z setką kółek, kolczyków, breloczków czy czegokolwiek w każdym otworze. Bo geniuszom wolno. Niech sie tylko codziennie myją.
Postepując w dół na skali inteligencji, wiedzy i pracowitości, przyznaję odpowiednio mniej wolności w ubiorze i w zachowaniu.
Idiotom wolno tylko i wyłącznie chodzić w wyprasowanych i wykrochmalonych mundurkach, zapiętych na ostatni guzik, z linijką w kieszeni coby było czym sprawdzić, czy mankiet koszuli wystaje na przepisowe pół cala z rękawa marynarki. To samo z kołnierzykami. Zawsze pod krawatem. Dziewczęta w podobnie „dowolnym” stroju.
A ile z tych marginesów swobody, w/g mnie „za zasługi” należących się poszczególnym osobnikom,- owe osobniki sobie wezmą to ich sprawa.
W każdym razie durnie mają u mnie zerowy margines.
Pomalowani i wystrzyżeni na wariacko idioci nadają się na kompost.
Myślę, że w XXI LO nie jest tak źle kulturą ubioru uczniów. Czy warto więc wypowiadać wojnę? Wydaje mi się także, że gdyby od początku liceum stawiano większy nacisk na np zmianę obuwia, uczniowie by się dostosowali, przynajmniej w większości, a to już byłby postęp i to osiągnięty drogą pokojową. To samo tyczy się paznokci. Słyszało się o kontrolach z zaskoczenia w tamtym roku. Czy nie łatwiej byłoby po prostu porozmawiać z uczennicami, żeby nie przesadzały z upiększaniem się do szkoły? Mam nadzieję, że wojna to tylko taki żart, bo uważam, że nie ma się o co bić, a uczniowie to w większości już nie małe dzieci, naprawdę da się z nimi współpracować i nie trzeba tworzyć żadnej rzekomej przewagi.
Z jednej strony zupełnie nie rozumiem takich wymogów ze strony szkoły.
Szkoł wymaga, by się w niej uczyc, ale jakim prawem może ograniczać swobodę wyglądu?
Niby dlaczego ktoś nie może wyglądać, jak chce? Dlaczego nie może tapirowac, farbować włosów, malować paznokci, robic makijażu?
To wyłączna decyzja osoby. Jeśli ktoś uczy się na tyle dobrze, by dostać się do elitarnej szkoły, to powinno wystarczyć. Dlaczego ma być dyskryminowany za to, co ze sobą robi?
Jedynymi odpowiedzialnymi za wygląd swoich dzieci są rodzice. Skoro oni tak wypuszczają własne dzieci z domu, to jakim prawem obcy ludzie mogą wyciągać konsekwencje?
Nigdy tego nie zrozumiem.
Czy Panu, Panie Gospodarzu, przeszkadza, gdy uczennice mają makijaż, albo pomalowane paznokcie? Razie to jakoś Pańskie uczucia?
To może ja od razu odpowiem na zadane pytania, żeby nie było zaskoczenia.
?Czym jest szkoła??
Stratą czasu, często także i pieniędzy.
?Czy przestrzegamy jakichś zasad??
Tak. Oko za oko, ząb za ząb oraz paradoksalnie dupa za pieniądze.
?Czy się szanujemy??.
Nie.
Wojna o wygląd jest z góry przegrana. Albo są mundurki i wszyscy au naturelle, albo nie ma i jest wolna amerykanka. Poza tym, co to Wam nauczycielom przeszkadza, że ktoś ma pomalowane paznokcie, trwałą i makijaż? Nie ma takiego zapisu w prawie, który uniemożliwiałby uczniom wyglądania tak jak chcą, pod warunkiem zachowania zakrytych miejsc strategicznych na ciele. Całkowicie popieram natomiast zmianę butów. Nie dość, że kobiety mają ogromną powierzchnię do sprzątnięcia, to w zimę jest to prawie niemożliwe, żeby nie było błota na całym korytarzu jak ludzie wychodzą na fajka co przerwa. W biurze jak się siedzi 8 czy 10 godzin też człowiek chętnie zakłada kapcie czy sandały. Szkoda nóg. Inna historia to szatnia, która nie w każdej szkole jest.
Znów ten sam temat powraca, a tak prawdę mówiąc całe 4 lata spędzone w XXI LO miałam farbowane włosy (czasem utlenione, czasem rude, różnie bywało), pomalowane paznokcie (taki wiek – nosiłam bardzo ciemne, czasem czarne) i makijaż. Dyr. Bąk zauważył mnie dopiero w ostatniej klasie (wówczas czwartej), ale cóż począć, 18-tka skończona i mógł co najwyżej wyrazić swoje niezadowolenie.
Dopóki XXI LO będzie próbować (oczywiście bez rezultatu) zwalczać makijaż itd., uczniowie będą to robić. W pewnej chwili dziewczyny zauważą, że ładniej jest nosić delikatny makijaż i naturalne kolory na głowie/paznokciach i problem sam się rozwiąże.
A pan, panie profesorze, zawsze taki postępowy był, nie wierzę, że przeszkadzają panu pomalowane paznokcie. Zawsze wierzył pan w inteligencję uczniów, a nie wygląd.
Absolwentko,
mogę być postępowy i wierzący w inteligencję uczniów, ale co mam zrobić, gdy zostałem powołany do wojska i skierowany na front? Mam zdezerterować czy sabotować?
Pozdrawiam
DCH
„Mam zdezerterować czy sabotować?”
– – –
Pozwolę sobie zauważyć, że egzystencjalno-obyczajowy dylemat ‚should I stay or should I go?’ został w naszym pięknym, pełnym wschodzących (od: wschód) wartości, kraju, dawno rozwiązany.
Mamy własne, opłacalne wzorce postaw społecznych, jak znalazł na wojnę karnawału z postem w renomowanym liceum.
POLAK: Wierzący (słowem) = niepraktykujący (czynem)
OBYWATEL: Ideowy (na każdym froncie) = elastyczny (w każdej partii po kolei)
PRACOWNIK: Poprawny (społecznie) = Kreatywny (kryminalnie)
SZEF: Pryncypialny (w górę) = Ludzki (w dół) (szef, oczywiście)
CZŁOWIEK SUKCESU Pragmatyk (no limits!) = Swojak (dzieli się łupem)
Itd, co można rozwijać na podstawie badań socjologicznych ad libitum.
Jak rozwiązać dylemat belfra na froncie? Jakoś mi tak czytając wpisy Gospodarza imponuje konsekwencja i zręczność w łączeniu przeciwstawnych żywiołów postaw zawodowych, promowana na blogu. Uważam więc wpis cytowany za prowokację, naturalnie intelektualną. Nie ma wątpliwości bowiem, że:
BELFER: Wojownik (za frontem) = Obrońca (przed frontem).
