Przedszkole jest super, a szkoła be
Za kilka dni rozpocznie się nowy rok szkolny. Ma on być Rokiem Szkoły z Pasją. Taką ideę wymyśliło MEN (zob. info p. 1). Widocznie pasji w szkołach brakuje, o czym przekonani są nie tylko ministerialni urzędnicy, nauczyciele, gimnazjaliści czy licealiści, ale nawet berbecie z klas I-III szkoły podstawowej.
Dzisiaj byłem świadkiem rozmowy między moją córką (6 lat) i jej koleżanką z placu zabaw (rok starsza). Siedmiolatka ma za sobą rok szkoły. Niestety, już się zraziła, dlatego rozpacza, że wakacje się kończą i trzeba będzie chodzić na lekcje. Dziewczynka uważa, że w szkole są same nudy (tak to właśnie określiła – nudy).
Co innego moja córka. Przedszkole uwielbia i nie może się doczekać, kiedy zaczną się zajęcia. W wakacje kilka razy męczyła mnie, aby chociaż przejechać obok bramy przedszkola. Gdy mijaliśmy główne wejście, wzruszona pytała, ile dni zostało do końca wakacji. Cieszy się, że to już tylko tydzień. Tęskni za paniami nauczycielkami, za koleżankami i kolegami, w ogóle brakuje jej chodzenia do przedszkola.
Albo moja córka jest szalona, albo przedszkole tak wspaniałe (będzie chodzić do niego już trzeci rok). A co do wspomnianej wyżej siedmiolatki, to albo jest ona szalona, albo szkoła jest naprawdę nudna. Jak wytłumaczyć tę niechęć dziecka do szkoły? Jak pojąć tę miłość do przedszkola? Dlaczego przedszkole może być z pasją, a dla uczniów i nauczycieli trzeba ogłaszać hecę w postaci Roku Szkoły z Pasją?
Komentarze
Nauka, to nie zabawa.Zabawa, to nie nauka. Nauka to trud i znój. Nie wszyscy się do nauki nadają i nie wszyscy jej chcą. Ta siedmiolatka albo się nie nadawała, albo nie chciała. Na złego nauczyciela nie mogła przecież trafić, bo skąd by się wziął? Trafiła na złą minister.
Przedszkole już miało swój rok 🙂 Czas na szkoły – to cała zagadka.
może trafiła jednak na kiepską nauczycielkę, ja w pierwszej klasie miałem tragiczną kobiecinę, nienawidziłem szkoły, oceny miałem kiepskie, na szczęście wyszła za mąż i się wyprowadziła do innego miasta, a moja klasę wzięła inna pani, w wieku bliskim emerytury, nagle lekcje stały się ciekawe i aż z przyjemnością chodziło się do szkoły 🙂
niestety w 4 klasie radość zmąciła pani od polskiego i tak długo by wymieniać, raz było lepiej raz gorzej, niestety nauczyciele są tylko ludźmi, nie zaprogramowanymi robotami, więc może być różnie.
„Szkoła z Pasją” – prześlicznie, ciekawie; w zależności od tego, o ile więcej papieru będzie nas to kosztować, pasja może okazać się „szewska”!
Znowu parker;-)
Nie jesteś taki sprytny jak myślisz;-) Taki masz prymitywny obraz nauczycieli i go tu odtwarzasz 😉
„Dzisiaj byłem świadkiem rozmowy między moją córką (6 lat) i jej koleżanką z placu zabaw (rok starsza). Siedmiolatka ma za sobą rok szkoły. Niestety, już się zraziła, dlatego rozpacza, że wakacje się kończą i trzeba będzie chodzić na lekcje. Dziewczynka uważa, że w szkole są same nudy (tak to właśnie określiła – nudy).”
Na tyle poznałem styl Gospodarza, że twierdzę, iż nikt na placu zabaw nie „rozpaczał”. Rozpaczanie siedmiolatki to przesada Gospodarza.
Dziewczynka była znudzona szkołą. W to uwierzę. Dziwię się Gospodarzowi, że jako doświadczony nauczyciel nie zapytał siedmiolatki, czy zna literki, czy i ile umie pisać i czy może umie czytać. I kiedy się tego wszystkiego nauczyła. Jeżeli źle zapamiętałem, czego szkoła uczy dzieci w zerowej/pierwszej klasie to Gospodarz powinien to lepiej ode mnie wiedzieć i ustalić jednym celnym pytaniem, czy siedmiolatka z placu zabaw poszła do szkoły przeuczona z domu czy nie? Czy całkiem naturalnie nudziła się czekając aż nauczycielka „podgoni” z innymi dziećmi do poziomu siedmiolatki. Czyż nie taka (też!) jest funkcja szkoły?
Najzdolniejsi (lub przeuczeni w domu) czasami/zawsze się nudzą a najmniej zdolni/zaniedbani z domu tracą oddech próbując nie zgubić odjeżdżającego peletonu. A nauczyciel stara się wcelować w medianę. Nihil novi sub sole.
problemy pojawiają się zawsze, gdy zaczyna się od kogoś wymagać. gdy człowiek jest zabawianym i głaskanym po główce jest super, ale gdy trzeba wypełnić zobowiązanie, gdy trzeba zrobić coś z musu i jeszcze zostanie się ocenionym… wtedy jest bieda, pojawia się niechęć do osób, miejsc i procedur związanych z oceną.
Dwakretki to nie ja.
Proszę nie mylić.
To prawdziwy nauczyciel.
Ma takie same poglądy jak trzeźwomyślący, cyt. „Nauka, to nie zabawa. Zabawa, to nie nauka.” ale to nie ja.
Ja żartowałem, on pisze serio, po tym można poznać.
Szkoła musi taka być że uczeń jej nie lubi bo kto by lubił szkołę?
Nauczyciel nie lubił jak chodził, to teraz maja lubić, a dla czego?
Opisywał parker, to mechanizm fali w wojsku.
Charakterystyczny dla społeczności zamkniętej i dosyć prymitywnej, która prymitywnymi prawami się rządzi.
Nie sądzę żeby różnica między podejściem dzieci do przedszkola i szkoły pochodziła od różnicy między „zabawianiem i głaskaniem po główce” a stawianiem wymagań. W przedszkolu dzieci także zdobywają wiedzę, uczą się, mają stawiane wymagania. Ale tempo tej nauki dostosowane jest do możliwości psychofizycznych maluchów. W przedszkolu nauczyciel przebywa z dziećmi ok 7 godzin zegarowych (liczone od 8 do 15) i w tym czasie ma czas na zorganizowanie zabawy, nauki i nauki poprzez zabawę, jest czas na spokojne zjedzenie posiłku i odpoczynek. Nauczyciele przedszkolni mogą w dość dowolny sposób dysponować czasem i rozkładem poszczególnych działań dostosowując je do możliwości i chęci dzieci.
W szkole lekcje dla pierwszaków dziennie trwają ok 3-4 godziny zegarowe (4-5 lekcji po 45 min) – czyli o połowę mniej niż w przedszkolu. Plus oczywiście przerwa obiadowa. Teoretycznie nauczyciel nauczania poczatkowego sam reguluje kiedy będzie matematyka a kiedy nauka czytania czy przyrody. Ale jest to zmiana jednego uczenia się na inne. Nie ma czasu na odpoczynek i zabawę bo program, który trzeba zrealizować jest na tyle obszerny, że po uwzględnieniu możliwości poznawczych dzieci i ich tempa pracy na tą zabawę czasu nie ma.
I stąd różnica w nastawieniu dzieci i odbiorze szkoły i przedszkola.
Osobiście bardzo lubiłam szkołę pomimo 30-osobowej klasy. Ale miałam szczęście trafić na mądrą nauczycielkę, którą wspominam nawet po 30 latach. A poza tym byłam zawsze dzieckiem uzdolnionym, któremu nauka przychodziła z łatwością.
W pierwszej klasie mieliśmy na matematyce takie dość duże kwadraty ze sklejki, z powbijanymi w nie gwoździami. Może nie były to gwoździe, może były to cienkie pręciki, w każdym razie bardzo podobne do gwoździ. Było ich, o ile pamietam, 21 w każdym rzedzie i w każdej kolumnie i sklejkę tę należało połozyć na ławce gwoździami do góry. Takie Madejowe łoże, tyle, ze kwadratowe.
Pani (Kornelia było jej na imię i była przecudownej urody brunetką z końskim ogonem, prawie tak piękną jak mama!) dała nam sto tysięcy kolorowych gumek do nakładania i naciągania na te sterczące pręciki. Gumek było tak wiele, że każdemu ich jeszcze dużo zostało nawet po zakończeniu wielkiej bitwy strzelania do siebie gumkami (chłopcy) i po nałożeniu sobie pięćdziesięciu nowych gumek na kucyki i na każdy z palców (dziewczynki).
Pani pozwoliła i na bitwę i na fryzjera z modystka.
A potem nie wiem jak dowiedzielismy się że te kształty gumek na gwoździach to wszelakiego rodzaju wielokąty czy wieloboki i zupełnie nie pamiętam kiedy nauczyłem się który kształt jak się nazywa i z ilu zarówno podobnych do siebie jak i całkiem niepodobnych się składa.
Mielismy tez bardzo fajne klocki do zabawy. Ja byłem przyzwyczajony do zabawy drewnianymi klockami w domu, ale tw w szkole były nieco inne. Były prostopadłościanami o podstawie 1 cm^2 i (każdej) wysokości od 1 cm do 10 cm co centymetr. Klocki danej długości były pomalowane innym kolorem. Każde z nas dostało ich cały, niemałej objętości worek. Porównywalny z objetością worka na kapcie. Może przesadzam, ale znowu, żadnemu dziecku nie zabrakło klocków ani nawet nie zblizyło sie do takiego niebezpieczeństwa po wybudowaniu na ławce zamku, pagody, mostu i palisady okalającej gród słowiański. Mówię o moich budowlach.
A po jakimś czasie Pani powiedziała, że umiemy już dodawać, odejmować i mnożyć. Nie zrobiło nam to różnicy, chociaż fajnie było wiedzieć, że już tyle umiemy.
Drugi raz spotkałem się z identyczna metodą w książkach Polyi, a więc ktokolwiek dawał nam te kolorowe klocki, musiał ją znać.
Oś liczbową i pojęcie wektora tez mi wprowadzono w pierwszej klasie.Za pomocą pchły skaczącej po płocie ze sztachet, które to skoki pchły (jak przypominam sobie zeszyt) pracowicie malowałem kolorową kredką z wyraznym zaznaczeniem kierunku skoku (zwrotu wektora) pchły.
A potem w którymś momencie okazało się, że nie robi nam różnicy pojęcie liczby ujemnej. Dlaczegóż miałoby robić, przecież pchła potrafiła skakać po płocie zarówno w lewo jak i w prawo, niezależnie od położenia wyróżnionej, srodkowej sztachety.
Pani Kornelia oprócz bycia nieziemsko piękną była także prawdziwą czarodziejką, to pewne.
geoplan 🙂
Nadal się tym bawimy, także w przesdzkolu.
zza kałuży – pięknie to napisałeś!
zza kaluzy: „Pani Kornelia oprócz bycia nieziemsko piękną była także prawdziwą czarodziejką, to pewne.”
Czarodziejka moze nie, ale byla PRAWDZIWA NAUCZYCIELKA. Taka dla ktorej widac uczniowie byli wazneijsci od sprawozdan do Ministerstwa.
Takich nauczycieli tez mialem. Ciekawoscia do fizyki zarazil mnie nauczyciel ktory nauczal fizyki bodajrze w 6 klasie. I zostalo do dzis. Pani „od przyrody” nauczala nas ze wszelkie teorie trzeba potwierdzac doswiadczalnie. I pokazywala w klasie proste eksperymenty. Potem uczniowie musieli robic wlasne.
Pani nauczajaca geografii uczyla nas jak zrobic plan okolicy w ktorej meiszkamy, i ze wlasnei to jest „mapa” i jak z takiej mapy korzystac.
Pani od matematyki nauczala nas na klockach, patyczkach i liczydle z koralikow. Ktore to pomoce musielismy zrobic sami.
Szkola byla przyjemnoscia. A nauczysciele pozostawili slad ktory pemietam do dzis. Mimo duzych klas i prymitywnych warunkow.
Podreczniki za 500 zlotych komplet tego nie zastapia. A nawet laptopy ktorymi Rzad chce obdarowac kazde dziecko
Zza kałuży (2011-08-25 o godz. 09:44), kolejny bardzo fajny tekst. Gratuluję talentu!
„dziś prawdziwych czarodziejek już nie ma
i pozostał smutek, zal ….
oraz Kudrycka i Hall”
Szkoła publiczna ma z założenia przygotować do życia w socjalistycznej/katolickiej rodzinie. Dlatego zazwyczaj jest dęta, ponura i nie ucząca rzeczy naprawdę potrzebnych w życiu (oprócz zdawania egzaminów). Dzieci po prostu przeszkadzają ministerstwom i Szanownemu Gronu Pedagogicznemu, które w wielu przypadkach ma problemy ze samym sobą.
