Troska o przeciętniaka
Raporty o stanie szkół nie pozostawiają wątpliwości, że edukacja skierowana jest do uczniów przeciętnych, natomiast osoby ze specjalnymi potrzebami otrzymują figę. Ostatnio alarmowała o tym zjawisku Helsińska Fundacja Praw Człowieka (zob. info), ale przecież wiadomo o czymś takim od lat. Jak dziecku Bozia dała za mały bądź za duży rozum, to szkoła nie wie, co z nim zrobić. Pożądana jest bowiem przeciętność na umyśle i ciele.
We wnioskach raportu HFPC czytamy, iż nauczyciele są nieprzygotowani do pracy z uczniem nieprzeciętnym (innym na plus bądź na minus), dlatego mają problemy z uczeniem jednocześnie różnych dzieci w klasie. Przydaliby się więc lepsi fachowcy. W szkołach powinna pracować nieprzeciętna, wszechstronna kadra, która potrafiłaby na lekcjach wykonywać dziesięć rzeczy równocześnie. W obecnych warunkach pracy jest to niestety marzenie ściętej głowy. Samo przeszkolenie nauczycieli nie wystarczy.
Można oczywiście marzyć, ale fakty są takie, że na lekcjach nauczyciele mają tłum. Uczniowie są ściśnięci niczym sardynki w puszce. Może nie jest tak w każdej placówce, ale w przeważającej większości szkół warunki pracy urągają higienie umysłowej. Najwięcej czasu zajmuje nauczycielowi zapewnienie spokoju, bezpieczeństwa i subordynacji. Można sobie wymyślać wzniosłe priorytety, ale w obecnych warunkach pracy, przy tak przeładowanych klasach, subordynacja jest najważniejszym zadaniem. Aby osiągnąć stan podporządkowania i uległości, uczniowie muszą zostać sprowadzeni do jednakowego poziomu. Jednakowość gwarantuje karność. Gdy zaczynamy różnicować pracę z uczniami, traktujemy ich na miarę zdolności, dzielimy i zaspokajamy ich indywidualne potrzeby, subordynacja pryska niczym mydlana bańka.
Troszczę się o przeciętnego ucznia, ponieważ w ten sposób zapewniam całemu tłumowi na moich lekcjach bezpieczeństwo i jako taką edukację w trudnych warunkach polskiej szkoły. Co z tego, że nieprzeciętni zostaną przez to oszukani? Dlaczego mam się troszczyć o ich indywidualne potrzeby, jeśli państwo, organ prowadzący szkołę oraz mój pracodawca się o to nie troszczą? Żądając od nauczycieli, aby na przekór stworzonym warunkom pracy troszczyli się o nieprzeciętnych, traktuje się nas jak harcerzyków. Nie, nauczyciel to nie harcerzyk, aby w instytucji państwowej działał wbrew tej instytucji i poświęcał się sam dla idei.
Ostatnio rozmawiałem z doświadczonymi nauczycielami, z weteranami edukacji, o tym, że nigdy władza zwierzchnia nie zapytała (mam na myśli władzę od ministra po dyrektora), co może dla nas zrobić, abyśmy lepiej wypełniali swoje obowiązki. Natomiast jasno i wyraźnie wysyła do nas przekaz, że nic zrobić nie zamierza. Po prostu musimy w tych okropnych warunkach robić swoje, tzn. zajmować się przeciętniakami, bo to wychodzi najtaniej. A jeśli jakiś nauczyciel chce zatroszczyć się o potrzeby nieprzeciętnych, to droga wolna, ale niech na nic nie liczy.
Komentarze
ZHP, w przeciwieństwie do szkoły jest elastyczne, potrafi dopasować się do grupy, z którą pracuje i ma wpływ na tą grupę. Nie wiem czy stwierdzenie „harcerzyki” jest tu na miejscu, „nauczycielku”. Jest Pan lennikiem stereotypów?