A nad polem bitwy dumnie łopoczą skrzydła belferskich husarii, uszyte z białych flag, zwiastowane tętentem białych mew 🙂
Ze wstrętem wspominam pewną lekcję, kiedy to pan profesor od rosyjskiego przyniósł na lekcję krawieckie nożyce i kazał dziewczynom obciąć paznokcie. Ja swoje miałam wypielęgnowane, niezbyt długie, ale egzekucja mnie nie ominęła. Ucinałyśmy prosto, bez szemrania. Po lekcjach doprowadzałyśmy je do jako takiego stanu. Było to największe upokorzenie, jakiego w uczniowskim życiu doznałam. Nauczyciel był młodym, przystojnym mężczyzną, więc to poniżenie odczułyśmy tym bardziej boleśnie. Może gdyby to zrobiła nasza wychowawczyni, starsza, zasadnicza pani profesor, nasze odczucia nie byłyby aż tak nieprzyjemne. Jaka jest zatem moja opinia na temat zasugerowany przez Pana Gospodarza ? Otóż przychylam się do głosu studenta polonistyki. Uważam, że skoro szkoła nie ma własnego stroju, to nie powinna narzucać uczniom jakiś konkretnych wymagań. Czym jest według Gospodarza, tzw. skromność? Niedawno gdzieś przeczytałam, że szkolny dziewczęcy mundurek (spódniczka w kratkę, biała koszula z krawatem, kamizelka , podkolanówki, tenisówki i „koński ogon”) to najbardziej erotyczny, pobudzający męską wyobraźnię, dziewczęcy strój. Więc skoro tak buntowaliście się przeciw unifikacji uczniowskiego ubioru, to może należałoby pozostawić młodzieży wolny wybór. Najlepiej nie zwracać uwagi, a samo przejdzie. Lepiej się skupić na sprawach naprawdę ważnych – tolerancji, ekologii, prawach człowieka, niż na kolorze lakieru do paznokci i tapirowanej fryzurze. Te sprawy zostawmy rodzicom. Jeszcze słowo do Gospodarza – oczekujemy częstszego włączania się do dyskusji. Pozdrawiam.
Ze wstrętem wspominam pewną lekcję, kiedy to pan profesor od rosyjskiego przyniósł na lekcję krawieckie nożyce i kazał dziewczynom obciąć paznokcie. Ja swoje miałam wypielęgnowane, niezbyt długie, ale egzekucja mnie nie ominęła. Ucinałyśmy prosto, bez szemrania. Po lekcjach doprowadzałyśmy je do jako takiego stanu. Było to największe upokorzenie, jakiego w uczniowskim życiu doznałam. Nauczyciel był młodym, przystojnym mężczyzną, więc to poniżenie odczułyśmy tym bardziej boleśnie. Może gdyby to zrobiła nasza wychowawczyni, starsza, zasadnicza pani profesor, nasze odczucia nie byłyby aż tak nieprzyjemne. Jaka jest zatem moja opinia na temat zasugerowany przez Pana Gospodarza ? Otóż przychylam się do głosu studenta polonistyki i innych. Uważam, że skoro szkoła nie ma własnego stroju, to nie powinna narzucać uczniom jakiś konkretnych wymagań. Czym jest według Gospodarza, tzw. skromność? Niedawno gdzieś przeczytałam, że szkolny dziewczęcy mundurek (spódniczka w kratkę, biała koszula z krawatem, kamizelka , podkolanówki, tenisówki i „koński ogon”) to najbardziej erotyczny, pobudzający męską wyobraźnię, dziewczęcy strój. Więc skoro tak buntowaliście się przeciw unifikacji uczniowskiego ubioru, to może należałoby pozostawić młodzieży wolny wybór. Najlepiej nie zwracać uwagi, a samo przejdzie. Lepiej się skupić na sprawach naprawdę ważnych – tolerancji, ekologii, prawach człowieka, niż na kolorze lakieru do paznokci i tapirowanej fryzurze. Te sprawy zostawmy rodzicom. Jeszcze słowo do Gospodarza – oczekujemy częstszego włączania się do dyskusji. Pozdrawiam.
Zapomniałem o strategicznym znaczeniu kapciuszków w tym systemie.
Kapciuszki muszą obowiązywać, bo trud Pań Konserwatorek Powierzchni Płaskich* na froncie walki z szkoły brudem świata zewnętrznego nie może być wystawiony na pogardę.
W myśl starej, komunistycznej zasady: żądasz czystości – zachowaj ją sam.
Wyrazem szacunku szkoły dla tradycji włościańskiej byłoby pozostawienie uczniowskich gumiaków u wejścia z gumna, przed drzwiami. (szatnie na serwerownie, niech będzie nowoczesność w Atomicach!)
To, że problem utrzymania czystych pomieszczeń publicznych bez upokarzania klientów, gości czy obywateli cywilizacja rozwiązała jakieś 100 lat temu, nie powinien przeszkodzić naszej szkole w jej skromnej misji walki o czystość.
Walki, rzecz jasna, za publiczne pieniądze z ich przymusowymi dostawcami.
A więc – na kapcie broń!
A belfrom takich szkół, pasowały by na kapciuszki ostrogi – ze słomki.
Tylko, zdaje się że belfrów kapciuszki w szkole nie dotyczą, gdyż ich brud nie ima się?
Serdecznie pozdrawiam, tematyka bloga w tym osiąga planetarnie słoneczne wyżyny i temperatury!
Kiedy zaczniemy dzielić się przepisami? (oczywiście – tymi kulinarnymi, inne szkoła ma w głębokim poważaniu…).
🙂
@Gospodarz
„Mam zdezerterować czy sabotować?”
A może wystarczy otwarcie powiedzieć, że Panu to nie przeszkadza i nie będzie Pan brać udziału w szopce? Czy raczej postanowi się Pan podporządkować i w przypadku przegranej wojny będzie się Pan tłumaczył jak w Norymberdze, że „wykonywałem rozkazy”?
