Dyplomy i medale, czyli na co stać władzę
Władze Łodzi po raz kolejny nagrodziły najlepsze szkoły w mieście. I znowu nagrodą był kolorowy dyplom oraz szeroki uśmiech. Zimą wiceprezydent Krzysztof Piątkowski wręczał listy gratulacyjne, teraz dyrektor Wydziału Edukacji Małgorzata Zwolińska obdarowała wyróżnione placówki dyplomami. Były też uśmiechy, a jakże, ale nic poza tym (zob. materiał).
XXI Liceum Ogólnokształcące w Łodzi, w którym pracuję, ma szczęście otrzymywać te nagrody dość często. Nie powiem, jest miło zostać pogłaskanym przez władzę i otrzymać pisemne wyrazy uznania. W piątek dyrekcja mojej szkoły pokazała polonistom nawet ów dyplom (pochwalne pismo dostaliśmy za świetną maturę z języka polskiego) i ładnie się uśmiechnęła. Dla mnie jednak, jako pracownika wciąż nagradzanej szkoły, było to mało. Przydałaby się informacja, że władze miasta ufundowały laptopy dla polonistów albo rzutnik do pracowni polonistycznej (są w szkole trzy sale polonistyczne, ale w żadnej nie ma rzutnika), albo przynajmniej pięć ryz papieru (tyle mniej więcej zużywam rocznie na potrzeby uczniów), albo chociaż prenumeratę czasopisma „Polonistyka” (nie ma w szkolnej bibliotece). Niestety, po raz kolejny był tylko dyplom.
Gdy moja szkoła nagradza uczniów, to do dyplomu dołącza książkę. Nagroda jest po to, aby uczeń ją wykorzystał i dzięki temu stał się jeszcze lepszy, mądrzejszy, bardziej oczytany. Podobnie powinno być z nagradzaniem szkół, które są dumą miasta i jego władzy. Niech do dyplomu zostanie dołączona nagroda, która pomoże nauczycielom, w tym wypadku polonistom, jeszcze lepiej pracować. Właściwa nagroda motywuje. Tymczasem nagrody nie było, a wcześniej dyrekcja ogłosiła, że jak ktoś ma w domu stary laptop, to niech przyniesie go do szkoły i wykorzystuje w pracy. Stary laptop mogę podarować szkole w Wólce Zapyziałej, natomiast jedno z najlepszych łódzkich liceów zasługuje na to, aby pomoce dydaktyczne fundował mu pracodawca. Jeśli nie w normalnym trybie, to przynajmniej przy okazji nagradzania za zasługi.
Komentarze
zapewne i w Gospodarza szkole nauczyciele będą pisali zapotrzebowanie dotyczące wyposażenia stanowiska pracy. Proszę wpisać tam laptopa i rzutnik.
Problem w tym, że miasto lodź i tak nic nie da z tej okazji a zapotrzebowanie się pisze aby był papier wypełniony.
Gospodarzu, Pana wpis mnie zdenerwował. Uczy Pan w renomowanej szkole, do której nie przychodzi młodzież trudna, lekceważąca naukę, mająca słabe wyniki z testów gimnazjalnych. Z takimi dzieciakami można góry przenosić. Zawsze będziecie mieć nabór. A co mają powiedzieć uczący w szkołach, w których uczniowie nie wynieśli z domu kultu wiedzy lub pochodzą z rodzin patologicznych. To w tych szkołach powinno być najwięcej pomocy, którymi można zachęcić do zdobywania wiedzy i wytworzyć atmosferę skupienia.
Natomiast zdanie o szkole w Wólce Zapyziałej człowiek Panu nieżyczliwy może zinterpretować bardzo dwuznacznie.
