Sześciolatki – wejdą czy nie wejdą?
Kiedy sześciolatki zostaną objęte obowiązkiem szkolnym? Od roku 2012, za dziesięć lat czy po prostu kiedyś? Do Sejmu trafił projekt poselski zakładający przesunięcie tego obowiązku na rok 2020, czyli osiem lat później, niż wynika z obowiązującej ustawy o systemie oświaty (zob. źródło). Miał to być bowiem nieodwołalnie rok 2012, czyli i tak dość późno. Pierwotnie bowiem zakładano, że sześciolatki pójdą do szkół już od roku 2009. Minister edukacji prosiła i zachęcała, ale obowiązku nie wprowadziła. Zaczęły się bowiem spory ze społeczeństwem, które chciało, ale się bało. Szkoły podobno były nieprzygotowane na przyjęcie maluchów. Zaczęto więc remontować i kupować, jak grzyby po deszczu powstawały w szkołach miejsca nauki i zabawy przystosowane do potrzeb dzieci sześcioletnich. Teraz może się okazać, że zainwestowano niepotrzebnie.
Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież pracownie przydadzą się siedmiolatkom. Jednak nie o to chodzi. Szkoły podstawowe przeżywają obecnie skutki niżu, dlatego dla niejednej placówki obowiązek szkolny sześciolatków to być albo nie być. W roku 2012 wszystkie szkoły miały otrzymać potężny zastrzyk ludzkich dusz, czyli przyjąć dwa roczniki – siedmiolatków, które wcześniej do szkoły nie poszły, bo nie musiały, oraz sześciolatków, które już muszą. Podwójny nabór pozwoliłby niejednej szkole przetrwać trudny okres niżu i odsunąć od siebie groźbę likwidacji placówki. Teraz z powodu poselskiego projektu znowu trzeba się bać.
W edukacji mamy obecnie wojnę gigantów, tj. spór rządu z samorządami. Kto i w jakiej mierze ma łożyć na oświatę. Niby role od dawna są rozdzielone i wszystko jest jasne, jednak spór trwa, a nawet przybiera na sile. Wejście sześciolatków do szkół oznacza więcej pieniędzy dla gmin i powiatów na utrzymanie swoich placówek. Liczba uczniów w szkołach decyduje o wysokości subwencji oświatowej. Gdy sześciolatki nie wejdą do szkół, gminy i powiaty będą miały mniej pieniędzy na edukację. Nic dziwnego, że projektowi poselskiemu sprzeciwia się Związek Powiatów Polskich. Gdy obowiązek szkolny sześciolatków zostanie przesunięty o parę lat, budżet centralny zaoszczędzi, ale samorządy stracą. Jest to więc walka o pieniądze, a gadanie, że sześciolatkom szkoła zrobi dobrze albo źle, można między bajki włożyć. To najmniej ważny problem.
Komentarze
Moja córka właśnie miała w 2012 iść do pierwszej klasy. Wcale mnie to nie cieszyło, ale teraz sama już nie wiem, czy słuszne jest cofanie tej decyzji?
A ja, dla dobra dzieci, a nie nauczycieli podstawówek, jestem za przesunięciem tego terminu.Na dziś szkoly nie są przygotowane do tej, i tak wątpliwej co do celowości, operacji!!!
No dobrze, interes szkoły, interes nauczycieli, interes budżetu państwa, interes samorządu… Ja to wszystko świetnie rozumiem, jednak zupełnie ale to zupełnie mam w głębokim poważaniu. Bo, jakkolwiek na to nie patrzeć, jakoś nie bardzo widać to, co podstawowe – interes tych nieboraków-sześciolatków. Że ich się o zdanie nie pyta, to akurat zrozumiałe, jednak całkowite lekceważenie poglądów rodziców zdecydowanie niepokoi. Na razie widać, że niespecjalnie chętnie wysyłają swoje maluchy do szkół, zabierając im jeden, skądinąd ostatni, rok dzieciństwa. I nie sądzę, by robili to ‚chciałabym i boję się’.
Moje dziecko chodzi. Jest jednym z nielicznych sześciolatków. W placówce czuje się świetnie, wręcz jest zmartwione, gdy nadchodzi weekend. Świetnie daje sobie radę z programem, przecież jest dostosowany do możliwości sześciolatków. No, ale żeby dziecko było zadowolone z kolejnych etapów swojego życia, potrzeba dwóch warunków: dobrej placówki i rozsądnych rodziców, którym obca jest histeria i panika ( to słynne, ale jakże oklepane: zabieranie dzieciństwa… jakby rozwój i kontakt z rówieśnikami nie były elementami normalnego życia, normalnie się rozwijającej istoty ludzkiej!).