Pani Kornella czy pani Barańska są z wyższością tolerowane w pokoju nauczycielskim, do czasu.
Częściowym rozwiązaniem są Charter Schools, gdzie aktywni rodzice wiedzą czego chcą od zatrudnianych przez nich nauczycieli i od swoich pociech.
Mój sześcioletni wnuczek idzie do pierwszej klasy. Przedszkola bardzo nie lubił, nie lubił przedszkola jego tata czyli mój syn. Dzieci są różne, jedne lubią życie stadne inne są indywidualistami.
Myślę, że niekoniecznie swoja opinie wydają mówiąc o przedszkolu. Zauważyłam, że to na ogół mamy boją się edukacji swoich dzieci. Nie chcą wysyłać dziecka do szkoły, bo uciekają przed obowiązkami. Dzieci słuchają co mówią mamy między sobą i to powtarzają.
Szkoła jest nudna i ta siedmiolatka ma rację! Jestem nauczycielką w klasach 0-III, pracuję w prywatnej szkole, gdzie mam wybitnie zdolne dzieci. Jeśli miałabym realizować podstawę programową i tylko to, jak zaleca ministerstwo, to moja klasa umarłaby z nudów.
W „zerówce” nie wolno uczyć czytania i pisania- a moje dzieci- wszystkie- trafiły do udziału przedszkolnego już umiejąc czytać! W pierwszej klasie matematyka kończy się na dodawaniu i odejmowaniu w zakresie 20! Uważam, że jest to ograniczanie rozwoju dziecka!
Moje dzieci lubią szkołę, chętnie przychodzą na lekcje a wakacje są dla nich za długie 🙂 No i na pewno nie nudzą się podczas zajęć.
W szkole publicznej jest nudno uważasz, a w prywatnej ciekawie?
Wybitnie zdolne masz, piszesz.
To nieźle masz.
A skąd je wzięłaś?
I odkryłaś właśnie Amerykę, że wybitnie zdolne nudzą się według programu dostosowanego do średniej?
I musiałaś się z nami tym odkryciem podzielić?
Piszesz: „Moje dzieci lubią szkołę, chętnie przychodzą na lekcje a wakacje są dla nich za długie. No i na pewno nie nudzą się podczas zajęć.”
A skąd wiesz?
A ilu jest takich nie do końca bardzo zdolnych, ale z ambitnymi rodzicami i żeby te ambicje zaspokoić żyją w ogromnym stresie i uczą się ponad siły intelektualne tracąc radość dzieciństwa?
Takich dzieci u was nie ma?
Jak ktoś nie nadąża wylatuje?
zatem – poprzez przegląd tak różnorodnych postaw – mamy dowód na indywidualność człowieka objawiającą się już w trakcie szeroko pojętej edukacji początkowej. I bardzo dobrze, bo byłoby nudno 🙂
Adam 2222 pisze:
2011-08-25 o godz. 19:39
?dziś prawdziwych czarodziejek już nie ma
i pozostał smutek, zal ?.
oraz Kudrycka i Hall?
Nie jest tak tragicznie chyba. I dziś spotkać można może nie „czarodziejki” ale prawdziwe, z pasją i powołaniem nauczycielki ( bo to niestety głównie kobiety) nauczania zintegrowanego. I myślę, że jest ich zdecydowana większość, choć wyjątki pewnie się zdarzają.
Większośc dzieci jeszcze w podstawówce, zwłaszcza w początkowych klasach raczej lubi swoją szkołę i darzy „uwielbieniem” swoje panie.
Tak, jak pisze Anastaza, zdarzają się też i dzieci, które idą z „bólem brzucha” do przedszkola, bo swojej pani po prostu nie lubią, albo przedszkole kojarzy im się z narzuconym porządkiem i dyscypliną, z którą do tej pory w domu nie miały do czynienia.
Ja np. okres przedszkolny wspominam nie tak słodko i kolorowo – przede wszystkim ze względu na przymusowe leżakowanie, na którym nie wolno było nie tylko rozmawiać, ale wręcz przekręcić się na drugi bok. Pani przedszkolanka chodziła między leżakami i zamykała na siłę oczy dzieciom, który nie mogły zasnąć.
Nie miałam za to ani sama , ani moje dzieci żadnych problemów z odnalezieniem się w szkole.
Chociaż poszłam do szkoły rok wcześniej niż inne dzieci i psychicznie nie byłam do tego przygotowana, spotkałam wspaniałą panią, która otoczyła mnie serdeczną opieką i dzięki niej dni w pierwszej klasie (poza pierwszym koszmarnym dla mnie dniem rozpoczęcia roku) upłynęły gładko i bez stresu.
Panie nauczycielki – zarówno moje, jak i moich dzieci były naprawdę wspaniałe.
Na pewno jednak może nie same metody nauczania, ale pomoce dydaktyczne musiały zmienić się przez te kilkadziesiąt lat, od czasu, kiedy po raz pierwszy do szkoły poszłam. W końcu to było w ubiegłym wieku 😀
Dzisiaj dla dzieci przyzwyczajonych do telewizji i komputerów drewniane choćby i kolorowe klocki czy liczydła niekoniecznie muszą kojarzyć się z krainą czarów.
Kiedyś w naszej raczej szarej rzeczywistości jakakolwiek „pomoc dydaktyczna” , czy kolorowa zabawka była cudem i luksusem, na który niewielu mogło sobie pozwolić.
Pamiętam, jak bardzo starałam się siedzieć w przedszkolu bez ruchu, wyprostowana jak struna, ze skrzyżowanymi nogami i z palcem na ustach, bo w nagrodę „najgrzeczniejsze” dziecko, które pani wybrała jako pierwsze mogło sobie wybrać do zabawy dowolną zabawkę. Każdy bił się wręcz o miejsce w „kąciku fryzjerskim” lub o inne kolorowe układanki, czy zabawki, których była ograniczona ilość. Takich zabawek jak w przedszkolu w domu nigdy nie miałam.
Dlatego trudno jest porównywać, to co było kiedyś, z tym co mamy teraz.
Myślę, że współczesne dzieci o wiele trudniej jest czymkolwiek zainteresować, bo prawie wszystko przegrywa konkurencję z grami komputerowymi i tonami kolorowych zabawek, które każde współczesne dziecko posiada w domu.
Czy współczesne dzieci potrafią się w ogóle bawić tak jak bawiły się te dzieci z „ubiegłego wieku”?
Czy potrafią być kreatywne, wymyślać zabawy np. w „Indian i kowbojów”, zrobić wózek dla lalki z pudełka po butach, pograć w „gumę” i klasy, w kozła , „szyzoryk”, poskakać na skakance, pobawić się w chowanego, podchody i wiele innych zabaw, które pamiętam z dzieciństwa?
Wakacje spędzało się praktycznie od świtu do nocy na podwórku wśród rówieśników i nikt nie obawiał się, że przy „trzepaku” dziecko zostanie poczęstowane papierosem czy narkotykami.
I mimo, ze nie było ono od świtu do nocy „zaopiekowane”, to jakoś większość wyszła na ludzi.
Ale te czasy się zmieniły i raczej nie wrócą, to i „czarodziejki” odeszły wraz z inwazją japońskich bajek, gier komputerowych i dilerów narkotyków czyhających na każdym rogu ulicy.
Czasy się zmieniły i dziś i nauczyciele i rodzice, próbujący „nauczyć, czy „wychować” młode pokolenie mają znacznie trudniejsze zadanie.
I może to truizm – ale kolejny raz będę powtarzać – bardzo wiele zależy tu od rodziców, na ile potrafią w dziecku w wieku przedszkolnym rozbudzić zainteresowanie realnym światem, zainteresować wspólną, choćby najprostszą aktywnością, ucząc w ten najprostszy sposób działania w grupie, nauczyć pewnej dyscypliny, tego, że są pewne granice wolności i swobody, że trzeba się czasem podporządkować, dostosowując do pewnych obowiązujących reguł i zwrócić uwagę na potrzeby innych.
To nie jest tylko rola przedszkola i szkoły.
Tu musi być wsparcie i współdziałanie ze strony rodziców. Dzisiaj niestety i rodzice i nauczyciele muszą włożyć więcej wysiłku w pracę z dzieckiem, żeby wygrać konkurencję ze „sztuczną inteligencją” czy telewizyjną nianią.
Tu nie ma miejsca na „spychologię” w stylu, wychowanie i nauczanie to zadanie tylko szkoły i „fachowców” z papierami,
Najgorsze i zgubne dla dziecka jest przekonanie rodzica, że to ktoś inny, nie oni, powinien ich dziecko „wychować” i „uczyć”.
A w domu niech ono i rodzice „odpoczywają” przy telewizji lub komputerze.
Tacy rodzice bardzo często ponoszą dotkliwą porażkę, w postaci problemów dydaktycznych i wychowawczych, winą za to obarczając „nudną szkołę” czy niekompetentnych nauczycieli.
grażka, AdamJ – bardzo dziekuję za pochwały.
W liceum przyszedł kiedyś do nas na lekcję prof. Stanisław Hartman. W ramach pomysłu aby młodzież zobaczyła jak wygląda wykład uniwersytecki przychodzili do nas od czasu do czasu różni tacy mało znani matematycy… 😉 Widać uważał, że samą analizą nam nie zaimponuje, tak więc część swojej godziny lekcyjnej poświęcił na opowiadanie o wielkiej wadze precyzyjnego formułowania mysli oraz ich wysławiania za pomocą pięknego i poprawnego języka.
Wykład był bogato ilustrowany cytatami z literatury i poezji światowej, w językach oryginału. Po niemiecku, rosyjsku, francusku, po polsku i po angielsku. Bez notatek, z pamięci. Dłuższe fragmenty Starego Testamentu (pewnie tylko dla naszej wygody) cytował po polsku…
Profesor opowiadał nam o wadze, jaką do poprawnego posługiwania się językiem polskim przykładał jego nauczyciel, czyli prof. Steinhaus. O ile dobrze zapamietałem, to dla takiego purysty językowego jak prof. Steinhaus poprawne pod względem językowym napisanie pracy było jednym z warunków koniecznych aby taka praca była matematycznie wartościowa.
Od wizyty prof. Hartmana zaczęliśmy się bawić w wyłapywanie obcojęzycznych naleciałości, np. rusycyzmów i w dyskutowanie nad poprawnym szykiem zdania. I to robili nastolatkowie z klasy niby matematycznej. (Z niby klasy matematycznej? Niby z klasy matematycznej? Klasy niby matematycznej z?)
Wydaje mi się, iż od lekcji z prof. Hartmanem skończyły się (na jakiś czas, oczywiście) protesty na temat ilości pracy jaką obciążał nas polonista czy inni humaniści. Skoro TAKI matematyk sam pisał wiersze i był takim erudytą, to nam wypadało tylko spokornieć.
hilda pisze: 2011-08-26 o godz. 09:49
„Ja np. okres przedszkolny wspominam nie tak słodko i kolorowo ? przede wszystkim ze względu na przymusowe leżakowanie”
O to, to! Przymusowe, brrr.
„na którym nie wolno było nie tylko rozmawiać, ale wręcz przekręcić się na drugi bok.”
Na którym można było robić co się komu zamarzyło. Np pobiegać na dworze.
Zaliczyłem zapalenie oskrzeli i zapalenie płuc skutkiem tego leżakowania. Zimą, podczas trzaskajacego mrozu, udało mi się wybiec z sali, na której stały leżaki na zewnątrz przedszkola-na dwór. Na śnieg, boso, tylko w majteczkach. I obiec przedszkole kilka razy. To wtedy były oskrzela. W tydzień po powrocie do przedszkola, zaleczony, odchuchany, zrobiłem to samo. Widocznie drzwi na dwór nie zabili gwoździami…Wtedy dostałem zapalenia płuc z powikłaniami, mdlałem, upadałem, jakieś migotanie komór serca. Mama miała morderstwo na twarzy, jak kiedykolwiek potem wspominała moje przedszkole.
„Pani przedszkolanka chodziła między leżakami i zamykała na siłę oczy dzieciom, który nie mogły zasnąć.”
Pani gdzieś znikała na godzinę.
„Nie miałam za to ani sama , ani moje dzieci żadnych problemów z odnalezieniem się w szkole.”
A czy też musiała pani zdawać test ze sprawności motorycznej polegajacy na podniesieniu z podłogi, palcami u nóg, woreczka z groszkiem i przerzuceniu go na drugą stronę ławy do skakania (konia?) na sali gimnastycznej? Jak się zamachnąłem to mój woreczek wylądował na oprawie jarzeniówek pod sufitem sali i już tam został. A poważna pani w białym fartuchu stwierdziła, że skoro mój woreczek nie znalazł się po drugiej stronie konia to do szkoły się nie nadaję. I do tej pory pamietam nutkę strachu w sercu, że ona może nie żartować.