Maturzystko 1977, doskonale Ciebie rozumiem. Przeżyłam w szkole średniej wiele upokorzeń ze strony nauczycieli ( na szczęście nie ja jedna). Miałam naturalne rude włosy, których i tak strasznie nie lubiłam. Na jednej z pierwszych lekcji nauczycielka geografii ośmieszyła mnie przed całą klasą, twierdząc, że pomalowałam włosy. Nie pomogły moje tłumaczenia, że są naturalne. Pani wiedziała lepiej. Dopiero na wywiadówce mama wytłumaczyła, że pochodzę z rodziny rudzielców. Pod koniec wakacji postanowiłam dokonać radykalnej zmiany w swoim wyglądzie. Z zarobionymi na jagodach pieniędzmi udałam się do miejscowej fryzjerki i kazałam przemalować się na czarno. Trochę protestowała, ale jak powiedziałam, że uzgodniłam to z mamą, ustąpiła. Do zakładu weszłam ruda, wyszłam czarna. No, i wtedy się zaczęło!!! Mama mało nie zemdlała, tata strasznie się śmiał, bracia zresztą też, chociaż i oni nie mieli łatwego życia z powodu rudych włosów. Za tydzień poszłam do szkoły. Na dzień dobry oberwałam jeszcze gorzej, niż za rude. Byłam załamana,obśmiana, upokorzona. Po miesiącu obcięłam włosy na króciutko i zaczęłam chodzić w chusteczce. W końcu dorosłam i zrozumiałam, że kolor włosów nie jest w życiu najważniejszy. Ale co przecierpiałam, będąc nastolatką, to tylko ja wiem. Problem koloru włosów został wyolbrzymiony do karykaturalnych rozmiarów. Od lat uczę w liceum ogólnokształcącym. Nigdy nie komentowałam wyglądu moich uczniów. Uważam, że to jest ich prywatna sprawa, jak się ubierają, jak wyglądają. Oby to tylko nie był strój obsceniczny, reszta jakoś ujdzie. A im bardziej będziemy wychowankom narzucać swoje racje, tym bardziej zechcą nam udowodnić swoje. Pozdrawiam.
Zgadzam się zarówno z maturzystką 1977, jak i Panią rocznik 1960. Ja jednak trochę o czym innym, mianowicie o studniówce. Ukończyłam liceum w 1975 r. W styczniu mieliśmy tradycyjną studniówkę. Białe bluzki i długie czarne lub granatowe spódnice… Coś pięknego, niepowtarzalnego, eleganckiego i dostojnego zarazem. No i ten niezapomniany polonez ! Moja bardzo dorosła już córka była zachwycona fotografiami. Przed swoją studniówką, w przerwie uganiania się modną kreacją, powiedziała, że chyba jednak fajniejsze były te czarno – białe studniówki sprzed lat. Miały swój specyficzny i niepowtarzalny czar. No i odbywały się w szkole…
Ja jestem maturzystką z roku 1982 i mam jeszcze lepsze wspomnienia niż maturzystka 1977- pani wychowawczyni przyniosła mianowicie na lekcję nożyce ( krawieckie, a jakże 😉 ) i obcięła włosy koledze, który uparcie odmawiał wizyty u fryzjera.
Czasy się zmieniły i chyba można pewne sprawy załatwić inaczej. Jeśli elitarna szkoła, do której zaszczytem jest się dostać, wstawi do swego statutu odpowiednie punkty traktujące o fryzurze, ubiorze bądź makijażu, jeżeli nauczyciele i dyrekcja będą konsekwentnie karać łamanie regulaminu, to problem chyba zniknie?
W mojej szkole nie wolno na przykład nosić dredów, a uczeń, który je sobie zrobił dostał wybór: albo znikają dredy, albo znika uczeń ze szkoły. Zniknął uczeń.
@ Maura
3 stycznia o godz. 16:29
„…Jeśli elitarna szkoła, do której zaszczytem jest się dostać, wstawi do swego statutu odpowiednie punkty traktujące o fryzurze, ubiorze bądź makijażu, jeżeli nauczyciele i dyrekcja będą konsekwentnie karać łamanie regulaminu, to problem chyba zniknie?…”
– – –
Mauro, napisałaś rzecz pięknie oczywistą dla każdego, kto ma zdrowe podejście do pracy i edukacji.
Jednak, proste rozwiązania rzekomych problemów nie leżą w interesie Bojowników.
Bój nadaje sens bytu zawodowego, gdy praca nie ma ani celu ani nie daje satysfakcji – ze względu na niekompetencję zarówno instytucji jak i dobranej przez nią funkcjonariuszy.
Jednak, w tym szaleństwie jest metoda – hufce, zjednoczone w bojach, łatwo kierować w mgliste, ale zyskowne przywódcom, ostępy absurdu
To się nazywa micromanagement, czyli socjomanipulacja.
W patologicznych systemach to podstawa i zarządzania i sukcesu medialnego, gdy rzeczywisty wynik systemu jest nagi swą małością jak król z bajki Andersena.
Cieszy mnie Twój komentarz, bo jak chodzi o mnie, to wygibasy wszelakich bojowników systemu, budzą już tylko zażenowanie, warte jedynie wykpienia 🙂
@Zza kałuży Dzisiaj już szpan to nie tylko kwestia pieniędzy. Nie wiem czy to pamiętasz, ale rozmawialiśmy tu już kiedyś na ten temat. Ja miałam klasę która może za bogata nie była (przeciętne dzieciaki z wiejskich rodzin), ale jak się stroiła… jak wyglądała! Miałam wrażenie, że włożyłyby sobie (żeńska klasa) słoje ogórków kiszonych na głowę, byleby tylko być, w swoim pojęciu, „trędi”, „seksi” i wyglądać jak „laska”. Żeby oddać im sprawiedliwość, niektóre z nich wyglądały naprawdę pięknie – ale za tą zewnętrzną elegancją nie szło piękno ducha, o którym mówisz w słowach, że jeśli byłby to pięknoduch, to pozwoliłbyś mu dowolne wariactwa w kwestii zewnętrzności. Te młode panie były zwyczajnymi pardon, idiotkami, które wyśmiewały tych nie mieszczących się na ich krzywej Gaussa, które nie miały „własnego stylu” – choć o jakiej „własności” można mówić, jeśli masz przed sobą klasę 35 kobiet wyglądających identycznie?
Do czego zmierzam? Otóż, ja także byłam dość majętna. Otrzymywałam 600 zł kieszonkowego, co wtedy, jeszcze przed kryzysem w naszym kraju, było wręcz wymarzoną kwotą dla szesnastolatki, za którą mogła pozwolić sobie naprawdę na sporo, jeśli idzie o kwestie wyglądu. Dlaczego ja sobie nie pozwoliłam i zamiast tego płakałam w poduszkę, nie mogąc dorównać koleżankom? (Być może pamiętasz mój opis, bo był dość drastyczny…) Przyczyna jest prosta: odzież i dodatki koleżanek były dość ekstrawaganckie, nieczęsto spotykało się je w sklepach – tym bardziej, jeśli się jest z małego miasteczka i nie ma galeryjnego zgiełku na wyciągnięcie ręki. Bo wbrew pozorom działo się to niedawno, w latach dwutysięcznych, nie w głębokim PRL-u, więc galerie już były ;). To, co posiadały koleżanki często było zdobyczne, przechodziło z pokolenia na pokolenie lub o posiadaniu tego decydował łut szczęścia – nie fundusze. Dochodzi do tego jeszcze moda z minionych epok, czyli bardzo modny dziś (także wśród młodzieży) vintage – coś, czego nie dostanie się w pierwszym lepszym butiku za rogiem. I nawet sobie nie wyobrażasz, jak do niedawna – teraz, w XXI wieku, u schyłku jego pierwszej dekady, ciężko było dostać to, co miały koleżanki – nawet mając spore oszczędności. Moda np. na kolory neonowo-fluorescencyjne (co uwielbiały koleżanki w swych szalonych, młodzieńczych stylizacjach) powróciła dopiero wiosną zeszłego roku, po wielu latach niebytu – z których to lat pochodziły ich stroje. I dopiero wiosną się obkupiłam… A o lansiarskiej klasie zapomniałam z kretesem, oblewając pierwszy rok liceum. Specjalnie, by z nią się nie stykać – w małym mieście nie ma się możliwości wyboru klas (podobnie ubrań zresztą ;)).