Być może tak to z Pana punktu widzenia wygląda. Mi zawsze imponowali nauczyciele, którzy potrafili zachęcić uczniów do pracy, i nawet jeśli zajmowali się na lekcjach w większości przeciętnymi uczniami, to na dodatkowych godzinach poświęcali swoją uwagę dla tych zdolniejszych. Nieraz poświęcali swój cenny czas, by pomóc uczniowi, nic za to nie oczekując [mam tu na myśli pieniędzy]. Tacy nauczyciele powinni uczyć. Ja osobiście nazywam ich: „Pasjonaci”.
Annie,
piszesz o pięknej cesze, jaką jest pasja. Też podziwiam takich nauczycieli i staram się w sobie tę cechę rozwijać, mimo ludzkich ułomności, które mnie męczą, np. lenistwo, wygoda. Piszesz, że nauczyciele ci nie oczekiwali za swoją pracę pieniędzy. Jeśli masz na myśli, że nie oczekiwali pieniędzy od uczniów, to się zgadzam. Tak powinno być. Jednak jeśli pracownik nie oczekuje za swoje zaangażowanie pieniędzy od pracodawcy, to jest naiwny i zwyczajnie daje się oszukiwać (nie uczniom, tylko pracodawcy). Jeśli dorosły człowiek chce uprawiać pasję za darmo, to powinien działać w organizacjach charytatywnych, to jest piękne. Jeśli natomiast jest w pracy, wykonuje kawał roboty ponad normę i nie żąda od pracodawcy dodatkowego wynagrodzenia, to rozzuchwala tę hydrę nienasyconą, czyli państwo, które podatki nakłada coraz wyższe, ale zapłacić za pracę nauczyciela z uczniami o specjalnych potrzebach nie chce. Bądźmy uczynni dla ludzi, ale nie pozwalajmy oszukiwać się pracodawcy.
Pozdrawiam
DCH
:] – do ZHP nie trafia każdy, tylko chętny- a to już daje wystarczająco dużo możliwości co do odpowiedniego zagospodarowania czasu. Znam osoby, które fenomenalnie sprawdziły się w harcerstwie, ale poniosły sromotną klęskę na koloniach charytatywnych, gdzie każdy, łącznie z młodocianym elementem (którego było w sumie w większości) miał prawo przybyć. Pojęcia „harcerzyk” poszukaj w literaturze, chyba nie zrozumiałeś, a w dobie internetu daruj, nie chce mi się tłumaczyć…
Annie- rzecz nie dotyczy zajęć dodatkowych- tylko obowiązkowych. Każda władza kładzie nacisk na to aby zajęcia indywidualizować- te zwykłe, obowiązkowe, nie ponad program. Nie jest sztuką zorganizować poza lekcjami coś dla chętnych- rzeczą niemożliwą jest zrobić ciekawe zajęcia dla każdego w zespole dalece odbiegającym od jednorodnego, za pomoc mając tylko tablicę i kredę (w normalnym zakładzie pracy to pracodawca zapewnia miejsce i narzędzia niezbędne do realizowania jego wizji wykonania zadań i w takiej, a nie innej jakości, nigdy na odwrót!), do tego trzymać się sztywno programu, który to należy rozpisać co do lekcji na cały rok (znam przypadki, gdy szanowni kontrolerzy wymagali rozpiski na … trzy lata!), zapewnić bezpieczeństwo, zrealizować ścieżki programowe, mieć na uwadze, czy przypadkiem komuś nie zmieniło się zachowanie, czy nie ma nadmiernie rozszerzonych źrenic, albo zwężonych, czy nie ma śladów uderzenia, czy się nie garbi, czy nie drapie, czy nie zdradza objawów pobudzenia, czy przypadkiem nie jest w ciąży itd. itp. i dopilnować wypełnienia dokumentacji (czasami kontrola zewnętrzna lubi wpaść 5 minut po dzwonku i sprawdzić, czy kreski, kropki, temat, numer są wpisane, bo to w końcu najważniejsze jest). Najfajniejsze, najmądrzejsze, najlepsze, najbardziej twórcze itd. zajęcia miałam w prywatnej szkole językowej. Tam też osiągałam same sukcesy, czego potwierdzeniem były egzaminy językowe zdawane przez uczniów. Recepta na sukces? Grupa była jednorodna