„pomoce dydaktyczne musiały zmienić się przez te kilkadziesiąt lat, od czasu, kiedy po raz pierwszy do szkoły poszłam. W końcu to było w ubiegłym wieku”
U mnie podobny dystans czasowy, a właśnie dowiedziałem się na tym blogu, że „geoplan” się nie zmienił. Na ale na „Naszej Klasie” moja klasa z podstawówki jest opisana jako „eksperymentalna”! Klękajcie narody…
„Pamiętam, jak bardzo starałam się siedzieć w przedszkolu bez ruchu, wyprostowana jak struna, ze skrzyżowanymi nogami i z palcem na ustach, bo w nagrodę ?najgrzeczniejsze? dziecko, które pani wybrała jako pierwsze mogło sobie wybrać do zabawy dowolną zabawkę.”
Pani przedszkole wygląda jak moja religia w podstawówce (w salce parafialnej, aby nie było wątpliwości). Zarówno ksiądz jak i siostry też miały takie odchylenia dyscyplinujące. Przygotowania organizacyjne do komunii wyglądały jak musztra w pruskim wojsku. Zdawanie wykutych „na blachę” wiadomości przypominało późniejsze testy ORMOwca na przysposobieniu obronnym. Ubłagalem mamę i zmieniłem parafię. Od jezuitów przeszedłem do franciszkanów. Świat się odmienił, na niebie pokazała się tęcza a Chrystus zmartwychwstał. Dziesieciolatki były gładzone po główkach sto razy na minutę, dostały ciasteczka, księża zamienili kucie na śpiewanie z gitarą i nigdy nie zrobili ani jednej próby „ustawieniowo-organizacyjno-testująco-punktualnościowo-musztrującej” w kościele.
Z moich dzieci trójka zaliczyła przynajmniej jedną szkołe katolicką. Dwójka gimnazjum salezjańskie a jedno i gimnazjum i liceum. Salezjanie z rozbrajajacą szczerością przyznają się, że jeżeli kiedykolwiek pojawi się konflikt pomiędzy problemami akademickimi dziecka a jego szczęśliwością, to oni zawsze poświęcą wyniki w nauce dla poczucia szczęścia dziecka.
Muszę powiedzieć, że takie też były i rezulaty nauki dzieci w ich szkołach, może nie za wybitne wyniki w nauce, ale dzieci z pewnością kochały szkołę.
„Myślę, że współczesne dzieci o wiele trudniej jest czymkolwiek zainteresować, bo prawie wszystko przegrywa konkurencję z grami komputerowymi i tonami kolorowych zabawek, które każde współczesne dziecko posiada w domu.”
W/g mnie nie tyle „co” dziecko posiada w domu albo „ile tego jest”, a raczej „ja chcę i będę sam/sama decydowała JAK będę wykorzystywała to coś”.
Dzieci nie tyle ciężko zaciekawić „czymś” nowym, gdyż proszę mi wierzyć, ciągle pojawiają się nowe gadżety i zawsze znajdę takie, których jeszcze nie widzieli, ale wydaje mi się, że dzieci bardzo ostro chcą wyznaczać granice prywatności i decydować co one „z tym czymś” zrobią. Czyli myślę, że one „łaskawie” zaakceputją nowy podarek od rodzica/nauczyciela ale nie chcą zaakceptować nadawania im kierunku, w jakim powinny się udać używając tego nowego narzędzia.
Chyba kiedyś dzieci nie były aż tak przemądrzałe i walczące o swoją niezależność, to chciałem powiedzieć.
„Ale te czasy się zmieniły i raczej nie wrócą, to i ?czarodziejki? odeszły wraz z inwazją japońskich bajek”
Bardzo polecam produkcje Studia Ghibli. Też „japońskie bajki”, ale jakie!
„I może to truizm ? ale kolejny raz będę powtarzać ? bardzo wiele zależy tu od rodziców, na ile potrafią w dziecku w wieku przedszkolnym rozbudzić zainteresowanie realnym światem, zainteresować wspólną, choćby najprostszą aktywnością, ucząc w ten najprostszy sposób działania w grupie, nauczyć pewnej dyscypliny, tego, że są pewne granice wolności i swobody, że trzeba się czasem podporządkować, dostosowując do pewnych obowiązujących reguł i zwrócić uwagę na potrzeby innych.
To nie jest tylko rola przedszkola i szkoły.
Tu musi być wsparcie i współdziałanie ze strony rodziców. Dzisiaj niestety i rodzice i nauczyciele muszą włożyć więcej wysiłku w pracę z dzieckiem, żeby wygrać konkurencję ze ?sztuczną inteligencją? czy telewizyjną nianią.”
Amen.
P.S. Telewizor został z domu wyrzucony (na życzenie dzieci) tak dawno temu, że już tylko najstarsze dzieci pamiętają, iż kiedyś taki był w domu. I kłócą się ze śmiechem z młodszymi, które twierdzą, że „nigdy go nie mieliśmy”.
@hilda
Ale te czasy się zmieniły i raczej nie wrócą, to i ?czarodziejki? odeszły wraz z inwazją japońskich bajek, gier komputerowych i dilerów narkotyków czyhających na każdym rogu ulicy.
Ręce mi opadły. Ja wiem, że te hasła krążą wśród ludności, że japońska animacja i gry komputerowe to zło wcielone i drzewiej bywało lepiej, ale byłabym wdzięczna za dokształcenie się z jednego i drugiego segmentu. Bo równie dobrze można mówić, że kiedyś (100 lat temu) były czarodziejki, a teraz to tylko „filmy, rock i alkohol”. Urocze, że ustawiła pani przemysł filmowy z Japonii i gry koło narkotyków. Ale narkotyki istnieją niezależnie od nich. Nazywają się nikotyna i alkohol (i kofeina).
Animacja japońska to ponad 60 lat produkcji przemysłu animacyjnego dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Jest chłam i są rzeczy wartościowe (dla każdego segmentu). Jakoś nikt nie sarka na animację amerykańską, gdzie równocześnie jest wulgarny i satyryczny South Park i Disney. No ale po Japończykach można jeździć. Oni mogą stać koło narkotyków chociażby adaptowali klasyki literatury i robili animacje, które zdobywają nagrody na festiwalach (po 2000r-Oscar, Berlinare, Annecy, Fantasia). A jeśli miała pani na myśli mało inteligentne produkcje dla młodzieży, to mogę rzucić tytułami amerykańsko-europejskimi, którymi karmi się dzieci/młodzież od dobrych 40 lat. Dla przykładu, w latach 80. w Japonii adaptowano na animowany serial telewizyjny „Małe Kobietki”, a w USA wymyślono markę My Little Pony i wciskano ją dzieciom za pomocą koszmarnie tanio animowanego serialu. Oczywiście są też przykłady w drugą stronę – stare i nowe.
Wspomniane studio Ghibli jest nazwane „japońskim Disneyem” i co roku wypuszcza świetny animowany film familijny/młodzieżowy. Tylko u nas nikt nie chce dystrybuować tego po kinach (kilka było, nawet TVP puszczało). Między innymi dzięki takiemu gadaniu, że japońskie (azjatyckie) to gorsze i syf. Choć głównie dlatego, że wg Polaków „animacja jest durna i dla dzieci” (poza amerykańskimi filmami, one są śmieszne, mądre i fajne). Tak samo obrywa animacja francuska.
Animacja to tylko medium, jak książka. Jej kształt zależy od twórcy, nie od kraju. Wystarczy patrzeć co się puszcza dziecku i czy to na pewno jest dla niego. Gry komputerowe podobnie. Są gry i są gry. Niektóre polegają na rozwiązywaniu zagadek logicznych, niektóre na zręczności, inne na zmyślnej strategii albo wiedzy ekonomicznej, a niektóre mają nas po prostu zabawić. Ani jedno ani drugie medium nie zasługuje na powtarzanie tej bzdury o szkodliwości. Bo jak tak, to ja jestem za zabraniem dzieciom książek, bo „Zmierzch” to straszna chała.
Podpisuję się oburącz oraz obunóż pod postem Owcy.
zza kałuży pisze:
2011-08-26 o godz. 12:02
„A czy też musiała pani zdawać test ze sprawności motorycznej polegajacy na podniesieniu z podłogi, palcami u nóg, woreczka z groszkiem i przerzuceniu go na drugą stronę ławy do skakania (konia?) na sali gimnastycznej?”
Nie pamiętam już dokładnie – ale jakieś testy pewnie przechodziłam. W sumie jednak z perspektywy czasu myślę, że posłanie mnie do szkoły w wieku 6 lat to nie był dobry pomysł.
Mimo, że intelektualnie byłam już w stanie sprostać wymaganiom szkolnym, to psychicznie i fizycznie pozostawałam w tyle za moimi rówieśnikami. Byłam bardziej niezaradna, chorobliwie wręcz nieśmiała i też mniej sprawna fizycznie od swoich kolegów i koleżanek z klasy, co najboleśniej odczuwałam na lekcjach wf-u właśnie, których przez cały okres szkoły podstawowej wręcz nie znosiłam. Nigdy nie mieściłam się w „normach” i tabelkach z wynikami przeznaczonymi dla starszych o rok dzieci. Szkoła mogła stać się dla mnie z powodu moich kompleksów, strachu przed nowymi sytuacjami i przed zawieraniem nowych znajomości, koszmarem.
Mogłam się pewnie z tego powodu nabawić tak modnej dziś „fobii szkolnej”. Ale jakoś tak się nie stało, nieśmiałość zwalczyłam sama, dopiero na studiach i mimo tych moich problemów nigdy nie przyszło mi do głowy szukać ich przyczyn w „opresyjnej” szkole, czy nauczycielach.
zza kałuży pisze:
2011-08-26 o godz. 12:02
„Chyba kiedyś dzieci nie były aż tak przemądrzałe i walczące o swoją niezależność, to chciałem powiedzieć. ”
Tak z pewnością – dzieci chyba miały więcej szacunku nie tylko dla nauczycieli ale do dorosłych w ogóle.
Dorosły był dla dziecka autorytetem i to on ustalał „reguły gry”, którym dziecko się podporządkowywało.
Dziś jest często na odwrót. To dziecko „rządzi” dorosłym.
To nie jest prawidłowy podział ról.
Owca pisze:
2011-08-26 o godz. 17:25
„Ręce mi opadły. Ja wiem, że te hasła krążą wśród ludności, że japońska animacja i gry komputerowe to zło wcielone i drzewiej bywało lepiej, ale byłabym wdzięczna za dokształcenie się z jednego i drugiego segmentu. ”
Ależ proszę się tak nie bulwersować za każdym razem, kiedy spotkasz się z czyjąś – przyznam tym razem moją – ignorancją.
Jesteśmy różni i mamy prawo nie na wszystkim się doskonale znać. Przyznam, że użyłam tu być może niefortunnego skrótu myślowego.
Nie mam nic przeciwko ambitnemu kinu japońskiemu.
Niestety mało miałam do czynienia z japońskimi filmami animowanymi a japońskie, czy tez azjatyckie kino kojarzy mi się niestety przede wszystkim z tą masówką, która „puszczana” jest w telewizji.
Natomiast jeśli chodzi o animacje to jakoś tak, mnie laikowi animacja amerykańska kojarzy się z disneyowskimi bajkami o Kaczorze Donaldzie, Myszce Miki i Misiu Jogi, rosyjska z bajką o wilku i zającu, animacja francuska z bajką o Delfinie Um, i serialem „Było sobie życie”, czeska z bajkami o kreciku, Rumcajsie i „Opowieściami z mchu i paproci” , DDR-owska z bajką o „Piaskowym Dziadku”, polska z bajkami o Bolku i Lolku, Reksiu, Misiu Uszatku i Misiu Kolargolu. Jakoś te bajki z lat mojego dzieciństwa najbardziej zapadły mi w pamięć.
Animację japońską natomiast kojarzę jedynie z lat dzieciństwa moich dzieci. Zapamiętałam jedynie koszmarną, jak dla mnie japońska bajkę „Czarodziejki z księżyca”. I nic nie poradzę, że porównanie wypada na niekorzyść bajek japońskich, czy też azjatyckich
.
Ale jeśli swoją ignorancja w tej dziedzinie kogoś uraziłam – to przepraszam i dziękuję za tak obszerny wykład na ten temat.
Może jak się doczekam wnucząt, to się „dokształcę z jednego i drugiego segmentu” 😀
Owca pisze:
2011-08-26 o godz. 17:25
„Wspomniane studio Ghibli jest nazwane ?japońskim Disneyem? i co roku wypuszcza świetny animowany film familijny/młodzieżowy. Tylko u nas nikt nie chce dystrybuować tego po kinach (kilka było, nawet TVP puszczało). Między innymi dzięki takiemu gadaniu, że japońskie (azjatyckie) to gorsze i syf.”
A może jest jednak na odwrót?