Maura 3 stycznia o godz. 16:29
„pani wychowawczyni przyniosła mianowicie na lekcję nożyce ( krawieckie, a jakże 😉 ) i obcięła włosy koledze, który uparcie odmawiał wizyty u fryzjera.”
Ja oczywiscie rozumiem (ale tylko teraz, czytając opisy przymusowego obcinania paznokci czy chamskiego komentowania koloru włosów) przykrości, jakie mogą spotkac uczniów ze strony mało tolerancyjnych nauczycieli.
Ale chciałbym dodać coś dla równowagi. Mój syn #2 nosił przez długi czas włosy do pasa. Ku rozpaczy swojej babci i ku mojemu politowaniu, wyrażanemu wielkorotnie mówieniem, że jego „wyrażanie indywidualizmu” skończy się równo z pierwszym interview. Bracia w domu mieli konkretniejsze obiekcje w stosunku do „indywidualisty” gdyż kratka odpływowa w kabinie prysznicowej łazienki chłopców była regularnie zatykana włosami braciszka. Kilka razy pięści poszły w ruch po kolejnej kłótni na temat sprzątania po sobie w łazience.
Ja, jako posiadający wielokrotnie potwierdzone zdolności widzenia przyszłości (niestety tylko tej przykrej jej strony) powiedziałem kilka razy, że za te włosy syn oberwie po gebie. Już teraz nie pamiętam z jakiego powodu, czy to dawanych korepetycji, czy miejsca zamieszkania kumpla, syn zaczął pojawiać się w dzielnicy/na osiedlu, gdzie długie włosy i ciemne, długie szaty, czasrne buciory i czarne swetry nie były mile widziane. Mówiłem – uważaj, nie chodź, chociaż zetnij włosy. Przed którymś Sylwestrem specjalnie ostrzegałem. Syna pobito. Zębów nie wybito, kości nosa ani czaszki nie złamano. Podaje te szczególy, gdyż inny syn nie miał tyle szczęścia. Syn # 2 chował się w domu w swoje włosy i przekradał do ubikacji aby rodzina nie dostrzegła ciemno-fioletowej twarzy.
Ozłociłbym nauczycielkę z krawieckimi nożycami, gdyby taka pojawiła się w życiu syna i zdjęła ze mnie bardzo konflikowy obowiązek przywrócenia go do pionu. Ja wiem, że żadna długość (krótkość) spódnicy czy głębokość dekoltu nie usprawiedliwia gwałtu. Że bicie człowieka za długość włosów jest winą bijącego a nie bitego. Ale wiem też, co czułem widząc pobitego syna. Ja to przewidziałem. Żona miała gotowe teorie. Czasami, jeżeli istnieje, rozwiązanie praktyczne jest lepsze. Jak wiem, że okolica jest podejrzana (a wiele rejonów, miast, dzielnic, wsi itp. wielu krajów świata taka jest) to tam nie chodzę. Jak muszę, to (posługując sie zdrowym rozsądkiem i całkiem przydatnym strachem) boję i przygotowuję. Wkładam spodnie a nie spódnicę. Spotowe obuwie dobre do biegania a nie szpilki. Nie afiszuję się ubiorem „wrogiego obozu”.
A chcę „walczyć” i „demonstrować indywidualizm” to dostanę po mordzie. I w Polsce w USA. Albinosy mają trudne życie niezależnie od gatunku. A pieprzenie o prawie zostawiam tym, którzy muszą słuchać MPK tłumaczącego, że „nie ma filmu z kamery w tramwaju” i policji, że „zeznanie członków rodziny nie liczy się”. I dowiadywać się o ilości połamanych kości twarzy i ilości wybitych zębów syna # 3, który był na tyle głupi, że chciał bronić „mienia społecznego”, czyli rozwalanego przez osiłków wnetrza tramwaju.
Póki w Polsce nie nastąpi geograficzne rozdzielenie bydła i menelstwa od porządnych ludzi, póty wiecej rodziców będzie miała „przyjemność” zadawania sobie pytań o to, „co jeszcze mogła zrobić, aby do tego nie doszło”.
Watpię, aby jakaś uczennica została pobita za posiadanie zbyt długich paznokci. Ale za długie włosy można wziąć w zęby. Wiem, bo sam widziałem.
Z przyjemnością zakupię wiele par krawieckich nożyc do celów edukacyjnych.
@zza kałuży
Ja też miałem włosy do pasa bardzo długo, glany, makabryczne koszulki, cały strój na czarno. Nikt mi nigdy krzywdy z tego powodu nie zrobił. W konflikty wdawałem się tylko jak chciałem zgrywać twardziela na nieswoim terytorium albo wtrącać się w nieswoje sprawy. Ściąłem nie dlatego, że tak bezpieczniej, a zwyczajnie dlatego, że z wiekiem zaczęły wypadać i wyglądać mało atrakcyjnie z zakolami.
Jak zaczniemy myśleć Twoimi kategoriami to najlepiej nie wychodźmy z domu, córki ubierzmy w worki po kartoflach, sami tylko praca-dom, bo komuś nie spodoba się co nosimy, w jakim kolorze, jak wyglądamy, co robimy, mówimy, itp. Idąc dalej, dajmy każdemu po Glocku, każdy może strzelać bez ostrzeżenia. Wtedy na pewno wszyscy będą się czuli bezpiecznie. A syn po co konkretnie „bronił mienia”? Obudziły się w nim myśli samobójcze? Policja jest od tego, wystarczyło zadzwonić albo motorniczemu zwrócić uwagę. Jakby był z kolegami to jasne, można się poobijać dla rozrywki, ale sam? Głupoty nie wyleczysz przepisami. Nie ważne jak wzniosłej.
A bydło i menelstwo jak byś chciał oddzielić od „porządnych ludzi”? Murem? Drutem z prądem? Kordonem policji? Tak jak w Stanach? Niech nas wszelki duch broni od Waszej paranoi na punkcie bezpieczeństwa. Żyjemy na tym świecie razem, wszyscy. Albo nauczymy się współżyć albo od razu zacznijmy strzelać do tych, którzy nam się nie podobają z dowolnych względów. W zęby nigdy nie dostałem „za włosy”, bo z każdym umiem się dogadać. Nie raz, nie dwa, ci co mnie najpierw chcieli bić, potem stawiali flaszkę i poznawało się prostych ale do rany przyłóż ludzi. Trzeba chcieć i umieć, a nie zasłaniać się prawem czy pryncypiami. Prawo prawem, a żyć jakoś trzeba.
