Podwyżki i obniżki
Pensje nauczycieli w roku 2012 mają wzrosnąć o 3, 8 proc. W moim przypadku (nauczyciel dyplomowany) będzie to podwyżka o 97 zł brutto. Jednak przyszłoroczna podwyżka zostanie poprzedzona obniżką. Władze wielu miejscowości szukają sposobu, jak mimo konieczności podniesienia belfrom pensji zapłacić im mniej. Jedną ręką będą więc dawać, a drugą odbierać.
W Warszawie planuje się zmienić zasady przyznawania dodatku motywacyjnego (zob. info). Obecnie dodatek ten liczony jest na etat, np. 200 zł, a dyrektorzy decydują, komu ile przyznać. Mogą dzielić po równo, jeśli wszyscy nauczyciele zasługują na dodatek, lub jednemu wypłacić tysiąc zł, a czterem osobom nic. Szkoła w każdym razie dostaje ustaloną z góry kwotę, a dyrekcja dzieli wg uznania. Z budżetu gminy wychodzi zawsze ta sama kwota.
Władze Warszawy widzą w dodatkach motywacyjnych źródło oszczędności. Chcą, aby dodatek wynosił od złotówki (dla najgorszych) do ponad tysiąca (dla najlepszych). Teoretycznie byłoby to samo, gdyż najlepsi otrzymywaliby sporą premię, jednak faktycznie wydatki gminy byłyby mniejsze. Gmina mogłaby ustalać, ilu ma być w szkole najlepszych nauczycieli, np. tylko trzech, ilu średnich, np. pięciu, oraz ilu takich, którzy motywowani byliby do pracy symboliczną złotówką. Władze z góry ustalałyby, na ilu najlepszych nauczycieli stać budżet. Należy się spodziewać, że wiele gmin stać będzie tylko na symboliczną złotówkę.
Warszawa daje przykład, jak oszczędzać na belfrach. Podobnie kombinują władze innych miejscowości. Zanim więc nauczyciele zaczną cieszyć się z podwyżek, najpierw będą musieli zapłakać z powodu obniżek. Niestety, bilans nie wyjdzie nawet na zero. Raczej będzie strata – zanim dostanie ktoś stówę, najpierw straci dwieście.
Komentarze
W Warszawie to będzie raczej obniżka o 400zł miesięcznie bo ratusz chce zaoszczędzić 100mln na dodatkach motywacyjnych!!!;-)
Drogi (jak widać) Gospodarzu!
Gdyby miał Pan moc przywrócenia, a nawet wzbogacenia dodatków motywacyjnych, za pomocą argumentacji skierowanej do władz, proszę o odpowiedź:
Co konkretnie straci szkoła, uczniowie i jak ucierpią cele oświatowe (nie chodzi o pokój nauczycielski) poprzez likwidację (nawet) dodatków motywacyjnych w obecnej formie?
Co inaczej zrobią nauczyciele, którzy nie załapali się na 1, 100, 200 czy 1000 zł dodatku, w porównaniu do tego, co robią obecnie?
Jaką szkodę społeczną wywoła a jaki zysk spowoduje likwidacja lub utrzymanie takich dodatków?
Bez odpowiedzi na te pytania, założę się, że racjonalne będzie zlikwidowanie w ogóle płac dla nauczycieli.
I tak będą zajmować etaty.
Przecież nie ma żadnych oznak odpływu od zawodu a wręcz przeciwnie. Nie słychać, aby w Warszawie na wieść o zniesieniu motywacji, ktokolwiek sam zrezygnował z etatu.
Bowiem etat, możliwość wyżycia się i przywileje mają wielokrotnie większą moc w tym systemie niż jakakolwiek praca, wynikająca z motywacji finansowych.
Proszę zaprzeczyć, jeśli ma Pan jakiekolwiek w tym względzie racjonalne argumenty.
Inaczej – pod blogiem zabrzmi ponownie wtórujące wpisowi pustosłowie biadań skrzywdzonego rzekomo publicznego pieczeniarstwa.
🙂 🙂 🙂
Panie Gospodarzu!
Dopóki obracamy się w socjalistycznym matrixie, podobne dylematy można mnożyć i obdzielić nimi jeszcze przyszłe pokolenia.
Jak długo uciekamy od wartości pracy i wartości usługi, każdą tezę można udowodnić, bo z fałszu może wynikać wszystko (proszę zapytać kolegę matematyka) a socjalizm jest fałszem (utopią) ? (proszę na wszelki wypadek kolegów nie pytać).
W każdej jednostce w gospodarce realnej można określić wartość produkcji towarów i usług oraz koszty, wartość pracy jest jednym z ich elementów i tak samo, jak inne składniki jest mierzalny – również jeżeli dotyczy to usług niematerialnych.
Jeśli jako założenie przyjmiemy, że działania szkoły nie wolno oceniać, a nauczyciela również, bo wynik jego pracy zależy od:
1) uczniów
2) rodziców
3) gmin
4) min. MEN
5) policjantów i złodziei
6) [dopisz]
zaś w żadnym stopniu od nich samych, to wynagrodzenie sprowadzimy do zasiłku, który nie odpowiada wartości pracy (bo jej nie znamy oraz nie wolno o niej mówić) ale wielkości potrzeb i oczekiwań pieniędzobiorców.
Więc zapraszam do radosnej licytacji.
P.S.
Czym się różni wypłata o funkcji wynagrodzenia od wypłaty o funkcji zasiłku?