Polacy wyrobili sobie taką opinię o filmach azjatyckich, bo po prostu im się to kino głównie kojarzy z tymi raczej mało ambitnymi, przeznaczonymi dla masowego odbiorcy filmami karate?
Owca pisze:
2011-08-26 o godz. 17:25
„Animacja to tylko medium, jak książka. Jej kształt zależy od twórcy, nie od kraju. Wystarczy patrzeć co się puszcza dziecku i czy to na pewno jest dla niego”
Zgadzam się całkowicie – „chała” jest obecnie „wszechobecna” i nie ma przypisanej jednej narodowości. Może być „chała” i japońska i amerykańska i polska i jakiejkolwiek innej narodowości.
Owca pisze:
2011-08-26 o godz. 17:25
„Ani jedno ani drugie medium nie zasługuje na powtarzanie tej bzdury o szkodliwości.”
Pozwolę sobie jednak zauważyć, że jednak każde – nawet „najmądrzejsze” medium, jeśli jest nadużywane i zastępuje prawdziwy kontakt z drugim człowiekiem, w przypadku dzieci kontakt z rodzicami jest szkodliwe. I to miałam głównie na myśli pisząc o szkodliwości telewizji czy gier komputerowych w kontekście relacji dziecka z rodzicami.
Jeśli dla Ciebie to „bzdura”, to trudno.
Jakoś „ręce mi nie opadną” z tego powodu. 😀
Owca pisze: 2011-08-26 o godz. 17:25
„Są gry i są gry.”
Przyznam się bez bicia, że nie lubię żadnych gier komputerowych, poza komputerowymi wersjami gier klasycznych, których też powoli zaczynam nie lubić, ale z innego powodu,- jak można lubić gwarantowaną przegraną z komputerem? Jak ustawię poziom trudności tak, abym „miał szansę” to wygrana z takim przeciwnikiem mnie nie cieszy. A jak na full to biorę baty.
Głupio czy mądrze, przez lata powtarzałem dzieciom, że gry komputerowe mają tylko sens dla tych, którzy je piszą i sprzedają. A więc jeśli chcecie to nauczcie się je programować czy co tam sie robi aby wyprodukować daną grę. Przynajmniej głowę rozwiniecie przez nauczenie się kawałka matematyki i informatyki i zarobicie na kawałek chleba.
Ale grać to w gry komputerowe grają tylko idioci.
Opinię taka wyrobiłem sobie na podstawie:
a) strasznej ilości czasu, jaką moje dzieci spędzały grając w gry, z wielka stratą dla piłki czy roweru,
b) strzelankowym charakterze przynajmniej pierwszych gier, tych z którymi się jeszcze przede mną nie kryli (bo w lwiej większości dziewczynek jakoś aż tak nie ciągnęło do gier),
c) mało inteligentnym charakterze gier typu „kolonizacyjnego” powstałego (chyba, bo nie mam pojęcia co było jajkiem a co kurą) na wzorach Sim City. Dlaczego mało inteligentnym?
Ano dlatego, że jakby narysować wykres ilości kolejnych ruchów w tzw. „klasycznej” grze w funkcji czasu, to jest to funkcja rosnąca na której widać od czasu do czasu dłuższe odcinki płaskie. Debiut, mała liczba kombinacji, wszystkie dobrze znane – stromo wznoszący się odcinek początkowy. Gra środkowa – dużo kombinacji, nieznane warianty, brak teorii – odcinki plaskie, po których następują odcinki stromego wzrostu. Końcówka-średnia lub mała liczba kombinacji, czasami znana teoria, wykres jest połączeniem tego z debiutu i z fazy srodkowej.
Gracz musi się zamyślić od czasu do czasu, opracować strategię, rozważyć wiele możliwych scenariuszy i dopiero robi ruch. Namysł „starcza mu” na kilka czy kilkanaście posunięć i musi się powtórzyć. Opisałem oczywiście szachy, warcaby lub go. Brydż wyglądać będzie trochę inaczej, gdyż jest grą z niepełną i zmienną informacją, której ilość rośnie w trakcie gry, niemniej i w brydżu następują okresu dłuższego namysłu. Generalnie wydaje mi się, że taki wykres dobrze odzwierciedla sposób, w jaki dorosły człowiek radzi sobie z życiem. Granie w klasyczną grę kształci pożyteczne w życiu cechy.
Dla graczy o zbliżonej sile gry, ktoś, czyj wykres przypomina funkcje y=x zwykle przegra z osobą, która ma chociaż jedno plateau na swoim wykresie.
Obserwując moje dzieci grające np. w sieciowe wersje różnych gier (nie pamietam dobrze jakich, moja wina – zrozumiałem obrazowe przyrównanie gier i animacji do złych i dobrych książek) zwykle takich kolonizacyjno-wojennych mordowanek, widziałem tylko błyskawicznie podejmowane „decyzje”, zawieranie jakichś mało przemyślanych sojuszy i ich łamanie, słowem nie było tam śladu żadnego „plateau”, żadnego zastanowienia. Siedzieli tacy przy swoich komputerach w różnych pokojach tego samego domu i kwiczeli z radości jak udało im się wymordować bratu iluś tam wojów czy spalić ileśtam statków.
Po co siedzieć oddzielnie w trzech czy czterech pokojach, każdy wparzony w swój ekran, i zaśmiewać się do rozpuku albo i wściekać na całe gardlo po jakimś kolejnym naruszeniu jakiejś umowy? Dobrze, że nie emailowali czy nie tekstowali do siebie zamiast głośno krzyczeć…
To ma być zabawa rodzeństwa?
Może to były gry z tej „rozrywkowej kategorii”, nie wiem.
Rowery popsute, piłka nie napompowana, pływać się boimy bo się potopimy, ale jaką grę skopiowałeś od kogo lub ściągnąłeś z jakiegoś nielegalnego miejsca na internecie?
Nie będę bronił straconej sprawy, ale w tym drobnym aspekcie chciałbym zwrócić uwagę na istnienie jednak jakiegoś, choćby i słabego powinowactwa dilerów narkotykowych jako nielegalnych źródeł towaru, ze sposobem, w jaki duża część młodzieży zaopatruje się w gry komputerowe. Ja w domu zapowiedziałem, że jeżeli kiedyś ktoś przyłapie ich na nielegalnym kopiowaniu gier lub filmów to oni będą płacic wszelkie grzywny. Zresztą każde jest inne i jeden syn powiedział, że on kraść nie będzie i nigdy niczego nie skopiuje a jego brat śmieje się z niego i przebywa 24/7 na torrentach.
Książek żaden z nich z biblioteki czy z księgarni nie wynosił/nie kradł, a więc niestety istnieje jednak różnica jakościowa pomiędzy „starymi” a „nowymi” mediami.
I już na koniec, czy owca mogłaby mi polecić po jednej grze inteligentnej, klasycznej dla danego rodzaju? Bardzo będę wdzieczny, gdyż może nie lubię czegoś, czego nie znam i warto się przełamać. Nie lubię zabijania i wszelkiego rodzaju wojskowych symulatorów sprzętu czy akcji bojowych. Tutaj przekonań nie zmienię.
Ostatnimi grami komputerowymi, które BARDZO lubiłem były gry podobne do „life”, głównie dlatego, że dawały się samodzielnie zaprogramować 😉
zza kałuży pisze:
2011-08-26 o godz. 12:02
P.S. Telewizor został z domu wyrzucony (na życzenie dzieci) tak dawno temu, że już tylko najstarsze dzieci pamiętają, iż kiedyś taki był w domu. I kłócą się ze śmiechem z młodszymi, które twierdzą, że ?nigdy go nie mieliśmy?.
@zza kałuży -podziwiam za ten „gest”.
Niewielu – w tym ja – miałoby tyle determinacji.
W ogóle chciałabym w mojej pracy nauczyciela spotykać tak „światłych” rodziców, jak Ty. Z przyjemnością bym się od nich uczyła i czerpała z ich doświadczenia.
Szkoda, ze tak często rodzice ustawiają się po „przeciwnej stronie barykady”, traktując nauczycieli jak swoich naturalnych wrogów. I często takie przekonanie wpajają też swoim dzieciom niestety. 🙁
hilda pisze: 2011-08-27 o godz. 00:05
„W ogóle chciałabym w mojej pracy nauczyciela spotykać tak ?światłych? rodziców, jak Ty.”
Wydrukuję to sobie aby pokazywać dzieciom i żonie. Od współpracowników, jak mi któryś kiedyś mimochodem rzucał, że jestem „rowny gość” też brałem na piśmie. Bo inaczej rodzina nie uwierzy.
„Dorosły był dla dziecka autorytetem i to on ustalał ?reguły gry?, którym dziecko się podporządkowywało.”
Nieźle ustalał.
Im bardziej wstecz, tym większa troska o dzieci i korzystniejsze dla dzieci reguły. To wiemy z historii. Najlepiej to się dzieci w Sparcie miały a i potem w średniowieczu nieźle.
Po co tyle słów?
To zdanie powtarzaj, wszyscy będą wiedzieć o co ci chodzi i mniej miejsca zajmiesz.
„Dziś jest często na odwrót. To dziecko „rządzi” dorosłym.
To nie jest prawidłowy podział ról.”
Bo ktoś rządzić musi, inaczej jest anarchia i nieporządek.
Albo my ich, albo oni nas.
Bo w życiu, to albo się rządzi albo się nie rządzi.
Wtedy jest się rządzonym.
Jak się chce rządzić, trzeba zostać nauczycielem albo policjantem.
A jak się jest uczniem, to trzeba się podporządkować rządzeniu, bo inaczej podział ról się robi nieprawidłowy.
Polska szkoła się opiera na strachu i dyscyplinie czego dowodzisz każdym komentarzem.
A większość nauczycieli ale też rodziców sobie nie wyobraża inaczej.
I najbardziej się boicie, że uczniowie mimo wszystko się was coraz mniej boją.
Jesteście bezradni bez przewagi jaką daje bezwzględne podporządkowanie.
Bo wy często nie uczycie, tylko wymagacie.
Do tego policjant wystarczy i żadnych kwalifikacji do nauczania.
@zza kałuży
„(Z niby klasy matematycznej? Niby z klasy matematycznej? Klasy niby matematycznej z?)”
„zabawa przecinkiem” zwana „kwestią miejsca po przecinku”:
„Kochać, nie można zabić”. „Kochać nie, można zabić”.
Historia wiele razy przestawiała przecinek…
@hilda
Zapamiętałam jedynie koszmarną, jak dla mnie japońska bajkę ?Czarodziejki z księżyca?. I nic nie poradzę, że porównanie wypada na niekorzyść bajek japońskich, czy też azjatyckich
Pewnie dlatego że Czarodziejka nie jest bajką dla dzieci – jest serialem animowanym przeznaczonym dla 12-letnich dziewczynek (na starcie). Nie była mądra, serial skonstruowano tak, żeby sprzedać reklamy i gadżety. Porównywanie tego do dobranocek to jak porównanie Spidermana z Rumcajsem. Nie wiem które nastolatki oglądałyby to drugie. Czarodziejce bliżej do amerykańskiego My Little Pony, Barbie czy Bratz i wtedy wygląda to niemal identycznie – różowy, błyszczący, magiczny świat do kupienia.
@Polacy wyrobili sobie taką opinię o filmach azjatyckich
Animacja jakakolwiek wraz z komiksem jest uważana w Polsce przez dużo osób za dziecinną. Za bajki. Wszystko co animowane to ‚bajka’, chociażby było to postapokaliptyczne hard sci-fi z hektolitrami krwi. Potem mamusie prowadzą 6-letnie dzieci na Księżniczkę Mononoke (jeden z poważniejszych i mroczniejszych filmów Ghibli) i są przerażone – scena autentyczna. W kinach było i osacrowe Spirited Away i Hauru. Są animacje 3D, którym udało się wybić z niszy ‚dziecinne bajki’ (ale też tylko te amerykańskie Disney/Pixar/DreamWorks).Oczywiście część ludzi może osądzać poziom filmów Disneya na podstawie durnych amerykańskich komedii dla nastolatków. Jednak z jakiegoś tajemniczego powodu tak się nie dzieje. W TVP puszczano też filmy Kurosawy, popularne są japońskie i koreańskie horrory i thrillery. Były na tyle głośne, że Hollywood od razu porobiło ich remake’i. W kinach i w tv regularnie były/są chińskie superprodukcje. Nawet Bollywood jest. Jak ktoś sobie wyrobił i nie zmienił ani trochę to chyba od ponad 10 lat pod kamieniem mieszkał.
@zza kałuży
b) strzelankowym charakterze przynajmniej pierwszych gier, tych z którymi się jeszcze przede mną nie kryli (bo w lwiej większości dziewczynek jakoś aż tak nie ciągnęło do gier),
Czym się różni strzelanie w grze od strzelania z patyka w zabawie w wojnę czy mitycznych Indian i Kowbojów? 😉 Wtedy nie było gier dla dziewczynek, w której czeszą konika albo robią obiad wiec robiły to tylko w ‚realu’. Od czasów The Sims (czyli symulacji życia rodzinnego i społecznego) udział kobiet w grach się znacznie zwiększył. Potem doszły symulatory obiektów (hotel, szpital, kafeteria) i gry typu Hidden Object (łamigłówki). Kierowanie lalką lub kierowanie ludzikiem na ekranie jest tym samym.