i przyszła ze swojej własnej, nieprzymuszonej woli (a nie na zasadzie „leć do budy, bo głupia belfrzyca się będzie czepiać, i tak się głupot uczyć będziesz”), zajmowałam się tylko i wyłącznie nauką, a nie kwestiami zachowania, wychowania, rodzinnymi, odżywiania, używkami, ciążami, papieromanią itd., miałam do dyspozycji szereg pomocy, od dowolnego dostępu do ksera poczynając. Inny poziom kultury, wychowania, aspiracji. To się otrzymuje w domu, bez odpowiedniego domu nie ma odpowiednich dzieciaków. Szkoła ma jednak obowiązek przyjąć każdego dzieciaka, bez względu nawet na to, co tak naprawdę chcą rodzice i na jakim poziomie sprymitywienia się znajdują. Dopóki wszyscy są wymieszani w jednym kotle, nasza praca jest sterowana centralnie, bez względu na to czy to ma sens czy nie (rozkład zajęć na cały rok, rozliczanie się z każdej lekcji- obojętnie, czy klasa nadąża czy nie- mówcie co chcecie, to nie jest normalne), dopóki odpowiadam za wszystko co jest związane z uczniem, od poziomu higieny po stosunek do używek i dopalaczy, a nauczanie jako takie będzie tylko gdzieś podłączone, to szkoła będzie jak ubezpieczyciel od wszystkiego- wszystkiemu zaradza, ale na słabiutkim poziomie.
„Jeśli masz na myśli, że nie oczekiwali pieniędzy od uczniów, to się zgadzam. Tak powinno być.”
Na końcu tego łańcucha jest zawsze jednak podatnik czyli także uczeń (a ściślej jego rodzice). Zależność jest dość skomplikowana ale nie ma powodu aby personifikować państwo jako odpowiedzialny za wszystko byt. To ludzie są odpowiedzialni. Co nie zmienia faktu, że mamy prawo oczekiwać wynagrodzenia za swoją pracę. Dodatkowego za pracę dodatkową.
„Dlaczego mam się troszczyć o ich indywidualne potrzeby, jeśli państwo, organ prowadzący szkołę oraz mój pracodawca się o to nie troszczą?”
Bo jest Pan nauczycielem i Pana obowiązkiem jest się troszczyć o każdego ucznia.
Najlepiej jak Pan potrafi.
Ma pan prawo krytykować przeludnienie w klasach,za wysokie pensum, za krótkie wakacje czy zbyt niskie zarobki.
Ale zadawanie takich pytań świadczy o tym, że roczny urlop dla podratowania zdrowia powinien Pan wziąć niezwłocznie
Bo sfrustrowany nauczyciel więcej szkody niż pożytku może przynieść uczniom.
Gospodarzu, wyjąłeś mi to z ust.
Bo nie mamy odpowiedzi na wiele pytań-problemów. Na przykład:
1. Sprzeczności i konflikty, które są naturalnym elementem życia szkolnego i jednym ze źródłem rozwoju.
Jaki jest stosunek szkoły do sprzeczności i konfliktów ? Jakie sposoby ich artykułowania i rozwiązywania ?
2. Określanie celów szkoły.
Po co przychodzimy do szkoły ? Co szkoła oferuje uczniom i rodzicom, jakie stawia wymagania ?
3. Rola nauczycieli i dyrektorów.
Jakie są wymagania pracodawcy ? Co oferuje i do czego zobowiązuje się pracodawca ? Jakie korzyści oferuje pracodawca dla pracowników aktywnych, nowatorów, niekonwencjonalnych, pasjonatów.
Zgadzam się. Mam w jednej klasie 30 uczniów i więcej czasu zajmuje mi uspokajanie ich na zmianę (jeden kończy, drugi zaczyna…), niż solidna praca z każdym. Przekrój różny, od ucznia słabego do olimpijczyka – na każdego nawet 5 minut nie ma…
Ostatnio tak sobie czasem żartuję z koleżankami po fachu, ze powinni nam wprowadzić ustawowe bezżeństwo i zbudować internacik z podziemnym przejściem do szkoły – wtedy może byśmy nadążali…
Panie Profesorze…
tak chciałem coś Panu odpowiedzieć na lekko, ale sprowadził Pan tym razem do parteru, bez metafor, temat jakże skądinąd ciekawy.