Student polonistuki: „Szkoł wymaga, by się w niej uczyc, ale jakim prawem może ograniczać swobodę wyglądu?
Niby dlaczego ktoś nie może wyglądać, jak chce? Dlaczego nie może tapirowac, farbować włosów, malować paznokci, robic makijażu?”
JA pracuje w amerykanskiej firmie. Dokument zwany „dress code” ma dwie strony. Moj kuzyn pracuje w polskim banku. Podobny dokument ma dwie strony. Szkola musi uczyc roznych rzeczy: oprocz czytania i pisania takze tego ze bydie czlonkiem spoleczenstwa zowazane jest z przestzreganiem pewnych zasad i ograniczen. Jezeli sie tego nie naucza w szkole, to potem moze byc za pozno
overdrive: „A bydło i menelstwo jak byś chciał oddzielić od ?porządnych ludzi?? Murem? Drutem z prądem? Kordonem policji? Tak jak w Stanach?”
Mieszkam w Stanach. Rozgladam sie dookola w poszukiwaniu owych drutow i kordonow policji. Nie widze. Czy mzoesz Overdive, podac jakis adres czy co? Z checia bym owe druty zobaczyl.
zza kaluzy: „Póki w Polsce nie nastąpi geograficzne rozdzielenie bydła i menelstwa od porządnych ludzi, póty wiecej rodziców będzie miała ?przyjemność? zadawania sobie pytań o to, ?co jeszcze mogła zrobić, aby do tego nie doszło?”
To jest glowny polski problem, Panei zza kaluzy. Nie mam pietra chodzac wieczorem po Harlemie w Nowym Jorku. Mam pietra chodzac w dzien po ulicy Marszalkowskiej w Warszawie. Albowiem, wbrew opowiadaniom Overdrive tu nie ma kordonow i drutow. Tu bydlo i menelstwo nie mieszka tam gdzie mieszkaja porzadni ludzie. Tu sie czesto nei zamyka domow na klucz. Nawet w miescie.
A jak sie menelstwo zaplata tam gdzie nie tzreba, to w 5 minut policja sprawdzi kto on taki
A.L.
3 stycznia o godz. 21:21
– – –
Zgadzam się ze wszystkimi Twoimi wnioskami z porównań US i PL.
Jest dokładnie tak, jak piszesz.
Jakie to ciekawe, że będąc za tą samą kałużą czy nad tym samym strumykiem wiślanym, można żyć w zupełnie innych rzeczywistościach.
Wszystko, bowiem, co istnieje, mieści się wyłącznie w naszych głowach.
Dopiero stamtąd przenika do świata fizycznego.
Albo nie przenika, jak w polskiej szkole. 😉
@A.L. Jeśli szkoła ma uczyć „dress code” poprzez zabranianie uczniom farbowania włosów i robienia makijażu, w wieku buntu, to osiągnie to wręcz odwrotne skutki. Młodzież będzie robić na złość, nie nauczy się niczego.
Czy ten Twój „dress code” zabrania ludziom malowania paznokci, farbowania, tapirowania włosów, robienia makijażu? Wątpię.
@Maura Dlaczego akurat dredów nie wolno? Czym takim złym są dredy, że nie wolno ich nosić? Ograniczają jakoś umysł człowieka, że nie może przez to w szkole myśleć?
Chcąc już zamknąć mój udział w dyskusji o stroju uczniów, muszę powiedzieć, że to, jak kto się ubiera, świadczy jedynie o tej osobie. I szkoła (ba! nikt) nie jest w stanie tego zmienić. Jeśli jakaś „plastikowa dziunia” ubiera się na różowo, na twarz nakłada tony „gładzi szpachlowej”, to i tak taka pozostanie. Co z tego, że w szkole (z musu!) będzie szarą myszką ubraną w jutowy worek, skoro jest poziom myślenia, oraz to, co będzie robić poza szkołą i gdy już z niej wyjdzie, w ogóle się nie zmieni?
W moim mieście jest kilka szkół. Liceum, do którego chodziłem jest najlepszą szkołą średnią w powiecie, z wysokimi wynikami. Dużo sportowców, olimpijczyków, ludzie z tzw. dobrych domów. Szkoła niczego nie zabrania. Każdy ma prawo ubierać się jak chce, farbować włosy (nawet było kilku chłopców, którzy to robili). Nie zmieniało to jednak w żaden sposób wyników szkoły. Może dlatego, że „plastikowych dziuń” było kilka. Spotkać kogoś z ostrym makijażem, albo ubranego wyzywająco, graniczyło z cudem. Nikt nie zabraniał, a każdy wiedział, jak „należy” się ubrać.
Dla kontrastu, na tej samej ulicy, dokładnie naprzeciwko, mieści się inna szkoła. Tym razem najgorsza w powiecie. Grono pedagogiczne staje na głowie, by wyeliminować wszelkie objawy nieposłuszeństwa. Nie wolno się malować, farbować, wyzywająco ubierać. I co? Spotkać tam można same dziewczyny, które wyglądają tak, jakby dopiero co wróciły z nocnej zmiany przy szosie. A szkoła i tak jest najgorsza, zdanie matury graniczy z cudem.
Overdrive 3 stycznia o godz. 20:43
„Ja też miałem włosy do pasa bardzo długo, glany, makabryczne koszulki, cały strój na czarno. Nikt mi nigdy krzywdy z tego powodu nie zrobił.”
Nie obchodzi mnie to. Najzwyczajniej w świecie skończyły mi się zapasy emaptii skierowanej do obcych osób. Udało ci się nie zostać pobitym. Fajnie. To dla mnie nic nie znaczy. Statystyka. Kogoś codziennie biją i gwałcą. Ciebie nie. Mojego syna tak. Obchodzi mnie ból mojego syna. Masz dziecko,-nastolatka w wieku gimnazjalno/licealnym? Nie życzę ci ale też nie przypuszczam, aby już ktoś pobił twoje dziecko, gdyż to trzeba przeżyć samemu aby zrozumieć uczucie bezsilności. Podobne do bycia okradzionym i do powrotu do wybebeszonego domu. Pogadamy, jak (pomimo twoich rad) będziesz patrzył na rany dziecka i zadawał sobie pytanie: „Co mogłem zrobić inaczej?”
„W konflikty wdawałem się tylko jak chciałem zgrywać twardziela na nieswoim terytorium albo wtrącać się w nieswoje sprawy.”
Twoja sprawa, twoje, życie. Mój syn napadł w pojedynkę na trzech bandziorów, z których dwóch miało kije bejsbolowe. Bo lubi „wdawać sie w konflikty”. Ile ty masz człowieku lat? Bo sposób rozumowania gimnazjalisty.
„Ściąłem nie dlatego, (…).”