Też nigdy nie lubiłam strzelanek i symulatorów sprzętu.
Gier jest mnóstwo, są wielkie serie wielkich studiów i małe niezależne wytwórnie z równie ciekawymi projektami. Przede wszystkim trzeba się zapytać czy komputer zwykły czy konsola, a jeśli ta druga to jaka. Osobiście gram teraz czasami tylko w serie Heroes of Might & Magic (turowe strategiczne RPG fantasy przygodowe) i Diablo (rozwalanie potworów w trakcie wędrówki po fantastycznym świecie) bo nie mam konsoli i czasu. Jakbym miała wymieniać klasyki dla każdego rodzaju to do jutra bym nie nie skończyła.
Znajomi zachwycali się World of Goo (PC, konsole), Profesorem Laytonem (puzzle adventure, konsola), Ni no Kuni – gra powstała we współpracy z Ghibli (konsole), Kingdom Hearts – przygodowe RPG oparte na uniwersum Disneya (konsole), Guitar Hero/Singstar/Stepmania – gry muzyczne do wspólnego grania/śpiewania/tańczenia (PC) znakomite na imprezy, Samorost (ładna niezależna gra) i From Dust (PC, konsole) o tworzeniu świata. Polecam wziąć magazyn o grach albo jakiś portal i oglądać trailery bo jest np. cała wielka scena niezależnych twórców, której kompletnie nie znam.
@hilda
Tak mi się przypomniało, czy widziała kiedyś pani Muminki albo Pszczółkę Maję? Reżyserzy, scenarzyści, scenorysownicy, kompozytorzy, animatorzy etc. byli Japończykami. I to były doskonałe bajki dla dzieci i można je porównać do Krecika. Ale nikt tego nie pamięta. 🙁
Ja pamiętam, oglądam i podziwiam japońską sztukę filmową.
Po bajkach ze studia G. jesteśmy teraz letnią porą przy Godzillach. Całą rodziną zrobiliśmy sobie kino na świeżym powietrzu i wyświetlamy.
Sąsiedzi nawet przychodzą.
Godzillę pamiętam z dzieciństwa, nic się nie zestarzała, prawdziwa sztuka.
Owca pisze:
2011-08-27 o godz. 13:37
„Czym się różni strzelanie w grze od strzelania z patyka w zabawie w wojnę czy mitycznych Indian i Kowbojów? 😉 Wtedy nie było gier dla dziewczynek, w której czeszą konika albo robią obiad wiec robiły to tylko w ?realu?. ”
Różnice są zasadnicze – na korzyść zabaw w „realu”.
„Strzelanie z patyka” różni się od strzelania w grze komputerowej tym, że ów patyk ma dla dziecka znaczenie symboliczne, jest pewnym wyobrażeniem, któremu dziecko nadaje w swojej wyobraźni konkretne znaczenie.
W grze komputerowej dziecko nie musi sobie nic wyobrażać, ono ma wszystko podane na tacy. To jest szkodliwe dla rozwoju jego procesów poznawczych, zwłaszcza myślenia.
Z punktu widzenia psychologii rozwojowej okres wieku przedszkolnego, to właśnie okres intensywnego rozwoju procesów poznawczych, mowy, myślenia oraz intensywnego rozwoju społecznego.
W tym wieku podstawowym rodzajem działalności dziecka jest zabawa.
Myślenie dziecka pod koniec okresu przedszkolnego znajduje się w fazie myślenie przedoperacyjnego jest myśleniem konkretno- wyobrażeniowym i jest ściśle powiązane z jego konkretnym działaniem.
„Działanie dziecka w wieku przedszkolnym jest podporządkowane zadaniom praktycznym, przejawia się w rozwiązywaniu problemów podczas zabaw i codziennych zajęć. Jest to zatem myślenie synpraktyczne, związane z konkretnym celem, do jakiego służy w działaniu. Wraz z wiekiem czynności dziecka stają się coraz bardziej złożone, a ich realizacja wymaga namysłu, zaplanowania środków i narzędzi, wyodrębnienia rozmaitych własności przedmiotów itp. W trakcie działania dziecko wykorzystuje narastające wciąż doświadczenie i uświadamia sobie poszczególne składniki działalności własnej i cudzej: cel, środki, sposoby, warunki, motywy, skutki i konsekwencje czynności (M.Żebrowska, 1986, s.467).
W trakcie zabawie tematycznej ( czyli takiej, w której dziecko odtwarza określone role – czyli np. zabawa w owych „Indian i kowbojów”, czy też wchodzenie w role mamy i np. zabawa w „gotowanie obiadu”, czy też czesanie i ubieranie lalki ) wzrasta rola wyobrażeń i symboli w myśleniu dziecka.
Wchodząc w określone role dziecko przechodzi w ten sposób od etapu naśladownictwa odruchowego do etapu naśladownictwa symbolicznego, odroczonego, wykraczającego poza zmysły sensoryczne.
Dziecko, wykonując czynności na „niby” i posługując się jednymi przedmiotami w zastępstwie innych musi sobie wyobrazić przebieg czynności, zaplanować swoje działania i przewidzieć jego skutki.
Rozwój zabaw tematycznych związany jest również ściśle z rozwojem mowy dziecka oraz z rozwojem jego umiejętności interpersonalnych.
Dziecko poszerza swoje słownictwo oraz umiejętności porozumiewania się z rówieśnikami, przekazywania im swoich dążeń, zamiarów, i uczuć.
Podczas takiej „realnej” zabawy dziecko utrwala zatem i doskonali przyswojone sposoby myślenia i działania, rozwija swoje sprawności motoryczne, rozwija swoje możliwości umysłowe, wzbogaca zasób wiedzy o otoczeniu. Odgrywając określone role dziecko doskonali swoje umiejętności interpersonalne, a naśladując dorosłych uczy się w ten sposób określonych zachowań i przygotowuje się do pełnienia tych ról w dorosłym życiu.
Tych wszystkich umiejętności nie wykształci gra komputerowa, choćby nie wiem jak ambitna i twórcza była. W grze bowiem zaangażowany jest głównie jeden, góra dwa zmysły.
W konkretnej zabawie tematycznej zaangażowane są wszystkie zmysły dziecka i dzięki temu są kształtowane harmonijnie wszystkie jego procesy poznawcze.
Tak więc konsekwentnie będę jednak upierała się przy tezie o wyższości zabaw w „realu” od tych w wirtualnym świecie.
Owca pisze:
2011-08-27 o godz. 14:55
Tak mi się przypomniało, czy widziała kiedyś pani Muminki albo Pszczółkę Maję? Reżyserzy, scenarzyści, scenorysownicy, kompozytorzy, animatorzy etc. byli Japończykami. I to były doskonałe bajki dla dzieci i można je porównać do Krecika. Ale nikt tego nie pamięta. 🙁
Oczywiście pamiętam Muminki i Pszczółkę Maję – uwielbiałam je zarówno ja, jak i moje dzieci.
Ale to były zdaje się międzynarodowe produkcje?
Na pewno nie kojarzą się wyłącznie i jednoznacznie z animacją japońską.
@hilda
ów patyk ma dla dziecka znaczenie symboliczne, (…) Z punktu widzenia psychologii rozwojowej okres wieku przedszkolnego
Kto powiedział, ze mówimy o dzieciach przedszkolnych? Zza kałuży mówił o porzuceniu piłki i roweru na rzecz gier, co raczej wskazuje na dzieci szkolne. Nie wiem jak w waszych czasach, ale w moich w podchody i strzelanie (z modeli strzelb i karabinów) bawiły się dzieciaki 8-12-letnie. Kto zostawia 3-6-latki same z patykami na podwórku? Kto daje przedszkolakom gry o strzelaniu?! Gra strzelankowa Counter Strike ma oznaczenie wiekowe 16+ (jak większość z tego gatunku). System PEGI ma oznaczenia 3,7,12,16,18, ESRB 3,7,10,13,17,18. Lego Universe i Harry Potter są już 7+/10+. Gra o strzelaniu w rękach przedszkolaka to czysta abstrakcja. Na frontach pudełek z grami są wyraźne oznaczenia.
W The Sims (PEGI 12+) grają 12-latki, 20-latki i 40-latki. Gra jest zbyt skomplikowana dla 6-latek. Czesanie koników i zabawa lalkami trwa także po okresie przedszkolnym. Małe dzieci mogą zagrać najwyżej w Dora the Explorer (3+).
Znowu wracamy do problemu, że jak gry, to dla małych dzieci, jak animacja, to znaczy że bajki dla dzieci i olaboga bo zdecydowana większość animacji jak i gier jest przeznaczona dla nastolatków od 12 roku życia (wg oznaczeń i zamierzeń twórców) lub dla ludzi dorosłych. Jakoś ludzie załapali, ze niektóre filmy aktorskie nie są odpowiednie dla danych grup wiekowych, a takie samo myślenie o grach i animacji się nie przyjmuje.
@Pszczółka maja i Muminki
Pieniądze był międzynarodowe z udziałem funduszy japońskich. Wykonanie japońskie, studia japońskie. Później udźwiękowiano je w danym kraju. Pszczółka Maja http://www.animenewsnetwork.com/encyclopedia/anime.php?id=1415 i Muminki http://www.animenewsnetwork.com/encyclopedia/anime.php?id=2006 Że się nie kojarzy to ja wiem, bo Pszczółka Maja jest często kojarzona jako czysto polska i nikt nawet nie pamięta, że napisał ją Niemiec w 1912 roku.
Owca pisze:
2011-08-28 o godz. 15:35
„Kto powiedział, ze mówimy o dzieciach przedszkolnych? Zza kałuży mówił o porzuceniu piłki i roweru na rzecz gier, co raczej wskazuje na dzieci szkolne.”
Wiek przedszkolny oraz wczesnoszkolny sugeruje tytuł i treść wpisu gospodarza: „Przedszkole be, a szkoła super”.
Poza tym – naprawdę uważasz, ze dla dziecka w wieku 12 lat czy nawet dla nastolatka w wieku 16 lat gra komputerowa będzie bardziej korzystna dla jego rozwoju niż kontakt z rówieśnikami w czasie zabawy w podchody, gry w piłkę czy też w czasie jakichkolwiek innych zajęć, czy gier zespołowych w „realu”?
Że można je zastąpić komputerem? Że zamiast poruszać się na świeżym powietrzu podczas gry w piłkę czy jazdy na rowerze lepiej i korzystniej jest spędzić ten czas siedząc przed komputerem?
Nie jesteś chyba jakoś związana z dystrybucją gier komputerowych i
nie uprawiasz tu mam nadzieję żadnej „kryptoreklamy” gier komputerowych?
Bo odnoszę wrażenie, że na siłę próbujesz promować i uzasadniać tezę, którą odrzuci każdy psycholog.
Mianowicie, że gry komputerowe są bardzo pożyteczne i mogą bez żadnej szkody dla rozwoju dziecka / nastolatka zastąpić dotychczasowe naturalne formy jego zabaw / aktywności.
I jeszcze raz zaznaczam – chodzi mi, co już zaznaczyłam w swoich poprzednich wpisach, o nadużywanie komputera, o sytuację, kiedy począwszy od wieku dziecięcego poprzez okres dojrzewania, skończywszy na wieku dorosłym człowiek spędza przy komputerze więcej czasu niż na jakiejkolwiek innej aktywności. Sytuacje, kiedy to komputer zastępuje wszelkie inne formy aktywności i prawdziwe relacje z innymi ludźmi.
Nie zaś sytuację, w których dziecko od czasu do czasu zagra w jakąś nawet kiepska grę.
Nie zaprzeczysz chyba jednak, że gry komputerowe, zwłaszcza te strategiczne, są tak skonstruowane, że bardzo łatwo się od nich uzależnić?
Podatne są zwłaszcza dzieci i nastolatki, chociaż problem mają coraz częściej również dorośli. Coraz więcej dzieci, młodzieży, dorosłych jest uzależnionych od komputera. Dlatego zalecałabym rodzicom daleko posunięta ostrożność w kontaktach ich dzieci z tym „medium”.
Nieograniczone korzystanie z komputera i jego dobrodziejstw w postaci min. gier nie jest bowiem tak całkowicie bezpieczne, czy wręcz pożyteczne, jak usiłujesz tu dowieść.
Owca pisze:
2011-08-28 o godz. 15:35
„Pszczółka Maja jest często kojarzona jako czysto polska i nikt nawet nie pamięta, że napisał ją Niemiec w 1912 roku.”
A „Muminki” napisała fińska pisarka Tove Jansson. Była ona zdaje się również współautorką scenariusza.