Przeciętność – już chciałem napisać:
„w nietrafnym życiu zawodowym, jedynie przeciętni widzą przeciętność za przeciętne pieniądze”.
Ale Pan przecież nieprzeciętnie szczerze (szacun!) zdradza credo nieprzeciętnie cyniczne i obłudne (czy też jedynie je relacjonuje, prawda? – i tu mrugnięcie oczkiem do publiczności, jakże przeciętnej).
Panie Profesorze, każdy dzień pobierania zarobków (jakichkolwiek!) za czyny i postawy, jakie Pan wymienia, świadczy o daremności łożenia pieniędzy na taką działalność.
Cele i zadania, jakimi opisuje Pan tu praktyki nauczycielskie (oczywiście prowokacyjnie i polemicznie?), mógłby z powodzeniem realizować ochroniarz po maturze i to mniejszym kosztem.
Nie taką rolę pedagoga w szkolnej rzeczywistości chciał Pan zasugerować, jak mniemam?
Nie ma w Polsce przymusu pracy ani imperatywu funkcjonowania w roli nauczyciela publicznego.
Proszę sobie wyobrazić, że setki tysięcy obywateli takich wyborów zawodowych dokonują i nie są wynagradzani z państwowej kiesy, przeciwnie, przymusowo łożą na cierpienia licznych, przeciętnych budżetowych Werterów.
Nie ma nic wzniosłego, pasyjnego, profesjonalnego czy pragmatycznego w pracy wykonywanej wbrew jej celom i własnym motywacjom i ambicjom.
A dalej, to już dopowiedział to samo
@parker,
z którym mam przyjemność kolejny raz się w całej rozciągłości zgodzić.
Przyznam w końcu, że wyjątkowe przygnębienie po lekturze Pana tekstu potęguje kontrast z pamięcią, jaką o sobie pozostawili mi moi wspaniali nauczyciele, mający nie inne, gorsze realia pracy, i zgoła odwrotne podejście do zawodu.
Ale oni, Panie Profesorze, bywali naprawdę głodni a do pracy nie chodzili lecz ją i nas przez to, (przeciętnych, oraz nie) tworzyli.
Z uszanowaniem dla Nauczycieli – spod Katedry
A mnie się wydaje, że Gospodarz napisał to w trosce o uczniów. Wyczuwam, że krytykujący go dyskutanci nigdy w szkole dłużej nie pracowali. Idźcie kochani do przeciętnego gimnazjum i spędźcie rok przy tablicy, a potem podyskutujemy. Cały nasz system edukacyjny jest rozpaczliwie przestarzały i nieskuteczny, po prostu nie przystaje do współczesnego świata. Zarówno forma dzisieszej szkoły jak i przekazywane treści powinny ulec zdecydowanym zmianom. Niestety działania władz oświatowych idą w przeciwnym kierunku. Odpowiednia i skuteczna edukacja jest podstawą współczesnego społeczeństwa, a my zamiast zająć się poważnymi sprawami tańczymy wokół krzyża i obrzucamy się obelgami.
Gdy zaczynałem pracę w szkole – w 1981 r. (o roku ów, kto ciebie widział w naszych stronach …), to stara i sklerotyczna (choć jeszcze groźna) ciotka komuna płaciła dodatek za pracę w trudnych warunkach – powyżej 25 osób w klasie.
Z punktu widzenia rodzica: Moje dziecko jest w klasie 27 osobowej. W klasie pierwszej. Całe szczęście że umie czytać co pomaga mu sobie poradzić kiedy nie pracuje równo z innymi dziećmi. Nie musi pytać Pani co ma w danym ćwiczeniu robić bo ma to napisane. Młody jest inny, nienawidzi pisać- bo to rzecz manualna. Nienawidzi rysować. A klasa pierwsza jak dla mnie do tego w tej chwili się sprowadza.
W tej chwili jest chory i siedzę z nim w domu. Żeby zrobić to czego on normalnie nie zdąża w czasie 5 lekcji ja potrzebuję 1,5 godziny. Bo ma ciszę, spokój i pracuje w swoim tempie. W 27 osobowej klasie on nie jest w stanie egzystować. Czasem jak go przyprowadzam to widzę że siada i siedzi i nie dociera do niego że ma książki wyjąć. A o indywidualizacji nie ma co marzyć.