Valana: „No dobrze, interes szkoły, interes nauczycieli, interes budżetu państwa, interes samorządu? Ja to wszystko świetnie rozumiem, jednak zupełnie ale to zupełnie mam w głębokim poważaniu.”- nie powinnaś mieć. Jeżeli zostanie zamknięta w Twojej okolicy szkoła ze względu na niż demograficzny i będziesz musiała powierzyć swojego siedmiolatka gimbusowi, albo sama będziesz z nim biegać na drugi koniec miasta, to zrozumiesz, że to BYŁO w Twoim interesie.
Jjaa, fajnie że prezentujesz tak rozsądne podejście do problemu.
A jaka ma być ta szkoła dla sześciolatków i po co ? Kogo to interesuje ?
Do jjaa
Jakoś tego interesu nie widzę, poza Twoją demagogią;-)
Prawdziwy(choć pozorny bo oparty na ekstrapolacji dzisiejszej rzeczywistości na rynek pracy za lat 20!) interes państwowej biurokracji(mającej dobro dzieci gdzieś!) jest wcześniejsze „rzucenie” za lat 20 większej grupy ludzi na rynek pracy. Reszta to rządowy nacisk, propaganda, demagogia i korupcja unijnymi funduszami;-)
Sześciolatki w „zerówkach” mają dodatkową pomoc – oprócz nauczycielki jest pani pomagająca w ubieraniu itp. W szkołach o tym nie ma mowy, dzieci muszą być samodzielne. Czy nie należałoby pomyśleć o dodatkowej opiece? Czy dzieci z roku na rok staną się inne, bo pójdą do szkoły? To te same sześcioletnie dzieci.
Druga sprawa to programy dostosowane do sześciolatków, według których uczą się teraz siedmiolatki. De facto się cofają.
Szanowny Panie Profesorze oraz Państwo Dyskutanci!
Słusznie, ale niepotrzebnie rozważacie dylemat „kto za tym stoi, komu to służy” – jeśli chodzi o handel sześciolatkami.
Wszak Profesor napisał wprost:
„Szkoły podstawowe przeżywają obecnie skutki niżu, dlatego dla niejednej placówki obowiązek szkolny sześciolatków to być albo nie być.”
Rzeczywiście, sześciolatki mają zasilić państwowy system dystrybucji opieki społecznej, w postaci utrzymania placówek oświatowych, których jedyną realną funkcją jest zapewnienie miejsc pobierania płacy (bo nie dawania pracy) rzeszom niepełnosprawnych rynkowo, ale uprawnionych do głosowania.
Podobnie, jak w przypadku funkcji pełnionych przez szpitale, kopalnie, koleje czy urzędy – są to wyłącznie centra rozdziału zasiłków wyborczych (najczęściej jedyni i główni dawcy kiełbas wyborczych, czyli po polskiemu: „pracodawcy” w Polsce Lokalnej).
Wbrew jednak temu, co Pan Profesor pisze, nie chodzi tu o wojnę samorządów z rządem (ergo: nie o pieniądze na edukację, skoro edukować nie będzie kogo).
Jeśli już, to modus operandi identyczny, jak w przypadku opłacania z kiesy podatnika ordynariatów polowych w miejscach gdzie zlikwidowano garnizony. Ta sama szkoła moralno-etyczna (prawda, Profesorze?) w przełożeniu na byznes a la plica polonica.
Jest to, jeśli już, wojna państwa i funkcjonariuszy oraz beneficjentów systemowych z obywatelami, finansującymi przymusowo ich posady z podatków.
Trafnie i słusznie „Polityka” opisywała społeczny ruch obrony rodziców przed tą formą masowego kidnapingu sześciolatków.
Pozostaje wierzyć, że nawet najsłuszniejsze motywy (edukacja, he he) nie będą w naszym kraju w stanie ukryć i uzasadnić w fałszywy sposób kolejnego, jakże niskiego skoku na kasę podatnika, kosztem jego własnych dzieci.
O dowodach – sami Państwo niechcący(?) piszecie, nie mając jak się zdaje tego świadomości, że mówicie prozą.