Bynajmniej nie wielkością.
Wynagrodzenie jest za wynik pracy, jej jakość i wydajność, w tym dynamikę wydajności, czyli innowacyjność.
Zasiłek jest na zaspokojenie potrzeb.
Pracownik pobierający wynagrodzenie otrzymuje premię lub podwyżkę za to, że poprawił organizacje pracy swoją lub zespołu, zwiększył wydajność, zmniejszył ilość błędów (odpadów, usterek), potrafi wykonywać różne funkcje w zależności od potrzeb itp.
Pracownik pobierający zasiłek otrzymuje podwyżkę za to, że zwiększyły się koszty utrzymania i obrócił się kalendarz (- dawno nie było podwyżki!).
Pracownik otrzymujący wynagrodzenie stara się (system go skłania) pracować dobrze.
Pracownik otrzymujący zasiłek stara się (j.w.) pracować długo.
@Gospodarz
>Mogą dzielić po równo, jeśli wszyscy nauczyciele zasługują na dodatek, lub jednemu wypłacić tysiąc zł, a czterem osobom nic.<
Według aktualnego regulaminu wynegocjowanego jeszcze za Lecha K.z ZNP i "S"(zwłaszcza!) minimum (!) dodatku motywacyjnego na etat wynosi ok.200zł brutto miesięcznie! Nie można więc nikomu przydzielić 0 czy 1zł;-)
@corleone-mundrala
Słyszałeś o czymś takim jak piramida potrzeb Maslowa???;-)
Dopóki nie są zaspokojone podstawowe to czymś takim jak innowacyjność i samorealizacja w pracy jeno odmieńcy się zajmują.A tych w Polsce 0.5 miliona nie znajdziesz!!!
S-21
28 grudnia o godz. 14:42
Masłow? Jasne!
Podstawowy poziom: zjeść, wypić i się zabawić – Miałem raz wątpliwą przyjemność widzieć obchody Dnia Nauczyciela w zamkniętym lokalu (nauczyciele szkoły podstawowej), raz w Zakopanem szkolenie dla pedagogów. Robiło wrażenie.
Następny: Bezpieczeństwo zapewnione przez KN, tradycje socjalistyczne i stojących na warcie obroniarzy uciśnionego nauczycielstwa.
Wyżej: Przynależność do półmilionowej rzeszy zwartych i gotowych do pracy. Poczucie bezpieczeństwa w tłumie ? robi wrażenie.
Wyżej: Uznanie: po coś w końcu wymyślono te stopnie awansu. Nawet mało który nauczyciel wierzy, że one coś oznaczają. Ale jaki prestiż!
Wyżej: potrzeba jeszcze więcej, po co?
Co to jest właściwie za twór, żeby wypłacać premię wszystkim po równo? Jeśli jest po równo to jest zwykłym wynagrodzeniem, a nie premią. Nie wspominając o tym, że skoro jest uznaniowa to można wypłacić albo nie, a zatem w przypadku problemów finansowych organu płacącego, zostanie zabrana. Negocjujcie te podwyżki nieco rozsądniej przy następnych strajkach, drodzy nauczyciele.
Poza tym, dlaczego Wasza płaca nie zależy od wyników, a od stanowiska czy posiadanych tytułów?
Overdrive: „Poza tym, dlaczego Wasza płaca nie zależy od wyników, a od stanowiska czy posiadanych tytułów?”
Bo w Polsce ciagle panuje komuna. Juz sie tak nie nazywa, ma bardziej wytworna i salonowa nazwe, ale „czy sie stoi czy sie lezy” obowiazuje dalej. Nie tylko w nauczycielstwie.
W przypadku nauczycieli trudno byłoby uzależniać płacę od wyników, ponieważ brak jest wystarczająco dokładnych narzędzi do mierzenia jakości naszej pracy. Wszystkie dotychczasowe narzędzie są mało sprawiedliwe. Nauczyciel który uczy słabe klasy nie będzie miał raczej olimpijczyków – tam sukcesy mierzy się inną miarą – no właśnie, tylko jaka miara jest najlepsza? Przecież nie na podstawie średniej ocen. Najlepsza jak dotychczas wydaje się tzw. Edukacyjna Wartość Dodana, ale nawet i tu największy przyrost wiedzy będzie w zdolniejszych klasach – a te mniej zdolne też ktoś uczy, i w wielu przypadkach jest to naprawdę kawał dobrej roboty, choć w wynikach (ocenach uczniów) tego nie widać, bo dla słabego ucznia ocena dostateczna może być ogromnym sukcesem.
I tu jest problem, kto powinien i na jakiej podstawie dostawać dodatki motywacyjne?
Jedno jest dla mnie pewne – jeśli dodatek ma motywować, to nie może go dostawać każdy po równo, i nie może to być po 1 zł czy po 200 zł – musi to być większa suma.
I zasady przyznawania muszą być sformułowane jednolicie i mądrze – inaczej nie ma sensu w ogóle dawać dodatku.
@Gekko jeśli stracę 300zł dodatku to aby domknąć budżet domowy będę musiał je zarobić w inny sposób, na pewno kosztem przygotowania się do zajęć, na razie mi się jeszcze chce i mam na to czas ale to może się skończyć, uczeń i tak nie zauważy
@cvb
28 grudnia o godz. 20:59
Genialne. W jednym zdaniu ująłeś istotę specyfiki funkcjonowania nauczyciela w szkole.
Rzetelne wykonywanie swoich obowiązków jest pochodną wolnego czasu i dobrych chęci.