Ino,
nie chciałem nikogo urazić. Jeśli tak się stało, przepraszam. Sam chodziłem do liceum w maleńkiej miejscowości (6 tys. mieszkańców). Komentuję zachowania łódzkiej władzy, ponieważ udaje ona, że wspiera szkoły. Dyplomy, medale nie wystarczą. Zdolna młodzież przychodzi do zaniedbanych szkół, wyposażonych nadzwyczaj mizernie, gdyż jest przyzwyczajona, że w Polsce tak być musi. Młodzież w mojej szkole jest bardzo ambitna, ale to nie znaczy, że można uczyć ją latać na drzwiach od stodoły. Podstawowe narzędzia pracy muszą być, inaczej nauka zamienia się w parodię i udawanie, że ćwiczenia się odbyły. Tymczasem połowę czasu zmarnowaliśmy na szukanie sprawnego sprzętu i próby uruchomienia go. Boję się, że uczniowie odwrócą się od szkół, które nie są wyposażone w to, co niezbędne do nowoczesnej nauki. Uważam, ze łódzka władza chwali dobre szkoły, ale tak je zaniedbuje, że przyczynia się do ich upadku. Już dzisiaj sporo łodzian wybiera szkoły w miejscowościach podłódzkich, gdyż są lepsze. Ta tendencja będzie się nasilać, chyba że zażądamy, aby wraz z dyplomem nagradzana szkoła została wsparta remontem, sprzętem dydaktycznym itd. O co właśnie wołam powyższym wpisem.
Pozdrawiam
DCH
nie ma czego wymagać od łódzkiej władzy, chyba naprawdę nie maja pieniędzy skoro włączają oświetlenie uliczne później niż to podpowiada rozsądek i po cichu likwidują kursy komunikacji miejskiej
„Pracownia polonistyczna”
Proszę wybaczyć ignorancję, ale co to jest pracownia polonistyczna?
Wiem jak wygląda pracownia chemiczna. Bo tam i stoły laboratoryjne, kafelki, rurociągi, palniki, szkło, okulary ochronne, itd. Wiem jak wygląda sala gimnastyczna bo tam boisko do siatkówki czy koszykówki, siatka, kosze, bramki, itd.
A pracownia polonistyczna to chyba zawalone papierami biurko tak, że blatu nie widać, książki w stosach na podłodze i ścian nie ma bo wszędzie tylko półki z książkami. Mogą być jeszcze przeszklone drzwi wychodzące na ogród. I płyty, winylowe, DVD, CD czy inne rodzaje pamięci albo magnetofon kasetowy jak polonista to Agnieszka Osiecka. Może być wreszcie jakiś monitor, jak polonista pisze na komputerze ewentualnie kolekcja nagrań przedstawień teatralnych, czyli monitor/projektor z dobrymi głośnikami jak ma odchylenie teatralne.
Cztery licealne lata nasz „gabinet polonistyczny” nie miał nawet tablicy. Nie była potrzebna? Nie wiem, nie było jej. Nie było ławek tylko kawiarniane, okrągłe stoliki. Zamiast krzeseł były zgrabne i miękkie foteliki, ustawione po dwa, trzy, dookoła stoliczków. Jak w kawiarni. Wszystkim bardzo się podobało.
Rzutnik? Nie wiem, co można wyświetlać takim rzutnikiem…Już bardziej zrozumiałbym projektor coby uczniom nagranie „Nocy Listopadowej” puścić można było…
Rzutnikiem pomóc sobie można tłumacząc położenie języka przy wymowie „ł” przedniojęzykowozębowego czy dźwięcznego „h”, ale po co, skoro nikt i tak tego nie będzie umiał powtórzyć, kto wczesniej w łonie matki tego nie usłyszał.
Serio, nie żebym gardził językiem polskim a wywyższał chemię czy biologię, ale po moim doświadczeniu z nauką w kawiarni, w której stał tylko rządek językowych słowników i nie było tablicy nie wiem, co to jest „pracownia polonistyczna”.
„Stary laptop”
A po co poloniście „nowy laptop”?
Moim dzieciom zawsze zadawałem pytanie o sprzętowe wymagania oprogramowania, które uważali za „niezbędne do życia”. Poza grami, w lwiej większości przypadków stary sprzęt zupełnie wystarczał dla ich potrzeb i odmawiałem kupowania nowych laptopów czy desktopów. I tak każde miało po dwa czy więcej desktopów i laptopów, ale zawsze opóźnionych technologicznie.