Sama mam klasy mniejsze trochę. Jedną np tylko 20 osobową- luksus. W niej 11 dzieci z opiniami z poradni. Uczę ich sprowadzania ułamków do wspólnego mianownika. 10 załapuje po 5 minutach, 5-tka po 2 lekcjach, jeszcze 3 po 2 tygodniach i zajęciach dodatkowych, 2-ka w ogóle do dziś nie umie. Na kim ja się koncentruje? Przecież nie na tej 10-tce która to od razu zrozumiała. Ja muszę zrealizować podstawę. Więc pracuję z tymi słabszymi. Non stop coś wyrównuję, żeby osiągnąć jakiś przyzwoity dostateczny poziom. A ci dobrzy jakoś sami sobie radzą. Żeby tak dziecko chciało chcieć to by w tym czasie zrobili różne zadania trudniejsze czy superzagadki- ale dziecko chcieć nie chce. A ja swoją energię poświęcam w „dół” ciągnąc do średniej.
W swoim życiu szkolnym miałam tylko jedną klasę gdzie mogłam ciągnąć środek do góry. Tęsknię.
W 1981 ciotka komuna jak ją pieszczotliwie nazywa @Jerzy wprowadziła stan wojenny.Pierwszym aktem prawnym uchwalonym po wprowadzeniu stanu wojennego było uchwalenie Karty Nauczyciela.
Dziwne prawda?
Tu stan wojenny i kraj stojący na krawędzi wojny domowej a tu władza się taką sprawą zajmuje w pierwszej kolejności.
Na zasadzie divide et impera zaskarbiła sobie przychylność „środowiska” po prostu.
O ile ekonomicznie udało nam się z socjalizmu otrząsnąć to społeczne skutki podzielenia społeczeństwa na nauczycieli,górników, rolników, pracowników resortów spraw wewnętrznych i wojska czy prokuratorów odczuwamy do dziś.
To taki garb w który nas ciotka komuna wyposażyła i którego się trudniej pozbyć niż innych zdobyczy socjalizmu.
@ parkerze,
Tak, kiedyś to było divide et impera.
Nie sądzisz jednak, że to nie komuna zniewoliła nas, ale to my wyhodowaliśmy sobie tę komunę?
Narzucony ustrój, ale jakże trafnie odzwierciedlający potrzeby i postawy pewnej części społeczeństwa, trwające do dziś – bo źródłowe?
Nie przypadkiem, ci, którzy się tej wewnętrznej komunie przeciwstawili czynem i wskutek tego obalili komunę ustrojową, są dziś opluwani przez przetrwałego „homo sovieticusa” rodzimego chowu…spod tego znaku i pod tym sztandarem.
Dziś, mimo braku zewnętrznych zniewoleń, trwa nadal w licznych środowiskach gra w „my i oni”.
My uczestniczymy – ofiarnie(!), oni są winni. Gra społeczna, stara jak świat.
To nie tylko w środowisku nauczycielskim, także służb mundurowych, służby zdrowia, górników i wszystkich, wykluczonych z wolnego rynku na wniosek własny i koszt podatnika.
Pozdrawiam.
@ ync,
Twoje pytania są jakże słuszne, ale oczywiście, retoryczne.
To dokonywane czyny i ich wyniki zdradzają rzeczywiste postawy, zamierzenia i cele, tworząc istotę systemu.
Nie odwrotnie.
To ludzie tworzą systemy, a nie systemy-ludzi.
Żaden system nie jest w stanie przetrwać bez akolitów i funkcjonariuszy, o ile nie jest narzucony siłą.
Dlatego, dla niektórych, komuna rzekomo trwa i siłą Państwa Polskiego zmusza do robienia tego, co się za opłatą robi. Tak jest wygodniej i bezpieczniej mówić i pisać, czasem nawet myśleć.
Na tych postawach bazują też idee >rzeczpospolitych< z czwartorzędu.