Gdybyś pracował w przedsiębiorstwie, właścicielowi, lub zarządzającemu niedługo po tym przestałoby się chcieć ci płacić i w ogóle korzystać z twoich usług.
A w szkole, jak znów genialnie zauważyłeś, nic się nie stanie.
DeSo 28 grudnia o godz. 18:59
„W przypadku nauczycieli trudno byłoby uzależniać płacę od wyników, ponieważ brak jest wystarczająco dokładnych narzędzi do mierzenia jakości naszej pracy. Wszystkie dotychczasowe narzędzie są mało sprawiedliwe.”
I to mnie zastanawia. Może się mylę, ale czy sposoby pracy nauczyciela aż tak bardzo zmieniły się przez ostatnich kilkaset lat? Od reform Comeniusa? Wydawałoby się, że przez ten czas jakieś metody oceny jakości pracy nauczyciela można było wypracować.
„Nauczyciel który uczy słabe klasy nie będzie miał raczej olimpijczyków ? tam sukcesy mierzy się inną miarą ? no właśnie, tylko jaka miara jest najlepsza?”
Gospodarz jak sam mówi, uczy świetne klasy w świetnym liceum i też nie ma olimpijczyków…kiedyś obiecywał nam poruszenie tego tematu, tzn. dlaczego jedni nauczyciele ich mają a inni nie, ale jak na razie zbiera materiały.
„Przecież nie na podstawie średniej ocen. Najlepsza jak dotychczas wydaje się tzw. Edukacyjna Wartość Dodana, ale nawet i tu największy przyrost wiedzy będzie w zdolniejszych klasach ? a te mniej zdolne też ktoś uczy, i w wielu przypadkach jest to naprawdę kawał dobrej roboty, choć w wynikach (ocenach uczniów) tego nie widać, bo dla słabego ucznia ocena dostateczna może być ogromnym sukcesem.”
Hm, średnia ocen czego? Ocena ucznia rozumiana jako uzyskany przez niego procent rozwiązanych zadań na teście? Może trzeba raczej zacząć od oceniania więcej aniżeli tylko tego jednego parametru? Ja bym postulował trzy-cztery oceny zamiast jednej.
Pierwsza to tradycyjne „testo-procenty”.
Druga to wysiłek włożony w naukę przez ucznia.
Trzecia to jego zaangażowanie w życie „bliskiego otoczenia”, czyli klasy. Czwarta to zaangażowanie w życie otoczenia „dalekiego”, czyli szkoły, kościoła, domu kultury, drużyny harcerskiej, wolontariatu, rady osiedla, biblioteki, itp.
Nie wiem, czy wszystkim ocenom przyznać takie same wagi. Pewnie tak. Nie jestem pewien, ale chyba tradycyjna ocena z zachowania mieściłaby się jakoś w proponowanej „ocenie trzeciej”. Myslę także, że wrzucanie ich wszystkich do jednego worka (po przemnożeniu przez wagi) także byłoby błędem. Nie ma według mnie sensu dążenie do posiadania Jednej Wielkiej Oceny Wszystkiego. Jedna ocena/ocena średnia to niedobre rozwiązanie.
I na koniec (ostrzegam długa) dygresja-komentarz.
Miałem kiedyś dwie kandydatki na techników. Jedna była młoda, piekielnie inteligentna, w lot chwytała wszystkie nowe informacje.
Jej głowa była jak brylant. Nie robiła notatek i wszystko pamiętała. W pamięci liczyła (po jednokrotnym wytłumaczeniu) takie rzeczy, jak największe dopuszczalne wahania parametrów procesu trawienia (np. temperatury) tak, aby przy monitorowaniu tegoż procesu co ustaloną jednostkę czasu nie doprowadzić do zniszczenia materiału. Miała bardzo bliskie prawdzie intuicyjne zrozumienie pojęcia optymalizacji procesu wielu zmiennych ze względu na największy dopuszczalne okno zmienności tych parametrów. Sama wpadła na pomysł konieczności badania interakcji zmiennych a nie tylko polegania na monitorowaniu ich i sterowaniu metodą „jedna zmienna na raz”.
Druga tuż przed emeryturą, z wielką trudnością przyswajała nowe rzeczy. Miała wielkie kłopoty ze zrozumieniem, że jak wyświetlacz cyfrowego stopera pokazuje 01:30 to znaczy to, że upłynęło 1.5 minuty a nie 1.3 min. Nie potrafiła chwycić pojęcia stałej trawienia, czyli ile materiału strawiono w jednostce czasu, gdy znamy i jedno i drugie. Miała trudności z posługiwaniem się konceptem jednostki powstałej z kombinacji jednostek grubości i czasu, np. 10 mm/min. Mimo wielkiego wysiłku (mojego i jej) i masy wykonanych ćwiczeń, nie opanowała do końca swobodnie działań na ułamkach.
Pierwsza kłamała i oszukiwała. Wyłudzała pieniądze od współpracowników. (Pożyczała „na benzynę”) Niszczyła (przypadkowo, zdarza się) sprzęt i materiały do produkcji ale nie przyznawała się do tego. Wiedząc co robi, z premedytacją fałszowała dokumentację produkcyjną i narażała na realne niebezpieczeństwo utraty zdrowia wielu ludzi wokoło. Spóźniała sie do pracy i miała nieusprawiedliwione absencje. Jeszcze raz przypominam, gdyby chciała, mogłaby ze swoją głową osiągnąc bardzo wiele i wcale nie mam tutaj tylko na myśli stanowiska technika. Starsza pani przychodziła do pracy wcześniej i wychodziła później aby siedzieć w stołówce i rozwiązywać te nieszczęsne ułamki,- potrzebne do przejścia testu na technika. Otwarcie przyznawala, że w szkole była prawie pół wieku temu i że ciężko jej idzie.