Edycję tekstu, wyświetlanie DVD (nie musi być Blue-ray czy jakieś HD,- „jak musisz mieć Blue-ray to sobie sam kup”) czy internet można mieć na zwykłym P4. Z powodzeniem.
A to jest kilkaset (a może i mniej) złotych za laptopa.
Większość ludzi poznaje 5% możliwości najnowszej wersji danego programu i już „musi się przesiąść” na nowszą wersję. Ja wolę poznać 50% możliwości wersji starszej. Mnie XP do zastosowań szkolnych wystarczy. Podobnie starsze wersje MSOffice. Open Office mogą sobie instalować sami albo jakieś nowsze wersje Linuksa.
A jeżeli „nowy laptop” oznacza laptop „nie zalany pepsi czy coca-colą, nie zwalony na podłogę przez durnowatka albo nie dany do zabawy kilkuletniemu dzieciątku przez nowoczesnego rodzica”, to ja przepraszam, ale nie podejmuję się uczynić całego świata idioto-odpornym.
Zza kałuży, w warunkach szkolnych używany sprzęt się nie sprawdza, chyba, że zatrudnić profesjonalną obsługę techniczną (a to w rzadko której szkole się zdarza ) i niekoniecznie jest tańsze. Opiekowałem się kilka lat szkolną pracownią, wiem co mówię. Usterki błahe w warunkach domowych urastają do rangi problemu w warunkach szkolnych, ogólnie w takich, gdy sprzęt ma po prostu działać bez zarzutu i nie ma czasu na regularną konserwację. Nie chodzi o to, aby sprzęt był z najwyższej półki (jeśli chodzi o parametry – np. moc procesora), on po prostu ma być bezusterkowy i idiotoodporny. Dobrze jeśli jest długa gwarancja i zapewniony błyskawiczny serwis (możliwe do negocjacji przy hurtowych zakupach).
W domu mam składaka i działa większość czasu bez zarzutu, ale ja wiem jak sobie poradzić z drobnymi a i poważniejszymi awariami i mam na to czas. Poza tym, co nie jest bez znaczenia, używam komputera tylko ja W szkole nie, w szkole mam uczyć.
Gospodarzu, nie wierzę w aż taką mizerię łódzkich szkół. Córki moje uczą – jedna w Poznaniu w przyzwoitym, ale nie elitarnym liceum, druga w społecznym ale niezbyt zasobnym środowiskowo. W obydwu liceach są interaktywne tablice, multimedialne rzutniki, telewizory i stacjonarne komputery (to konieczność przy elektronicznym dzienniku). Owszem – zbierane są pieniądze w klasie na ksero, na papier (zużycie o wiele większe)ale biblioteka szkolna dysponuje podstawowymi tytułami potrzebnymi nauczycielom. Więc nie rozumiem – albo nie umiecie się gospodarzyć, albo macie zupełnie niekompetentnych urzędników oświatowych, bo nie wierzę, że Łodź ma o wiele mniej pieniędzy od Poznania, czy Świnoujścia.
@AdamJ „Zza kałuży, w warunkach szkolnych używany sprzęt się nie sprawdza”
pozwolę sobie całkowicie się nie zgodzić, jeśli używany sprzęt to sprzęt firmowy tj. np. dell, hp to nawet 10-letni nie będzie sprawiał problemów, takie mamy w szkole, mamy też pracownię otrzymaną z ministerstwa, z komputerkami firmowymi/składakami polskiej firmy co to po gwarancji zaczęły się psuć na potęgę i w tym momencie poło stoi popsuta pod ścianą z braku funduszy na naprawę. Więc używane są ok byleby były dobrej firmy.
AdamJ pisze: 2011-09-05 o godz. 21:54
„Opiekowałem się kilka lat szkolną pracownią”
AdamJ, ja zrozumiałem, że Gospodarz upomina się o „laptopy dla polonistów” a nie do szkolnych pracowni. Do użytku dla nauczyciela, a nie dla uczniów.