A on dlatego, dokładnie tak jak przewidziałem, że pracę łatwiej znaleźć wyglądając na człowieka.
„Jak zaczniemy myśleć Twoimi (…) wszyscy będą się czuli bezpiecznie.”
Nie zrozumiałeś tego fragmentu mojego wpisu. Doradzam ponowne przeczytanie. Jest mi dokładnie obojętne, co i jak bedziesz wydziwiał na ten temat. W gruncie rzeczy nawet wolałbym, abyś dalej tak myślał jak myślisz. Bandziory muszą przecież mieć zajęcie i wolę, abyś dostarczył im tego zajęcia tam, gdzie oni są, gdyż inaczej musieliby pofatygować się tam, gdzie mieszka moja rodzina. Chociaż to w Polsce bardzo mała, prawie nieistniejąca pociecha. Na razie menelstwo jest przemieszane z normalnymi ludźmi w jednym bloku w mieście.
„A syn po co konkretnie „bronił mienia”?”
A jednak masz pewne rezydualne zdolności do analizy. Chciał zapobiec rozwaleniu wnętrza nowiutkiego tramwaju, gdyż czytał o tym nowym miejskim zakupie w gazetach. Słuchał o tym w radio. Rozmawiał i dyskutował w domu. Żartował. Oczekiwał zmiany na lepsze w SWOIM mieście. On CHCE MIEĆ SWOJE MIASTO. Swoje miejsce na ziemi. Nie chce mieć, tak jak ja, pesymistycznych myśli karmionych spoglądaniem przez całe moje życie w tym mieście na niemieckie napisy na kamienicach, wyłażące spod farb czy pękających tynków. Na niemieckie napisy na pokrywach studzienek kanalizacyjnych i gazowych. Na przeciwpożarowe skrzynie z piaskiem na strychu domu, w których dziury po sękach zatkane są zmiętymi w kulkę niemieckimi gazetami z 1940 roku. Na niemieckie książki, ciągle obecne w antykwariatach.
Na połamane niemieckie nagrobki wychodzące na powierzchnię pośrodku trawnika w ślicznym parku.
Nowe tramwaje były śliczne. Pachnące nowością, pastelowe, czyściutkie, przestronne, nowoczesne, ładne. Coś się udało. Życie w jego mieście to nie tylko psia kupa na chodniku, koleś pryskający farbą w aerozolu po ścianach, auto sąsiada zamieniające nowy trawnik w błotnistą koleinę, śmierdzące kebaby i pizzerie w przejściach podziemnych, łomalowane reklamami samochody „prywatne”, kretyńskie bilboardy wrzeszczące z każdego kąta, wysypujące się góry śmieci ze wszystkich śmietników, przemieszane ze sobą, coby „recycling” ułatwić. Bronił swojego miejsca na ziemi.
„Obudziły się w nim myśli samobójcze? Policja jest od tego, wystarczyło zadzwonić albo motorniczemu zwrócić uwagę.”
Mam nadzieję, że teraz już wie. On naiwnie myśał, że jak zwróci uwagę, to tamci przestaną łamać.
„Jakby był z kolegami to jasne, można się poobijać dla rozrywki, ale sam?”
W tramwaju był z bratem #2. Został kopniety w twarz zanim brat dobiegł na pomoc. Dalej już bronili się razem, ale po takim kopnieciu tylko #2 był w stanie coś robić bo #3 zalał się krwią.
Dla rozrywki żaden z nich nigdy się nie bił. Pewnie gdyby pochodzili na trening jakiegoś sportu walki (jak radziłem wiele lat wcześniej) to nie skończyło by się to w taki sposób. Mnie w podstawówce Cyganie nauczyli. Do pierwszych lat liceum chodziłem zawsze z kastetem w kieszeni kurtki.
„Głupoty nie wyleczysz przepisami. Nie ważne jak wzniosłej.”
Syn #3 zarzekał się po reakcji MPK i policji, że nigdy więcej nie będzie zwracał uwagi na chuliganów. Za korony złamanych zebów zapłacił własną pracą w Maku. Powiedział, że to była jego decyzja, więc tylko on będzie za nią płacił. Nie było to spowodowane jakimiś moimi wyrzutami, bo powiedziałem mu, ze jestem z niego dumny.
„A bydło i menelstwo jak byś chciał oddzielić od „porządnych ludzi”? Murem? Drutem z prądem? Kordonem policji? Tak jak w Stanach?”
Oczywiście. Nie byłeś, to nie wiesz, jak to się robi. Niczym z tego, co wymieniłeś. Tak to jest w Polsce. Już o tym pisałem, ale ty niełatwo absorbujesz nowe informacje. Masz swoje teorie i nimi się onanizujesz. A więc po raz drugi. Płoty i mury to sie buduje w Polsce. W USA normalni oddzielają się od bandziorów dystansem i podatkami. Wyprowadzają się na przedmieścia i ograniczaja jak mogą zasięg komunikacji publicznej. Tak aby tylko dowoziła rano pracowników na przedmieścia a wieczorem ich stamtąd zabierała. A nie na odwrót. I bardzo ograniczone godziny w weekendy. Albo w ogóle brak komunikacji publicznej. Brak (zakazy albo duże ograniczenia co do liczby) budowania budynków z mieszkaniami na wynajem. Zakaz wynajmowania swoich domów. Likwidowanie albo nie budowanie chodników. W najbardziej zamożnych przedmieściach zrywane są chodniki i zastępowane ścieżkami dla koni. A za podatki płaci się miejscowej policji m.in. za zwracanie uwagi na pieszych. I za to, żeby policja licytowała się w miasteczku ze strażą pożarną i z pogotowniem o to, która służba miała w zeszłym roku średni najkrótszy czas dotarcia do obywatela. Ostatnio jak sprawdzałem, było to pomiędzy 3 a 2 minuty. A u ciebie ile minut w zeszłym roku zajął średnio przyjazd straży pożarnej?
„Niech nas wszelki duch broni od Waszej paranoi na punkcie bezpieczeństwa. Żyjemy na tym świecie razem, wszyscy. Albo nauczymy się współżyć albo od razu zacznijmy strzelać do tych, którzy nam się nie podobają z dowolnych względów. W zęby nigdy nie dostałem „za włosy”, bo z każdym umiem się dogadać. Nie raz, nie dwa, ci co mnie najpierw chcieli bić, potem stawiali flaszkę i poznawało się prostych ale do rany przyłóż ludzi. Trzeba chcieć i umieć, a nie zasłaniać się prawem czy pryncypiami.”
Powiedziałeś już to tej mieszkance Bytomia co ją w biały dzień i w centrum miasta wciąganieto w krzaki? Na całe szczęście ludzie jej pomogli. Byli mądrzejsi od mojego syna. Na całe szczęście.
„Prawo prawem, a żyć jakoś trzeba.”