Rekomendowałem zwolnienie młodej i wyleciała z pracy. Skomputeryzowałem i zautomatyzowałem kilka stanowisk po to, aby mogły same gadać ze sobą i aby wyeliminować wszelką ludzką ingerencję w obliczenia. Zrobiłem masę rzeczy, które normalnie nazywa się „de-skilling” ale nie to było moim celem. Ja chciałem mieć pracownika, któremu mogłem absolutnie zaufać. Szefostwu podobały się efekty automatyzacji i nie rozumiejąc moich intencji,- starszej pani przyspieszyli emeryturę (najpierw próbowano ją zwolnić dyscyplinarnie aby zwolniło się miejsce pracy dla koleżanki kierowniczki z produkcji fałszywie oskarżając o spowodowanie strat, a po moich protestach dano jej odprawę i skłoniono do wcześniejszego odejścia z pracy). Zatrudniono „średniego” pod względem inteligencji i wiedzy technika. Ułamki liczył, a jakże i nie próbował oszukiwać. Nie miał tylko kręgosłupa starszej pani i „wszedł w system jak rączka w rękawiczkę”. Starsza pani zwracała mi uwagę na rzeczy, które kilka miesięcy później spowodowały awarię, uwolnienie trujących gazów, helikoptery stacji telewizyjnych nad budynkami zakładu i tłumaczenie się dyrektorów przed kamerami. Powiat i miasteczko zagotowały się. Lokalni politycy zwietrzyli okazję do „obrony zdrowia i życia obywateli” i do „dopilnowania” i „żądania wyjaśnień”. Firma zainstalowała jakieś super filtry, nowe instalacje, przebudowała masę rzeczy. Zapłaciła za masę nowych szkoleń dla praqcowników. Pieniądze i czas w kanał. Tempo prac było szalone i oczywiście zatrudniono firmy z „właściwymi plecami”, tylko związkowe, tylko lokalne. Kosztowało to krocie. W dwa lata później koszta produkcyjno/inwestycyjne były przytaczane jako jedna z przyczyn przenosin produkcji na Tajwan.
Ja nie twierdzę, że wyrzucenie jednej starszej pani co nie liczyła ułamków zamknęło firmę. Ale uczciwość, pracowitość, solidność, zdrowy kręgosłup moralny są ważne. Jeżeli wszyscy „wiedzą i widzą” a nikt nic nie mówi, to w końcu coś się rypnie, przerwie, komuś w łeb da i będzie afera. Ten, co zaprojektował nigdy nie może wykonać systemu całkowicie idiot-proof. Wszystko trzeba nadzorować i konserwować. No chyba, że w Polsce całą gospodarkę oprzemy o call centers. Wtedy nic nikomu nie spadnie na głowę i żaden gaz sie nie uwolni.
„Procenty na teście” to w skali całego życia bardzo słaba miara. Czasami konieczna, ale śmiem twierdzić, że tylko na niektóre stanowiska. Dla inżynierów tak. Ale czy większość uczniów będzie inżynierami? Czy większość będzie coś projektowała? Ile razy czytam o rozwijaniu innowacyjności i kreatywności jako celach edukacji to myślę sobie czy nauczyciele, rodzice i sami zainteresowani wiedzą do absorpcji jakich darów są w stanie się przygotować i co z tymi darami zrobić?
„Jedno jest (…) dodatku.”
Amen.
@A.L.
„Bo w Polsce ciagle panuje komuna. Juz sie tak nie nazywa, ma bardziej wytworna i salonowa nazwe, ale ?czy sie stoi czy sie lezy? obowiazuje dalej. Nie tylko w nauczycielstwie.”
Zgadza się. Obowiązuje to zasadniczo w całym sektorze publicznym. Służba „zdrowia”, komunikacja, poczta, wszelkie urzędy, edukacja. Wszystkie te dziedziny mają dwa zasadnicze problemy: rozmyta odpowiedzialność, a zatem faktyczny jej brak oraz praktyczna niemożliwość zmiany czegokolwiek.
Jeszcze o ocenianiu nauczycieli.
Czy nie jest przypadkiem tak, że po kilku latach pracy danej szkoły wszyscy w jej okolicy, tzn. dzieci – byli uczniowie, rodzice a i sami nauczyciele doskonale wiedzą kto jest w tej szkole dobrym a kto złym nauczycielem? Nie istnieje coś takiego jak „powszechna, pantoflowa wiedza” na ten temat? Na jakiej podstawie polecani są jedni i jednych klas rodzice starają się „wcisnąć” swoje dzieci a innych unikają? Że podobne mechanizmy działają pomiędzy szkołami, w wypadku miasta, w którym jest taki wybór?
Coś dziwnego, że „mądrość ludowa” ma swoj sposób oceny a fachowcy od pedagogiki nie mają.
„i do jednych klas”
@corleone
Oczywiście. Ale mi się jeszcze chce, pracuję ponad normę, wychodzę poza program. Dzieci są zadowolone, niektórzy nauczyciele mniej.
Pracuję na jednym nauczycielskim etacie, nie szukam drugiego. Przyduszony potrzebą pieniężną dam sobie radę w zawodzie wyuczonym.