Jak więc sama widzisz, choćby ze względu na treść tych bajek, nie są one czysto azjatycką produkcją. Może dlatego też stały się tak popularne w Polsce?
Ja po prostu nie przepadam za kinem japońskim i tyle.
Na podstawie tego co obejrzałam uważam je za zbyt mroczne, pełne niezrozumiałych dla mnie emocji i agresji.
Być może azjatycka kultura, sposób wyrażania emocji jest dla mnie zbyt odległy i niezrozumiały? Nigdy się jakoś specjalnie nie fascynowałam kulturą japońską, ale też nie „opadają mi ręce” z tego powodu, że być może dla wielu zwykłych Japończyków polska animacja w ogóle nie istnieje? Pewnie większość również nie potrafiłaby wymienić zasług polskiej szkoły animacji, a taka zdaje się istnieje i ma niezłą tradycję? Więc naprawdę nie rozumiem Twojego oburzenia i agresywnego tonu, jakiego wobec mnie używasz z powodu mojej nieznajomości tematu.
Mam chyba prawo do swoich subiektywnych, nieprofesjonalnych opinii?
Mam prawo nie interesować się czymś, czego nie lubię?
Czy muszę być „alfą i omegą” w każdej dziedzinie?
A z niefortunnego skrótu myślowego, którego użyłam stawiając w jednej linijce bajki japońskie z dilerami narkotyków już się wytłumaczyłam i przeprosiłam.
Więc Twoje zdanie w następnym wpisie:
„Jak ktoś sobie wyrobił i nie zmienił ani trochę to chyba od ponad 10 lat pod kamieniem mieszkał.”
uważam za obraźliwe dla mnie i wszystkich, którzy podobnie jak ja nie są zafascynowani japońskim kinem.
O więcej tolerancji i mniej agresji wobec innych niż Twoje opinie proszę.
Nie zaprzeczysz chyba jednak, że gry komputerowe, zwłaszcza te strategiczne, są tak skonstruowane, że bardzo łatwo się od nich uzależnić?
Podobnie jak sex i wódka.
Te jak konstruowano, to tylko o uzależnieniu myślano.
„A z niefortunnego skrótu myślowego, którego użyłam stawiając w jednej linijce bajki japońskie z dilerami narkotyków już się wytłumaczyłam i przeprosiłam.”
Ale się nie wycofałam jak widać wyżej.
Konstruktorzy gier tak je konstruują, żeby uzależniały, dobre.
Szkoda że nauczyciele tak lekcji skonstruować nie potrafią.
Lekcje konstruują tak, że nie tylko nie uzależniają, ale wręcz odrzucają od nauki.
Saper i pasjans też mogą uzależnić, tak samo jak poker, kapsle, domino i co tam kto sobie wymyśli. To nie jest tak, że akurat gry komputerowe są złem wcielonym. Wszystkie gry mają to do siebie, że pompują adrenalinę, zaskakują, zabijają nudę itp. Człowiek chce wygrać – z kimś albo ze sobą. To daje mózgowi niezłego kopa i dlatego czasami tak trudno z tego zrezygnować. Niektórzy przeginają, ale to chyba raczej nie jest wina konkretnej gry, tylko indywidualnej podatności na bodźce. Po prostu jedni uzależniają się (od czegokolwiek) łatwiej niż inni i tyle.
Narzekanie, jakie to te gry są złe i jak upada przez nie cywilizacja, przypomina mi gromy rzucane przez bodajże Platona na upowszechnienie pisma. Olaboga, ludzie przestaną ćwiczyć pamieć, upadnie kultura i sztuka, nic już nie będzie takie jak kiedyś, kto to widział, żeby każdy mógł sobie tak po prostu coś zapisać, a nie pamiętać na wieki wieków, amen. I co? Jakoś po tych paru wiekach od tamtego czasu żyjemy, kultura i sztuka nie upadly i generalnie dzięki pismu świat się rozwinął, a nie zwinął.
Gry, czy się to komuś podoba, czy nie (a nie podoba się zwykle tym, którzy nie rozumieją i się boją), są już stałym elementem kultury i – tak, tak – sztuki. Kiedy ktoś mówi „gry komputerowe” i widzi tylko strzelanki albo World of Warcraft, to tak, jakby mówiąc „książka” widział tylko harlequiny i tanie horrory i na tej podstawie wydawał osąd o poziomie literatury w ogóle. Nie jest niczym nienormalnym, że większość dzieci i młodziezy sięga po papkę, która jest najłatwiej przyswajalna – a jeśli do tego ich rodzice w sprawie gier ani dudu i nie są w stanie kontrolować, co tak naprawdę robią ich dzieci… no cóż, to czyja to wina? Gier?
Jeżeli ktoś chce, żeby jego dziecko nie upajało się bezsensownym rozlewem krwi, to niech mu zaproponuje znakomite, wymagające myślenia, a przy tym uczące historii gry strategiczne – np. Z serii Cywilizacja albo Total War. Łamigłówki w stylu „Cogs”. Portal. Portal 2. Zręcznościówki, wyścigi. Tych gier naprawdę jest multum, wystarczy poszukać. A moze i pograć razem z dzieckiem, i dla odmiany nauczyć się czegoś od niego – i O NIM.
A na koniec polecam zajrzeć na pierwsze lepsze forum o grach np. na portalu goldenline, który zrzesza bynajmniej nie dzieci, ale dorosłych, „poważnych”, mężatych, żonatych i dzieciatych ludzi z rozmaitych branży – i poczytać ich wypowiedzi, ocenić poziom inteligencji, kultury, a co za tym idzie – samej dyskusji. I może przestać uważać, że gry to beznadziejna zabawa dla nieprzystosowanych i że z tego hobby nic dobrego wyniknąć nie może.
Syn # 3 spędził wakacje walcząc o przebicie się do pierwszej setki graczy w Polsce.
Opis gry
Stary Świat to ogromne królestwa, epickie wyprawy i zacięte bitwy w odwiecznym starciu. Zagorzali wrogowie ścierają się w zajadłej walce na przesiąkniętych krwią polach bitwy, gdzie każda ze stron usiłuje podporządkować sobie ten świat. Miecz przeciw toporowi, ich odgłos przytłumia zawodzenie cierpiącego ludu. Bitewny szał opanowuje opancerzonych Orków, skierowany przeciw wszystkiemu co żyje, nawet przeciwko im samym. Krasnoludy dzierżą swe ciężkie młoty przeciw splugawionemu pomiotowi Chaosu. Inżynierowie Imperium obliczają wytrzymałość murów i fortyfikacji, by odeprzeć najeźdźców. A nadciągającym z północnych pustkowi armiom Chaosu przyświeca tylko jeden cel – obrócić wszystko wniwecz.
Żywa Gra Karciana Warhammer: Inwazja została obsadzona w świecie gry bitewnej Warhammer Fantasy Battle i zaprojektowana przez Erica M. Langa. Jest to pojedynek w którym dwaj gracze zbierają swoje siły, gromadzą ogromne zasoby, wyprawiają się na niebezpieczne, ale jakże opłacalne misje, budują i rozwijają swoje królestwo oraz prowadzą zmasowane oblężenia przeciw silnie ufortyfikowanym jednostkom wroga. Każda rasa wnosi do gry odrębną historię i własny potencjał: Krasnoludy to mistrzowie uzbrojenia, dzięki któremu mogą przetrwać ciosy, śmiertelne dla każdej innej istoty. Orki wszędzie manifestują swoje zamiłowanie do walki, zdolne do zadawania rozległych obrażeń i wyrządzania szkód na niewyobrażalną skalę. Dobrze zorganizowane Imperium szybko się rozwija i bezbłędnie rozlokowuje swoje siły. Chaos uderza podstępnie, trafiając w najdelikatniejszy punkt, demoralizując, plugawiąc i ostatecznie niszcząc wszystko, co obierze za swój cel. Aby wygrać, każda frakcja musi nie tylko toczyć boje ze swoimi przeciwnikami, ale również zarządzać i wzmacniać swoje królestwo.
W centrum twego mocarstwa znajduje się twoja Stolica. Ta potężna forteca reprezentowana jest przez planszę, na której ważą się losy twoich wojsk i zabudowań. Podzielona jest na trzy strefy: Pole Bitwy, Misję i Królestwo. Strefa Królestwa określa ilość gromadzonych zasobów w twoich skarbcach. Każdy znajdujący się tutaj symbol siły, generuje wymierny zysk, który pozwoli ci wystawiać coraz mocniejsze jednostki i wznosić coraz większe budowle. Całkowita siła strefy Misji określa ilość losowanych kart w każdej turze. Musisz uważać, gdyż liczba kart w twojej talii jest skończona. Pole Bitwy to strefa z której przeprowadzasz potężne ataki. Każdy symbol siły umożliwia zadawanie obrażeń wrogim jednostkom i Stolicom, jednocześnie dając możliwość obrony własnego mienia.
Każda z tych stref jest ważna, jednak musisz zadecydować, która z nich ma największą wartość i skupić na niej swoją uwagę. Czy główny nacisk położysz na gromadzenie zasobów, aby wypracować przewagę sił nad przeciwnikiem? Czy wyślesz swoje jednostki na misje? A może wezwiesz do boju swoich najpotężniejszych wojowników i wojenne machiny, aby zapanować nad swoim rywalem na polach bitwy? Te decyzje będą kluczowe dla losów twojego mocarstwa. Mądrze je podejmuj, a zwyciężysz. Każda rasa i ich kombinacje to dawka różnorodnych strategii. Wprawny przywódca odkryje je wszystkie!
Każda wojna zaczyna się od tworzenia własnego imperium. Twoja Stolica zostaje wzniesiona, a oddziały i budowle zaczynają pojawiać się w twoim królestwie. Karty Jednostek i Wsparcia będą służyć ci w jednej z trzech twoich stref ? będziesz mógł z nich korzystać, o ile wcześniej je opłacisz. Karty Taktyki pozwolą ci zyskać przewagę nad wrogiem, często odwracając losy bitwy. Karty Misji mogą dostarczyć cennych nagród, o ile zaangażujesz swoje Jednostki. Każda karta, którą losujesz, może być użyta w celu rozwinięcia twojej nacji poprzez umieszczenie jej w jednej z twoich stref. Rozwinięcia pozwolą skorzystać z kluczowych zdolności na niektórych kartach i zwiększą możliwości obronne twojej Stolicy.
Karty Wsparcia stanowią bronie, artefakty i budowle, które pozwolą ci się umocnić. Imperium, z jego licznymi religiami, posiada wiele świątyń i kapliczek. Te budowle pozwalają przenosić jednostki do różnych stref, uniemożliwiają przeciwnikom wybierać twoje jednostki za cele, a nawet pomagają przyspieszyć rozwój twoich stref. Orki gromadzą się tłumnie w ?Warowni Grimgora?, która zmniejsza koszt pierwszej jednostki zagranej w każdej turze. Krasnoludy, mistrzowie rzemiosła, dzięki budowie ?Kuźni Węgielnej?, potrafią przywrócić świetność swojej Stolicy. ?Kapliczka Nurgla?, wzniesiona ku czci wszelakich chorób i zaraz, wypacza jednostki, które doznały obrażeń podczas walki. Istnieją też liczne neutralne budowle, wspierające rasy w ich dążeniu do ostatecznej wiktorii. ?Forteca niczyja? zapewnia siłę każdemu rozwinięciu w jej strefie – dla frakcji, która rozwinęła swoją Stolicę, ta budowla może być zdumiewającym atutem.
Karty Taktyki to manewry, zaklęcia i inne nieoczekiwane akcje. Są zagrywane bezpośrednio z twojej ręki, często siejąc spustoszenie, ku zaskoczeniu twojego przeciwnika. ?ŁOOOMOT!? jest nieprzewidywalną taktyką, która może wyrządzić niewyobrażalne zniszczenia w szeregach nieprzygotowanego wroga. ?Wyburzenie!? daje Krasnoludom możliwość pozbycia się uciążliwych kart Wsparcia lub rozwinięć, co może zachwiać dotychczasowy układ sił. ?Innowacja? to neutralna taktyka, która dostarcza zasobów w zależności od liczby rozwinięć w twojej strefie Królestwa, co może dać ogromne korzyści przy wykorzystaniu strategii opierającej się na rozwoju.
Karty Misji przedstawiają różnego rodzaju wyprawy, na które mogą być wysyłane jednostki. Możesz je zagrywać jedynie w swojej strefie Misji i czerpać z nich korzyści po tym, gdy któraś z jednostek wypełni daną Misję. Misja Chaosu ? ?Wędrówka do bramy?, to historia młodego wojownika, podróżującego do mroźnych regionów północnej części świata w poszukiwaniu źródeł Niszczycielskich Mocy, dzięki którym może zyskać ponadnaturalną siłę. Jeśli ją wypełnisz, twój przeciwnik zostanie zmuszony do odrzucenia wszystkich swoich kart z ręki! Krasnoludzka Misja opiera się na tradycji i szacunku dla starszyzny. Każdy Krasnolud, który okaże złą wolę lub popełni błąd i zhańbi swoje dobre imię, będzie musiał złożyć Przysięgę Zabójcy i stoczyć walkę z przerażającymi potworami, licząc na honorową śmierć. Wypełnienie Misji ?Chwalebna śmierć? umożliwi Krasnoludom zniszczyć do dwóch atakujących jednostek!