I dlatego zaskoczyło mnie trochę, że tak otwarcie gardzi starszym sprzętem.
Ale ja nie wiem, bez złośliwości, po prostu nie wiem, jak można wykorzystywać te wszystkie nowe cudeńka technologiczne na lekcji polskiego.
Jak najbardziej zgadzam się z resztą twoich uwag.
@zza kałuży „I dlatego zaskoczyło mnie trochę, że tak otwarcie gardzi starszym sprzętem.”
proszę, przeczytaj jeszcze raz dokładnie poniższe zdania, z uwzględnieniem skąd miałby być stary laptop i to skąd miałby być nowy
„dyrekcja ogłosiła, że jak ktoś ma w domu stary laptop, to niech przyniesie go do szkoły i wykorzystuje w pracy. Stary laptop mogę podarować szkole w Wólce Zapyziałej, natomiast jedno z najlepszych łódzkich liceów zasługuje na to, aby pomoce dydaktyczne fundował mu pracodawca.”
tu nie chodzi o to czy nowy czy stary, bo pewnie mógłby i być 3-letni ale zakupiony przez szkołę. A tymczasem to dyrekcja domaga się aby nauczyciele przynosili prywatny sprzęt do szkoły co uważam, że jest chore. Czy pracownik banku przynosi swój prywatny sprzęt aby móc pracować? Pewnie, że polonista i inny nauczyciel poradzi sobie bez laptopa, ale jakże często można usłyszeć, że nauczyciele są nienowocześni i nie korzystają z najnowszych zdobyczy techniki. Tylko skąd mają je wziąć? Sami zakupić? I tak już dużo rzeczy sami kupujemy. W mojej szkole są dwie tablice interaktywne. Ale nie wolno ich wynosić z klasy, do której są przypisane. A że wszystkie klasy mają pełne obłożenie nie korzysta z nich nikt poza przypisanymi do nich nauczycielami. A z tego co wiem to i oni nie korzystają bo nie czują potrzeby. A z drugiej strony ci, którzy chcieliby je użyć na lekcjach nie mają takiej możliwości.
A ja owszem, nie tylko wierzę, ale i jestem głęboko przekonana, że Łódź ma mniej pieniędzy niż Poznań, Świnoujście i inne rozwijające się polskie miasta. Łódź biednieje, wyludnia się i zwija :((
Cvb: „W mojej szkole są dwie tablice interaktywne. Ale nie wolno ich wynosić z klasy, do której są przypisane. A że wszystkie klasy mają pełne obłożenie nie korzysta z nich nikt poza przypisanymi do nich nauczycielami. A z tego co wiem to i oni nie korzystają bo nie czują potrzeby. A z drugiej strony ci, którzy chcieliby je użyć na lekcjach nie mają takiej możliwości.”
Tego zupełnie nie rozumiem…….. przecież tablica interaktywna jest właśnie do przenoszenia. Nie da się przenieść zamontowanego na stałe rzutnika, więc kiedy mam zajęcia w sali bez rzutnika, a go potrzebuję to po prostu zamieniam się klasami z kolegą i nie ma problemu.
cvb, przy takim ujęciu sprawy – zgoda, dobrze jednak, jeśli posiadasz taki sprzęt od nowości, dbasz o niego itp.. Sprzęt z przypadkowych źródeł to problem.
Pracownie z ministerstwa miałem. Owszem, psuły się (drobnostki), ale serwis był w miarę sprawny. Myślę, że w tym przypadku kluczowe byłoby precyzyjne określenie oczekiwań. Głupie jest organizowanie przetargu w którym jednym parametrem branym pod uwagę jest cena. Później mamy tak jak z autostradą i Chińczykami.
„W mojej szkole są dwie tablice interaktywne. Ale nie wolno ich wynosić z klasy, do której są przypisane.”