Jakość lekcji może ucierpieć na tym, że przestanę przygotowywać prezentacje czy inne materiały. Ograniczę sprawdziany do minimum aby nie tracić czasu na bzdury, a oceny będą głównie za pracę na lekcji.
„A w szkole, jak znów genialnie zauważyłeś, nic się nie stanie.”
Nie jest to chyba nic odkrywczego, czy w szkole czy na uczelni czy na szkoleniu, wszędzie jest tak samo, miałem zajęcia z bardzo dobrymi nauczycielami/wykładowcami/szkoleniowcami i miałem też z olewaczami, którzy może i byli dobrzy ale im nie zależało. Szczególnie politechnika w tym przodowała, zajęcia z magistrami bez jakiegokolwiek przygotowania pedagogicznego to była strata czasu.
Na szkoleniach też rożnie bywało, szkoleniowiec nieraz traktuje tą prace jako fuchę, gdzie coś tam powie i kasa w kieszeni.
„Rzetelne wykonywanie swoich obowiązków jest pochodną wolnego czasu i dobrych chęci.
Gdybyś pracował w przedsiębiorstwie, właścicielowi, lub zarządzającemu niedługo po tym przestałoby się chcieć ci płacić i w ogóle korzystać z twoich usług.”
Ok, tylko w jaki sposób mam być oceniony?
W czasie hospitacji? Każdy pewnie pamięta szopkę jaką urządzało wielu nauczycieli gdy jego lekcja miała być hospitowana?
Gdy moje lekcje są hospitowane się tym nie spinam w ogóle i prowadzę ja normalnie. Dyrektor zwykle przysypia bo nie ma fajerwerków a on nie rozumie nawet o co chodzi.
Na podstawie jakiś ankiet zadowolenia uczniów? Nie ma takich ankiet.
Na podstawie wyników. Są wystarczająco dobre.
I jeszcze raz się odniosę do tego:
„Gdybyś pracował w przedsiębiorstwie, właścicielowi, lub zarządzającemu niedługo po tym przestałoby się chcieć ci płacić i w ogóle korzystać z twoich usług.”
Może i tak, tylko że to tak niestety nie działa. Czemu gdzie nie spojrzę to widzę samych partaczy? Mechaników, lakierników, budowlańców, sprzedawców. Lakier odpada po wizycie u lakiernika, mechanik naprawia nie to co powinien, a po remoncie firma zapada się pod ziemią a ściany pękają.
Ja przynajmniej pracuje uczciwie i więcej niż mi za to płacą. Jak będzie trzeba ograniczę się do niezbędnego minimum bo utrzymać dzieci muszę mieć za co. A spróbuj to zrobić zarabiając 1700zł.
Toć – przecież samorządowa reforma jest najbardziej udana, nikt tak jak samorządy n-lom nieba nie przychylają! I co najważniejsze, w znacznej mierze nauczycielstwo np. w Warszawie, w podskokach, na Bufetową, głosowało!!!
Czy nie jest przypadkiem tak, że po kilku latach pracy danej szkoły wszyscy w jej okolicy, tzn. dzieci ? byli uczniowie, rodzice a i sami nauczyciele doskonale wiedzą kto jest w tej szkole dobrym a kto złym nauczycielem?
Nie jest. Rodzice mają często swoich faworytów, jak szkoła elitarna z jaką mam do czynienia, to na giełdzie dobrze chodzi Pani która jest sroga, dzieci jej nie lubią, bo się jej boją, obniża stopnie z wypracowania za oryginalność, twierdzi publicznie, że ona jest od przygotowania do testu szóstoklasisty i pisarze niech sobie w domu prywatnie piszą.
Tak grupka kretynek matek może cała klasę załatwić.
Mamy przez nie negatywny dobór z negatywnego wyboru.
Koszmar, bo potrafią dyrekcje umęczyć i postawić na swoim, jak z tą panią od polskiego czy od przyrody co się wysikać dziecku nie pozwala.
Te dwie panie są bardzo złymi nauczycielkami niemniej cieszą się powodzeniem.
Nasza szkoła tępota rodziców poza wszystkim.
@ zza kałuży
– – –
Miłe zaskoczenie Twoją przypowieścią, widocznie odzyskujesz rozsądek pisząc o sprawach zawodowych a nie kulturowych…hihi!
To fajna historia – zwraca uwagę na to, co w istocie jest nie tylko pożądaną, celową ale i mierzalną kompetencją edukacji. Nie jest to z pewnością izolowana od postaw wiedza specjalistyczna – z takich ‚specjalistów’ nie ma chleba w zespole.
– – –
No i wyszło a propos – mierzenia wyników i stawiania celów. Oczywiście, że zarówno trafne cele kompetencyjne można w edukacji określić, jak mierzyć i precyzyjnie rozliczać edukatorów z wyniku.
Pod taką egidą zresztą reformowano nasz system edukacji, niestety nie w jego strukturze, mechanizmach czy zarządzaniu kompetencjami personelu ale, wyłącznie i deklaratywnie – w sferze podstaw programowych.
Czyli, próbowano zaaplikować software GPS do furmanki pełnej podchmielonych darmowym wyszynkiem biesiadników, zaprzężonej w pijane konie.