To z kolei wygląda mi na kwestię „wciągającego”, czyli Szanownego Niewątpliwie Pana Roma. Ale o tym cicho sza, bo jeszcze wyjdę na rasistę.
Maturzystka 1977, rocznik 1960, Ewa, student polonistyki – uważam, że wszyscy macie rację. Okazuje się, że przedstawiciele dwóch pokoleń mogą się doskonale rozumieć i porozumieć. Jeszcze niedawno byłam licealistką w miasteczku, gdzie są tylko dwie szkoły ponadgimnazjalne. Jedna z nich – to „moje” liceum; druga – to zespół szkół zawodowych. Nie trzeba było wprowadzać mundurków, żeby po ubraniu odróżnić uczniów (a szczególnie uczennice) obu szkół. Moja szkoła była tolerancyjna, ale nikt tej tolerancji nie nadużywał. Nikt też nie musiał nam przypominać, jak mamy się ubrać na rozpoczęcie i na zakończenie roku szkolnego, na maturę. Nawet na studniówkę dziewczyny były w większości na czarno lub czarno – biało. Ale za to ta druga szkoła…to o, ho, ho ! Panienki niczym z agencji towarzyskich. A teraz słów parę do Hersylii: z Twoich wcześniejszych wpisów wynika, że jesteś nauczycielką. Niestety, muszę Cię postawić na równi z Gekko. Twój komentarz jest żenujący, nie mówiąc już o tym, iż strasznie „potłuczony” stylistycznie. Pani (panna?) Hersylia z dumą oznajmia, że była dość majętna i otrzymywała 600 (!) zł kieszonkowego, a mimo to nie mogła nadążyć za modą ? Czy to o to chodzi, bo jakoś, mimo wrodzonej bystrości umysłu, nie mogę „załapać” sensu niezwykle zagmatwanego opisu. Proszę więc o wyjaśnienie.
Do Hersylii – chyba się pomyliłam, ty nie jesteś nauczycielką, tylko uczennicą. Mam rację ? Jeśli tak, to chwała ci za to, że jesteś ambitna, czytasz „Politykę” i bloga Pana Dariusza. Ale udzielę Ci dobrej rady – nie wzoruj się w swych komentarzach na Gekko. Pisz prosto, jasno, zrozumiale. W ten tylko sposób możesz zainteresować czytelnika swoimi refleksjami. Pozdrawiam.
@zza kałuży
„Pogadamy, jak (pomimo twoich rad) będziesz patrzył na rany dziecka i zadawał sobie pytanie: ?Co mogłem zrobić inaczej??”.
Bardzo lubisz myślenie kontrfaktyczne? No to dużo szczęścia na dalszej drodze życia życzę. Jak mi dziecko pobiją to zrobię wszystko, by i im krzywda się stała, prawnie albo i bezprawnie. Grunt, by skutecznie. Nie będę zastanawiał się „co by było gdyby”, to jałowy bieg. Na wiele rzeczy w życiu nie masz wpływu, niezależnie od tego jak bardzo o wszystko się trzęsiesz, masz wpływ na to jak żyjesz przez cały czas, który dostałeś i co dzieje się potem. Stary koń jesteś, a tej prostej życiowej lekcji cały czas nie pojąłeś.
„Ile ty masz człowieku lat? Bo sposób rozumowania gimnazjalisty.”
Mogę spytać o to samo ale zasadniczo wiem, że dzieci masz starsze niż moje. Niestety sposób widzenia świata masz podobny do 12-letniej dziewczynki – naiwny i idealistyczny. Łatwo ocenia się mieszkając z dala od bandziorów? Feruje wyroki? Rozumiem, że żyć z bandziorami byś nie mógł, bo zaraz zechciałbyś ich „nawracać”. Nieodwracalnie uszkodzony moralnie? Dlatego z Polski uciekłeś? Zbyt wiele rzeczy trzeba znieść, żeby normalnie żyć? Ciekawe kiedy świat Cię dogoni w Twoim azylu odizolowanym od rzeczywistości odległością i podatkami. Biorąc pod uwagę co się na świecie dzieje, raczej niedługo. I wtedy co? Dalej ucieczka czy asymilacja?
„A on dlatego, dokładnie tak jak przewidziałem, że pracę łatwiej znaleźć wyglądając na człowieka.”
Nie szata zdobi człowieka. Najlepsze stanowiska w swoim życiu dostawałem mając jeszcze długie. Od określonego poziomu ekspertyzy w danej dziedzinie nikogo nie interesuje jak wyglądasz. Liczy się robota wykonana perfekcyjnie i na czas.
„Na razie menelstwo jest przemieszane z normalnymi ludźmi w jednym bloku w mieście.”
I bardzo słusznie, że jest. Jeszcze się nie nauczyłeś, że wszelka segregacja służy patologiom? Od kogo ci ludzie mają się nauczyć normalności, jeśli zamkniesz samych przestępców ze sobą? Apartheid w RPA to samo dobro jak rozumiem? A wychwalasz dokładnie tę samą ideę (poza różnicą koloru), po lewej bogaci i uprzywilejowani, po prawej biedni, chorzy i bez możliwości zmiany czegokolwiek, pomiędzy nimi odległość. I nie ma znaczenia czy nazwę to murem, drutem, kordonem policji, czy jak Ty sugerujesz, odległością i podatkami. Między tymi światami jest przepaść. Im bardziej ją pogłębiasz tym gorzej dla świata w którym żyjesz.
„Mam nadzieję, że teraz już wie. On naiwnie myśał, że jak zwróci uwagę, to tamci przestaną łamać.”
Szkoda chłopaka. I nie zrozum mnie źle, wolałbym, żeby świat był piękny i żeby tamci posłuchali głosu rozsądku, nie niszczyli i by jemu nie stała się krzywda. Tylko zastanów się przez moment, czy normalny rozsądny człowiek rozwala tramwaj kijami bejsbolowymi? Mnie wydaje się, że nie. To trochę tak jakby negocjować z rozpędzonym pociągiem stojąc na torach. Jak nie przyłożysz siły odpowiedniej do pociągu np. dźwigu portowego, to nawet nie zwolni.
Swoją drogą, czy zastanowiło Cię co kierowało bandziorami? Być może byli pijani, naćpani lub zwyczajnie znudzeni. A może ogarnęła ich wściekłość, gdy zobaczyli nowiutki pastelowy tramwaj za ileś milionów, kiedy te pieniądze należałoby wydać na ważniejsze rzeczy, np. edukację? Być może to oni poczuli bezsilność wobec systemu, a Twój syn zwyczajnie wszedł im w drogę?
„Bronił swojego miejsca na ziemi.”
Bardzo nobliwie, bardzo szczytnie. Najpierw bym swojemu pogratulował odwagi, a potem ubolewał nad głupotą. Ja też chcę mieć swoje miasto, ale lubię swoje uzębienie i całe gnaty. Można walczyć skutecznie i nieskutecznie. Skutecznie to wtedy kiedy uchroni się tramwaj przed zniszczeniem lub przynajmniej schwyta sprawców. Nieskutecznie to jak tramwaj zniszczony, zęby wybite, sprawcy zbiegli. Naiwności człowiek oducza się zwykle dość szybko, czasem niestety z uszczerbkiem na zdrowiu.