Każdy wpis i komentarz zdradza tu niedwuznacznie, o jaką grę społeczno-zawodową tu chodzi, stąd właśnie Twe pytania pozostaną zupełnie retoryczne.
Przynajmniej w tym kraju.
Z uszanowaniem.
@Parker pisze:
O ile ekonomicznie udało nam się z socjalizmu otrząsnąć to społeczne skutki podzielenia społeczeństwa na nauczycieli,górników, rolników, pracowników resortów spraw wewnętrznych i wojska czy prokuratorów odczuwamy do dziś.
To taki garb w który nas ciotka komuna wyposażyła i którego się trudniej pozbyć niż innych zdobyczy socjalizmu.
Wyznam, że nie rozumiem – to komuna wymyśliła podział na nauczycieli, i górników, i hutników, i rolników etc.? Domyślam się, że nie chodzi Ci o tzw. społeczny podział pracy. O konflikt interesów też nie, bo ten na pewno istniał już podczas budowy piramid? A więc o co?
@ lordjohn,
czuję się wezwanym do tablicy „krytykantem”, ale postaw, nie ludzi – podobnie jak Ty jawisz się krytykantem systemu.
Krytykanci i mąciciele to rzeczywiście wrogowie systemu i należy dać im odpór. To daję:
Postawy można zmieniać – ludzi – nie.
Systemy są tworzone przez ludzi – nie ludzie przez system.
Zmieniając postawę – zmieniasz system.
A jak o mnie chodzi, to nie widzę powodu pracować rok w systemowym liceum pod tablicą, aby zrozumieć, że miejsce na edukację jest gdzie indziej niż w tym systemie, co zdaje się sam twierdzisz.
Popracuj rok na wolnym rynku – porozmawiamy 🙂
Pozdrawiam.
@parker
Co to znaczy „troszczyć się o każdego ucznia najlepiej jak się potrafi”?
Czy na przykład to że jednemu z uczniów zadajemy do rozwiązania równanie różniczkowe, bo umie, a drugi uczy się dodawać ułamki, bo jest leniem? Jeden uczy się sylabizować, bo umie tylko klikać w ikonki, a drugi na przykład pisze opowiadania albo scenariusze filmowe? Nie. Nauczyciel ma program i robi to co jest w programie, bo z tego jest rozliczany i na poczet tego produkuje odpowiednie papiery, których nikt potem nie czyta, chyba, że jest kontrola z kuratorium. Tak jest skonstruowana szkoła. I nikt nie zamierza nic z tym robić ponad to, co zmierza do prostego obniżenia kosztów.
Dodatkowym smaczkiem jest to, że do szkoły chodzi każdy: zainteresowany, ten co się od biedy nauczy i ten, którego nauka nie obchodzi. I uczyć trzeba wszystkich.
Kiedy mamy 30 luda w klasie to na indywidualne potraktowanie każdego na lekcji mamy poniżej 1,5 minuty. Z konieczności traktujemy indywidualnie tych który tego chcą, o ile między 1 a 2 w nocy były siły na przygotowanie dodatkowych zadań dla najlepszych i poprawy sprawdzianu dla jedynkowych.
„społeczne skutki podzielenia społeczeństwa na nauczycieli,górników, rolników”
Jakby wcześniej społeczeństwo nie było podzielone dużo bardziej, jakby obecne państwo nie zajmowało się wzmacnianiem istniejących i tworzeniem nowych podziałów. Karta Nauczyciela była działaniem obliczonym na odnowę społeczną, była widomym znakiem, że upadająca „komuna” wiedziała co ważne (edukacja). Wydaje się, że obecnemu państwu edukacja stoi solą w oku – kosztuje i odciąga środki od socjalu dla klienteli wyborczej a poza tym produkuje zniechęcająco wielu ateistów, mimo olbrzymich nakładów na indoktrynację od przedszkola. Mimo? A może właśnie dzięki nim?
Eltoro.
Właśnie staram się żeby te pytania przestały być retoryczne. I przestaną. Bo życie to wymusi. Im szybciej tym lepiej. Jak szybko – zależy głównie od nauczycieli, dyrektorów, ekspertów. Żeby tylko chciało się chcieć.