Teraz możemy z personelem rozmawiać, czy da się, waląc szkapę GPSem po łbie, określić azymut na najbliższy GS z jabolem. Bo ten gps jakiś mały, a koń – duży, no i bilans metodyczny belferstwu się nie zgadza… 🙂
Sam już nie wiem, czy metaforycznie bardziej ślepcy Breughla, czy statek szaleńców do tej karykatury oświaty i edukacji pasują? 🙂
(Szampana za odpowiedź nie będzie, niestety z w/w powodów. Chwatit’.)
wczorajszy parker 29 grudnia o godz. 18:17
Kefirek nie służy?
Tak jak myślałem, parker, ty jak ten architekt-urbanista Daniel Burnham mówiący „Make no little plans. They have no magic to stir men’s blood”. Tobie nie wystarcza wypieprzenie ze szkoły 99% negatywnie wyselekcjonowanych nauczycieli, ty nie zatrzymasz się zanim nie uratujesz wszystkich dzieci także przed ich rodzicami-tepakami. W sumie swiatła dyktatura to jest to. Singapurowi czy Południowej Korei nie zaszkodziły, a wręcz odwrotnie. Wiem, że jako tyranowi mój głos nie jest tobie potrzebny, ale daję ci go anyway. Skoszarujmy gdzieś wszystkie bachory, chciałem powiedzieć – wszystkie aniołki niewinne, wszystko jedno gdzie byle daleko od zatruwających ich czyste duszyczki zbrodniczych belfrów i matek-kretynek. Uratujmy je dla „społeczeństwa”. Tylko, tego, tutaj mi się cos zaczyna rypać…no bo kim jest to „społeczeństwo”, czy nie przypadkiem matkami-kretynkami? A jak one nie docenią wyników twojej dydaktyki? Do więźnia z nimi? Rozstrzelać, coby nie mnożyły wadliwych, kretyńskich genów? Tak myśałem.
No, to za tyrana! Polewaj, parker, polewaj.
Zapomniałem dodać o motywacji, skoro szampana nie będzie 🙁
Otóż, wbrew uczonym (bezskutecznie, jak widać) dyskutantom, nie ma żadnej niespójności motywacyjnej w obecnej sytuacji personelu oświatowego. Przeciwnie.
Po pierwsze – warunki pracy na belferskim etacie są dostatecznie atrakcyjne dla ponad 500 tys ludzi, co oznacza, że ich poziom potrzeb fizjologicznych jest dostatecznie zaspokojony. Inaczej, masowo zwalnialiby się z takiej pracy. Jest to pochodną masowości zatrudnienia przy braku fachowych kryteriów doboru, a to sprawia, że już te warunki płacowe odpowiadają poziomowi mas.
Po drugie, jak w każdym obszarze krajowego zatrudnienie publicznego, fałszem jest odnoszenie stopnia zaspokajania potrzeb wyłącznie do poziomu płacy. Istnieją w tym kraju dostatecznie silne bodźce motywacyjne w samym etacie, nie mówiąc o gwarantowanej tolerancji partactwa. W przypadku nauczycieli dochodzą jeszcze takie ‚wyższe’ potrzeby samorealizacji (tu: gwarantowanej), jak bezprzedmiotowa dominacja nad bezbronnymi, bezkarne odreagowywanie psychopatologii na uzależnionych prawnie przedmiotach procesu (to uczniowie i rodzice), uznanie wśród, źródłowych dla wielu zaetatowanych, nizin kulturowych, wreszcie rzekome, ale okazywalne zaspokojenie aspiracji awansu społecznego. Nie mówiąc o konsumpcji na krzywy r..j, pokutującego jeszcze gdzieniegdzie, szacunku dla ethosu nauczycielskiego.
Mało? Dodajmy więc powszechnie wykorzystywaną możliwość kształtowania popytu na własne usługi pozapodatkowe, jako bonus za spryt i „ustawienie się” na chorym rynku usług. To na wypadek nadętego łatwym publicznym pieniądzem wzrostu finansowych potrzeb fizjologicznych i Herzbergowskiej higieny.
Tak więc, mogę się założyć o każdą stawkę, że nie tylko usunięcie karykaturalnych w formie i treści dodatków „motywacyjnych” nie spowoduje rezygnacji z robienia tego, co nauczyciele robią dotychczas, tak , jak i te dodatki nie sprawiały, że robili coś inaczej.
Nie zmieni łakomstwa na zaspokajanie potrzeb publicznym kosztem nawet zniesienie wynagrodzenia w ogóle.
Nie wierzycie? To przypomnijcie sobie, co robi belfer, gdy go „nie stać” na studniówkę czy wycieczkę , i czym się chwali na blogu. Dopóki nie ma rynku i jest przymus oświatowy, belfer publiczny, jak rząd Jaruzelskiego, wyżywi się sam.
Zakłady przyjmuję ze spokojem, doświadczenia i badania psychologii społecznej zapewniają zyskowny dla mnie scenariusz.
🙂
taka ciekawostka, planuję zmienić mieszkanie na większe i chciałem sprawdzić jaką mam zdolność kredytową, posłużyłem się tym kalkulatorem https://www.invigo.pl/zdolnosc-kredytowa-kalkulator i okazało się, że nie posiadam żadnej zdolności kredytowej przy moich zarobkach nauczyciela kontraktowego
Pisząc „wczorajszy” miałem na myśli niedzisiejszy, zacofany, nieprzystający do współczesności.
Skojarzenie świadczy o kojarzącym.
Nie śmieję się z tego, jak z żadnej innej choroby i tobie też polecam się nie śmiać, bo z alkoholizmem żartów nie ma, to śmiertelna choroba. Przyczyn zapadania na nią, jego odmian, stadiów jest tyle co ludzi dotkniętych ta chorobą na świecie.