Z najszczerszym uważaniem spod Katedry.
Niestety, nie mamy od czasów „odnowy” szczęścia do ministrów. Byłem przekonany, że większego kuriozum, niż pomysły pani Michałowskiej – Gumowskiej nie będzie, ale jakże się myliłem. Obecna minister zdaje się być kosmitką, która w ogóle nie ma pojęcia o funkcjonowaniu szkół. Ona nie tworzy systemu, tylko akcje. Bardzo kosztowne zresztą. Które po roku czy dwóch okazują się niewypałem a pochłaniają mnóstwo kasy w państwu, które ma problemy budżetowe. A jak wynika z projektów aktów prawnych, to jeszcze nie koniec pomysłów reformatorki stulecia.
Sześciolatki w szkole to pomyłka – przynajmniej w większości szkół. Pani minister sama by popracowała w 28 osobowej klasie, gdzie są dzieci 6 i 7 letnie. Przepaść jaka je dzieli jest ogromna. Fakt, że się wiele nie muszą nauczyć, bo do końca I klasy mają się nauczyć liczyć do 20. Czy to pomoże przetrwać szko9łom? Wątpię. Większość kasy muszą dać samorządy, a te tną koszty. Sześciolatki w szkołach tylko w pierwszym roku miały lepsze warunki. Obecnie ani MEN ani nikt inny się nimi nie interesuje. Ale akcja medialna była – więc jest ok. Sprawa załatwiona. I o to chodzi pani minister.
Nie wiem, czy w blogu Polityki dopuszcza się zamieszczenie linku na artykuł w innym tygodniku, ale polecam – w Przekroju tekst „Szkoła krzywdzi dzieci”.
marit
Świetne ! To jest myślenie konstruktywne.
A szerzej: „należałoby pomyśleć .. ” – czy to nie są prorocze słowa ?
Moi szanowni państwo, Gospodarz ma rację, ale przecież nie tylko o pieniądze chodzi. Nasz system edukacji się zupełnie wyrodził, zresztą we wszystkich prawie wymiarach. Nauczanie i wychowanie jest dyscypliną dodatkową, dla pasjonatów. O, przyjecie kodeksu etyki, tym się zajmują n-le w mojej szkole, maturę zdaje mniej niż 50% uczniów, ale to żaden problem, ani dla „derekcji”, ani kuratorium, a organ – pożal się Boże – „prowadzący” może nawet nie rozumie o co chodzi w tez zabawie w maturę. Liczy się bezpieczeństwo, pilnowanie kibla i „łatwienie” „roboty” dla krewnych naturalnie, boć nie dla tych co cokolwiek umieją. Nie nadajesz się na matematyka, spokojnie możesz sie przekwalifikować na pedagoga, albo jeszcze coś innego. Czas powiedzieć, że system sięgnął dna, trzeba go rozwiązać i zacząć od nowa. Przywrócić sensowne kształcenie nauczycieli, ustawy wyrzucić do śmieci, wszystkie te ewaluacje, monitorowanie, systemy ocen wewnątrzszkolne wyrzucić – zresztą razem z MEN i HALL, i OKE, i CKE. Amen
„…szkoły mogłyby nie przetrwać” – a sądzisz, Belfrze,że uczniowie przetrwaliby to zamieszanie?Już chyba nie doczekam czasu,gdy dziecko w państwowym systemie oświaty będzie najważniejsze.To,że uczniów będzie mniej,to nie jest żaden argument do zamykania szkół!W nauczaniu początkowym standardy w świecie cywilizowanym sa inne i 10 uczniow w klasie-to jest bardzo duzo! I wydaje mi się,ze chyba jeszcze tylko u nas obowiazują jakieś normy dot.liczby uczniów w klasie.Na tym poziomie/kilkuosobowe/ klasy można łaczyć-będzie zatrudnionych mniej nauczycieli.
Szkoły sie przygotowały – to super!Przyjmą sześciolatki tak jak do zerówki-wszak stale brakuje przedszkoli.Czasem myslę,że to nie pieniądze stanowią główny problem,ale brak odpowiedzialności i..wyobrazni.
Z powazaniem-stara belferzyca
Ciekawe jest ostatnie zdanie Autora. To jest walka o pieniądze, a podmiot tej sprawy, czyli dzieci, to rzecz wtórna. I to cała prawda o tej niby reformie.