„Syn #3 zarzekał się po reakcji MPK i policji…Nie było to spowodowane jakimiś moimi wyrzutami, bo powiedziałem mu, ze jestem z niego dumny.”
Bardzo odpowiedzialnie z jego strony. Ale nie zmienia to faktu, że naiwnie i głupio. Jestem pewien, że chciał dobrze, że kierowały nim właściwe dobremu człowiekowi impulsy i pobudki. Tyle, że nie liczą się intencje, a wynik. Wynik natomiast jest taki, że chłopaki dali sobie spuścić dotkliwy łomot, skutkujący finansowymi i zdrowotnymi stratami, a sprawcy zbiegli. Być może świadkowie poczuli się przez to podle. Być może policja poczuła się bezsilna. Być może ktoś stracił nadzieję, ktoś się powiesił, ktoś stał takim samym bandziorem. Ale jak piszesz na wstępie, Ciebie to nie obchodzi. Zatem jeśli obchodzi Cie Twój własny syn, to nie kładź mu do głowy fikcji. Dobro jest ważne, ale ze złem trzeba umieć walczyć skutecznie.
„Oczekiwał zmiany na lepsze w SWOIM mieście….Na połamane niemieckie nagrobki wychodzące na powierzchnię pośrodku trawnika w ślicznym parku.”
Piszesz o rzeczach, które były Twoją codziennością w jakimś mieście niegdyś należącym do Niemiec, które po wojnie przypadło Polsce. Rozumiem, że zamiast mieszkać tu i powoli zmieniać Twoją rzeczywistość na lepsze, postanowiłeś robić to w Stanach? Świat nie jest zbiorem naczyń połączonych. Jak tam popracujesz to tutaj nie zrobi się od tego lepiej. Zrobi się lepiej tam. Może Twój syn to właśnie chciał osiągnąć? Żebyś zrozumiał, że pracując dla obcego Państwa i marudząc wiecznie na swoją Ojczyznę, niczego nie poprawiasz? Ja też mógłbym pojechać do Stanów, do Japonii, do Londynu. Zarabiałbym ileś razy tyle co teraz. Ale „piniondze to nie fszystko”. Tu jest mój dom. Jakby krzywy nie był, to prostszy się sam nie zrobi, jak go zostawię. Być może tym ludziom ze śmierdzących przejść podziemnych byłoby odrobinę łatwiej, mając takiego mądrego człowieka jak Ty po swojej stronie. Być może recykling byłby faktem, a nie teorią, być może nie trzeba byłoby jeździć po nowym trawniku, być może to miejsce na ziemi byłoby lepsze. Lubisz myślenie kontrfaktyczne? To zastanów się, co by było gdyby iluś Polaków takich jak Ty, oczytanych, inteligentnych, dostrzegających bardzo wyraźnie wszelkie patologie tego kraju, nie zabrało dupy w troki, myśląc „nie obchodzi mnie to” i nie wyjechało za granicę, kładąc przysłowiową „laskę” na swój dom, w którym na dodatek zostawili dzieci. Ja myślę, że byłoby lepiej. Jak nie krajowi to może chociaż dzieciom.
Wojna z ucznimi jest z góry przez was przegrana, a wynika to z waszej niejednomyślności. Wy nauczyciele nie potraficie utrzymać jednolitego frontu.
Jeden zabroni inny przymknie oko.
Innym przykładem wojny może być walka z palącymi w toaletach, co z tego, że jeden będzie ścigał gdy inny sam być może palący cichaczem wpuści do kibelka na papieroska.
Nie wszystkich szkoła ma przygotowywać do pracy w korporacjach z dress code (jest jeszcze wiele innych zajęć!). Ma uczniom zapewniać możliwości i warunki indywidualnego rozwoju, a nie zrównywać ich, także pod względem wyglądu. Więc nic nam do włosów i ubrań. Można, i to w prywatnej rozmowie, wskazać, że ktoś popełnia błędy czy niezręczności przy tworzeniu swego image … i to wszystko
@Studentko polonistyki, ależ oczywiście, jestem uczennicą. Nie wzoruję się na Gekko ani na żadnym/żadnej z Was, zresztą jestem tu dłużej niż on (chyba, że zmienił nick), ale głównie czytam. Chodziło mi o to, że w czasach, gdy panowała pewna moda, koleżanki wylansowały się zgodnie z obowiązującymi trendami i nosiły się tak przez jakiś czas. Ja wówczas, gdy one to czyniły, pieniędzy nie miałam – dopiero później otrzymywałam kieszonkowe, ale w sklepach zaczęło panować wtedy wielkie nic – same szarobure sweterki, proste kroje itp., bo takie były trendy, a ciuchy koleżanek pochodziły z wcześniejszych sezonów. A jak wiadomo moda jest święta i jeśli już zapanuje trend na coś, 95% sieciówek wygląda tak samo. Ludzi zresztą też, no chyba, że włożą naprawdę wiele trudu albo uchowało się im coś z poprzednich sezonów 😉
Słyszałam opowieści takie jak ta o XXI LO, kiedy byłam licealistką. To musi być złota szkoła, świetna młodzież i kraina mlekiem i miodem płynąca (albo ropą, jak kto woli), skoro wygląd uczniów urasta do rangi ogromnego problemu, z którym należy walczyć (nie rozwiązać, walczyć!). Ja skończyłam III LO, też w Łodzi, i tam nikt nie miał problemu z dredami, ciuchami czarnymi czy kolorowymi, paznokciami czy farbowaniem włosów. I, dokładnie jak w szkole opisanej przez kogoś wyżej, jakimś cudem większość z nas wiedziała, jak się ubrać, obyło się bez wyzywających ciuchów i makijażu. Ci, którzy chcieli ściąć dredy zrobili to na studiach, bo sami doszli do wniosku, że mogą im kiedyś przeszkadzać w pracy. Ci, którzy nie chcieli nie musieli tego robić. Nasza szkoła wolała się pochwalić tym, że uczniowie stawiają na indywidualność niż zużywać energię na walkę z pomalowanymi paznokciami. Ale może po XXI LO idzie się od razu do korpo? 😉
Jedyne, z czym jeszcze jestem w stanie się zgodzić to zmiana butów zimą. Ale tylko pod warunkiem, że robią to także nauczyciele. No chyba, że po nich paniom sprzataczkom sprząta się lżej!
Mają szczęście bo mają partnerów my walczymy w ogóle o studniówkę. Dla naszych „pedagogów” popuszczonych przez prawdziwych rodziców o czystych myślach -studniówka to zło które trzeba zlikwidować.
MAZOWSZE 2012