Jeżeli znany jest ci „wczorajsze” samopoczucie, to ty też jesteś tym paskudztwem dotknięty, nie tylko ja kotku.
Wstąp do klubu jeśli potrzebujesz pomocy, jeśli jeszcze sobie z problemem radzisz sam uważaj i pamiętaj, w razie czego zadzwoń, numer znajdziesz w necie, jesteśmy w każdym większym mieście.
Ocena pracy nauczyciela jest …. prosta. Uczen, rodzic doskonale wiedza jaki nauczyciel potrafi dobrze nauczyc i staraja sie aby uczen byl w jego klasie. Ten nauczyciel przyciaga uczniow, jest najlepsza reklama szkoly. Wiedza tez, kto nie powinien uczyc jego dziecka…. Wzbudza szyderczy smiech…
A co wiedza dyrektorzy? NIe dostrzegaja tych nauczycieli, daja dodatki swojemu towarzystwu wzajemnej adoracji….
nauczyciel_pl
30 grudnia o godz. 2:12
– – –
A uważasz, że powinieneś mieć taką zdolność?
Z jakiego tytułu? Nauczyciela kontraktowego, szlachectwa, molestowania w dzieciństwie czy też poziomu inteligencji?
Zróbmy quiz świadomości zasad, jakie w świecie obowiązują i opracujmy ranking słusznych kryteriów kredytowych dla banków.
Ostatecznie, 50 lat ‚uczono’ nas sprawiedliwości społecznej i demokracji socjalistycznej, damy radę – trzeba się tylko zdrowo oburzyć!
I pieniądze przyjdą same, za zasługi w walce z kapitalizmem! 🙂
Komentuję Twą wypowiedź nie ze względów osobistych, ale z oburzenia, jak nauczyciel (!) może takich rzeczy, o jakich piszesz, próbować uczyć (!).
Gekko, a czemu uważasz, że nauczyciel nie ma prawa mieć zdolności kredytowej? Pracując na jednym etacie nie ma szans na kredyt, a pracy na dwóch etatach chciałbyś zabronić koszarując nauczycieli w jednej szkole na co najmniej 40h.
Nauczyciel dla ciebie to śmieć, prostak, niewolnik? Nic się mu nie należy?
Nie potrzebuje samochodu, domu ani choćby mieszkania?
Ma się gnieździć ze swoja rodziną w ciasnym mieszkaniu z teściami?
Kim dla ciebie jest nauczyciel, że nie ma prawa mieć zdolności kredytowej?
Masz, moim zdaniem, specyficzne refleksje, odnajdujące w moim komentarzu treści, które nie zostały w nim zawarte, a mieszczą się wyłącznie w Twojej samoświadomości.
Zdolność kredytowa nie jest prawem, ale wypracowanym zasobem. Nikt więc ze względu na zawód, płeć, pochodzenie, rasę czy poglądy nie ma „prawa” do zdolności kredytowej, jeśli nie zarabia swą pracą (lub nie posiada) odpowiednich środków. Taka sytuacja, zdrowego człowieka skłania do refleksji, aby, jeśli tak pragnie zdolności kredytowej, wypracować ją a nie wymusić na banku czy społeczeństwie – ‚godnościowo’.
Przerażające jest tylko to, że właśnie nauczycielowi jakoby, trzeba tłumaczyć to, co jest jasne dla każdego, niewykształconego nawet, obywatela demokratycznego państwa.
Skoro jednak już tę wiedzę uzyskałeś, życzę Ci w Nowym Roku zmiany, w kierunku jak najefektywniejszych wyborów zawodowych, owocnej pracy i jak najszerzej spełniającej życiowe aspiracje… zdolności kredytowej 😉
I znowu, muszę, bo zapomniałem, dodać, że mój powyższy komentarz skierowałem do
@ nauczyciel_pl
31 grudnia o godz. 0:17
Czyli aby zdobyć zdolność kredytową trzeba to wypracować, czyli więcej zarabiać. Czytając twoje wcześniejsze wpisy wiem, że uważasz, że nauczyciele zarabiają za dużo.
Tym samym odmawiasz im tego prawa.
Co potwierdza jedno krótkie twoje zdanie: „A uważasz, że powinieneś mieć taką zdolność?”
„Taka sytuacja, zdrowego człowieka skłania do refleksji, aby, jeśli tak pragnie zdolności kredytowej, wypracować ją a nie wymusić na banku czy społeczeństwie”
Czy ja chcę na kimś to wymuszać? Gdzie to napisałem? Możesz dać mi przepis jak mam to wypracować. Choćbym się zatyrał i tak mi więcej za to nie zapłacą przecież.
Więc proszę teraz nie czaruj i nie próbuj odwracać kota ogonem. Dziwny z ciebie człowiek.
@nauczyciel_pl – nie denerwuj się tak, Gekko tylko żartował. Na pewno ci powie jak poprosisz po ilu latach pracy będzie cię stać na własny dom i mercedesa w garażu.
nauczyciel_pl
31 grudnia o godz. 16:10
„Czy ja chcę na kimś to wymuszać? Gdzie to napisałem? Możesz dać mi przepis jak mam to wypracować. Choćbym się zatyrał i tak mi więcej za to nie zapłacą przecież.”
Drogi @nauczycielu_pl – Gekko jest zdania, że sam fakt, że pracujesz w publicznej szkole skazuje Cię na rolę nieudacznika, krętacza, partacza, wyłudzacza publicznych pieniędzy itp. itd….