Przede wszystkim odbierz to, co ci się należy. Podlicz zasoby, wylosuj karty, zwerbuj wojsko i wznieś budowle. Kiedy zgromadzisz już swoją armię i wzmocnisz swoje mocarstwo, musi polać się krew! Każda jednostka z twojego Pola Bitwy może zostać wysłana na Stolicę nieprzyjaciela. Gdy bitwa się rozpocznie, twój żałosny wróg będzie próbował odeprzeć atak. Każdy punkt obrażeń musi zostać zadany między obrońców, ale ich nadwyżka trafi prosto w serce Stolicy twojego przeciwnika. Z czasem strefy będą co raz bardziej wyniszczane, dlatego też zostaną poczynione starania, aby zapobiec ich całkowitej destrukcji. Kiedy dwie spośród trzech stref przeciwnika zostaną zniszczone, oznaczać to będzie jego porażkę.
Warhammer: Inwazja Gra Karciana dzięki swojej dynamice, daje możliwość uzyskania przewagi nad przeciwnikiem, o ile szybko rozbudujesz swoją armię, rozwiniesz swoje królestwo i dokonasz spustoszeń w szeregach swojego wroga. Niebezpieczne misje, przebiegłe intrygi i brutalna siła ? to wszystko znajdziesz w Starym Świecie. Każda rasa może wiele zyskać, a ich władcze aspiracje zostaną zaspokojone wraz z opanowaniem wszystkich ziem. Nawet ich skrawek nie zostanie tutaj oddany bez walki. To jest właśnie Warhammer: Inwazja!
Syn ma 28 lat.
Osiem lat „studiował” matematykę.
Nie ma nawet licencjatu.
Pierwszą stałą (?) pracę dostał miesiąc temu jako telefonista w firmie windykacyjnej.
Pieniążki zarabiał, a jakże, korepetycjami z matematyki i byciem barmanem.
Wydawał „na życie”.
Swoje.
Mieszkając cały czas we własnym pokoju rodziecielskiego domu.
Pamiętając gdzie stoi i jak się otwiera lodówka.
Nie przyczyniając się do utrzymania ani złotóweczką.
Ale nie mogę wyrzucic z domu na swoje.
Bo dzieciom trzeba pomagać i „stopniowo wprowadzać w zycie”.
Inaczej „coś sobie może zrobić”.
W/g żony.
Jak jeszcze trochę popraktykuje (rok? dwa?) to się do tej pierwszej setki przebije?
Dziękuję za odpowiedzi zwolenników gier.
Przyjemnie było podyskutować.
Idę głowę posypać popiołem w świadomości, że „gra to nie przyczyna tylko skutek”.
Idę szukać mojej winy.
Dzieciaczek 28-letni nie może być za nic odpowiedzialny.
Gdzie ten sznur, żeby mój ciężar wytrzymał?
I jeszcze ostatnia uwaga, bo ten blog popularny jest i różni ludzie to czytają.
Skopiowanego powyżej opisu gry nie przeczytałem w całości.
Ani nawet w połowie.
Nie byłem w stanie, chociaż bardzo „starałem się nauczyć czegoś O NIM”.
Mózg mnie zaczął boleć.
Zupełnie realny, fizyczny ból.
Jakby palec tak bolał, to bym plaster z apteczki wyjął i szukał głębokiego skaleczenia i cieknącej krwi.
Miłego grania inteligentnym inaczej.
Ale jak ktoś ma tylko jedno dzieciątko, to pewnie stać go na usamodzielnianie go do trzydziestki.
Mój problem jest ośmiokrotnie większy.
Kupię mu ośmiordzeniowy procesor, może w ten sposób szybciej skończy i szybciej pójdzie z domu?
Amerykanie to mają takie technologiczne sposoby na filozoficzne problemy.
Przykro mi to stwierdzic, ale niestety tak wlasnie jest-przynnajmniej czesc winy za uzaleznienie dziecka od czegokolwiek ponosza rodzice, chocby sie nie wiem jak zarzekali,ze tak nie jest. Ostatnio glosna byla sprawa 20-latka,ktory umarl po dwudziestu bodajze godzinach gry na konsoli. A co na to rodzice, z ktorymi mieszkal, ktorzy go utrzymywali i fundowali konsole i gry? Ano rodzice bryluja w mdiach i pozywaja Sony, Microsoft i wszystkich swietych. Glupie? Glupie. ale jak widac model myslenia nie taki malo powszechny.
Odnosnie opisu gry powtorze tylko swoje poprzednie porownanie do ksiazek i harlequinow-wiecje moim zdaniem nie ma potrzeby tu mowic.
Sytuacji synem wspolczuje-i jemu, i Panstwu. Ja znam wielu ludzi w tym wieku,ktorzy takze z tej formy rozrywki potrafia korzystac rozsadnie i nie cierpi na tym ich zycie rodzinne i zawodowe. Za jednego z nich wychodze niedlugo za mąz.
@zza kałuży – ja tez nie byłam w stanie przebić się przez ten opis.
Alle mam również przykład bliskiej mi osoby – brata, po 40-stce, ojca, męża, „poważnego”, dorosłego człowieka, który zaczął kilka miesięcy temu przez przypadek grać w jedną z owych strategicznych gier.
Na początku było ok. , gra sprawiała frajdę.
Ale stopniowo zaczęła rządzić nim i jego czasem. Brat musiał nastawiać sobie budzik w nocy, bo np. trzeba było kogoś zaatakować.
Podczas spotkań towarzyskich był nieobecny myślami, zerkał na zegarek, po czym pytał się gospodarza, gdzie ma komputer, bo musi coś tam sprawdzić, czy zrobić w swojej grze. Każdą wolną chwilę poświęcał na granie, nie mając czasu na nic innego.
Trwało to na szczęście kilka miesięcy, w końcu brat się opamiętał i wycofał całkowicie z grania, oddając wszystko, co zdobył innym graczom.
Na szczęście w porę zrozumiał, że ma już po kilku zaledwie miesiącach grania ma symptomy uzależnienia. Tylko całkowite „odstawienie” pomogło w tym wypadku.
To był dorosły człowiek o ukształtowanej już osobowości.
O ile bardziej podatnym gruntem są młodzi ludzie, przeżywający w okresie dojrzewania często kryzys tożsamości?
Jak łatwo w świecie gier odnaleźć te cechy, których brak mu w „realu”?
Te gry są tak skonstruowane, że nie ma w nich końca.
Nie ma przegranego lub wygranego. Grać możesz ciągle, wznosząc się na coraz wyższe poziomy. Ten wirtualny świat wciąga, możesz w nim być kimkolwiek tylko zechcesz bez żadnego wysiłku, który towarzyszy Ci w realnym świecie.. Ten świat jest piękny, bajecznie kolorowy, nie wszyscy są w jest w stanie mu się oprzeć.
Tak, jak po wypiciu alkoholu czy zażyciu narkotyków możesz choć na chwilę zapomnieć o tej szarej rzeczywistości, która Cię otacza.
Może chcesz też wspiąć się na szczyt i dostać się do pierwszej setki, pięćdziesiątki, dziesiątki, trójki graczy?
Potem chcesz zostać najlepszym. A potem może będziesz musiał bronić swojej pozycji, albo znajdziesz kolejny bajkowy świat. Zawsze będziesz sobie powtarzał, jeszcze tylko chwilkę…..
Nie wiem, czy konstruktorzy tych gier robią to świadomie, ale konstruują te gry tak, byś do tego złudnego, pięknego świata chciał jak najczęściej wracać i jak najdłużej w nim pozostawać.
Tak jak wciąga palenie, picie, ćpanie tak samo wciąga wirtualny świat gier komputerowych.
I każdy późniejszy nałogowiec twierdził, że palenie, picie i narkotyki są dla wszystkich i on akurat się nie uzależni, bo tylko frajerzy się uzależniają. I zawsze każdy gracz twierdzi, że w każdej chwili może przestać grać, że granie najpierw po kilka – potem kilkanaście godzin w ciągu dnia, wstawanie w nocy w celu „ataku” na jakąś fikcyjną kolonię to żadne uzależnienie przecież. Tylko on akurat nie chce.
Pewnie,ze od wszystkiego, co nam sprawia przyjemność można się uzależnić, nawet od uprawiania sportu i chodzenia na spacery.
Tylko jakoś tych uzależnionych od sportu i spacerów jest znacznie mniej.
I te uzależnienia rzadko mają tak tragiczny finał, jak uzależnienie od alkoholu, narkotyków, jedzenia / niejedzenia, grania.
Wszystkim bezkrytycznym piewcom zalet gier komputerowych, zwłaszcza rodzicom polecam fora internetowe, na których wypowiadają się ludzie uzależnieni od gier, np. tu:
http://www.nerwica.com/objaw-uzale-nienie-od-gier-komputerowych-t16082-14.html
lub komentarze internautów pod tym tekstem:
http://technopolis.polityka.pl/2007/niebezpieczne-gry-komputerowe
Często zaczyna się naprawdę niewinnie. Czasem kończy tragicznie.
Nikt przy zdrowych zmyslach nie zakazuje produkcji mlotkow i nozy tylko dlatego,ze oprocz krojenia chleba i wbijania gwozdzi uzywa sie ich – w nieporownywalnie mniejszej liczbie przypadkow – takze do zabijania. Na jeden rozkrzyczany przypadek uzaleznienia od gier przypadaja tysiace normalnych uzytkownikow. Ekstrema zawsze widac najlepiej i sa najwdzieczniejszym nosnikiem stereotypow i demagogii – chyba nikomu, kto sledzi jakiekolwiek wiadomosci, nie trzeba tego tlumaczyc.
A o grach naprawde mozna mowic bez egzaltacji. Te sieciowe, w ktorych „nie mozna wygrac”, to nie jedyne,co oferuje ta galaz rozrywki. I naprawde zachecam rodzicow do zapoznania sie z szerszym spektrum niz tylko to, co opisuja łase na sensacje gazety-zwlaszcza ze poziom wiedzy autorow tych dziel naprawde pozostawia sporo do zyczenia. Tylko ze po co maja sie silic na rzetelnosc, skoro odbiorcy i tak nie sa w stanie ich zweryfikowac, bo wiedza jeszcze mniej, a opinie maja z gory wyrobiona.
atenka pisze:
2011-08-29 o godz. 18:25
„Nikt przy zdrowych zmyslach nie zakazuje produkcji mlotkow i nozy tylko dlatego,ze oprocz krojenia chleba i wbijania gwozdzi uzywa sie ich ? w nieporownywalnie mniejszej liczbie przypadkow ? takze do zabijania.”
Ile jest przypadków zabójstw z użyciem młotka, a ile jest na świecie osób uzależnionych od Internetu, czy gier komputerowych?
Sądzisz, że jest to porównywalna liczba?
Sądzisz, ze łątwo jest stwierdzić, czy ktoś jest już uzależniony, czy to jest tylko niewinne hobby?
Nikt też nie zabrania produkcji alkoholu, papierosów, chociaż udowodnione jest, że alkohol i nikotyna są substancjami, od których łatwo sie uzależnić, a nałogowi alkoholicy i palacze o wiele częściej chorują i umierają na raka niż niepijący czy niepalący.
Już pisałam, nie jestem za zabronieniem produkcji gier.
Nie jestem za zabronieniem grania.
Niestety tak jak alkohol, nikotyna, narkotyki tak i granie łatwo prowadzi do uzależnienia.
Nie dajemy przecież dziecku papierosów, czy alkoholu, nie mówiąc o narkotykach?
A przecież wszystko jest podobno dla ludzi?
Może dzieciom do któregoś roku życia należałoby jednak ze względu na realne niebezpieczeństwo uzależnienia zabronić czy chociaż ograniczyć dostęp do gier?
Skąd mam wiedzieć od której gry moje dziecko na pewno i nigdy się nie uzależni i która jest w 100 % bezpieczna?
Znasz taką?
Myślisz, że tak łatwo to stwierdzić?
Warto by rodzice zdawali sobie z odpowiedzialności jak na nich ciąży, zanim ochoczo pobiegną do sklepu kupując dziecku zamiast piłki czy roweru kolejną grę komputerową.
Na grach, tak jak w tej chwili na papierosach, powinno się znajdować przynajmniej budzące refleksję ostrzeżenie, że granie może stać się nałogiem.
Piszesz, że to rodzice powinni kontrolować w co i ile dziecko gra.
Ale skoro nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństwa i są przekonani, jak i co niektórzy wypowiadający się w temacie tutaj, że granie jest całkowicie bezpieczne i wręcz pożyteczne, to przecież nie będą zaniepokojeni, że dziecko coraz więcej czasu spędza przed komputerem?