Tak się tylko zastanawiam. Przy obecnym tempie ubywania obywateli, za jakiś czas, może za 10 lat, będą „powoływani” w szkolne progi już 5-cio i 4-ro latkowie, bo sytuacja się powtórzy.
Działania MEN, a szerzej państwa są tymczasowe i nie rozwiązują głównej przyczyny: braku motywacji do posiadania więcej niż choćby jednego dziecka. Państwo ma tu szerokie pole do popisu, ale oszczędza, więc oszczędzają obywatele.
@all
argument o zabieraniu dzieciństwa jest populistyczny.
Szkoła jest częścią dzieciństwa, jak np. później szkoła średnia jest częścią młodości.
I to ważną częścią, często wspominaną bardzo dobrze, poza tym czasem, gdy np. się poznaje przyjaciół na całe życie itd
Nie rozumiem takiego uprzedzania się do szkoły bez powodu:) i pewnie uprzedzania dzieciaków (bop przecież te teksty antyszkolne i antynauczycielskie rodzice piszą)
Później się więc nie ma co dziwić, że dzieciaki szkoły nie lubia, sukcesów nie odnoszą itd, jeśli sami ich tak programujecie:)
Rozumiem, że szkolnictwo musi się zmieniać, bo zmienia się świat. Ale nie jestem przekonana do kierunku tych zmian. Przez ostatnie parę lat czuję się w mojej pracy (szkoła) jak na placu budowy. Nie do końca mam świadomość, co właściwie jest budowane. Czasem się obawiam, że cyrk…
Jeśli chodzi o coraz młodsze dzieci obejmowane edukacją obowiązkową, to kierunek jest słuszny (wyrównywanie szans), ale nie musi to być szkoła! Maluchy mogą mieć obowiązkowe 2-3 godz. dziennie edukacji przedszkolnej z zapewnieniem odpowiednich warunków i opieki.
Rodzice mojego wnuka w przyszłym roku będą podejmować decyzję, czy wysłać go od 6 lat do szkoły.Ciekawa jestem jakie jest zdanie autora blogu na temat wcześniejszej edukacji?
Dopowiem, chodzi mi o to, by edukację sześciolatków krytykować lub chwalić merytorycznie a nie używac argumentów o zabieraniu dzieciństwa.
A jak Grzesiu oceniasz argument MEN,że to zgodne ze światową tendencją? I ukrywanie bądź przemilczanie przez MEN i jego kupionych za pieniądze UE propagandystów,że posiadająca najlepiej w świecie ocenianą edukację Finlandia posyła dzieci do szkół w wieku 7(!) lat i nie zamierza tego zmieniać…;-)
„Na razie widać, że niespecjalnie chętnie wysyłają swoje maluchy do szkół, zabierając im jeden, skądinąd ostatni, rok dzieciństwa.”
A co to za rok dziecinstwa, ktore tysice dzieci spedza w domu, czy na polu? Niech sie szybciej rozwijaja w srodowisku dla nich specjalnie zorganizowanym.
„Prawdziwy(choć pozorny bo oparty na ekstrapolacji dzisiejszej rzeczywistości na rynek pracy za lat 20!) interes państwowej biurokracji(mającej dobro dzieci gdzieś!) jest wcześniejsze ?rzucenie? za lat 20 większej grupy ludzi na rynek pracy.”
I co zlego, we wczesniejszym podjeciu pracy?
Ja mam 7-mio latka. Poszedł do szkoły po staremu. Kiedy miał 4 lata w zasadzie już umiał czytać. Liczyć też potrafi dużo powyżej oczekiwanego poziomu. A jednak nie posłałabym go do szkoły o rok wcześniej.
1) Młodego klasa jeździ na basen. Pani plus 27 dzieci. Na szczęście rodzice pomagają. Mała szatnia, duże zamieszanie i duże wymagania co do samodzielności. Rok temu na pewno nie było gotowy.