@Eltoro,
Sytuacja jest jak zwykle w życiu, bardzo złożona. Trudno jednoznacznie stwierdzić co jest przyczyną a co skutkiem gry w „my i oni” bo to sprzężenie zwrotne.
A skoro zasada dziel i rządź jest uniwersalna i już „Starożytni Rzymianie” ja znali i stosowali skutecznie to jednak uznałbym ja za istotną przyczynę podziałów w naszym społeczeństwie.Nie wydaje mi się żebyśmy byli bardziej garbaci niż inne narody.
Może jeszcze problemy potęguje fakt, że taka duża część naszego społeczeństwa tak jeszcze niedawno bo w poprzednim pokoleniu w kulturze wiejskiej i zacofaniu się chowała.
Gdzie obcy twój wróg i tylko trzymanie się swoich gwarantowało przetrwanie.
Stad taki duży stopień nieufności i niski kapitał społeczny.
Proces budowania nowoczesnego społeczeństwa jest długi i żmudny.
Nie da się go przyspieszyć tak samo jak ciąży.
Podstawą budowania społeczeństwa obywatelskiego powinna być szkoła.
Niestety ona chyba najbardziej dotknięta jest syndromem ?homo sovieticusa? co widać, słychać i czuć na tym blogu.
@ parkerze,
o złożoności rzeczy – jasne, że nic nie jest łatwe, zanim nie stanie się proste 🙂
Sprzężenie zwrotne, jak sama nazwa wskazuje, ma pewien wektor. Skądś się to bierze i jak sądzę, słusznie prawisz o genezie społecznej – wszak elity straciliśmy w wojnie a komuna (a teraz komunikacja – media, internet etc) upowszechniła wzorce populistyczne i dała dostęp do władzy warstwom nieuprawionym (pługiem cywilizacji).
Jednak, a może właśnie dlatego, kształt każdego systemu zależy wyłącznie od ludzi w nim funkcjonujących i nie bierze się z kosmosu.
Czy jesteśmy bardziej garbaci niż inne społeczeństwa? Niż społeczeństwa – naturalnie tak. Niż inne plemiona – może niekoniecznie. Ale porównujmy pomarańcze z pomarańczami.
Gdzieś obok na blogu dyskutują o Senatorze L. Jakie to mamy niskie „elyty”. Ja pytam – kto wybierał, kto rekomendował. My, garbaci.
I tak samo z innymi systemami w naszym plemieniu – tak, jak z demokracją w Iraku.
I tu zakończę – nie podzielam Twego przekonania, że proces budowania nowoczesnego społeczeństwa…etc.
Taki proces u nas się nie rozpoczął, nie czas tu decyduje a właśnie kształt systemu. A system jaki ukształtowaliśmy (również oświatowy) konserwuje i petryfikuje najgorsze społeczne korzenie postaw i zachowań. Naturalnie, nasz garb powstaje i powiększa się pod silnym i rosnącym naciskiem pewnej organizacji wyznaniowej, skutecznie przejmującej mentalne sieroty po komunizmie i rząd nad nimi ( i przy okazji – całą, niewielką resztą).
No i to by było o tym garbie, co w niego powątpiewasz.
@ync,
mam nadzieję że masz przed sobą dość życia, aby wierzyć, że coś się samo w nim wymusi. Ja mam go za sobą na tyle, że przyznaję lokalną rację polskiej szkole, uczącej: zadawanie pytań prowadzi do kłopotów (w Rosji mówią: w tiurmu).
Bo taka to i „polska” szkoła, jak i społeczeństwo.
Bliżej nam do Prypeci i Amu-Darii niż Sekwany, z czego z dumą nie jesteśmy w stanie sobie zdać sprawy.
Płynąc kajakiem z biegiem rzeki i wiosłując pod prąd nie należy oczekiwać noclegu w Paryżu, jeśli nie sprawdziliśmy na mapie, jak rzeka się nazywa.
I tak kończymy podróż w miejscu, gdzie publiczne wyznania nauczających głoszą schadenfreude z porażki ich podopiecznych.
Z uszanowaniem i wodniackim ahoj!
Do parker
>Podstawą budowania społeczeństwa obywatelskiego powinna być szkoła.