Może się nawet ucieszą?
Skąd mają wiedzieć, że to może być niebezpieczne, skoro Ty, inni, a zwłaszcza Ci, którzy „czerpią zyski z tej gałęzi rozrywki” przekonują, że granie jest jedynie całkowicie niewinną rozrywką, a wszelkie twierdzenia o potencjalnych zagrożeniach uzależnieniem to totalna bzdura?
A często zaczyna się bardzo niewinnie. Od pierwszej kupionej dziecku przez rodziców gry.
Dziecko zaczyna w coś grać, a potem zupełnie niepostrzeżenie zaczyna coraz więcej czasu spędzać przed komputerem.
Jak myślisz, kiedy powinni rodzice się zaniepokoić?
Kiedy granie staje się niebezpieczne? Myślisz, że tak łatwo rodzicom dostrzec ten moment?
Jak rodzice mają kontrolować dziecko, skoro, jak sama piszesz często się w ogóle nie znają na tym? Często w wiedzy w tej akurat dziedzinie jest między rodzicami, a ich dziećmi przepaść.
Ciągle mało kto zdaje sobie sprawę z zagrożeń.
Co ja tu piszę, jakich zagrożeń?
Przecież wg. Ciebie i @owcy ich wcale nie ma, a ja plotę bzdury i demonizuję?
A ja postuluję jedynie, żeby może dzieciom pokazywać różne formy aktywności, a nie gloryfikować rolę gier komputerowych twierdzeniem, że mogą one bez żadnych konsekwencji i z powodzeniem zastąpić dotychczasowe „anachroniczne” gry i zabawy np. w chowanego czy podchody, grę w piłkę czy jazdę na rowerze.
I przekonuję, żeby kontrolować i ograniczać właśnie przede wszystkim czas spędzany przez dziecko przed komputerem.
W skrajnych przypadkach nawet „odciąć” dziecko od komputera, póki nie jest za późno.
Bo w okresie dojrzewania to się może już bez specjalistycznej pomocy nie udać.
Moim zdaniem jeśli kilku -, kilkunastoletnie dziecko woli cały swój wolny czas spędzać czas przed komputerem niż na podwórku z rówieśnikami, na rowerze, na grze w piłkę i innych „normalnych” dla dziecka w tym wieku grach i zabawach, to powinien to być sygnał ostrzegawczy, którego rodzicom nie wolno zlekceważyć.
A w wieku 20 lat (opisywany przez Ciebie przypadek 20- latka, który umarł przed kompem) już jest za późno, na działania rodziców, co postulowałaś.
Więc może rację mają owi rodzice, że pozywają koncerny odpowiedzialne za produkcję gier?
Może naprawdę, tak jak i niektórzy wypowiadający się na tym blogu, nie mieli pojęcia, że od grania na komputerze można się nie tylko uzależnić, ale nawet umrzeć?
Może myśleli, że ich syn grając w niezwykle ambitne gry rozwija się, doskonali swoje zmysły i procesy myślowe itp. itd …
Może byli przekonani, tak jak @owca, że granie na komputerze tak naprawdę niczym nie różni się najpierw od „strzelania z patyka”, potem gry w piłkę i jazdy na rowerze, a w końcu zastępuje spotkania z przyjaciółmi w realu? Że to zupełnie normalne w 21 w.?
Może po prostu nie dostrzegli momentu, w którym ich dziecko uzależniło się i nie mogło już przestać grać?
Przecież granie jest również wg. Ciebie całkowicie bezpieczne, tylko jakieś tam zupełne „oszołomy” i dyletanci i „łase na sensację gazety” twierdzą inaczej?
Dlaczego owi rodzice mieli nie sądzić tak jak Ty?
Hildo, nie wkładaj mi prosze w usta rzeczy, których nie powiedziałam. Ja staram się zaprezentować pogląd równoważący Wasze i pisze, ze NIE WSZYSTKIE gry są złem wcielonym – Ty imputujesz mi, że gloryfikuję je jak leci. Dyskusja prowadzona w taki sposób nie ma większego sensu.
A rodzice sądzący, że wszystkie gry są super i bezpieczne nie powinni czuć się rozgrzeszeni tylko dlatego, że „nie wiedzieli, że to może być niebezpieczne”. Wybacz, ale bycie rodzicem zobowiązuje do stałego dokształcania się – tak jak bycie lekarzem, nauczycielem, prawnikiem itp. „Nieznajomość prawa szkodzi” – podobnie nieznajomość cech środowiska, które ma przemożny wpływ na jednego z najbliższych nam ludzi – dziecko. Ja WIEM, które gry są bezpieczne, a które nie – bo chciało mi się tym zainteresować. Czego życzę również wszystkim adwersarzom.
atenka pisze:
2011-08-29 o godz. 23:30
„Wybacz, ale bycie rodzicem zobowiązuje do stałego dokształcania się ? tak jak bycie lekarzem, nauczycielem, prawnikiem itp. ?Nieznajomość prawa szkodzi? ? podobnie nieznajomość cech środowiska, które ma przemożny wpływ na jednego z najbliższych nam ludzi ? dziecko.”
Ależ nie mam Ci czego wybaczać, bo jestem dokładnie tego samego zdania.
Ja starałam się tu jedynie próbować przekonać i ostrzec niektórych, bezkrytycznych wobec gier komputerowych rodziców, aby zachowali ostrożność w kontaktach ich dzieci z komputerem i prezentowali taką „zrównoważoną” postawę wobec gier, jak Ty.
I zawsze, nawet mimo dokładnej znajomości owego środowiska trzymali jednak „rękę na pulsie”, kontrolując czas poświęcany przez dziecko na granie, nie lekceważąc innych „konwencjonalnych” gier i zabaw, nawet owego obśmianego tutaj „strzelania z patyka”, zabawy w chowanego, gry w piłkę czy jazdy na rowerze itp., zapewniając tym samym dziecku różnorodne formy aktywności.
Niech smutna historia @zza kałuży będzie przestrogą dla wszystkich lekceważących zagrożenia, jakie niesie ze sobą niekontrolowany kontakt dziecka z komputerem i z na pozór całkiem nieszkodliwymi grami.
Jeśli źle zrozumiałam Twoje intencje i poczułaś się przeze mnie „zaatakowana”, to przepraszam.
Nie zawsze jest łatwo, w takiej „wirtualnej” dyskusji, odczytać prawdziwe intencje adwersarzy.
To jedna z głównych wad internetowych dyskusji.
Czyli de facto zgadzamy sie co do meritum – rodzice powinni dzieci wychowywać, a nie przechowywać, i aktywnie uczestniczyć w ich zyciu, co oznacza wyjście poza ramy „odrobiłeś lekcje?”, „zjedz obiad”, „śmieci wyrzucone?” itd. oraz poza czyste zapewnianie wiktu, opierunku i noclegu. Dobry rodzic to nie taki, który budzi się nagle, że jego 20-letnie dziecko spędza 3/4 doby przed komputerem (na ławce z piwem/na imprezach z narkotykami/inne), tylko taki, który, gdy dziecko ma 11-12 albo i mniej lat, dostrzega pierwsze symptomy i przeciwdziała im od samego początku.
Zdaję sobie sprawę, że zwlaszcza dla starszego pokolenia komputer jest na tyle nowym i nieznanym medium, że nie zdaje sobie ono sprawy zarówno z korzyści, jak i z zagrożeń, które z niego płyną. Ale w obecnej dobie informacji naprawdę nie jest tak trudno podłapać choćby strzępki informacji, a kiedy już się to zrobi, nie utknać na etapie paniki i odrzucenia totalnego („gry i komputery to ZŁO!”), tylko pokopać głębiej i poznać opinie z różnych źródeł i o różnej wymowie. A potem nałożyć na to filtr swojej inteligencji i zdrowego rozsądku i zacząć działać.
Jeszcze taka refleksja co do „starych, dobrych form zabawy” – niestety, jak wszystko inne, także wiele takich rozrywek odchodzi do lamusa i nie ma co się łudzić, że tak się nie dzieje. Nie tylko z „winy” gier, ale, powiedziałabym, przede wszystkim przez nadopiekuńczych rodziców i dziadków, którzy dzieciom z podstawówki nie pozwalają samym wychodzić na podwórko i de facto cieszą się (zapewne do pewnego momentu), że dziecko siedzi „bezpieczne” w ciepłym domku, przed ekranem monitora, ciągle na oku. A co jest na tym ekranie… tu już nie wystarcza im wyobraźni i stad problemy, o których się tu rozpisujemy.
@zza kałuży – ad. gry, którą opisujesz. Mam ją i grywam w nią od czasu do czasu z narzeczonym i znajomymi. To planszówko-karcianka, nie tak bardzo różniąca się od Monopoly czy Fortuny. Naprawdę nie ma w niej nic „złego” per se – to, że ktoś się uzależnił, to kwestia indywidualna. Ktoś tu wspominał, że od „zwykłego’ sportu nie można się uzależnić. Polemizowałabym i podrzucam linki- także z Polityki:
http://www.polityka.pl/swiat/tygodnikforum/248761,1,uzaleznieni-od-sportu.read
http://aktywni.pl/aktualnosci/uzaleznienie-od-sportu/
Ponieważ wraz z rozwojem gier i turniejów pojawiło się zjawisko e-sportu: http://pl.wikipedia.org/wiki/Sport_elektroniczny
jest zupełnie zrozumiałe, że są osoby, które uzależniają się również od niego. Ale powtórzę – to nie jest wina rzeczy, gry, zjawiska. To siedzi w mózgu i często jest pobudzane przez niesprzyjające warunki otoczenia…
atenka pisze:
2011-08-30 o godz. 12:27
„Ktoś tu wspominał, że od ?zwykłego? sportu nie można się uzależnić.”
Jeśli mnie masz na myśli, to twierdziłam dokładnie odwrotnie, że nawet od sportu można się uzależnić.
Uzależnić się można od wszystkiego, co nam sprawia przyjemność.
Tylko są rzeczy od których człowiek częściej i szybciej się uzależnia. Do nich należą właśnie komputer i gry.
„Jeśli mnie masz na myśli, to twierdziłam dokładnie odwrotnie, że nawet od sportu można się uzależnić.”
Fakt, moje niedokładne zapamiętanie cytatu się kłania.
„Tylko są rzeczy od których człowiek częściej i szybciej się uzależnia. Do nich należą właśnie komputer i gry.”
Nie mogę się do końca z tym zgodzić. O ile uzależnienie od narkotyków jest dość łatwo odróżnić od nieuzależnienia, to z komputerem i grami nie jest już tak łatwo. Czasami odnoszę wrażenie, że dla osób mniej z tematem obeznanych „uzależnienie” to wszelkie formy spędzania czasu przed komputerem, niezaleznie od tego, co się w nim robi. A robi się różne rzeczy: zakupy, przelewy bankowe, korespondencję ze znajomymi (odpowiednik niegdysiejszych listów), sprawdzanie adresów miejsc, które nas interesują, rozkładów autobusowych, kolejowych i samolotowych, umawianie wizyt lekarskich, szukanie porad – od przepisów kulinarnych po sposoby gipsowania dziur w ścianach i sadzenie tulipanów. Jest to szybsze i wygodniejsze niż bieganie na pocztę, przystanek, lotnisko czy wiszenie na telefonie – jak się wychodzi z pracy o 18, to i tak większość urzędow itp jest już zamknięta.
Dla moich rodziców robiąc te wszystkie powyższe rzeczy jestem „uzalezniona od komputera” – i dlatego wszelkie doniesienia innych rodziców o uzależnieniu ich dzieci traktuję z dużą dozą rezerwy. To, o czym wielu z nich mówi, to nie ejst uzależnienie, tylko normalny tryb załatwiania pewnych spraw – tylko że dla nich niezrozumiały, więc łatwiej wytłumaczyć to sobie ‚uzależnieniem”. Na tej samej zasadzie jesteśmy uzaleznieni od samochodów, pryszniców, okularow – przecież moglibyśmy załatwiać różne rzeczy bez nich, prawda? Byłoby wolniej, drożej, mniej wygodnie – a jednak daloby się. Tylko po co? Komputer też jest tylko narzędziem ułatwiającym zycie i zapewniającym pewną rozrywkę, niczym wiecej.
Co do gier… nadal twierdzę, że przypadki ekstremalnych uzależnień są równie rzadkie, co zabojstwa mlotkiem;) tylko że o wiele bardziej nośne medialnie, więc słyszy się o nich o wiele więcej. I tyle, bo chyba już wyczerpałyśmy ekscytujace tematy w tej dyskusji – za którą zresztą dziękuje, była ciekawa i pouczająca – mam nadzieję, że nie tylko dla mnie:)
Dla mnie szkoła z pasją to jakiś dziwny wymysł MEN’s który my jako nauczyciele musimy realizować i tracić na to czas…