2) Prace domowe – u mnie jest ich sporo bo młody nie koncentruje się na lekcji jak powinien i ma potem luki. Więc siedzimy w domu i uzupełniamy. Mam nadzieję że to się poprawi, ale gdyby był jeszcze o rok młodszy…
3) Przedszkole było świetnym miejscem. Dziecko było bezpieczne, nakarmione, zaopiekowane. Dyskretna kontrola pań nad relacjami itp itd. Teraz są lekcje i przerwy i nauczyciel niewiele wie o relacjach w grupie. Trudno mi powiedzieć jak przebiega socjalizacja bo nic nie iwem. Tęsknię za przedszkolem 🙂
To są moje argumenty za nie posyłaniem 6-latków do szkoły. I wcale nie chodzi o skracanie dzieciństwa czy gotowość do nauki literek. Szkoła nie jest stworzona dla małych dzieci i wg mnie jeszcze długo nie będzie. Do tej pory czasem 6-latki dojrzałe szły wcześniej i ja bym to tak zostawiła. Mój syn emocjonalnie do szkoły (a nie do nauki) w wieku lat 6 na pewno nie dojrzał.
Do Tsubaki
>A co to za rok dziecinstwa, ktore tysice dzieci spedza w domu, czy na polu? Niech sie szybciej rozwijaja w srodowisku dla nich specjalnie zorganizowanym.<
Ty sobie siedzisz w Japonii więc o niej pisz bo to ciekawe. Problem z pójściem 6-latkow do szkoły(a nie do przedszkolnej zerowki!) właśnie na tym polega,że, w przeciwieństwie do krajów cywilizowanych, szkoła na ich przyjęcie przygotowana nie była i nie jest. Dla prównania – na to przygotowanie MEN przewidzial w tym roku jakieś 50 mln z. Na budowę nowych piramid – gigantycznych stadionów do biznesu pt.zawodowa piłka kopana na EURO 2012- przeznaczono w budżecie około 6 miliardów(!!!)
.
Do Tsubaki c.d.
>I co zlego, we wczesniejszym podjeciu pracy?<
W samym podjęciu nic. Natomiast jeśli staje się to celem samym w sobie, do którego się idzie nawet kosztem dobra kilkuletnich dzieci i nie tylko, to jest to baaaardzo złe. Tzw. reforma p.Hall została przygotowana (właściwie nieprzygotowana!) w skandaliczny sposób (np.nowe podstawy programowe(dla wszystkich poziomów) przygotowywano, razem z drukiem nowych książek przygotowywano zaledwie rok!). Nie są przygotowane szkoły, przeszkoleni nauczyciele itp.itd. Ja mam, przetlumaczony na angielski, japoński licealny podręcznik matematyki(świetny!!!). Dowiedz się ile czasu zajmuje Japończykom przygotowanie takich reform czy choćby napisanie dobrego podręcznika i wdrożenie go na skalę masową i co oni sądzą o tempie p.Hall;-)
Na dodatek, zamiast opierać się na dobrowolności i zachętach, posłanie 6-latków do szkół odbywa się na zasadzie przymusu (nie udało się ustatwowego to samorządy zmuszono do likwidowania zerówek w przedszkolach!) z lekceważeniem zdania rodziców i głębokim komunistycznym przekonaniem, że obywatel to własność jego państwa, z którym ono sobie może, co chce, robić…
Na dodatek nie wiadomo czy ten tłum niedokształconych będzie za lat 20 w ogóle potrzebny na rynku pracy(raczej nie – jeśli, to będą potrzebni superwykwalifikowani!), czyli cała ofiara na nic…;-)
S-21
„Ja mam, przetlumaczony na angielski, japoński licealny podręcznik matematyki(świetny!!!).”
Możesz podać dane pozwalające odnaleźć tę książkę?
Do Adam J.
Wejdź na stronę American Mathematical Society [ http://www.ams.org ]-oni takie wybrane podręczniki (m.in.) tłumaczą, drukują i sprzedają…;-)
S-21, tak zrobię, dziękuję.
„A jak Grzesiu oceniasz argument MEN,że to zgodne ze światową tendencją?”
Źle:), nigdy nie lubiłem argumentów w stylu „A na Zachodzie to…itd”
Zgadzam się z tobą, że jedynym kryterium oceny powinno być, czy jest to dobre dla dzieci i dobrze przygotowane.
I dlatego emocjonalny argument o zabieraniu dzieciństwa wydaje mi się niewłaściwy , ale równie niewłaściwe jest argumentowanie, że cvhodzi o rynek pracy, że trendy takie itd, bo to nie jest ważne.
Ważne, jak to jest przygotowane, ty twioerdzisz, że źle, nie mam powodów i ci nie wierzyć, bo w temacie zbyt głeboko nie siedzę.
pzdr
Rząd, szkoły i samorządy nie są przygotowane na taki skok liczby dzieci w pierwszych klasach. Ofiarami tego eksperymentu będą nasze dzieci