Niestety ona chyba najbardziej dotknięta jest syndromem ?homo sovieticusa? co widać, słychać i czuć na tym blogu.<
Znowu bredzisz parker
Żaden np.samorząd szkolny(autentyczny jest świetną szkołą wychowania obywatelskiego!) nie będzie dobrze działać w systemie, w ktorym dyrektor szkoły musi. salutując, wykonywać dowolne polecenia urzędników z organów prowadzących i kuratoriów/MEN oraz zmuszać do tego nauczycieli. Nawet gdyby baardzo chciał – taki dyrektor nie pola manewru.No chyba,że się wda w politykowanie, ale wtedy będą nim z kolei rządzić(w każdej z głownych polskich partii, które są wodzowskie) partyjni bossowie. Dlatego szkołę mamy jak społeczeństwo i,szczególnie, klasę polityczną, a nie na odwrót. Jednostka tego nie zmieni bo to kwestia systemu!!! Kilka lat temu Amerykanie sfinansowali iluś naszym młodym i zdolnym oficerom studia w West Point. Żaden już nie służy w wojsku – zmuszono ich do odejścia bo nie pasowali do naszego systemu!!! I nie chrzań mi o mojej osobistej odpowiedzialności – kilkunastu moich uczniów studiuje lub skończylo uczelnie ze światowej top 10, a większość innych niewiele gorzej trafila. Tyle,że nawet trudno mi ich namawiać do powrotu do Polski – chyba,że na emeryturę lub na wakacje…;-)
Eltoro,
i znów w pełni zgadzam się z Tobą. Też uważam, że Syberia zaczynała się kiedyś na wschód od Wisły, a po 1945 ta linia przesunęła się na Odrę. Dodatkowo: wszyscy ponieśli klęskę w II wojnie światowej, ale tylko my zostaliśmy pokonani. I trzeba z tym jakoś żyć. Tak jak człowiek, który stracił rękę i nogę. Może on się załamać i wpaść w alkoholizm, ale może też zbudować siebie niejako od nowa. Chyba każdy z nas zna przykłady jednych i drugich osobiście.
Zgadzam się z Tobą i z Parkerem, że w naszych rozmowach o szkole doszliśmy już chyba do ściany. Mam na myśli Twoje zdanie, w którym używasz czasownika „wierzyć”. Ta ściana to miejsce, w którym nie da się już powiedzieć nic odkrywczego, można tylko ględzić ciągle to samo dookoła i w różnych wariantach. Szczerze przepraszam Gospodarzu, ale mam wrażenie, że robi Pan to na tym blogu. Co nam pozostaje u tej ściany ? Zadać sobie pytanie – w co wierzę ? – wierzę, że coś można zrobić i ja mogę coś zrobić – wierzę, że nic nie da się zrobić i ja nie mogę nic zrobić ? Tak, to jest kwestia wiary, bo jesteśmy przy ścianie. Tak jak z religią – nie ma ludzi niewierzących, wszyscy są wierzący ! Jedni wierzą, że bóg istnieje, drudzy wierzą, że bóg nie istnieje. Nie widzę trzeciej opcji.
Eltoro, jeśli wierzysz, że da się coś zrobić, to zapraszam. Mam bardzo konkretne propozycje działania i pierwsze małe sukcesy. Możemy spotkać się, możemy spróbować.
Z poważaniem – ync.
„Przeciętny nauczyciel mówi, dobry wyjaśnia, lepszy demonstruje, wspaniały inspiruje” Wiliam Arthur Ward
rw
Jak widzisz zacytowane przez ciebie słowa, bardzo mądre, nikogo nie zainteresowały i nie zainspirowały.
My, nauczyciele, nie lubimy takich cytatów, takich diagnoz i pouczeń. Nie będzie ekspert pluł nam w twarz. Ja jestem nauczycielem inspirującym, to inni bywają przeciętni.
My lubimy pofelietonować, błysnąć aluzją, tudzież ironią. I ponarzekać – najlepiej na aktualnego Pana lub Panią minister. Bo poprzedni nie był taki zły w porównaniu z obecnym.
Zatem ręce precz od fundamentów belferstwa ! Zajmijmy się szczegółami.