Lepiej nie przenosić. Łatwo uszkodzić, szczególnie projektor (lampa), także kable, poza tym to zajmuje sporo czasu, o upadek także nietrudno. Tablica ma niemałe gabaryty, wiec stan permanentnej przeprowadzki nie jest pożądany.
Najlepiej zamieniać sale.
cvb pisze: 2011-09-06 o godz. 08:32
„A tymczasem to dyrekcja domaga się aby nauczyciele przynosili prywatny sprzęt do szkoły co uważam, że jest chore.”
„?dyrekcja ogłosiła, że jak ktoś ma w domu stary laptop, to niech przyniesie go do szkoły i wykorzystuje w pracy.”
Wydaje mi się, że inaczej odczytujemy tekst Gospodarza. W/g ciebie „dyrekcja domaga się” a ja myślę, że stwierdzenie Gospodarza: „Jak ktoś ma w domu stary laptop, to niech przyniesie” jest typowym dla Gospodarza skrótem myślowym. Gospodarz zwykle się spieszy i to też widać.
Ja dyrekcję zrozumiałem tak: „Jak ktoś ma dawać swój stary laptop pięcioletniej dziewczynce do zabawy” (czyli robić krzywdę sobie fałszywymi nadziejami, dziecku zabierając mu czas na piłkę i tradycyjne lalki i laptopowi w oczywisty sposób) to może mógłby rozważyć przyniesienie go do klasy.
Czyli zamiast praktycznie wyrzucić jeszcze coś tam ze starego laptopa wycisnąć.
Ale może nie mam racji.
Na maginesie, komentując twoje „jeśli używany sprzęt to sprzęt firmowy tj. np. dell, hp to nawet 10-letni nie będzie sprawiał problemów” pozwolę sobie wspomnieć, że pierwsze laptopy jakie wybrałem dla dzieci to była seria Latitude C610, zastapiona przez C640 Della. Miałem z nimi bardzo dobre doświadczenia w pracy i to zadecydowało. Potem pojawiły się Delle serii D.
Ja musiałam kupić magnetofon na lekcje, bo w szkole nie było, a muzykę bez tego prowadzić trudno.
AdamJ pisze: „Lepiej nie przenosić. Łatwo uszkodzić, szczególnie projektor (lampa), także kable, poza tym to zajmuje sporo czasu, o upadek także nietrudno. Tablica ma niemałe gabaryty, wiec stan permanentnej przeprowadzki nie jest pożądany.”
Ale o jakiej tablicy piszesz? Przecież ekran jest składany (rolowany), a rzutnik nosi się w specjalnym pokrowcu, plus laptop z oprogramowaniem i tyle.
@Dil-Se są różne typy tablic interaktywnych. Myślę, że dyrekcji u mnie chodzi właśnie o coś takiego o czym pisze AdamJ, strach, że się uszkodzi podczas przenoszenia.
@zza kałuży może „domagać się” to za mocno powiedziane, ale proszenie aby przynosić używany sprzęt też nie powinno mieć miejsca, bo jest to narzędzie pracy, które powinien zapewniać pracodawca. Uważam, że każdy nauczyciel powinien mieć służbowego laptopa, a wychowawcy dodatkowo telefon do kontaktów z rodzicami. Takie mamy czasy i nie jest to już przecież nic niezwykłego.
@AdamJ „jeśli posiadasz taki sprzęt od nowości, dbasz o niego itp.. Sprzęt z przypadkowych źródeł to problem.” byłby fajnie mieć taki sprzęt od nowości, no ale…
A kupując sprzęt poleasingowy tez często otrzymuje się gwarancję, co zabezpiecza przed zakupem bubla. Za 300-400zł można zakupić przyzwoity komputerek.
cvb, wezmę pod uwagę, to co piszesz. Na marginesie, ostatnio kolega kupił komputer o parametrach porównywalnych do mojego, ale używany i bez gwarancji (50% ceny). Napiszę o naszych doświadczeniach za jakiś czas. Ja, póki co stawiam na długi okres gwarancyjny, kosztem ceny (oczywiście w granicach rozsądku).