Żaden, choćby najlepszy nauczyciel (zresztą takich przecież nie ma) pracujący w publicznej oświacie nie zasługuje na szacunek Gekko. No chyba, że złoży samokrytykę i przyzna, że publiczna oświata i on razem z nią sięgają dna. Wtedy może Gekko pochyli się nad taka „szczerością”.
Nie pomogą zatem Twoje zapewnienia, żeś uczciwy, ze się starasz, że lubisz swoja pracę, że sie w niej realizujesz. To wg. Gekko klamstwo bowiem jest, bo w publicznej oświacie zdarzyć się nie ma prawa.
Z założenia więc belfer pracujący w publicznej oświacie powinien pracować w niej za darmo lub za swoją pracę ( w mniemaniu Gekko to co robisz to nie jest w ogóle praca) dostawać ewentualnie symboliczną zapłatę, na pewno nie tak wysoką, by posiadać ową „zdolność kredytową”.
Jako publiczny belfer czerpiesz wszak ze swojej pracy inne profity, takie jak (cyt. z Gekko):
„bezprzedmiotowa dominacja nad bezbronnymi, bezkarne odreagowywania psychopatologii na uzależnionych prawnie przedmiotach procesu (to uczniowie i rodzice), uznania wśród, źródłowych dla wielu zaetatowanych, nizin kulturowych, wreszcie rzekome, ale okazywalne zaspokojenia aspiracji awansu społecznego. Nie mówiąc o konsumpcji na krzywy r..j,?
Cokolwiek to wszystko znaczy (a wie to jedynie sam autor powyższych zawiłych konstrukcji językowych) powinno wg. szanownego Gekko zaspokajać wszelakie Twoje potrzeby.
@hilda
” No chyba, że złoży samokrytykę i przyzna, że publiczna oświata i on razem z nią sięgają dna.”
ciekawe co w takim razie Gekko sądzi o prywatnej oświacie w świetle ostatnich wydarzeń:
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114883,10894596,Dyrektor_elitarnej_szkoly_falszowal_dzienniki.html
@nauczyciel_pl
nie przejmuj się pajacami i głupimi kalkulatorami tylko idź do banku i sam sprawdź
nauczyciel_pl
31 grudnia o godz. 16:10
– – –
@ nauczycielu, wskaż, gdzie napisałem , że n. zarabiają za dużo?
Wydaje się, że naprawdę nie rozumiesz ani współczesnego świata, w jakim żyjesz, ani zasad nim rządzących.
To dziwne, że w takiej sytuacji przyjąłeś posadę kogoś, kto młodych w świat wprowadza.
Nauczyciele, jak każdy człowiek, zarabiają dokładnie tyle, za ile godzą się pracować. Żaden pracodawca na świecie nie płaci więcej, niż pracownikowi wystarczy, by etatu (w tym przypadku) się trzymać. Ale takiego przymusu pracy w nauczycielstwie przecież nie ma, nic prostszego, jak pracować za wyższe zarobki tam i tak, gdzie to możliwe (są tego liczne dowody branżowe).
Trudno sobie wyobrazić, aby wysoko płatna praca i zdolność kredytowa same szukały sobie chętnych do wzięcia, prawda?
Z punktu widzenia zadań, na jakie godzą się w umowie nauczyciele, oraz poziomu wykonania tych zadań, ich zarobki są nieuzasadnione.
Sami nauczyciele twierdzą powszechnie, że zarabiają za mało (W stosunku do czego? Zapotrzebowania na co?).
Ale – pracy nie zmieniają (przeciwnie, walczą o swe godzinki jak lwy z chrześcijanami), przynajmniej ci , którzy się skarżą. Jest ich (Was) 500 tysięcy, więc to niemożliwe, aby wszyscy ci ludzie poświęcali życie na ołtarzu biedy i ubóstwa. Odwrotnie, decydują tu dość trzeźwe kalkulacje możliwości osobistych vs. benefity etatu publicznego, bez jakiegokolwiek egzekwowania jakości pracy.
Takie są prawa społeczne i normalne (choć szkodliwe) zachowania istoty ludzkiej w chorym systemie.
Wbrew tym narzekaniom nauczycieli, jak się okazuje Gospodarzowi starcza to zajęcie na dom w strzeżonym osiedlu i zmianę samochodu co drugi rok 🙂
I dobrze!
Może On doradzi Ci, jak w życiu osobistym i pracy w publicznej szkole osiągnąć takie zdolności?
Pozdrawiam Cię, życząc radości z etatu, bo pieniądze to naprawdę nie wszystko… 🙂
– – –
@cvb, już się wypowiedziałem pod innym wątkiem; oczywiście, że nauczyciel – oszust może i powinien liczyć się z odpowiedzialnością karną za fałszowanie dokumentacji, niezależnie od miejsca pracy. Tym bardziej, że to właśnie zawistni nauczyciele donoszą o tym sami na siebie, bo któż inny mógłby tego fałszerstwa dowieść?
Ale tu na blogu, wzywają do tych czynów i dowodzą powszechności tych praktyk w ich „zakładach pracy”, niestety, nauczyciele publiczni.
Mam nadzieję że i szkoły publiczne będą wykazywały i piętnowały takie zjawiska podobnie, jak to się stało w szkole prywatnej, z inicjatywy samego personelu „niepublicznego”.
Hapy Niu jer 2U2. 🙂